ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (421) / 2021

Katarzyna Szkaradnik,

'SOLILOKWIA STAREGO HISZPANA, KTÓRY NIE CHCE UMRZEĆ' (MIGUEL DE UNAMUNO: 'JAK SIĘ TWORZY POWIEŚĆ')

A A A
Gdyby osoba o aspiracjach literackich znająca „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga spodziewała się po tytule „Jak się tworzy powieść” podobnych wskazówek, niewątpliwie będzie zawiedziona, a przede wszystkim – zdziwiona. Ale takie oczekiwania mogą mieć jedynie ci, którym obce jest nazwisko Miguela de Unamuna (niestety w Polsce to chyba nadal gros czytającego społeczeństwa). Pozostali wiedzą, że autor „Abela Sáncheza” przypomina Nietzschego „filozofującego młotem”, chociaż nie tyle burzy ustalone wartości, ile przeszywa odbiorcę metafizycznym dreszczem, na każdym kroku konfrontuje go z niepojętością istnienia i dramatem skończoności. Zresztą hiszpańskiego pisarza i myśliciela zestawia się z twórcą „Woli mocy” bardzo często; według Jeana Cassou (którego frazy użyłam też jako tytułu) ich dzieła wypływają „z tej samej rozpaczliwej zachłanności” (s. 19).

Jeśli czytelnik uznał, że powyższy cytat pochodzi z przedmowy do „Jak się tworzy powieść”, to zarazem jest i nie jest w błędzie (co można potraktować niczym przedsmak wywodów bohatera niniejszego szkicu, ponieważ „sprzeczność tworzy Unamuna i jest kluczem [do] jego metody” [Górski 1979: 108]). Nieoczywista rola Cassou wynika z nadzwyczaj złożonej struktury owego tomu, która z pozoru wygląda na wyrafinowaną igraszkę formalną, a w rzeczywistości stanowi konsekwencję, po pierwsze, okoliczności biograficznych, po drugie, predylekcji autora „Ciotki Tuli” do uwag, adnotacji, interpretacji. Tym „gatunkom” przypisuje on głębsze znaczenie: „Dokładnie tak samo [jak z chińskimi pudełkami – K. Sz.] jest ze światem i z życiem. Komentarze do komentarzy i jeszcze więcej komentarzy” (s. 48), „tworzenie komentarzy jest jednocześnie tworzeniem historii” (s. 41). Amalgamat, z jakim mamy do czynienia, tłumacz Kacper Szpyrka obrazowo porównuje do „geologiczn[ej] próbk[i] wielowarstwowego przekroju przez glebę” (s. 154-155). Dla porządku trzeba zatem wyliczyć, że na ową tajemniczą książeczkę składają się kolejno: autorski „Prolog”, „Portret Unamuna” nakreślony przez wzmiankowanego Francuza, „Komentarz” (bohatera portretu), „Jak się tworzy powieść”, „Kontynuacja”, wyimek z dziennika pt. „(Ukończono?...)” oraz „Od tłumacza”. (Notabene, przed tą ostatnią częścią znajdują się jeszcze biblio- i biograficzne przypisy końcowe, aczkolwiek równie dużo objaśnień – językowych i rzeczowych, lecz także rozszyfrowań aluzji literackich – ulokowano u dołu stronic. Taki niezrozumiały podział zaburza lekturę i nieco drażni). Z drugiej strony ogromnie pozytywne wrażenie robi wyszukany, elegancki projekt typograficzno-edytorski, z ciekawym wyodrębnieniem poszczególnych części tomu i zapadającą w pamięć okładką – całość autorstwa Mimi Wasilewskiej.

Widać więc, że pod względem spiętrzenia autoanaliz „Jak się tworzy powieść” góruje nawet nad „Pałubą” Karola Irzykowskiego, ale przecież, o czym nadmienia Cassou, ów myśliciel, który „nie posiada własnej doktryny, nie pisze niczego prócz komentarzy (...) do czegokolwiek, co tylko ma związek z Miguelem de Unamunem, z jego przetrwaniem i jego życiem – doczesnym i przyszłym” (s. 23). Nie oznacza to, naturalnie, jakiegoś ekstremalnego egotyzmu, po prostu uważał on osobiste, afektywne zaangażowanie za warunek i probierz wszelkiej filozofii (zob. np. Unamuno 1984: 44) i sam w eseistyce oraz w beletrystyce „prowadz[i] z czytelnikiem żywy, namiętny dialog o życiu. Będzie to rodzaj wspólnego (…) przeżywania życia, współodczuwania, opisywania (…) problemów, które dotyczą każdego człowieka w stopniu najwyższym i przenikają wszystkie jego sfery: nie tylko umysł, ale również uczucie i wolę” (Dzidek, Rak 2003: 133).

Poniekąd skomplikowanie zarówno owego twórcy, jak i recenzowanej książki koresponduje z zawikłaną sytuacją polityczną w międzywojennej Hiszpanii. Zasygnalizowałam już, że na kompozycję tomu wpłynęły okoliczności, które autor przybliża nie tylko w „Prologu”, lecz niemal na każdej stronie tego intymnego (w sensie journal intime) dzieła; zresztą dzieje jego powstania dodatkowo porządkuje tłumacz. Chociaż Unamuno piastował urząd rektora Uniwersytetu w Salamance, bynajmniej nie należał do klerków, a za potępienie junty pod wodzą Miguela Primo de Rivery został internowany na Fuerteventurze, skąd udało mu się przedostać do Paryża. Tam właśnie w pierwszej połowie 1925 r. przekonania i rozterki strapionego emigranta przybrały postać eseju „Jak się tworzy powieść”, powierzonego następnie Cassou w celu przełożenia i publikacji, niemożliwej w rodzinnym kraju autora. Gdy tekst z przedmową tłumacza ukazał się na łamach „Mercure de France”, Unamuno mieszkał już w przygranicznej wiosce w Pirenejach. W 1927 r., ponieważ nie odzyskał oryginału, zdecydował się na bazie pierwodruku napisać ów traktat-wyznanie od nowa po hiszpańsku (!). Ponadto rozpatrując początkową wersję, czuł potrzebę – jak czytelnik niniejszego omówienia już się domyśla – uzupełnienia jej komentarzami, które gwoli jasności wstawił w nawiasy kwadratowe. Co znamienne, rezultat, poszerzony także o „Prolog”, „Portret Unamuna” i „Kontynuację”, wydano w Buenos Aires, w Hiszpanii zaś pełna, tj. nieocenzurowana edycja ujrzała światło dzienne dopiero pół wieku później.

Nie mniej problematyczna niż konstrukcja okazuje się treść – nie sposób jej zreferować, toteż kusi mnie pójście po linii najmniejszego oporu i cytowanie niemal na wyrywki. „Jak się tworzy powieść” należy bowiem do owych aforystycznych książek, w których pomimo ich dość skromnej objętości chce się zaznaczać całe akapity godne głębszego namysłu. Zawartość intryguje choćby za sprawą tego, co autor określa jako swe „wrodzone, tak bardzo hiszpańskie, upodobanie do antytez i konceptyzmu” (s. 53), ale przecież jego intencją nie jest olśnienie nas zgrabnymi paradoksami. Dlatego filozof-literat wyraża np. dezaprobatę dla przeintelektualizowanego gongoryzmu: „[N]ie znajduję poezji (to znaczy twórczości, czyli działania) tam, gdzie nie ma pasji, gdzie nie ma ludzkich cierpień z krwi i kości” (s. 91). Także prezentujący Unamuna Cassou akcentuje u niego „nieobecność skrystalizowanych idei, a jednocześnie nieustanny monolog, w którym każda idea świata powstała, aby przeobrazić się w osobistą misję, żywą pasję (...)” (s. 21). Powtarzające się tu słowo „pasja” uważam za trafną charakterystykę esencji „Jak się tworzy powieść” dzięki szerokiemu zakresowi jego znaczeń: od poświęcenia się zamiłowaniu, przez gniew, po mękę – ludzką i Chrystusową. Autor zapamiętale roztrząsa na tych kartach tragedię istnienia (nie traktuje go jako spekulatywnej „kwestii”), gdyż wbrew przeświadczeniu, że nie dałoby się żyć, myśląc wciąż o znikomości życia, jego zdaniem tylko dzięki takiemu nastawieniu można żyć na jawie, a nie we śnie (zob. Unamuno 2003: 17). Analizowana pozycja potwierdza zasadność zaliczania Hiszpana do preegzystencjalistów, symptomatyczne jest również przyjęcie przez niego za motto innej książki urywku z Senancoura, którym opatrzył też swe eseje Camus: „Człowiek jest przemijający. Zapewne; ale przemijajmy, stawiając opór i jeśli nicość jest nam przeznaczona, nie mówmy, że to sprawiedliwość” (cyt. za: Górski 1979: 151).

Jak z patosem wyznaje autor „Agonii chrystianizmu”: „Oto znajduję się przed białymi stronicami, przed moją przyszłością! Próbuję upowszechnić moje życie, aby żyć dalej, dać sobie życie oraz wyrwać śmierci każdą chwilę” (s. 51). Wszak każdy utwór – „o ile jest żywy” (s. 57) – jest autobiograficzny, literat nawet realne postacie przekształca w swoje twory i obdarza własnymi cechami, a sam może istnieć nadal na tych zasadach co one. W „Dzienniku intymnym” Unamuno (2003: 17) pyta retorycznie: „Czyż będę czymś więcej niż fikcyjne postacie, które stworzyłem w wyobraźni? Czy dziś, na ziemi, Cervantes jest czymś więcej niż Don Kichot?”; z kolei w omawianej książeczce, nawiązując do sformułowania Tukidydesa, rozważa: „Napisać historię »na wieczność« to jeden ze sposobów (…) na to, aby »na wieczność« wejść do historii, aby »na wieczność« stworzyć historię” (s. 40-41). Medytując nad życiem w ogóle jako nieskończoną opowieścią oraz nad własnym – opowieścią o (nie)znanym końcu – hiszpański myśliciel pokazuje więc nie tyle, jak się pisze powieść, ile jak się tworzy powieść życia, której stawką jest nieskończoność. „[W] jakim celu się tworzy powieściopisarza? Żeby stworzyć czytelnika, żeby się z czytelnikiem zjednoczyć. (…) Skoro staną się jednym, urzeczywistnią się, a urzeczywistniając się, staną się wieczni” (s. 140). Ponieważ takie tezy tchną naiwnym idealizmem, warto przypomnieć, że chodzi o bezustanne, dramatyczne zmagania. Pomimo pewnych mankamentów monografii „Hiszpańska refleksja egzystencjalna” (wynikających z ideologii narzuconej w minionej epoce) znów przywołam z niej celny komentarz: „Rzeczywista jest tylko nieskończoność, ale ta konkretna i cielesna, a nie pozaczasowa i abstrakcyjna. Ta jednak jest nieosiągalna – chyba że tylko wysiłkiem woli, ale w walce z rozumem. Nieskończona trwałość nie może być osiągnięta raz na zawsze (wtedy by zamarła); musi być ciągle tworzona i zdobywana napiętym aktem woli do takiego stopnia, że wysiłek ów zaciera różnicę między nieskończonością a pragnieniem nieskończoności” (Górski 1979: 105). Trzeba podkreślić, że w przypadku relacji pisarza i czytelnika korzyści są obustronne: pierwszy dzięki żywemu słowu może trwać w drugim, drugi zaś czerpać z indywidualności pierwszego, by się przeobrażać i kreować własną powieść: „Kiedy tylko nasza myśl zostaje utrwalona na piśmie, wyrażona, skrystalizowana – umiera, już więcej do nas nie należy. (...) Literatura zatem nie różni się niczym od śmierci – śmierci, z której inni mogą czerpać życie. Gdyż ten, kto czyta powieść, może nią żyć, przeżyć ją – kto czyta powieść, czyta historię – kto czyta poemat, czyta stworzenie, które sam może stworzyć na nowo (...)” (s. 12-13).

Tego rodzaju fragmenty dowodzą, że mimo wszystko również ktoś oczekujący od Unamuna poglądów na temat komunikacji literackiej czy teorii literatury znajdzie coś dla siebie. Przykładowo w kwestii interpretacji opowiada się Hiszpan nowatorsko nie za tym, co Umberto Eco nazwał intentio auctoris, nawet nie za intentio operis, lecz za intentio lectoris: „Jakie to ma dla mnie znaczenie (…), że nie przeczytasz tego, co próbowałem tu zawrzeć, jeżeli czytasz coś innego, co roznieca płomień w twoim życiu? (…) nie jest dla nas istotne to, co [autor] chciał powiedzieć, ale to, co powiedział – albo lepiej: to, co usłyszeliśmy” (s. 36). Daje też wyraz dynamicznemu (quasi-postmodernistycznemu?) postrzeganiu literatury – w swoistej desubstancjalizacji „dzieła” zgodziłby się bodaj z Rolandem Barthes’em (który zastąpił je pojęciem „Tekstu”): „Jeżeli przez powieść (…) rozumiesz treść – nie ma żadnej powieści albo, innymi słowy, nie ma żadnej treści. (...) Tym, co prawdziwe w powieści, jest to, jak się ją tworzy” (s. 48).

Wszakże oprócz pisania o tworzeniu Unamuno czyni to naocznie, szkicując, głównie w trybie przypuszczającym, zalążek powieści o swoim alter ego, które natrafia u bukinisty na książkę będącą, niczym list Bellerofonta, „śmiercionośną lekturą” (s. 115). Jugo de la Raza – typ czytelnika bez granic utożsamiającego się z lekturą – dowiaduje się, że gdy dotrze do końca, umrze wraz z narratorem-autobiografem, co wzbudza w nim z jednej strony paniczny lęk, z drugiej natomiast przemożną ciekawość treści. De facto wątek Jugona jest pretekstem do niezliczonych dygresji; hiszpański myśliciel m.in. splata „dzieje” bohatera z własnym losem emigranta i wysyła go do historycznych miejsc w rodzinnej krainie Basków.

Zresztą wygnańcza dola naznacza każdą stronę: Unamuno oddaje swój aktualny stan zawieszenia i niepewności, tęsknotę, samotność i apatię, a rozpacz egzystencjalna przenika się w „Jak się tworzy powieść” z rozpaczą z przyczyn politycznych. Jeremiadom nad sytuacją ojczyzny „oszalałej z cierpienia, hańby, braku nadziei” (s. 44) towarzyszy jawna frustracja; w takich momentach autor nie przebiera w słowach (np. „[K]iedy hiszpańska tyrania pretoriańska upada coraz niżej, a rajfur, który ją reprezentuje, (…) zwraca na łono Hiszpanii pijackie rzygowiny (…)” [s. 90]). Przyrównuje się do sławnych banitów, Dantego czy Hugo, świadom zarazem, że w czynieniu siebie potępionym przez dyktaturę wolnym głosem rodzinnego kraju jest sporo pozy i afektacji. Niemniej podobnie jak on upatruje w Don Kichocie personifikację ducha hiszpańskości, tak i jego wypada, za Cassou, uznać za głos, którym przemawia Hiszpania, lecz „jego własna, Don Miguela, którą nosi ze sobą podczas wygnania, (…) z której tworzy każde jedno ze swoich pism, językiem i myślą, wobec czego może o tej Hiszpanii powiedzieć, że bardziej niż matką jest jego córką” (s. 18).

Przez karty „Jak się tworzy powieść” przewijają się także refleksje o relacjach między kontemplacją a działaniem, kulturą a cywilizacją, polityką a powieścią, tragedią czasu a tragedią nudy, rozumem a prawdą, ojcostwem a synostwem, czy nawet o filozofii… stawiania pasjansa oraz jej przełożeniu na filozofię historii (i oczywiście na historię Hiszpanii). Unamuno cytuje własną poezję oraz nawiązuje do wielu dzieł („Uwielbiam lektury z przypadku i przypadki z lektur” [s. 124]), głównie zaś do Nowego Testamentu, będącego dla niego szczególną lekturą od chwili kryzysu duchowego w 1897 r. Można by łączyć autora „Świętego Manuela Dobrego, męczennika” z chrześcijańskim egzystencjalizmem (notabene, zdaniem niektórych to oksymoron, czyli coś bardzo w jego guście), choćby na podstawie passusu, gdzie utrzymuje, że większym „szaleńcem” niż Don Kichot był Jezus, którego domownicy z początku posądzali o obłąkanie. „Zastanawiające, że grecki termin, który oznacza to, że ktoś (…) postradał zmysły, jest podobny do łacińskiego ex-sistere. Egzystencja jest zatem szaleństwem, a ten, kto egzystuje, czyli (…) kto się wydarza, kto się przekracza – jest obłąkany. Niczym innym nie jest święte szaleństwo krzyża, przeciw któremu występuje rozsądek (...)” (s. 44). Tymczasem poglądy głęboko religijnego Unamuna są w rzeczywistości heterodoksyjne, a mimo jego powinowactw np. z Kierkegaardem dla tego pierwszego, według Górskiego (1979: 121, 122), „nigdy nie zostaje przezwyciężona sprzeczność między istnieniem w czasie a dążeniem do utrwalenia się w wieczności. (...) Dla niego tłem czasu jest wieczność, a substancją wieczności jest wieczna świadomość uniwersalna lub fikcyjny, lecz upragniony Bóg”. Jak objaśnia tłumacz recenzowanego traktatu-wyznania, przez stwierdzenie: „Jesteśmy biblijni” (s. 59) należałoby, zgodnie z etymologią, rozumieć: „Jesteśmy na wskroś przeniknięci księgami”. „Czy życie każdego z nas jest czymś więcej niż powieścią?” (s. 41).

Niezdecydowanych czytelników mogą odstręczać skłonność Unamuna (profesora języka greckiego i literatury hiszpańskiej!) do kalamburów, gier słownych, paradoksów, chiazmów, a także modernistyczna emfaza. Trudności w jego odbiorze wydają się efektem właśnie owych antynomii, których nie tylko miał świadomość, ale na których opierał swoje idee („To, co nie jest wewnętrznie sprzeczne, jest martwe” – cytuję „Monodialogos” za tłumaczem, s. 152), oraz kłopotów z zaszufladkowaniem go jako myśliciela. Wszak dążeniem zarówno Hiszpana, jak i bohaterów jego beletrystyki było – co podkreśla Edward Boyé (1928: XII) w przedmowie do „Mgły”: „Istnieć jak najwięcej, najpełniej, choćby to pragnienie witalne stało w sprzeczności z doktrynami wszystkich wielkich filozofów”. Epitet „witalne” wywołuje asocjacje z antysystemową filozofią życia, do której moim zdaniem Unamunowi najbliżej. W duchu antypozytywizmu filozof przekonuje też, że literaturę trzeba postrzegać w kategoriach organizmu, nie mechanizmu: „[P]isarz opowiada o tym, jak się tworzy powieść, (…) czyli o tym, jak się tworzy człowieka i ukazuje swoje (…) wnętrzności bez podnoszenia jakiejś pokrywki od zegarka” (s. 133).

„Jeśli ktoś porwie się na przeczytanie…” – w taki sposób wyraził się o potencjalnym spotkaniu z analizowaną pozycją Kacper Szpyrka w rozmowie (link w bibliografii) z redaktorem prowadzącym Pawłem Orłem. Sformułowanie tłumacza sugeruje, że „Jak się tworzy powieść” jest lekturą niełatwą, wymagającą pewnej odwagi, ale „porwanie się” konotuje też charakterystyczną dla Unamuna apostolską żarliwość, do której obliguje i nas: „[W]ymaga od swych czytelników walki i ze swej strony czyni wszystko, aby ta walka była jak najuciążliwsza” (Boye 1928: XIX). A propos apostolstwa, może popadnę w patos samego hiszpańskiego myśliciela, lecz kojarzy mi się owa książka z „O naśladowaniu Chrystusa” – nietracącym od wieków popularności przewodnikiem duchowym, z którym nie rozstawało się wiele wybitnych postaci, wliczywszy i autora „Chrystusa Velazqueza”. Niewykluczone, że naprowadził mnie na ten trop Cassou: „Jeżeli więc ktoś chce podążać za Unamunem (...)” (s. 25).

Dlaczego jednak mielibyśmy traktować „Jak się tworzy powieść” niczym uniwersalny przewodnik, skoro znaczne partie odnoszą się bezpośrednio do sytuacji filozofa-banity i politycznego położenia Hiszpanii w latach 20. zeszłego stulecia? Po pierwsze, gdyby ktoś sądził, że przytoczyłam najważniejsze fragmenty, muszę sprostować, że zawarłam tu raczej te, które da się lakonicznie skomentować – najbardziej frapujące, ale też trudne do wyjęcia z kontekstu, przepisałam sobie do osobnego pliku. Po drugie, tak jak w „O naśladowaniu…” występuje relacja Mistrz – uczeń, tak w prologu do „Miłości i pedagogiki” Unamuno (1975: 19) wyjaśnia, że zwraca się do indywidualnego czytelnika, z którym rozmawia poufnie w cztery oczy, by mogli słyszeć nawzajem bicie swoich serc niczym w konfesjonale. I można odnieść wrażenie, że za pośrednictwem „Jak się tworzy powieść” faktycznie do takiej komunii dochodzi. „Aktualnie, mój czytelniku, czytasz siebie mówiącego do samego siebie – do swojego »ja«, które jest tak samo twoje, jak moje” (s. 123). Po trzecie, hiszpański pisarz i filozof nie poucza o teorii literatury, lecz o praktyce życia jako tworzenia, napędzanego pragnieniem nieskończoności. Jak wyznaje, w swych tekstach staje w obronie „przede wszystkim tych czytelników, którzy bronią się przede mną. Kiedy zatem opowiadam im, (…) jak tworzę powieść (…) z mojej historii, nakłaniam ich do tego, by stworzyli własną powieść, powieść, która jest życiem każdego z nich” (s. 47).

Literatura:

Boyé E.: „Miguel de Unamuno jako powieściopisarz”. [Przedmowa do:] M. de Unamuno: „Mgła”. Przeł. E. Boyé. Warszawa 1928.

Dzidek T., Rak P.: „Posłowie”. [Do:] M. de Unamuno: „Dziennik intymny”. Przeł. P. Rak. Kęty 2003.

Górski E.: „Hiszpańska refleksja egzystencjalna. Studium filozofii i myśli politycznej Miguela de Unamuno”. Wrocław 1979.

Unamuno M. de: „Dziennik intymny”. Przeł. P. Rak. Kęty 2003.

Unamuno M. de: „Miłość i pedagogika”. Przeł. Z. Szleyen. Kraków 1975.

Unamuno M. de: „O poczuciu tragiczności życia wśród ludzi i wśród narodów”. Przeł. H. Woźniakowski. Kraków 1984.

„Miguel de Unamuno. Jak się tworzy powieść”. Rozmowa P. Orła z K. Szpyrką. Profil PIW na Facebooku: https://www.facebook.com/watch/live/?v=1354400011607034&ref=watch_permalink
Miguel de Unamuno: „Jak się tworzy powieść”. Przeł. Kacper Szpyrka. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2021.