ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (415) / 2021

Katarzyna Szkaradnik,

ZA NIEWINNOŚĆ ('ŻEBY NIE PRYSŁY. ANTOLOGIA TEKSTÓW Z PORTALU NIEWINNI-CZARODZIEJE.PL (2010-2020)'

A A A
Minął okres, gdy czasopisma wiodące żywot wyłącznie w sieci były przez niektórych uważane za mniej wartościowe i poważne niż periodyki „namacalne”. Zresztą zgodnie z polityką otwartego dostępu również te pierwotnie drukowane przynajmniej w części udostępniają swoje zasoby, nie tylko archiwalne, online. Jednak choć podobno w internecie nic nie ginie, bodaj każdemu przeszukującemu jego czeluście niekiedy wyświetla się złowieszcza liczba 404, informująca, że strona nie została znaleziona. Paradoksalnie, łatwopalne kartki nadal sprawiają wrażenie trwalszych niż rzeczywistość wirtualna, a jeśli dorzucić do tego argumenty „sekty” amatorów wąchania papieru, trudno się dziwić, iż materiały ogłaszane początkowo w cyberprzestrzeni nieraz trafiają później między okładki. Na ogół efektem są tomy autorskie, które gromadzą np. czyjeś recenzje rozproszone po różnych witrynach, lecz zdarzają się też wybory artykułów z konkretnego czasopisma. W ostatnich latach do najgłośniejszych należy „Delfin w malinach”, mieszczący eseje bądź publikowane w „Dwutygodniku”, bądź napisane przez jego współpracowników.

Tego rodzaju książką jest także antologia tekstów z portalu studentów Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego „Niewinni Czarodzieje”, a jej tytuł – „Żeby nie prysły” – potwierdza zasygnalizowany wyżej cel przyświecający podobnym wydawnictwom. Jak zwykle w takich przypadkach, mamy do czynienia z inicjatywą okolicznościową, mianowicie z uwieńczeniem dziesięciolecia działalności pisma. Dostrzegam tu z przymrużeniem oka (!) analogię do „Delfina…”, opatrzonego podtytułem „Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady” – otóż po omawianej pozycji można oczekiwać wizerunku własnego adeptów filologii polskiej związanych ze stołeczną uczelnią między 2010 a 2020 rokiem. Istotnie, część wydrukowanych artykułów wolno uznać za szkice do takiego zbiorowego portretu (i na nich się skoncentruję), lecz ambicją autorów i osób opracowujących publikację niewątpliwie było wyjście poza słynną bramę na Krakowskim Przedmieściu. Swoją drogą, właśnie problem niemożności versus konieczności opuszczenia polonistycznej wieży z kości słoniowej stanowi jeden z lejtmotywów „Żeby nie prysły”.

Zanim rozwinę ową myśl, trzeba zapytać, czy sama książka ma szanse minąć rogatki Warszawy. Jak zaznacza we wstępie Łukasz Żurek, redaktorzy stopniowo utwierdzali się w przekonaniu, że „na łamach »Niewinnych Czarodziejów« ukazała się masa oryginalnych, napisanych z pasją tekstów, które po prostu warto przypomnieć, pokazać, dać do przeczytania komuś, kto mógł o nich dotąd nie wiedzieć” (s. 10). Nasuwają się pytania, czy to jednak internetowy portal nie jest dostępny dla bez porównania większej liczby osób i czy warto próbować dotrzeć do niszowego tomu, dystrybuowanego przez księgarnię WP UW „Polon”. Co prawda przewidzianymi odbiorcami antologii wydają się w pierwszej kolejności studenci i absolwenci wydziału, lecz przecież chyba nie powstała tylko po to, by autorzy i współpracownicy czasopisma z dumą prezentowali ją na regale swym gościom. (Notabene, jak przystoi publikacji jubileuszowej, została estetycznie wydana – miłe wrażenie robią twarde okładki, przejrzysta typografia, papier dobrej jakości oraz strony działowe z kolorowymi grafikami w stylu akwarel, które kojarzą się z testem Rorschacha. Za te elementy odpowiada Łucja Stachurska, ilustratorka magazynu).

Od „przedsądów” (jak to nazywał Gadamer) i od jakości wizualnych wypada przejść do obiektywnych liczb. Zatem na 290-stronicowy wolumin złożyły się 33 teksty spośród niemal 500 zamieszczonych dotąd na portalu (skądinąd z początku robiono to w trybie ciągłym, a numer 1 „Niewinnych Czarodziejów” wyszedł dopiero w 2013 roku). Słusznym pomysłem było podanie pod każdym artykułem daty ogłoszenia (powstania?) – wiadomo, że w okresie studiów i kilku lat po nich światopogląd młodych ludzi nieraz intensywnie ewoluuje. Naturalnie, teksty nobilitowane jako „warte opublikowania w formie książkowej” (s. 10) powinny odzwierciedlać esencję czasopisma, być zarazem reprezentatywne i reprezentacyjne. Jak przypomina autorka hasła „Antologia” w „Ilustrowanym słowniku terminów literackich”: „Dobrze przygotowany »bukiet« [aluzja do etymologii analizowanego pojęcia – K.Sz.] stanowić miałby fragment (pars pro toto) niedostępnej, choć oczywiście pożądanej całości, końcowy efekt procesu kompletowania tego, co pozostawało rozproszone. Forma ta jednak nie tyle zbiorem bywa, ile przemyślanym wyborem. Prezentuje zjawiska istotne dla portretowanej kultury – sam »kwiat« twórców i »kwiat« ich tekstów” (Kokoszka 2018: 59).

Na temat kryteriów selekcji artykułów i dyskusyjności owych założeń oraz arbitralności antologii jako takiej pisze przywołany już Żurek, który razem z Izabelą Sandomierską zredagował „Żeby nie prysły” (oboje też pełnili obowiązki redaktorów naczelnych magazynu). Niemniej do wyboru zawartości i finalnego kształtu tomu przyczyniło się większe grono, tzn.: Przemysław Batorski, Zuzanna Dziedzic, Artur Hellich, Tomasz Jędrzejewski, Anna Kozłowska, Weronika Szopa i Patrycja Wojda, czyli obecna – piąta już – ekipa tworząca portal. (Co ciekawe, pewne kroki w kierunku wydania książki poczyniono już na jego pięciolecie). Hellich w posłowiu zdradza garść smaczków z życia redakcji, lecz również całkiem serio rozważa sytuację jej członków i członkiń, postrzeganych czasami przez towarzyszy ze studiów jako beniaminkowie prowadzących zajęcia. Z kolei nadmieniwszy, że w ciągu dekady z „Niewinnymi Czarodziejami” miało związek prawie sto osób, stwierdza: „Nie wiem, czy kiedyś połączyła ich »idea«, ale część z nich na pewno łączy wspólne doświadczenie” (s. 279).

Temu doświadczeniu poświęcona jest pierwsza z czterech części antologii: „Niewinni na wydziale”. Właśnie w niej bardziej lub mniej wprost wyartykułowany został problem – jak go już określiłam – polonistycznej wieży z kości słoniowej, tzn. (auto)stereotypu filologa vel literaturoznawcy jako osoby, która izoluje się od „skrzeczącej pospolitości” poprzez książki. Osoba taka przejawia wobec przyziemnego, materialistycznego otoczenia jeśli nie pogardę, to klerkowskie poczucie wyższości, będące jednak może zaledwie maską dla lęku dotyczącego choćby perspektyw zawodowych. Z frustracją z powodu marnowania czasu na bezproduktywną lekturę oraz z sublimacyjnym mitem „niewinnej” i elitarnej filologii rozprawia się Żurek w tekście pod wymownym tytułem „Wstyd filologii polskiej”. Hellich zaś we wciągającym eseju „Czy warto studiować polonistykę” barwnie przedstawia realia studiowania i choć zwraca uwagę na nieuchronną weryfikację marzeń („górnych i durnych” – chciałoby się dodać, bo o Mickiewiczu będzie dalej), wygłasza apologię obranego kierunku edukacji. Także w innych szkicach z owego rozdziału znajdziemy opisy młodzieńczych złudzeń i rozczarowań, niejedno żarliwe credo oraz niepozbawione ironii autorefleksje studentów i absolwentów (w tym doktorantów) polonistyki. Można by więc półżartem potwierdzić, że mowa o ich „snobizmach i obyczajach ostatniej dekady”, ale jak wskazuje widoczny dystans, „niewinność” nie równa się naiwności.

Doznanie deziluzji nie prowadzi wszakże do utraty pewnego lekturowego idealizmu, o czym przekonują wyrażone w pierwszej części tomu poglądy na temat – by nawiązać tu do tytułu słynnego wywiadu z Derridą – „tej dziwnej instytucji zwanej literaturą”. Helena Markowska w swoistym manifeście „Dlaczego literatura. Wyznania skończonej polonistki” zastanawia się: „Długo i skutecznie chronią nas książki przed szokującym odkryciem, że można być tylko sobą, a świat może być tylko tym, co od zawsze widzieliśmy wokół siebie. Dlaczego w takim razie miłość do książek nie wygasa, dlaczego bierze sobie za przedmiot inne, bynajmniej nie kompensujące ani nie obiecujące niczego teksty (…)?” (s. 35). Sporo w owym rozdziale z jednej strony wyznań, które dotyczą inicjacji nie tylko literackich, z drugiej – deliberacji nad lekturą mających wymiar szerszy niż osobisty. Przykładowo Magda Mika w „Butach pani od polskiego” klasyfikuje studentów filologii jako odmienne typy czytelników i nakłada swój model na późniejszych nauczycieli – realizatorów programu kształcenia. W imię rzeczonego idealizmu autorka sprzeciwia się korporacyjnemu profesjonalizmowi w szkole, opowiadając się za pedagogiem-mistrzem, który przyzwala na twórczy chaos na lekcjach, byleby tekst naprawdę poruszył ucznia. A kto wie – to już moje postscriptum – może przy okazji ruszył bryłę z posad świata?

Ta aluzja pozwala mi przejść do drugiego rozdziału, którego tytuł „Dlatego romantyzm” zapowiada zbiorową deklarację; i faktycznie znajdziemy w nim odniesienia do podanej przez Hellicha w wątpliwość „idei”; przy czym oczywiście spajałaby ona nie wszystkich współpracowników portalu, ale przynajmniej najwcześniejszych. Zarazem pada tu wyjaśnienie nazwy magazynu – sformułowania zaczerpniętego z I części „Dziadów” (nawiązał do niego także Andrzej Wajda tytułem swego filmu). Asia (!) Dobosiewicz w „Bogu, który stwarza niewinnego czarodzieja” tłumaczy, że chodzi o postawę „umarłych dla świata”, oprotestowujących status quo, będących wrażliwymi marzycielami, zawsze pragnącymi czegoś więcej; aczkolwiek punktem wyjścia tego niezaspokojonego dążenia nierzadko okazuje się lęk przed odpowiedzialnością, a punktem dojścia – zgorzknienie. Autor posłowia dopowiada: „Niewinny czarodziej jest bytem liminalnym: już-nie-dzieckiem, jeszcze-nie-dorosłym. Zamyka się na świat i jednocześnie obsesyjnie na niego spogląda, tylko że znad książek” (s. 282). Wydaje się, że tak wygląda portret owego stereotypowego adepta polonistyki – myślącego w kategoriach estetycznych maksymalisty. Sam Hellich przejawia już rezerwę wobec takiego afektowanego nastawienia, lecz usprawiedliwia ten aspekt pewnego etapu życia własnego i licznych współuczestników studiów; jak sądzę, w imię akceptacji odwiecznej zasady: „Młodości, ty nad poziomy wylatuj…”.

Naturalnie, w omawianym rozdziale umieszczono też artykuły poświęcone tytułowej epoce. Po pierwsze, będące wnikliwszymi studiami historycznoliterackimi, choćby „Słowackiego – dandysa” Matyldy Skubikowskiej (notabene, tekstom nie towarzyszy aparat naukowy, ale np. pod tym o Słowackim na portalu poinformowano: „Dokładna bibliografia oraz przypisy dostępne są pod adresem mailowym autorki”). Po drugie, łączące źródłową podbudowę z wydźwiękiem publicystycznym, jak w „Bogu Adama – Bogu Polaków (?)”, w którym Kazimierz Roztocki stawia serię pytań retorycznych z zarzutami wobec polskiego katolicyzmu oraz m.in. komentarz: „Obawiam się, że gdy biskupi z kościelnych ambon proszą naszego poetę o pomoc, w trumnach przewracają się nie tylko Kajsiewicz i Semenenko. Bardzo prawdopodobne, że we wszystkich trzech swoich grobach jęczy wtedy sam Adam Mickiewicz” (s. 130).

Wyraz rozumieniu romantyzmu jako podejścia do literatury daje z kolei Marcin Wodyński w szkicu „Tomasz Mann całuje dłoń Madame Chauchat”, w którym roztrząsa rolę elementów świata przedstawionego na pozór zbędnych, lecz będących spoiwem utworu, „wątłą nicią”, która nadaje mu znamiona artystyczne: „Stwierdzenie, że widzi się duszę pisarza, jest aktem pychy. Ale jeśli założyć, że tę duszę przechowuje właśnie owa wątła nić, że w miejscu zbiegania się stron odkrywamy jego szczere spojrzenie, stanowisko takie (…) pozwala nam uwierzyć w rzeczywistą więź z twórcą” (s. 90). Czyż wiara w podobną komunię nie jest romantyczna par excellence? Skądinąd dopatruję się tu chyba niezamierzonej polemiki z Michałem Waszkisem, który w felietonowych „Trzech minutach z życia czytelnika” (z pierwszej części tomu) napomyka o „teście zielonego sweterka”, probierzu tego, czy dany detal ma sens (wynikający ze znaczenia dla fabuły).

Stąd przeskoczę do trzeciego rozdziału, „Próby czytania”, gdyż spośród zawartych w nim szkiców typowo interpretacyjnych uwagę przykuwają zwłaszcza te zogniskowane na marginaliach – przykłady mikrologii literackiej (jak ją określił Aleksander Nawarecki za Przemysławem Czaplińskim), badania drobin obdarzonych pewną samodzielnością semantyczną. W sumie pasowałby tu także lakoniczny tekst Patrycji Bojdy „Fular Baudelaire’a” z części „romantycznej” (do segregowania artykułów w książce jeszcze powrócę), a wyborną ilustrację mikrologii stanowi „Spis znalezisk niepotrzebnych” Żurka (ułomek poświęcony zaimkowi „to” jest wręcz przejmujący). Autor odsłania przed nami swoisty gabinet osobliwości, dzieli się odkrywaniem powinowactw między peryferyjnymi motywami. Mowa tu nie o świadomej intertekstualności, lecz o cząsteczkach tworzących asocjacyjną sieć w umyśle odbiorcy (naturalnie, oczytanego). Nietuzinkowy motyw bierze też na warsztat Weronika Szopa, która docieka, „Dlaczego Prus zabijał fikcyjne psy”. Z kolei Hellich w świetle osobistych doświadczeń czytelniczych analizuje wybrane pierwsze zdania powieści (i nie tylko) w artykule pod takim tytułem. Ponadto w rozdziale trzecim wyróżnia się bardzo dojrzały, zakorzeniony w niebanalnych kontekstach esej Przemysława Batorskiego „Marcel Schwob: wybitny pisarz niewybitny”.

I wreszcie część czwarta, „Niewinni po godzinach”, której nazwa wskazuje na przegląd prywatnych zainteresowań autorów. Rzeczywiście, poczytamy w niej o utworach muzycznych (blues w „Malowaniu snów” Michała Czajkowskiego) czy filmowych, lecz traktowanych jako teksty kultury, skonstruowane z kodów, do których rozszyfrowania młodzi poloniści używają – ma się rozumieć – narzędzi literaturoznawczych. Przykładowo Łukasz Józefowicz w „Okularach Pezeta”, odpowiadając na pytanie, „jak widzi raper w okularach?”, posiłkuje się „Melancholią” Marka Bieńczyka, a Paweł T. Kulpiński w artykule „Piłka nożna jest najważniejsza na świecie” omawia zbiór esejów pisarzy z dwóch krajów „Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012”, lecz zdecydowanie podkreśla (powołując się na Pilcha!), że w futbolu nie chodzi o filozoficzno-społeczne interpretacje jego znaczenia, tylko o samą grę, a zwłaszcza o moment, gdy piłka trafia do bramki. Lektury stanowią także punkt odniesienia w analizach zjawisk kultury – czy to w szkicu „»Pierwszy krok w chmurach« a Instagram” Kingi Sabak, czy w apoteozie popularnego napoju, jakiej dokonuje Tomasz Jędrzejewski z nawiązaniem zarówno do tła historycznego, jak i do autopsji: „Gdyby nie kawa, w czasach studenckich nie przeczytałbym niektórych tekstów, które przez kawę wydawały mi się lepsze, niż były w istocie” (s. 274).

Można by stwierdzić, że kluczem kompozycyjnym antologii jest przesuwanie horyzontu: od środowiska polonistycznego, przez nurt romantyczny oraz interpretacje innych tekstów literackich, aż po wyjście w szeroki świat. Moje obiekcje budzi jednak przyporządkowanie pewnych artykułów, choćby o synkretyzmie religijnym u Coelho (Anny Kozłowskiej) i wywiadu „z nieentuzjastą literatury fantastycznej” dr. Łukaszem Książykiem w części czwartej zamiast w „Próbach czytania”. Rodzi się obawa, czy przypadkiem według redaktorów tomu bestsellery Brazylijczyka i utwory fantastyczne nie są jakąś trzeciorzędną beletrystyką, którą nie wypada zajmować się oficjalnie, a wyłącznie „po godzinach”. Ale sądzę, że przyczyny takiego ulokowania owych tekstów były inne, skoro w rozdziale „Próby czytania” Batorski zgłębia fenomen Raymonda Roussela oraz ideę przyświecającą temu pisarzowi, o którym wyrokuje: „Już po kilku stronach [jego] »Locus Solus« werdykt wydaje się oczywisty: tej książki nie da się czytać. (…) Nazywano go »stukniętym« i »klinicznym grafomanem«” (s. 143, 144). Niewątpliwie autorowi „Alchemika” dużo do niego brakuje.

Z kolei „Jedyne wtajemniczenie” – impresje Piotra Aleksandra Kowalczyka będące zestawem fragmentarycznych rozważań (np. o nierozwiązywalnym zawikłaniu życia skontrastowanym z mentorstwem niektórych pisarzy i reżyserów), migawek z fascynacji literackich i nie tylko, wreszcie opisem religijnej epifanii – przeniosłabym z rozdziału pierwszego do „Niewinnych po godzinach”. I vice versa: nie wiem, dlaczego do ostatniej części tomu trafił kapitalny „Słownik pojęć młodego humanisty”, który – Hellich w posłowiu potwierdza moją intuicję – należy do najpoczytniejszych na portalu. Anonimowy autor lub autorka (choć pseudonim „Niewinny Czarodziej” sugeruje kolektywne dzieło redakcji) brawurowo wykpiwa modną terminologię nieodzowną w tzw. dyskursie (owo pojęcie również powinno się tam znaleźć) literaturo- czy kulturoznawczym; terminologię, za którą niestety często czai się pustosłowie. W ramach ilustracji – hasło „Zdrowy rozsądek”: „albo zwalczać jako przeżytek skostniałego paradygmatu scjentystyczno-strukturalistyczno-faszystowskiego, albo wychwalać. Tworzy podbudowę intelektualną dla takich koncepcji, jak epistemologia chłopskiego rozumu, żelazna logika czy argumentum ad bełkotliwy pseudointelektualizm. Powoływanie się na niego pozwala zbijać każdy argument na zajęciach / konferencjach naukowych (zob. śmierć autora), bo ze zdrowym rozsądkiem się nie dyskutuje, tylko się go słucha. To dzięki niemu nie zwariowałeś na studiach po przeczytaniu, że świat jest tekstowy” (s. 264).

Bądź co bądź, w tym momencie spinamy klamrę – wszak punktem wyjścia było pytanie, czy dla filologa istnieje „poza-tekst”. Można by odpowiedzieć, że choć „literatura jest najważniejsza na świecie” (nazwa projektu „Niewinnych Czarodziejów”, obejmującego m.in. wywiady z jej badaczami i pisarzami), to przecież nie samą literaturą polonista żyje. Niemniej – jak dowodzi rozdział „Po godzinach” – spogląda na rzeczywistość przez jej pryzmat. Że to nie ułomność, lecz siła, przekonuje Żurek: „Wszyscy pisaliśmy prace (…) na tematy, które z perspektywy pani z Biura Karier sprawiały, że bożek Rynku Pracy nie będzie chciał nas tknąć. A zupełnie przy okazji tych wszystkich filologicznych aktywności trenowaliśmy się w myśleniu, analizowaniu, krytykowaniu na bardzo wysokim poziomie skomplikowania. Kształciliśmy w sobie i między sobą inteligencję, empatię, zdolność do korzystania z języka na setki różnych sposobów – i świetnie się bawiliśmy” (s. 63).

Jeśli zaś chodzi o tekstowy świat „Niewinnych Czarodziejów”, to w pierwszym zdaniu użyłam frazy „czasopisma wiodące żywot wyłącznie w sieci”, ale – co akcentuje autor posłowia – treści z portalu są czytane i komentowane zarówno przez studentów i absolwentów Wydziału Polonistyki UW, jak i przez jego pracowników, a niektóre artykuły czy eseje odbiły się echem nie tylko w murach uczelni. Portal cieszy się popularnością także w innych ośrodkach oraz wśród licealistów z klas humanistycznych, zresztą potencjalnie ma zasięg ograniczony wyłącznie znajomością języka polskiego przez internautę…

Jako jedna z czytelniczek spoza Krakowskiego Przedmieścia, dowiedziawszy się o antologii, postanowiłam sprawdzić, które teksty uznano za godne wyróżnienia. Trzeba przyznać, że nie wszystkie opublikowane na papierze reprezentują równie wysoki poziom (są mniej lub bardziej odkrywcze, erudycyjne czy finezyjne), mają też rozmaite oblicza gatunkowe i zróżnicowaną objętość. Ta ostatnia jest istotna, bo niektóre artykuły właśnie przez swą krótkość robią wrażenie nieco pobieżnych, wycinkowych i zakończonych pośpiesznymi wnioskami. W niniejszym omówieniu skupiłam się na tekstach, które szczególnie zapadły mi w pamięć, z kolei powtarzanie się w nim pewnych nazwisk wynika poniekąd z przyjęcia w tomie koncepcji, by starać się uhonorować drukiem osoby zaangażowane w redakcji portalu. Warto więc zapoznać się z książką, a potem zajrzeć na stronę WWW i na własną rękę odkrywać najlepsze teksty… o ile faktycznie ktoś najpierw trafi na tego białego kruka zamiast na witrynę internetową. Najbardziej zaś polecam jego profil facebookowy, gdzie moderatorzy umieszczają m.in. wyszperane zabawne urywki dzieł literackich i literaturoznawczych oraz znalezione na marginesach adnotacje czytelników (przypuszczalnie studentów polonistyki).

Antologia „Niewinnych Czarodziejów” pokazuje, że tytułowa kategoria jako idea przewodnia jest naprawdę pojemna; wydaje się, iż dziś redaktorzy portalu rozumieją przez nią głównie świeżość, polot, a zarazem brak przeintelektualizowania artykułów. Jak tłumaczyła aktualna szefowa magazynu Zuzanna Dziedzic w rozmowie z Cezarym Polakiem na antenie Radia dla Ciebie: „Czasami zdarza nam się dostawać teksty, które merytorycznie są bardzo dobre, ale wymagają dużej redaktorskiej pracy i właśnie wtedy w naszych dyskusjach pojawia się to pojęcie: tekst jest dobry, ale trzeba go jeszcze »uniewinnić«” (www.rdc.pl). Nie wnikam tu w szczegóły owych zabiegów stylistycznych; dodam natomiast, że w odwrotnym przypadku – gdy w tekście widać potencjał, lecz ma on niedociągnięcia merytoryczne, redakcja odsyła go z konstruktywnymi radami. Skądinąd dla sporego grona młodych polonistów z UW wydziałowy portal stanowił w ciągu minionych dziesięciu lat miejsce debiutu.

Na stronie czasopisma w zakładce poświęconej wyjaśnieniu jego nazwy znajdziemy puentę: „Niewinni czarodzieje żyją i mają się całkiem nieźle” (niewinni-czarodzieje.pl). Małe litery sygnalizują, że owa konstatacja dotyczy osób (oczywiście nie tylko filologów), które ponad banalną i ponurą rzeczywistość stawiają sferę wyobraźni i literatury; antologia zaś potwierdza tę diagnozę w odniesieniu do istniejącego już jedenasty rok magazynu.

LITERATURA:

Kokoszka M.: „Antologia”. W: „Ilustrowany słownik terminów literackich. Historia, anegdota, etymologia”. Red. Z. Kadłubek, B. Mytych-Forajter, A. Nawarecki. Gdańsk 2018.

„Nazwa portalu”. https://niewinni-czarodzieje.pl/sklad/niewinni-czarodzieje.

„O Magazynie Niewinni czarodzieje i wydanej właśnie antologii »Żeby nie prysły«”. https://www.rdc.pl/podcast/polak-potrafi-o-magazynie-niewinni-czarodzieje-i-wydanej-wlasnie-antologii-zeby-nie-prysly.
„Żeby nie prysły. Antologia tekstów z portalu Niewinni-Czarodzieje.pl (2010–2020)”. Wybór tekstów Izabela Sandomierska, Łukasz Żurek. Opracowanie Zuzanna Dziedzic, Anna Kozłowska, Weronika Szopa. Wydział Polonistyki UW. Warszawa 2020.