ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (421) / 2021

Ilona Siwak,

GRA W NIEWIADOME (ZOŚKA PAPUŻANKA: 'KĄKOL')

A A A
„Kąkol” to jedna z tych książek, które zachwycają już w pierwszych akapitach. Zośka Papużanka uwodzi czytelnika od początkowego zdania, ale na kartach powieści bardzo szybko zmieniają się reguły gry i język zamiast uwodzić, zwodzi – i to chyba również samą autorkę. Dopracowane zdania i dopieszczone metafory zaczynają się chwiać, jakby Papużanka nie potrafiła poradzić sobie z całym spektrum dziecięcych emocji i doświadczeń, które są tematem tej powieści.

Miejscem akcji jest niby swojski dom, dom rodzinny, czyli nasz, ale jednak jakoś obcy, niedokończony i w dodatku zjadany przez korniki. To dom, w którym nie można się odnaleźć, samotny i pusty, choć pełen ludzi. Panują w nim zasady ustalane przez dziadka Antoniego, a każdy z tymczasowych mieszkańców staje się graczem, którego mistrz gry ocenia wedle jemu tylko znanych reguł. To ciągła walka o swoje i troska, by w czasie wakacyjnej rozgrywki nie wpaść na minę, co dla niektórych zdaje się nie do uniknięcia. Jacek Dehnel słusznie nazwał „Kąkol” idylohorrorem, bo im dalej, tym bardziej opowieść się rozpada: autorka ukazuje nie tylko piękne wspomnienia z lata spędzonego na wsi, ale także te trudne i nieprzepracowane, które kłują jeszcze długo potem niczym drzazgi. Papużanka rozprawia się tu z mitem sielskich wakacji miastowych dzieci na wsi. Czas spędzony w letnim domu dziadków składa się nie tylko z hasania po polach, ale to też miejsce, w którym trzeba respektować obcy porządek obowiązujących norm i zastane relacje władzy. To czas większych i mniejszych traum, które pozostają w pamięci mimo upływu czasu.

Młode pokolenie, przedstawione w powieści w postaci narratorki, jej rodzeństwa nazywanego Trutniami, kuzyna Dziubaska, najlepszej przyjaciółki Bejatki i jej młodszej siostry, a także licznych dzieci okolicznych sąsiadów, choć zbuntowane wobec rodziców i dziadków, bezwiednie reprodukuje te hierarchie władzy, w których się wychowało – czy to przez kontynuowanie sporu o granicę działek, czy przez potrzebę wyjścia z roli ofiary w rolę sprawcy. Wykorzystywana przez ojca do zbierania truskawek i pomidorów Bejatka chce być w przyszłości właśnie taka jak jej ojciec Bolesław Gołąb, potentat warzywno-owocowy: móc rozkazywać innym, co mają robić. Papużanka pokazuje też, jak dzieci bezwiednie przejmują język i retorykę, których uczą się od najbliższych. Dlatego choć jedenastoletnia narratorka i jej rodzeństwo lubią się z sąsiadami, będą regularnie kłócić się i bić o maliny rosnące po niewłaściwej stronie płotu.

Wszystko za sprawą dziadka prawodawcy, który zbudował dom ze swoim synem i to daje mu, przynajmniej w jego ocenie, przywilej władzy. Antoni staje się panem posiadłości i jako jedyny ma prawo ustanawiać prawo dla innych oraz nie respektować własnych zakazów i nakazów, być ciągle ponad ustanawianymi przez siebie zasadami. Wychodzi poza dom, kiedy pada, a inni są zmuszeni do pozostania w środku. Zawsze spóźnia się na obiad. To Antoni ustala porządek – czasem wystarczy jedno spojrzenie czy gest, a czasem, by przypomnieć, kto w tym domu dzierży prawdziwą władzę, potrzeba skórzanego paska, którego dźwięki wycisza ciemna piwnica, postrach dzieci.

„Kąkol” to opowieść o reprodukcji patriarchatu, w której ojciec narratorki zachowuje się wobec swojej żony dokładnie tak, jak dziadek Antoni względem babci. Obaj mogą być panami tego, co należy do nich – co w przypadku dziadka sprowadza się do drewnianego domu, a w przypadku ojca – do pomarańczowego opla kadetta. Poza tymi przestrzeniami: w polach, nad rzeką, Papużanka ukazuje jednak inny świat, piękniejszy i ciekawszy. Jest to równocześnie powieść o uciekaniu od tego, co niechciane. Matka narratorki codziennie zabiera dzieci na długie wycieczki po okolicy, bo nie jest gotowa zbuntować się przeciwko ustalonym regułom. A jednak młode pokolenie przedstawione w „Kąkolu” wraca później do swoich domów pełnych innego porządku na różny sposób – czy to, jak narratorka, jako dorośli ludzie, czy też przez powtarzanie mechanizmów przekazanych przez rodziców.

Narratorka odstaje od świata zbudowanego na porządku dziadka i porządku ojca, a jednocześnie powtarza inne schematy, uosabiając w sobie cechy matki i powielając jej działania. Nie bez znaczenia zdaje się, że Papużanka zaczyna powieść od sceny, w której dziewczynka odrysowuje liść przez kartkę, kontynuując tym samym gest swojej matki, która podczas lata na wsi zbierała rośliny i suszyła je w grubej księdze wakacji.

Postać czułej i opiekuńczej matki przeciwstawiona jest postaci ojca, który zamiast rodziną woli zajmować się swoim oplem kadettem, i – podobnie jak jego własny ojciec – nie respektuje zasad innych niż ustalone przez niego samego. W świecie przedstawionym przez Papużankę mężczyźni robią, co chcą, a kobiety mogą tylko przeklinać i płakać – rzadko kiedy stać je na okazanie czynnego oporu. Niestety wtedy, gdy napotykamy w „Kąkolu” barwniejsze postaci kobiece, te, które potrafią więcej niż przełykać w milczeniu łzy albo kląć z bezsilności w pustej kuchni, są one nad wyraz karykaturalne – jak Irmina, której życie ogranicza się do codziennego opalania w różowym szlafroczku i opieki nad wiecznie spoconym Dziubaskiem, czy Aurelia, zupełne przeciwieństwo gospodyni wiejskiej, która odsypia do południa pijackie noce, skazując swoją niedojoną porankami krowę na powracające zapalenia wymion.

To wyolbrzymienie i teatralizacja zdecydowanie dodają barwności powieściowemu światu, ale równolegle go karykaturalizują – jakby tylko za maską, w krzywym zwierciadle można było opowiadać o tym, co boli. Bywa też ironicznie aż do przesady, jakby czasem Papużanka nie potrafiła się zatrzymać i wybierała efekciarstwo nad spójność stylistyczną czy sens, np. gdy o wychodzeniu z basenu mówi: „obróciła się przodem do ogrodzenia, a tyłem do przestworu oceanu”, gdy porównuje rozmowę dziadka z miejscowym pijaczkiem do walki klasyków z romantykami, gdy leżącego w krzakach malin nagiego pana Władka nazywa człowiekiem wirtuwiańskim. To wiele nieudanych porównań, które nie wiadomo, czemu służą, bo w takim nadmiarze mogą czytelnika jedynie zniecierpliwić. Ale jest też w „Kąkolu” Papużanka pełna czułości do osób i miejsc, gdy skupia swoją opowieść na postaci matki albo gdy opowiada o ukochanej Bejatce. Są reż całe ustępy zachwycające rozmachem i wirtuozerią, dzięki którym można wybaczyć potknięcia w innych miejscach.

Widać przecież na każdej stronie, że Papużanka lubi bawić się językiem, choć ta zabawa czasem nuży i niecierpliwi – jak zbyt długa gra w podchody i niezadowolenie pomysłodawczyni, bo wskazówki nie zostały odpowiednio zinterpretowane. Pozbawiona planu i zasad zdaje się także sama powieść. Bo choć „Kąkol” wydano pięknie, z dbałością o szczegóły (świetny pomysł na wyklejkę!), to jednak kiedy zajrzeć do środka, można się zdziwić, że tak dobry pomysł doczekał się nie do końca dopracowanej realizacji. Powieść okazuje się zbiorem obrazków, które chwilami wywołują u czytelnika uśmiech, innym razem smutek lub niesmak, nigdzie jednak nie prowadzą. A po takiej autorce, jaką jest Zośka Papużanka, można by się spodziewać czegoś więcej.
Zośka Papużanka: „Kąkol”. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2021.