ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (418) / 2021

Konrad Kopel,

POLSKI NEOLIBERAŁ UDAJE, ŻE PATRZY (JAROSŁAW BRATKIEWICZ: 'EURAZJATYZM NA WSPAK. POLSCY TRADYCJONALIŚCI PRZEGLĄDAJĄ SIĘ W ZWIERCIADLE EURAZJI I UDAJĄ, ŻE TO NIE ONI')

A A A
Mój dziadek opowiedział mi kiedyś żart o mężczyźnie, który pracował w fabryce wózków. Z racji tego, że żona bohatera żartu zaszła w ciążę, doszedł on do wniosku, że „wyniesie” wszystkie potrzebne części i złoży wózek samodzielnie w domu. Za każdym razem jednak, gdy kończył go składać, wychodził karabin. Książka Jarosława Bratkiewicza jest takim „wózkiem”. Autor „wynosi” fragmenty z historii polskiej (od X do XX wieku), filozofii (nawet z Leibniza i Hegla), a także nauk o kulturze (m.in. zdanie Theodora Adorna i dwa dłuższe z Bronisława Malinowskiego), a za każdym razem wychodzi mu neoliberalna narracja o państwie, jednostce, wolności etc. Eufemistycznie trzeba jednak zaznaczyć, że jest ona problematyczna, kiedy okazuje się, że „postawa Polski piastowskiej emanuje europejskością” (s. 12), a niesmaczna, gdy wszyscy, którzy europejskością nie emanują, są traktowani z pogardą.

Przed przejściem do uwag właściwych muszę jednak poczynić dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, nie uznaję „Eurazjatyzmu…” za publikację naukową, z racji tego nie będę skupiał się na wyliczaniu błędów merytorycznych czy narzędziowych. Autor sam wskazuje, że celem pracy jest „w pierwszej kolejności ukazanie, jak treść ideologiczna, zgoła cywilizacyjna, nazywana eurazjatyzmem, na którą tradycjonaliści w dzisiejszej Polsce mogą prychać i ekskomunikować ją jako przywabiające z Rosji jądro ciemności, przejawia się (…) w doktrynie Prawa i Sprawiedliwości jako tenże eurazjatyzm, tyle że przenicowany” (s. 9). Tym samym jest to neoliberalna broszura agitacyjna o niebroszurowej objętości (753 strony) i z jasno określonym „wrogiem”. Zresztą na wskazywanie błędów merytorycznych, przeinaczeń czy nieprawomocnych twierdzeń potrzebne byłoby kolejne siedemset stron, jak nie więcej. Po drugie, korzystając z rozdzielenia na „politykę” i „polityczność” – inspirowanego pracami Chantal Mouffe – nie będę odnosił się bezpośrednio do kwestii tej drugiej. Belgijska filozofka „przez »polityczność« rozumi[e] wymiar antagonizmu leżący u podstaw każdego ludzkiego społeczeństwa, przez »politykę« natomiast zestaw praktyk i instytucji, które w obliczu wprowadzanego przez polityczność konfliktu tworzą porządek umożliwiający ludzkie współistnienie” (Mouffe 2008: 24).

Polityka w moim rozumieniu jest dziedziną namysłu i praktyki, w której centrum leżą zagadnienia władzy, siły, obowiązków i nakazów określających relacje pomiędzy jednostkami, grupami oraz instytucjami (np. państwo w rozumieniu modernistycznym jako instytucja zewnętrzna wobec obywateli). Czyli podobnie jak u Mouffe chodzi o pozytywne (ustanawiające) praktyki oraz namysł nad strukturami władzy. Polityczność, upraszczając nieco wywód myślicielki, łączę z antagonistycznymi praktykami zdobywania i sprawowania władzy. To zwalczania politycznych „rywali”, korzystanie z nadarzających się okazji, by w sposób często zwulgaryzowany, wykluczający oraz agresywny umacniać swoją pozycję. Polityka jest ważnym elementem życia, nie chodzi bowiem w niej o abstrakcyjne pojęcia czy modele. Zajmujemy się nią, gdy rozważamy, jak uporać się z przemocą systemową dotykającą wielu z nas i nie-nas, lub gdy zastanawia nas, co kryje się pod hasłami pokroju „kochajcie się mamo i tato” czy „zmień pracę i weź kredyt”. Polityczność ma miejsce wtedy, gdy złożone problemy zostają sprowadzone do rywalizacji między partiami. Polityka skupia się na ustanawianiu i podważaniu relacji zależności i przymusu, może być zarówno dobra, jak i zła. Polityczność to rywalizacja i walka o władzę, przez co zazwyczaj jest agresywna i wykluczająca.

Bratkiewicz wpisuje świat w oświeceniowy dualizm racjonalne/cywilizacyjne/dobre – ciemne/barbarzyńskie/złe. Uzupełnia go również o opozycję Europa/Zachód (dobro) – Azja/ Wschód (zło). Ruch ten nie jest szczególnie zaskakujący, jeśli wziąć pod uwagę cele autora, zadziwia jedynie jego bezpośredniość. Bratkiewicz zdaje się być wręcz dumny ze swojego protekcjonalnego tonu, pełnego ignorancji zdystansowania się względem wschodniej „zuchowatośc[i], dewocj[i] i ciemnogrod[u]” (s. 739). „Zły” Wschód łączy się z tytułowym „eurazjatyzmem” i „tradycjonalizmem”. Wrogiem Bratkiewicza jest zdecydowanie tradycjonalizm, który utożsamia autor z Prawem i Sprawiedliwością. Określa go bowiem jako „aktywistyczne, forsowne, wojownicze wręcz kultywowanie i narzucanie zasad i wymogów tradycji odpowiednio doktrynalnie obrobionej” (s. 8), zaś samych „tradycjonalistów” jako tych, którzy „widzą rację ponadczasową i bezdyskusyjną, która ukierunkowuje zbiorowość ludzką w jej masowych zachowaniach, sytuując ją blisko okna witrażowego, z którego przesącza się mistyka komunikatu integralnego” (s. 8). Czy Bratkiewicz jest tradycjonalistą? Skąd takie pomysły?! Czy „wojowniczo kultywuje i narzuca” „odpowiednio doktrynalnie obrobioną” tradycję myślową liberalizmu, uznając ją za „ponadczasową i bezdyskusyjną”? Na to niech już sobie każdy sam odpowie. Eurazjatyzm zdaje się być za to specyficzną wschodnią odmianą tradycjonalizmu, która w wydaniu polskim udaje, że wschodnia nie jest, a jednocześnie powiela wszystkie „grzechy” pierwowzoru. Dla Bratkiewicza jest to podwójnie negatywne. Polscy tradycjonaliści nie tylko czerpią z rosyjskich, ale i nie przyznają się do tego. Używając odrażającego ewolucjonistycznego języka, można skonstatować, że to jak być barbarzyńcą i udawać, że się nim nie jest.

Bratkiewicz wskazuje, że eurazjatyzm to koncepcja stworzona w latach dwudziestych XX wieku, jednak szybko przekuwa ją w kategorię ahistoryczną. Rozciągnięcia jej dokonuje, podkreślając „zgodność myślenia z ideami i doktrynami wszelkiej maści tradycjonalistów rosyjskich, od dziewiętnastowiecznych słowianofilów poczynając, na dzisiejszych nacjonalistyczno-prawosławnych, także narodowo-bolszewickich kręgach kończąc” (s. 12). W dalszych częściach prezentuje dochodzenie do eurazjatyzmu i jego niszczący wpływ na kroczące przez wieki oświecenie. Z tego powodu cała historia zostaje sprowadzona do triumfujących na przemian Oświeconego Dobra/Cywilizacji i Tradycjonalistycznego Zła/Barbarzyństwa. Jakby tego było mało, wszystko to zostaje okraszone wtrętami pokroju: „Polska – dziedzic, na równi z Europą Zachodnią i Środkową, antycznej kultury grecko-rzymskiej” (s. 9). Bratkiewicz w swojej oświeceniowo-ewolucjonistycznej historiozofii nie pomija „wielkich” momentów w historii Polski. Opiewa między innymi to, jak państwo Kazimierza Wielkiego „wzięło na swe barki atlasowy ciężar cywilizacyjnego zaadaptowania Wielkiego Księstwa Litewskiego [które – K.K.] porównać można do (…) imponującego zewnętrznie domostwa, tyle że zdemolowanego od dachu aż do piwnic, zamieszkałego przez pauperów i nachodzonego przez okoliczne męty” (s. 49). Uspokaja fakt, że „cywilizacyjny” kolonializm z powyższego opisu jest zmyśleniem, martwi jednak, że podpisuje się pod nim były współpracownik Polskiej Akademii Nauk oraz Dyrektor Polityczny MSZ.

W powyższych cytatach uwidacznia się również „przyciężkawa” erudycja autora, przy czym problemu nie stanowią jedynie długość i mętność zdań. Bratkiewicz używa słownictwa wyszukanego, często wymyślnego, bez wątpienia elitarnego, lecz na pewno nie klarownego. Nie chodzi jedynie o niepotrzebną dekoracyjność, jak np.: „Dąb swoim dostojeństwem majoryzuje całe otoczenie, atoli samorzutnie wpisuje się w nie” (s. 35). Momentami takie zagmatwanie „trudnych słów” (ani to mowa codzienna, ani terminologia) prowadzi do tego, że właściwie nie wiadomo, o co chodzi. Widać to na przykładzie zdania: „Kiedy na zachodzie Europy zgłębiano tajniki dziejów gatunku ludzkiego pod kątem jego idei przewodniej – Brytyjczyk Hobbes uwydatnił bojaźń immanentnego chaosu (wojny wszystkich przeciw wszystkim) epoki »przedpolitycznej«, co kiełzna zwierzchność suwerenna; Francuz Condorcet tej idei upatrywał w kumulatywnym (ewolucjonistycznym) przyroście wiedzy i rozsądku; Niemiec Hegel wskazał na ruch dziejów poprzez zmaganie się przeciwieństw ku samouświadomieniu, z geograficznym przemieszczaniem się forpoczty postępu cywilizacyjnego – nacja Sarmatów na kartach wspominkarskich bajdurzyła trzy po trzy o codziennych wypitkach i wybitkach” (s. 190). Szczególnie męczące są jednak „mrugnięcia okiem”, porozumiewawcze znaki, że autor tak naprawdę nawiązuje do czegoś innego niż to, co napisane wprost. Subtelność tych mrugnięć dobrze widać w opisie Bolesława I, który „[n]ie gulgotał, że Polska to mocarstwo i »się należy«, nie wywijał podarowaną mu włócznią świętego Maurycego i nie obrażał dostojnego niemieckiego gościa” (s. 37-38).

Sądzę, że książka ta nie jest po prostu zła, jest ona moim zdaniem szkodliwa. David Graeber zauważa, że „wszystkie formy systemowej przemocy pełnią (między innymi) rolę zwalczania wyobraźni na poziomie zasad politycznych” (Graeber 2021: 9). Wyobraźnia w takim ujęciu jest ważnym narzędziem życia. Pozwala ona na działania przekraczające system władzy, na podważenie neoliberalnej narracji o wiecznej naturze człowieka, naturalności kapitalizmu i aksjologii zysku. Wyobraźnia umożliwia wyjście poza zarzuty: „to przez tamtych” oraz „jedni i drudzy są tacy sami”, by przemyśleć polityczne skutki danych decyzji i działań. Książka Bratkiewicza wyobraźnię wyjaławia. Zróżnicowane dzieje zupełnie różnych ludzi zmagających się z różnymi problemami, posiadających różne wartości i cele sprowadza autor do roli marionetek, które mają odegrać przedstawienie o walce Zachodu ze Wschodem. Skutkiem tego neoliberalna narracja zostaje znaturalizowana. Jawi się jako obiektywne prawo świata, tymczasem jest zaledwie jedną z narracji. Wyjątkowo zaborczą, wykluczającą, elitarystyczną i powiązaną ze złożonymi układami legitymizującymi ją – jednak to nie sprawia, że jest ona „prawdziwa” lub „dobra”. Bratkiewicz udaje więc, że patrzy w przeszłość i przygląda się ludziom, z którymi się nie zgadza, jednak to tylko pozory. Ze swojej światopoglądowej fabryki wyniósł już części (choć w tym przypadku zapewne kupił), z których za każdym razem składa jedną opowieść. Bez względu na to, czy chodzi o historię Polski piastowskiej, ZSRR czy sytuację obecną – zawsze wychodzi karabin. Na szczęście prócz fabryk są jeszcze manufaktury i majsterkowicze/czki.

LITERATURA:

Graeber D.: „Fragmenty antropologii anarchistycznej”. Przeł. Qrde. Poznań 2021.

Mouffe Ch.: „Polityczność. Przewodnik Krytyki Politycznej”. Przeł. J. Erbel. Warszawa 2008.
Jarosław Bratkiewicz: „Eurazjatyzm na wspak. Polscy tradycjonaliści przeglądają się w zwierciadle Eurazji i udają, że to nie oni”. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2021 [seria: Poleca Adam Michnik].