ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (423-424) / 2021

Marcel Warbisch,

SOLIDARNIE I PO SIOSTRZEŃSKU (MAREK BEYLIN: 'KLIMAT, LEWICA, SIOSTRZEŃSTWO. REWOLUCJE TRWAJĄ [KONTRREWOLUCJE TEŻ]')

A A A
Po pierwsze: pogłębiający się kryzys klimatyczny, który przecież już w nie tak odległej przyszłości pozbawi nas tego wszystkiego, w czym tak wygodnie się mościmy; po drugie: polityczny cynizm, który zauważamy (oraz którego doświadczamy) niemal każdego dnia, przysłuchując się wypowiedziom rządzących, lecz względem którego stajemy się bezsilni; po trzecie: nieustanne łamanie praw kobiet i mniejszości seksualnych, wykluczanie najbiedniejszych, systemowo napędzana ksenofobia. Ten zarys (i tak przecież okrojony) można byłoby zamknąć słowami: śmieciowa rzeczywistość. Marek Beylin w swojej najnowszej książce „Klimat, lewica, siostrzeństwo. Rewolucje trwają (kontrrewolucje też)” ustawia się jednak wobec tych problemów z większym optymizmem, którego skądinąd nie kryje. Zauważa rzecz jasna poważny kryzys demokracji (nie tylko w Polsce, ale w i całej Europie), a w efekcie rosnące w siłę populizmy, problemy klimatyczne czy narastające nierówności, ale zrywa z bierno-intelektualną postawą i próbuje na nowo odczytać polityczną historię rewolucji, a tym samym dostrzec alternatywę wobec społecznie oraz politycznie rozpadającej się rzeczywistości. I chociaż takie projekty literackie jak ten Beylina na ogół budzą we mnie nieufność, to muszę przyznać, że polityczne i ideowe propozycje autora wydają się bardzo twórcze i potrzebne.

Zacznijmy jednak od początku, a więc od tego, co dla Beylina stanowi oś problemową jego książki. Krytyk próbuje przede wszystkim przybliżyć czytelnikom/-czkom konteksty ideeotwórcze, które niejako ustawiają nas wobec rzeczywistości politycznej i kulturowej. Korzysta przy tym z pojęcia idei-światów, które są czymś na wzór struktur formułujących (niejednokrotnie formatujących, ale i gwarantujących) jakość i stan rzeczywistości kulturowej, politycznej, obyczajowej czy ekonomicznej. Autor wyjaśnia: „Żeby lepiej uprzytomnić, jak konflikt rewolucje – kontrrewolucje odciska się na życiu społeczeństw, wprowadzam pojęcie idei-świata. Wyrasta ono z przekonania, że jesteśmy mieszkańcami ewoluujących światopoglądowych całości mających własną autonomię i zmienne centralne zespoły wartości – czyli właśnie idei-światów. Taką całość tworzą na przykład Europa i USA, wyrastające z oświeceniowych rewolucji. O ile rewolucja versus kontrrewolucja ukazuje wielkie narracje biegnące od przeszłości do teraźniejszości, o tyle koncept idei-świata mówi o tym, że owe narracje rozprzestrzeniają się w rozmaitych częściach społeczeństw w różnych tempach oraz ze zmiennymi intensywnością i zasięgiem. A także, co fundamentalne, w zmiennych relacjach między wartościami” (s. 14).

Nie przytaczałbym powyższej myśli, gdyby nie dwie kwestie. To teoretyczne zaplecze, do którego Beylin nieustannie będzie się odnosić, nie tylko ustawia czytelników/-czki wobec podejmowanych przez autora problemów, ale także tworzy instrumentarium, które realnie unaocznia oraz potwierdza dyskutowane przez autora kwestie. W zasadzie wszystkie konteksty, o których pisze badacz, będą niejako znajdować potwierdzenie w owym intelektualnym korpusie. Oczywiście koncept idei-światów dla niektórych stanowić może jedynie retoryczną makietę, lecz wydaje mi się, że warto pojąć jej sens. Gdy Beylin pisze np. o rewolucjach, to korzysta z tego właśnie intelektualnego repozytorium. Zasadnie zresztą, bo to właśnie polityczne i obyczajowe zrywy, o których tak potocznie się dzisiaj dyskutuje, nieustannie wyznaczają jakość i sens demokracji. Jak zauważa Beylin, zarówno rewolucja francuska, jak i amerykańska w zasadzie się nie skończyły, a ich konsekwencje wciąż pozostają nierozstrzygnięte (sprawy takie jak prawa kobiet, rozdźwięk pomiędzy wolnością a politycznym pragmatyzmem, bieda, pozorny system przedstawicielski, populizm, rasizm czy klasizm). Co więcej, te problemy nie dotyczą już wyłącznie Francji czy USA, a żywo dotykają tożsamości europejskiej. Ważne jest więc, aby z wiedzy o rewolucji uczynić realny pożytek w wytwarzaniu nowych jakości politycznych. Słusznie zauważa Beylin, że te tradycje rewolucyjne nie tylko nie są częścią zamierzchłej historii, ale również ulegają licznym przechwyceniom, stłumieniom bądź zostały niemal całkowicie skonfiskowane.

W perspektywie polskiej potencjał skonfiskowanej rewolucji Beylin widzi w zrywie 1905 roku. Tak o nim pisze: „Właśnie rewolucja 1905 roku nadaje się jako mało które wydarzenie, by ujrzeć w niej przeszłość nieprzedawnioną, wciąż gotową, by wpływać na nasze życie. Łączy bowiem walkę o prawa, masową emancypację obywatelską nie tylko robotników, lecz także chłopów, inteligentów, uczniów oraz wielki spektakl rodzącej się demokracji władającej przez kilka miesięcy ulicami i fabrykami Łodzi i częściowo Warszawy. Równać się z tym mógł później jedynie karnawał Solidarności” (s. 40). Nie chodzi oczywiście wyłącznie o kontestację dotyczącą tego, czym jest społeczna mobilizacja, w której rozgrywa się walka o ponadklasową równość. Dyskutowanie rewolucji 1905 roku to raczej punkt wyjścia do tego, aby zdefiniować standardy demokracji oraz odnaleźć jej polskie tradycje. Dla Beylina bowiem zasadnicze pytanie dotyczy nie tego, czym jest demokracja, co raczej – ile dla nas znaczy. Autor pisze: „Ale to, że nie pokusiliśmy się o zdefiniowanie, po co demokracji państwo socjalne, samorządy czy tolerancja dla osób LGBT+, wyrastało z jeszcze bardziej elementarnego zaniechania: nie zdefiniowaliśmy nigdy, po co ludziom demokracja. Dwa główne cele, bogacenie się i integracja z Zachodem, to, jak dziś widzimy, za mało, by zbudować trwałe lojalności z demokratycznymi wartościami” (s. 60-61).

Beylin rzecz jasna nie przemilcza kwestii związanych z rynkiem, gospodarką czy szeroko pojętą polityką prospołeczną, ale jednocześnie uczula, że to nie wskaźniki PKB czy jałowe programy socjalne utrzymają demokrację, lecz wartości właśnie. Zresztą, nie można dyskutować tematu równości ekonomicznej bez zapośredniczenia tych kwestii w kontekście praw wolnościowych. Dla Beylina odrzucenie historycznych oraz herstorycznych tradycji rewolucji czy jedynie pośrednie czytanie Solidarności 1980/81 roku doprowadziło do tego, że tak trudno nam, jako społeczeństwu, określić wartość demokratycznego potencjału. Trzeba przy tym zaznaczyć, że książka Beylina niesie za sobą przekaz bez wątpienia pełen optymizmu i nadziei, chociaż jednocześnie nie jest to trywialna wiara w lepszy porządek, zbudowana na pustej, intelektualnej frazie. To raczej świadomość ustawicznej pracy systemowej i kulturalnej, jaka musi być wykonywana w kontekście przemian ustrojowych. Autor stara się rozliczyć środowiska lewicowe oraz liberalne z błędów w podejmowanych decyzjach. Jednym z takich niedopatrzeń, jakie dostrzega, jest np. nieodpowiednie (znikome?) zarządzanie emocjami społecznymi. Zdaniem Beylina demokracje wciąż nie nauczyły się odpowiednio zarządzać afektywną siłą, kosztem czego emocje poszły na wrogą służbę faszyzujących populizmów (zob. s. 84-85).

Autor dostrzega oczywiście budujące i silne formy oporu, jakie stwarza tłum, lecz ma bez wątpienia rację, pisząc: „Ale w codziennej polityce, mniej »karnawałowej« niż tłumne zgromadzenia, jesteśmy daleko w tyle za narodowymi populistami, choć wielu z nas, przyjaciółkom i przyjaciołom lepszej demokracji, wydaje się, że dajemy radę. Jednak demokratyczna emocjonalność przejawia się głównie w zrywach, w kampaniach wyborczych, obywatelskich protestach, akcjach mobilizacyjnych, na przykład w obronie klimatu czy w sprawie brexitu. Rozkwita i przycicha; w codziennym życiu demokracji istnieje przede wszystkim jako schowana możliwość” (s. 84-85). Chodzi więc o to, by z demokracji eventów, jak określa ją Beylin, przejść do realnie doświadczanej (a więc nieustannie wywalczanej) wolności. Właśnie w tym kontekście ponownie wraca dyskutowana przez autora koncepcja idei-świata, a dokładniej symbolicznego centrum owej idei. Trudno określić, zauważa krytyk, gdzie dokładnie mogłoby się ono lokować w polskim kontekście przemian. Wiemy jednak na pewno, że temu centrum przewodzi zarówno współczesny feminizm, który, jak pisze Beylin, coraz trafniej dostrzega związki przyczynowo-skutkowe w perspektywie nierówności ekonomicznych czy seksualnych, jak i szeroko pojęta kultura (szczególnie teatr i sztuki wizualne).

Żeby jednak płynąć na fali zmian, trzeba przeformułować pojęcie solidarności, które zdaniem autora tworzy skądinąd, wraz z pojęciem wolności i równości, demokratyczną triadę. Beylin pisze: „(…) jako trzeci równorzędny regulator demokracji funkcjonuje głównie w teoretycznych rozważaniach, obywatelskich manifestach i – bardziej jako zalążek niż narzucająca się norma – w praktykach ruchów społecznych, zwłaszcza tych, które konfliktują się z władzą” (s. 107). Beylin wierzy, że propozycje zmian wyjdą od Unii, jako że to właśnie ona dysponuje środkami i ideami, które mogą realnie zmienić obecną sytuację polityczną. Oznacza to jednak, że także my, jako jej obywatele i obywatelki, ustawicznie musimy rozbijać opresyjne polityki oraz przemodelowywać standardy rynkowe i gospodarcze. Akcje Siksy, czarny feminizm, ekologiczna świadomość to niektóre z sił, o których wspomina Beylin, a które nieustannie wyznaczają nowe standardy współbycia. Rewolucje i kontrrewolucje wszak nieustannie trwają, a my nie jesteśmy jej biernymi uczestnikami ani „martwymi” beneficjentami.

Książka Beylina jest dla mnie ostatecznie sporym zaskoczeniem. To nie tylko ciekawe studium dyskutujące to, co polityczne, ale przede wszystkim bardzo krytyczna analiza myśli politycznej czy ideowej w ogóle. Znajdą się bez wątpienia krytycy i krytyczki co niektórych rozwiązań proponowanych przez autora. Nie zabraknie też pewnie oskarżeń o utopijność proponowanych przez Beylina projektów. Zgadzam się jednak z jego odpowiedzią na ten potencjalny zarzut: „(…) przypomnę, że niegdyś za utopijne i niszczycielskie uważano powszechne prawo wyborcze czy przyznanie go również kobietom. Takich etykiet nie szczędzono żadnej reformie – także tym, które stały się później społecznymi oczywistościami” (s. 131). Czytajmy Beylina, dyskutujmy go, zgadzajmy bądź nie zgadzajmy się z nim, ale przede wszystkim: reagujmy na rzeczywistość polityczną. Do tego bez wątpienia nakłania jego książka.
Marek Beylin: „Klimat, lewica, siostrzeństwo. Rewolucje trwają (kontrrewolucje też)”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2021.