ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (89) / 2007

Monika Ruszało,

CZERWONE BUTY

A A A
W finałowej scenie „Labiryntu Fauna” w reżyserii Guillermo del Toro mała Ofelia przybywa do domu swego ojca – sali audiencyjnej królewskiego pałacu. Kamera ukazuje dziewczynkę ubraną w strojne szatki i czerwone sznurowane buciki. Czerwone (purpurowe) trzewiki są, wedle tradycyjnej wykładni, elementem stroju na królewskich dworach – dość wspomnieć o pojawiających się w sztuce średniowiecznego Wschodu i Zachodu aniołach w dworskich szatach, czy też – samej Matce Bożej (która wszakże pochodziła z królewskiego rodu Dawida) zawsze ukazywanej w tego rodzaju obuwiu. Czy w wypadku bohaterki filmu del Toro możemy mówić wyłącznie o symbolice królewskiej? Wydaje się, że nie.

Zgodnie z ogólnym założeniem intertekstualizmu, nie można analizować tekstu nie wskazując na jego związki z innymi tekstami. Poszukajmy zatem dziewczynek w czerwonych butach... Taką postacią jest Dorotka z Kansas, podążająca do Szmaragdowego Grodu w poszukiwaniu Czarnoksiężnika, który pomoże jej powrócić do domu. W musicalu Richarda Thorpe’a i Victora Fleminga powstałym w pamiętnym dla kinematografii roku 1939 Dorotka na stopach ma Rubinowe Pantofelki, przedmiot pożądania złej Czarownicy z Zachodu. Dziewczynka może spełnić swoje życzenia, jeśli wypowie je, uderzając piętami obutymi w czarodziejskie pantofelki. O tym jednak, że mogą one wysłać ją na powrót do domu, dziewczynka dowiaduje się dopiero po przebyciu długiej drogi i dokonaniu wielu heroicznych czynów.

Motyw Dorotkowych, już nie rubinowych, ale – czerwonych pantofelków pojawia się na zasadzie cytatu w „Dzikości serca” w reżyserii Davida Lyncha, filmie z 1990 roku, nasyconego aluzjami do kultowego już dzieła Thorpe’a i Fleminga. Mamy tu wręcz do czynienia z przeniesieniem kadru – zbliżenia na stopy Luli Fortune, która w dramatycznym momencie uderza o siebie obcasikami malinowych pantofelków. Pozostaje nam tylko domniemywać, czy wykonuje jakiś gest archetypiczny, czy też podświadomie cytuje motyw należący do popkultury, z którą przecież, jako rasowa Amerykanka ma kontakt od pierwszych chwil życia (nawiasem mówiąc, książkowa Lula, jak i jej ukochany Sailor Ripley bezustannie operują cytatami i nawiązują w swych rozmowach, wypowiadanych myślach do pop-ikonosfery).
Co intrygujące, w utworach literackich, na bazie których powstały „The Wizard of Oz” oraz „Wilde at Heart” – odpowiednio: „Czarnoksiężniku ze Szmaragdowego Grodu” Lymana Franka Bauma oraz „Dzikości serca” Barry’ego Gifforda, owo czerwone obuwie wcale się nie pojawia! Ale nikt już o tym nie pamięta, bo u źródeł i tak znajdziemy czerwone buty. Te, należące do Karen, bohaterki baśni Hansa Christiana Andersena „Czerwone trzewiczki”.

Stopa – element wiążący człowieka z ziemią (a przez to z Matką Ziemią: vide opowieść o Gei i jej synu Anteuszu) – zostaje obuta. Między istotę ludzką a świat rzeczy realnych wkracza element mediacyjny. Z jednej strony utrudniający, z drugiej zaś, poprzez sprowadzenie do porządku kultury, ułatwiający pozostawanie w rzeczywistości. Tutaj dodatkowy wydźwięk uzyskuje barwa obuwia – czerwień, jeden z trzech podstawowych kolorów rytualnych. Czerwień jest barwą istotną w obrzędach przejścia – według terminologii Arnolda van Gennepa są to rytuały umożliwiające zmianę statusu ich uczestnika. Czerwień zatem ułatwia kontakt z sacrum, a tylko spotkanie z nim, wyjście „poza”, stanowiące fazę marginalną każdego rite de passage, gwarantuje istotową przemianę człowieka. Transcendowanie pozwala na rozpoznanie tego, co wewnątrz: jak w krzywej Möbiusa – wnętrze i zewnętrze przenikają się ze sobą.

„Tak więc – pisze Heinrich Zimmer – prawdziwy skarb, skarb, który kładzie kres naszemu nieszczęściu i naszym ciężkim przeżyciom, znajduje się zawsze w pobliżu. Nigdy nie wolno szukać go w odległych stronach, ponieważ leży on zakopany w najbardziej tajemnym zakątku naszego domu; innymi słowy: we wnętrzu naszej istoty. (...) Ale przecież zadziwiającym i niezmiennym faktem jest to, że jedynie po odbyciu pielgrzymki do odległego miejsca, w obce strony, do nowego kraju, może się nam objawić znaczenie wewnętrznego głosu przewodzącego naszym poszukiwaniom. Do tego trwałego i dziwnego faktu dochodzi inny: że osoba, która objawia nam znaczenie naszej tajemniczej podróży wewnętrznej musi sama być kimś obcym, człowiekiem innej wiary lub innej rasy”.

W przypadku Dorotki potwierdza się prawda o długotrwałym dochodzeniu do tego, co zdaje się być w zasięgu ręki, właśnie w jej powrocie do Kansas dzięki pantofelkom, którymi dysponowała od samego początku. Jednak musiała pokonać daleką drogę, by wrócić, już odmieniona, do domu. Pozostałe bohaterki ruszają w wielką podróż, której metą, dzięki spotkaniu z Innym, jest roz-poznanie samej siebie. Tak więc objawia się tu prawda, o której pisze Józef Tischner, podążając za Martinem Buberem i Emmanuelem Lévinasem: człowiek jest w najgłębszym swym bycie istotą dialogiczną, zaś tożsamość konstytuujemy dzięki Drugiemu.
Dojrzewanie Luli, związane z podróżą-ucieczką z ukochanym, objawia się w jej głośno wypowiedzianym pragnieniu:
„– Sailor?
– Kochanie?
– Wyobrażałeś sobie kiedyś, jak by to było, gdyby jakieś dzikie zwierzę pożarło cię żywcem?
– Na przykład tygrys?
– Tak, czasami wydaje mi się, że to byłoby coś najwspanialszego w życiu”.

Pożarcie przez dzikie zwierzę jest elementem inicjacji – musi zostać rozszarpany ten, który ma zostać scalony na nowo w trakcie wędrówki w poszukiwaniu siebie. Co jednak odkrywa się u kresu tej podróży? Wydaje się, iż to, że tak naprawdę do mety nie dotarł i nie dotrze – ową permanentną szczelinę. Dziewczynka rozdarta już w punkcie wyjścia – wedle interpretacji Clarissy Pincoli Estes, czerwone trzewiczki mają symbolizować pęknięcie między, pragnieniem niezależności a chęcią zyskania w oczach innych. Dziewczynce w czerwonych butach, każe się dorosnąć, choć ona nie jest jeszcze na to gotowa. Wiele się od niej wymaga, choć się jej do tego nie przygotowało. Dowie się, iż rozdarcie jest istotowe, przynależne każdemu bytowi myślącemu.

Karen z „Czerwonych trzewiczków” miota się między presją z zewnątrz a pragnieniem – projekcją z dzieciństwa (inną sprawą pozostaje na ile owo pragnienie także zostało jej przekazane). W umoralniającej opowieści Andersena dziewczyna zostaje ukarana za nieposłuszeństwo wobec norm, które porządkują życie, ale jednocześnie utrudniają człowiekowi stanięcie twarzą w twarz z samym sobą. Dziewczyna wyrusza na wyprawę w poszukiwanie siebie, ale to co jeszcze nierozpoznane wymyka się jej spod kontroli... Wreszcie, ukarana za swoją decyzję, porzuca pragnienie i powraca do życia we wspólnocie. Godzi się na kompromis, nie dokonując ostatecznego rozpoznania...

Bohaterka „Labiryntu”, o jakże nasyconym semantycznie imieniu, jest rozdarta między światem baśniowym, którego smaku zakosztowała w tak silnym stopniu, że przenosi go na poziom rzeczywistości, a „byciem-w-świecie” (że uderzę w Heideggerowski ton) z wszelkimi jego konsekwencjami – wrażliwa na jego problemy i próbująca je rozwiązywać (ophelos to z greckiego „pomoc” właśnie). Zdaje się, iż obraz tego rozdarcia można uznać za figurę dojrzewania człowieka, który, rozpięty „pomiędzy”, dochodzi do samego siebie, nigdy nie uzyskując jedności, a raczej „współistnienie przeciwieństw”. W szczególności dotyczy to dziewczynki-kobiety, która rozpoczynając życie, wyrusza na wyprawę pełną niebezpieczeństw. Czyż to nie coincidentia oppositorum – kobietą ma się stać ta, która przechowuje w sobie odwieczną mądrość, ślad archaicznego matriarchatu? Madre della sua madre... Tak jak w wierszu Anne Sexton pt. „Czerwone trzewiki“ obrazującym właśnie tę prawdę – dziedzictwa, które jest istotowością.

„Stoję w kręgu w martwym mieście
I zawiązuję czerwone trzewiki
Nie są moje
To buty mojej matki
Wcześniej należały do jej matki
Przekazywane z rąk do rąk jak posag
Ale ukrywane jak wstydliwe listy”
„Labirynt Fauna”. Reż. Guillermo del Toro. Meksyk, Hiszpania, USA, 2006, Dramat/Fantasy/Horror/Thriller.