ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (417) / 2021

Sylwia Zazulak,

USŁYSZEĆ CISZĘ (SOUND OF METAL)

A A A
Myśląc o produkcji Dariusa Mardera, mam w głowie niekomfortową ciszę. Niedogodność ta wynika z braku słów, którymi można by opisać „Sound of Metal”, będący obrazem absolutnie zachwycającym. Film wykazuje się subtelną, ukrytą wrażliwością, pokazaną w doskonale przemyślany sposób. Skromność i świadomość wykorzystanych przez reżysera środków sprawiają, że „Sound of Metal” nie tylko zapada w pamięć, ale i nie pozwala o sobie zapomnieć. Myślenie o tym filmie nie okazuje się jednak pustą rekonstrukcją fabuły, która (co warto wspomnieć) zyskuje na swej prostocie, lecz sprowadza się wręcz do natrętnej analizy każdego gestu, spojrzenia i kadru. Siła całego filmu ma swoje jądro w przerywanej ciszy, będącej tak naprawdę najgłośniejszym ze wszystkich elementów całego obrazu.

W „Sound of Metal” pojawia się pewne symboliczne zrytmizowanie dźwięku i ciszy z opowieścią zawartą w scenariuszu. Nie uczyniono tego jednak w sposób iście wideoklipowy i dynamiczny, ale starannie rozpisano historię niczym melodię – z gwałtownym początkiem, mocnym zakończeniem i satysfakcjonującą dogrywką. Historia tragedii Rubena, podobnie jak muzyka, którą gra, zaczyna się niespodziewanym i mocnym uderzeniem. Towarzysząca mu kaskada emocji nie zwalnia tempa nawet na chwilę, a co więcej – zawiera w sobie także swoisty bis, idealnie spuentowany bezdźwięcznym milczeniem. Cała ta konstrukcja (będąca podstawą dla rewelacyjnie napisanego scenariusza oraz jego doskonałej realizacji) w wyjątkowy sposób kontrastuje z pozornie amuzyczną formą filmu. Chociaż „Sound of Metal” nie jest obrazem absolutnie wyłączającym dźwięk – bo pojawiają się w nim wszelakie jego źródła – to nawet w chwilach absolutnej kakofonii dostrzec można niepokojącą ciszę wypływającą z pustki i zagubienia Rubena.

Główny bohater, próbując odzyskać słuch i dawne życie, zostaje postawiony przed brutalnym faktem, że przeszłość jest bezpowrotna. Jakkolwiek absurdalnie i banalnie nie brzmią owe słowa, w losach Rubena widać beznadziejne przywiązanie do tego, co było. Nawet z pozoru oczyszczające próby pogodzenia się z głuchotą nie kończą jego destrukcyjnego rozpamiętywania, a próba zaadaptowania się do nowej rzeczywistości okazuje się niemożliwa. Życie dawnymi ideałami, upartość i niepoprawna konsekwencja doprowadzą go do gorzkiego rozczarowania. Niemniej jednak, chociaż gorycz straty i niepowodzenia pozostaje, Ruben przechodzi niesamowitą transformację. Podobnie jak pierwsza scena „Sound of Metal”, bohater jest rozgorączkowany, głośny, nadpobudliwy. Natomiast później, niczym symboliczna cisza tuż przed napisami końcowymi, ze spokojem i statecznością spogląda na bezdźwięczny, ale pulsujący życiem i „głośny obrazem” Paryż.

Wszystkie te punkty składają się na całościowy, uwrażliwiający widza obraz. Wypływająca z ekranu subtelność szczegółów, skontrastowana z mocnym i ich znaczeniem, nie pozwala na moment zaprzestać organicznego wręcz przeżywania. Podobnie jak fizyczny brak zmysłu psychicznie dotyka Rubena, dostrzegalne w trakcie seansu sugestie i szczegóły uderzają w podświadomość widza. „Sound of Metal” się nie ogląda, ten film się przeżywa. Zupełnie tak samo, jak Ruben przeżywał kontakt z muzyką, która nie była dla niego tylko zlepkiem dźwięków do grania i słuchania. Dla głównego bohatera, profesjonalnego perkusisty, tytułowe dźwięki metalu były stylem życia, ratunkiem i receptą na każdą niedogodność. Właśnie w taki sposób oddziałuje na oglądającego wymiar wizualny całego filmu. Zamiast skupiać się na wyglądzie poszczególnych zdjęć, ich układzie czy kolorystyce, należy wchłonąć je jako całość kompozycji gdzieniegdzie podbitej jedynie sugestywnym dźwiękiem (lub przeciwnie – ciszą).

Niemniej jednak, wizualna strona „Sound of Metal”, mimo swej pozornej skromności, również może wzbudzać zachwyt na wielu płaszczyznach. Na docenienie zasługuje spójność ujęć, kadrów i sensów z ich wyżej wspomnianym, doskonałym połączeniem obraz-dźwięk. Eklektyczne przestrzenie, łączące nowoczesność z nutą rustykalności, doskonale współgrają z zawahaniem Rubena przed ruszeniem do przodu oraz jego zawieszeniem na skraju przeszłości i przyszłości. Oprócz tego stopniowe przejście od ciasnej przyczepy do otwartej przestrzeni wielkiego miasta nadaje kolejnego znaczenia kończącej film ciszy. Owa bezdźwięczność staje się dzięki temu symbolem niczym nieograniczonych możliwości, swego rodzaju czystą kartką zyskaną przez Rubena. Podczas gdy w pierwszych scenach bohater był pewny, że musi wyruszyć w trasę, o tyle w ostatnim ujęciu nie musi nic, za to może bardzo wiele.

Doskonały w swojej formie „Sound of Metal” na każdym kroku upomina widza, że w życiu trzeba mieć czas na oddech. Wpisanie tej myśli w pokrętnie pokrzepiającą opowieść swój punkt kulminacyjny znajduje w oślepiająco białym i pustym pomieszczeniu, w którym Ruben (z polecenia Joego, prowadzącego ośrodek dla osób niesłyszących) ma za zadanie po prostu siedzieć. Spokój i stonowanie pomieszczenia w domyśle doprowadzić miało do wewnętrznej harmonii bohatera, jednak jego upartość sprawiła, że niejako zmarnował ową szansę. Tym samym widz w pewien specyficzny sposób ma za zadanie uczyć się na błędach Rubena, dla którego przegapienie okazji na katharsis skutkowało serią rozczarowań i niepowodzeń.

Niesamowite, jak tak skromny w środkach i słowach obraz może oddziaływać na oglądającego. Krótko po seansie nie sposób zebrać myśli, ponieważ o „Sound of Metal” powiedzieć można tak wiele, że aż brakuje słów (i dźwięków). Jednak owa wewnętrzna i zewnętrzna cisza podszyta jest pewną aurą cichutkiego zgrzytu, który chwilę po absolutnym zachwycie przypomina, że obejrzana przed chwilą historia to bezkompromisowy w swej tragiczności dramat w najczystszym wydaniu, odbijający ogromne piętno zarówno na Rubenie i jego otoczeniu, jak i nas, widzach przeżywających tę opowieść.
„Sound of Metal”. Reżyseria: Reżyseria: Darius Marder. Scenariusz: Abraham Marder, Darius Marder. Obsada: Riz Ahmed, Olivia Cooke, Paul Raci, Lauren Ridloff. Stany Zjednoczone 2019, 120 min.