ĆWICZENIA Z TRYBÓW PATRZENIA (GALERIA DUŻA SCENA UAP W POZNANIU: WIĘZI, PODOBIEŃSTWA i TOŻSAMOŚCI)
A
A
A
Kiedyś bardzo nie lubiłem osób, które postrzegałem jako nieuważnych bywalców galerii sztuki. Ich zbyt pospieszne, czasem wręcz nerwowe przemieszczanie się po ekspozycji sprawiało wrażenie, jakby nie tylko nie mieli na to zbyt wiele czasu, ale w zasadzie nie chcieli się wcale w tym miejscu znaleźć. Niby wiedziałem, że przychodzą dobrowolnie, że nikt ich do tej galerii nie zaciągnął (a może jednak?...), że owszem – za chwilę wyjdą, ale teraz sobie na coś przez moment popatrzą (słynne „ja tu tylko na chwileczkę”) – ale nie byłem przekonany, że potrafią z tej wizyty w ogóle skorzystać. Gdy tkwiłem na ławeczce bądź krzesełku przed pracą wideo trwającą kilkadziesiąt minut z zamiarem obejrzenia jej do końca, a zwiedzający przysiadywali obok, by już po paru minutach odejść – dopadało mnie czasem wręcz złudzenie, że znajdują się oni w innym strumieniu czasu, który biegnie znacznie szybciej. A ja jestem zbyt powolny i niekumaty. Jeśli wideo okazywało się dobre, trochę współczułem tym, co nie wytrwali do finału – lecz czy powinienem oceniać z wyższością to, w jaki sposób chcieli w tej galerii „być”? Z czasem utraciłem pewność siebie w tych jednak praktycznie niemożliwych do rozstrzygnięcia kwestiach i założyłem, że być może inni potrafią bardzo szybko uchwycić istotę czyjejś pracy (o ile to nie wymaga ona konkretnej percepcji temporalnej, narzuconych przez sam przebieg utworu, jak przy filmach i instalacjach dźwiękowych). Dla mnie było po prostu nieosiągalne.
Czytelniczki i czytelnicy w tym miejscu mogą poczuć niesmak. I będą mieć rację. Fałszywe poczucie wyższości jest zresztą czymś doprawdy okropnym. Co jednak powiedzieć o tych, którzy spacerują w galerii ze znajomymi i przez cały pobyt energicznie dyskutują (często zdarza się, że to osoby z tzw. „środowiska”)? A co z ludźmi, co weszli do galerii z pieskiem bądź dzieckiem i nie mogą niczego obejrzeć, bo zwierzątko nagle zaczyna szczekać/latorośl płakać i trzeba je uspokajać, lecz uspokoić się wcale nie da, przez co jest się zmuszonym do „przedwczesnego” wyjścia? Ach, te utrudniające kontemplację sztuki kwestie towarzyskie i rodzinne! To złudzenie, podbite społecznymi walorami wernisaży, że nie tylko coś się w trakcie nich „liźnie” wzrokiem ze zgromadzonych obiektów, ale i same w sobie wystarczą jako „zwiedzenie wystawy”!
Na „Więzi, podobieństwa i tożsamości” powróciłem do tych wszystkich pretensjonalnych i praktycznych refleksji o problematyczności i niewygodach white cube’a, do którego wchodząc czasem nie jesteśmy w stanie wyrwać się z codzienności, odciąć od obowiązków. Zamiast gapić się, odbieramy telefon, bądź wysłuchujemy opowieści przypadkowo napotkanej, samotnej osoby, o jej całym życiu (to drugie jest w sumie cenne). Sprowokowała mnie do tego Joanna Imielska, która w tekście kuratorskim przywołała fragment z mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk „Czuły narrator”: „Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący i od siebie współzależny. […] Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu”. Pisarka czułość określa jako unikającą skrajności, „najskromniejszą odmianę miłości” – stwierdzając przy tym, że pojawia się ona „tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest «ja». Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie”.
Stąd, aby uchwycić sieć ukrytych i nieoczywistych zależności na wystawie – spróbować odszukać te tytułowe „Więzi, podobieństwa i tożsamości” – nie wystarczy nam wcale empatia, czy wrażliwość na klasycznie bądź niekanonicznie pojęte piękno, na subtelność artystycznej twórczości. Spacerując po ekspozycji, rzucając wzrokiem na to czy owo, otrzymamy jedynie iluzję – prostolinijne poczucie „tu byłem”, ukontentowanie pozbawionego wysiłku „zaliczenia” punktu zwiedzania na dzisiaj. Co prawda człowiek wrażliwy wejdzie do galerii, poruszy się „tak po ludzku” jednym czy drugim dziełem sztuki, lecz z braku czasu (czy może: niezdolności do patrzenia w „trybie czułości”) na tym niestety poprzestanie i uzna sprawę za załatwioną. Czy jednak nie powinien mieć świadomości, że znalazł się dopiero na początku drogi, i warto byłoby kontynuować marszrutę już nie fizycznie, a spoglądając w dzieła i w siebie?
Tokarczuk w „Czułym narratorze” zakreśla wysoki poziom trudności, z którym mierzymy się, gdy wkraczamy w przestrzeń wymagającą od nas rozpoznania jej prawideł, aby przeniknąć kryjący się za nią zamysł: „Marzy mi się także nowy rodzaj narratora – «czwartoosobowego», który oczywiście nie sprowadza się tylko do jakiegoś konstruktu gramatycznego, ale potrafi zawrzeć w sobie zarówno perspektywę każdej z postaci, jak i umiejętność wykraczania poza horyzont każdej z nich, który widzi więcej i szerzej, który jest w stanie zignorować czas. O tak, jego istnienie jest możliwe”.
Stąd wystawę „Więzi, podobieństwa i tożsamości” traktuję nie tyle jako zbiór prac różnych artystek i artystów, o których w tym miejscu mógłbym zebrać swoje mniej i bardziej trafne spostrzeżenia, ale i jako metarefleksję kuratorki na temat robienia wystaw, uczestniczenia w nich i tego, czego mogą nas one nauczyć. Wymagać to będzie od nas nie tylko czasu, ale i pewnych kompetencji, czy posiadania, bądź późniejszego zebrania informacji.
W tym konkretnym przypadku konfrontujemy się z pewną wiedzą o twórcach i twórczyniach, gdyż brak świadomości o ich działalności może nas sprowadzić na manowce. Najtrudniej może być paradoksalnie z pozornie dość przystępnym cyklem Izabelli Gustowskiej „Lustra”, w ramach którego artystka wykonuje od paru dekad specyficzne autoportrety, fotografując się w różnych odbiciach. To wyjątkowe świadectwo podglądactwa, obsesji bliskiego, uważnego obserwowania siebie, ludzi, dzieł sztuki, a przy tym pasji do podróżowania po całym świecie. Kto uczestniczy w poznańskim życiu kulturalnym doskonale zdaje sobie sprawę, że na większości wartościowych wydarzeń artystycznych spotka panią profesor Gustowską. Prace z tego cyklu w obecnej, multimedialnej formie po raz pierwszy były prezentowane na wystawie indywidualnej artystki „Bezwzględne cechy podobieństwa” w Centrum Kultury Zamek. Ci, którzy jej nie zwiedzili, nie zrozumieją swoistego „uwikłania” cyklu w projekt nowego, pełnometrażowego filmu eksperymentalnego artystki, realizowanego w ramach programu rezydencyjnego Rezydenci w Rezydencji, prowadzonego w Zamku przez Jagnę Domżalską. Istnieje pewna skomplikowana zależność między bohaterką filmu a samą artystką – acz wcale niepodobna do relacji Gustowskiej z protagonistką „Przypadek Josephine H”. Cóż – „Lustra” wymagają też od nas sporo czasu, bo każdej pracy nadrukowanej na emaliowanej tablicy towarzyszy kod QR, odsyłający do opowieści prof. Gustowskiej w formie pliku audio umieszczonego w Internecie.
Problem z trybem widzenia i wiedzą o sztuce współczesnej jest wręcz palący w przypadku „Bez tytułu” (2021) Andrzeja Leśnika. To na pierwszy rzut oka jednolicie biały obraz, który przy bliższym oglądzie okazuje się zawierać jednostajny wzór geometryczny. A jednak to nie tylko praca dla fanów artysty znanego z takich gier i zabaw, amatorów popadnięcia w miłe, hipnotyczne otępienie, czy tych, co lubią żonglować w głowie dialogami sztuki abstrakcyjnej. Bez wątpienia czułość, jako wyjątkowy tryb patrzenia, będzie tu też miała używanie na poziomie zadumań nad (jakże cennymi) ograniczeniami i specyfiką ludzkiego aparatu wzroku.
Historiię, upływ czasu, punktuje Sonia Rammer w swojej melancholijnej, podbitej literalnie górnolotnym tragizmem serii „O tych, którzy próbowali wejść za wysoko” (2020). W kolażach, w których pracuje z archiwalnymi zdjęciami wspinaczy wysokogórskich, wytwarza udające stare artefakty. Igrając z tym, w jaki sposób można zaprogramować wzruszenie, czy wrażenie odbiorcy – by je przełamać drobnym gestem demistyfikującym zabawę. Widz czy widzka z łatwością odnajdą więź tego cyklu z pracami Anny Kowalskiej-Szewczyk „Podróżni” (2016) i „Podróż” (2016). Z kolei zaangażowanie Anny Tyczyńskiej w interdyscyplinarne projekty z pograniczna archeologii i sztuki będzie nieczytelne dla osób, które nie znają jej działalności pedagogicznej na Uniwersytecie Artystycznym. Bo na wystawie możemy podziwiać jej prace z cyklu „Epitafium”, który mają zgoła odmienny charakter.
Hierarchizująca perspektywa kryjąca się za stanowiskiem „każdy dostaje taką sztukę, na jaką zasługuje” wydaje mi się trochę przebrzmiała, a przy tym brzydka. Obecnie uczymy się jako odbiorcy tekstów i obrazów braku pogardy i wzajemnego poszanowania. Uświadamiamy sobie, że twórczość artystyczną można odbierać na wiele sposób, a intuicyjne wrażenia i te, których nie jesteśmy w stanie łatwo opisać nawet i długo po wyjściu z galerii, są równie wartościowe. Czyż unikający wypowiadania się i pisania malarz, który zobaczył wystawę „Więzi, podobieństwa i tożsamości”, byłby w stanie podzielić się tym, co wyniósł z niej, przyłożywszy się pod względem „czułości”? A czy kolega/koleżanka prezentowanych na wystawie dzieł artystek i artystów nie miał(a)by kłopotu z opowiedzeniem swojej wersji zdarzeń, nie popadając w nadmiernie odsłonięcie wiedzy posiadanej tylko przez najlepszych przyjaciół?
Czytelniczki i czytelnicy w tym miejscu mogą poczuć niesmak. I będą mieć rację. Fałszywe poczucie wyższości jest zresztą czymś doprawdy okropnym. Co jednak powiedzieć o tych, którzy spacerują w galerii ze znajomymi i przez cały pobyt energicznie dyskutują (często zdarza się, że to osoby z tzw. „środowiska”)? A co z ludźmi, co weszli do galerii z pieskiem bądź dzieckiem i nie mogą niczego obejrzeć, bo zwierzątko nagle zaczyna szczekać/latorośl płakać i trzeba je uspokajać, lecz uspokoić się wcale nie da, przez co jest się zmuszonym do „przedwczesnego” wyjścia? Ach, te utrudniające kontemplację sztuki kwestie towarzyskie i rodzinne! To złudzenie, podbite społecznymi walorami wernisaży, że nie tylko coś się w trakcie nich „liźnie” wzrokiem ze zgromadzonych obiektów, ale i same w sobie wystarczą jako „zwiedzenie wystawy”!
Na „Więzi, podobieństwa i tożsamości” powróciłem do tych wszystkich pretensjonalnych i praktycznych refleksji o problematyczności i niewygodach white cube’a, do którego wchodząc czasem nie jesteśmy w stanie wyrwać się z codzienności, odciąć od obowiązków. Zamiast gapić się, odbieramy telefon, bądź wysłuchujemy opowieści przypadkowo napotkanej, samotnej osoby, o jej całym życiu (to drugie jest w sumie cenne). Sprowokowała mnie do tego Joanna Imielska, która w tekście kuratorskim przywołała fragment z mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk „Czuły narrator”: „Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący i od siebie współzależny. […] Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu”. Pisarka czułość określa jako unikającą skrajności, „najskromniejszą odmianę miłości” – stwierdzając przy tym, że pojawia się ona „tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest «ja». Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie”.
Stąd, aby uchwycić sieć ukrytych i nieoczywistych zależności na wystawie – spróbować odszukać te tytułowe „Więzi, podobieństwa i tożsamości” – nie wystarczy nam wcale empatia, czy wrażliwość na klasycznie bądź niekanonicznie pojęte piękno, na subtelność artystycznej twórczości. Spacerując po ekspozycji, rzucając wzrokiem na to czy owo, otrzymamy jedynie iluzję – prostolinijne poczucie „tu byłem”, ukontentowanie pozbawionego wysiłku „zaliczenia” punktu zwiedzania na dzisiaj. Co prawda człowiek wrażliwy wejdzie do galerii, poruszy się „tak po ludzku” jednym czy drugim dziełem sztuki, lecz z braku czasu (czy może: niezdolności do patrzenia w „trybie czułości”) na tym niestety poprzestanie i uzna sprawę za załatwioną. Czy jednak nie powinien mieć świadomości, że znalazł się dopiero na początku drogi, i warto byłoby kontynuować marszrutę już nie fizycznie, a spoglądając w dzieła i w siebie?
Tokarczuk w „Czułym narratorze” zakreśla wysoki poziom trudności, z którym mierzymy się, gdy wkraczamy w przestrzeń wymagającą od nas rozpoznania jej prawideł, aby przeniknąć kryjący się za nią zamysł: „Marzy mi się także nowy rodzaj narratora – «czwartoosobowego», który oczywiście nie sprowadza się tylko do jakiegoś konstruktu gramatycznego, ale potrafi zawrzeć w sobie zarówno perspektywę każdej z postaci, jak i umiejętność wykraczania poza horyzont każdej z nich, który widzi więcej i szerzej, który jest w stanie zignorować czas. O tak, jego istnienie jest możliwe”.
Stąd wystawę „Więzi, podobieństwa i tożsamości” traktuję nie tyle jako zbiór prac różnych artystek i artystów, o których w tym miejscu mógłbym zebrać swoje mniej i bardziej trafne spostrzeżenia, ale i jako metarefleksję kuratorki na temat robienia wystaw, uczestniczenia w nich i tego, czego mogą nas one nauczyć. Wymagać to będzie od nas nie tylko czasu, ale i pewnych kompetencji, czy posiadania, bądź późniejszego zebrania informacji.
W tym konkretnym przypadku konfrontujemy się z pewną wiedzą o twórcach i twórczyniach, gdyż brak świadomości o ich działalności może nas sprowadzić na manowce. Najtrudniej może być paradoksalnie z pozornie dość przystępnym cyklem Izabelli Gustowskiej „Lustra”, w ramach którego artystka wykonuje od paru dekad specyficzne autoportrety, fotografując się w różnych odbiciach. To wyjątkowe świadectwo podglądactwa, obsesji bliskiego, uważnego obserwowania siebie, ludzi, dzieł sztuki, a przy tym pasji do podróżowania po całym świecie. Kto uczestniczy w poznańskim życiu kulturalnym doskonale zdaje sobie sprawę, że na większości wartościowych wydarzeń artystycznych spotka panią profesor Gustowską. Prace z tego cyklu w obecnej, multimedialnej formie po raz pierwszy były prezentowane na wystawie indywidualnej artystki „Bezwzględne cechy podobieństwa” w Centrum Kultury Zamek. Ci, którzy jej nie zwiedzili, nie zrozumieją swoistego „uwikłania” cyklu w projekt nowego, pełnometrażowego filmu eksperymentalnego artystki, realizowanego w ramach programu rezydencyjnego Rezydenci w Rezydencji, prowadzonego w Zamku przez Jagnę Domżalską. Istnieje pewna skomplikowana zależność między bohaterką filmu a samą artystką – acz wcale niepodobna do relacji Gustowskiej z protagonistką „Przypadek Josephine H”. Cóż – „Lustra” wymagają też od nas sporo czasu, bo każdej pracy nadrukowanej na emaliowanej tablicy towarzyszy kod QR, odsyłający do opowieści prof. Gustowskiej w formie pliku audio umieszczonego w Internecie.
Problem z trybem widzenia i wiedzą o sztuce współczesnej jest wręcz palący w przypadku „Bez tytułu” (2021) Andrzeja Leśnika. To na pierwszy rzut oka jednolicie biały obraz, który przy bliższym oglądzie okazuje się zawierać jednostajny wzór geometryczny. A jednak to nie tylko praca dla fanów artysty znanego z takich gier i zabaw, amatorów popadnięcia w miłe, hipnotyczne otępienie, czy tych, co lubią żonglować w głowie dialogami sztuki abstrakcyjnej. Bez wątpienia czułość, jako wyjątkowy tryb patrzenia, będzie tu też miała używanie na poziomie zadumań nad (jakże cennymi) ograniczeniami i specyfiką ludzkiego aparatu wzroku.
Historiię, upływ czasu, punktuje Sonia Rammer w swojej melancholijnej, podbitej literalnie górnolotnym tragizmem serii „O tych, którzy próbowali wejść za wysoko” (2020). W kolażach, w których pracuje z archiwalnymi zdjęciami wspinaczy wysokogórskich, wytwarza udające stare artefakty. Igrając z tym, w jaki sposób można zaprogramować wzruszenie, czy wrażenie odbiorcy – by je przełamać drobnym gestem demistyfikującym zabawę. Widz czy widzka z łatwością odnajdą więź tego cyklu z pracami Anny Kowalskiej-Szewczyk „Podróżni” (2016) i „Podróż” (2016). Z kolei zaangażowanie Anny Tyczyńskiej w interdyscyplinarne projekty z pograniczna archeologii i sztuki będzie nieczytelne dla osób, które nie znają jej działalności pedagogicznej na Uniwersytecie Artystycznym. Bo na wystawie możemy podziwiać jej prace z cyklu „Epitafium”, który mają zgoła odmienny charakter.
Hierarchizująca perspektywa kryjąca się za stanowiskiem „każdy dostaje taką sztukę, na jaką zasługuje” wydaje mi się trochę przebrzmiała, a przy tym brzydka. Obecnie uczymy się jako odbiorcy tekstów i obrazów braku pogardy i wzajemnego poszanowania. Uświadamiamy sobie, że twórczość artystyczną można odbierać na wiele sposób, a intuicyjne wrażenia i te, których nie jesteśmy w stanie łatwo opisać nawet i długo po wyjściu z galerii, są równie wartościowe. Czyż unikający wypowiadania się i pisania malarz, który zobaczył wystawę „Więzi, podobieństwa i tożsamości”, byłby w stanie podzielić się tym, co wyniósł z niej, przyłożywszy się pod względem „czułości”? A czy kolega/koleżanka prezentowanych na wystawie dzieł artystek i artystów nie miał(a)by kłopotu z opowiedzeniem swojej wersji zdarzeń, nie popadając w nadmiernie odsłonięcie wiedzy posiadanej tylko przez najlepszych przyjaciół?
„Więzi, podobieństwa i tożsamości”. Artyści: Anna Maria Brandys, Milan Cieslar, Izabella Gustowska, Joanna Imielska, Magdalena Kleszyńska, Tomas Koudela, Anna Kowalska-Szewczyk, Dáša Lasotová, Andrzej Leśnik, Aleksander Radziszewski, Sonia Rammer, Magdalena Rucińska, Aleksandra Simińska, Anna Tyczyńska. Kuratorka: Joanna Imielska. Galeria Duża Scena UAP w Poznaniu. 1.04-16.05.2021.
Fot. Jadwiga Subczyńska.
Fot. Jadwiga Subczyńska.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |