ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (425) / 2021

Katarzyna Szkaradnik,

PRZYGODY KOBIET KSIĄŻKOWYCH (ANNA DZIEWIT-MELLER, JUSTYNA SOBOLEWSKA: 'STÓWKA. PRZECZYTAJ TO JESZCZE RAZ')

A A A
Jako wielbicielka różnorakich leksykonów i tezaurusów, poniekąd sama dotknięta manią nazwaną zgrabnie przez Umberta Eco „szaleństwem katalogowania”, swego czasu z zacięciem studiowałam kompendia typu „Lektury stulecia”, „Arcydzieła literatury światowej” czy „1001 książek, które musisz przeczytać”. Z definicji ich przedmiotem są pozycje kanoniczne, nieraz składające się na nasze tzw. kupki (albo wprost stosy) wstydu, a autorzy takich omówień na ogół przypominają chytrych tkaczy z baśni Andersena – stwarzają wrażenie, jakoby wszyscy poza nami już ową klasykę na własnej liście odhaczyli. Warto więc uzmysłowić sobie, że wiele osób w pewnym stopniu pozoruje obznajmienie z tym, co „trzeba” znać, niekiedy intuicyjnie stosując wskazówki Pierre’a Bayarda z błyskotliwego quasi-poradnika „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało”.

Rzeczone kompendia demitologizuje Tadeusz Nyczek w swoich „Lekturach obowiązkowych” (według niego „obowiązkowych inaczej”), przekonując: „»Kanony świętych lektur« tu i ówdzie powstają i kto chce, niech w nie zagląda; autor niniejszego nie ma wątpliwości, że to tylko kolejne złudzenia Pełni i Całości” (Nyczek 2005: 10-11). Dlatego i ja jeszcze większym upodobaniem niż leksykony darzę osobiste przewodniki po książkach – niepoddane presji obiektywnej oceny walorów artystycznych, a czasem wręcz skupione na utworach marginalizowanych przez krytykę i historię literatury. Jak wiemy, z zamiłowania do nich słynęła autorka „Stu pociech”, która tak tłumaczyła ideę „Lektur nadobowiązkowych”: „[W]iększość gorliwie recenzowanych książek (…) miesiącami zalegała półki i szła w końcu na przemiał, natomiast cała ta pokaźna reszta, nieoceniana, niedyskutowana, niezalecana, rozchodziła się jakoś raz-dwa. Przyszła mi ochota, żeby poświęcić jej trochę uwagi” (Szymborska 2015: 5). Porównywalne wyznanie znajdziemy w „Młodszym księgowym” Jacka Dehnela – felietonach o (para)literackich niezwykłościach: „Od dawna kolekcjonuję wszelkiego rodzaju książkowe kurioza (…), stąd też półeczka z osobliwościami pączkuje stopniowo, a ostatnio nawet rozpanoszyła się na półeczce sąsiedniej, ze starymi książkami medycznymi, co zresztą się ze sobą znakomicie łączy” (Dehnel 2013: 168).

Niemniej anegdoty to jedna działka, druga to indywidualne zestawienia dzieł najistotniejszych, bliskich sercu autora lub autorki, nierzadko formacyjnych, mówiąc frazą Białoszewskiego: „sprawdzonych sobą”. Oczywiście wśród twórców podobnych wyborów (publikowanych) dominują ludzie pióra i badacze literatury, należący do grupy statystycznie najbardziej oczytanej i kompetentnej. Z takim konfesyjnym vademecum mamy do czynienia, jeśli chodzi o tom pod enigmatycznym i zarazem luzackim tytułem „Stówka”, z równie intrygującym podtytułem – „Przeczytaj to jeszcze raz”. Ów apel odzwierciedla zamysł skutkujący powstaniem recenzowanej pozycji: próbę powrotu autorek do lektur uznanych przez nie za wyjątkowe oraz przyjrzenia się tym, które w nich wciąż rezonują. „Autorek”, gdyż specyfika zbioru opiera się na niecodziennym koncepcie dwugłosu, a tworzy go duet nieprzypadkowy i znamienity: dziennikarki i pisarki Anna Dziewit-Meller i Justyna Sobolewska (notabene, mająca już w dorobku „Książkę o czytaniu”), długo zaprzyjaźnione i gawędzące o ulubionych książkach. Pierwsza jako recenzentka (m.in. prowadząca portal BukBuk), a obecnie też dyrektorka wydawnicza W.A.B., druga jako krytyczka (związana z „Polityką”) – siłą rzeczy muszą zapoznawać się głównie z nowościami. Niewykluczone zatem, że przyświecał im cel zbieżny z celem Nyczka, który zdecydował się odetchnąć od produkcji literackiej na bieżąco zalewającej rynek i od obowiązków krytyka: „I tu zbudziła się przekora (…): a może by tak od czasu do czasu wrócić do starych lektur? Sprawdzić, (…) co z nich ocalało w zderzeniu z teraźniejszością (…)?”. Spośród wybranych „[j]edne bywały ważne dla tak zwanego swojego czasu i stanowią nadal ciekawe świadectwo jakiegoś konkretnego wycinka przeszłości. Inne należą do prywatnego magazynu dobrej pamięci niżej podpisanego” (Nyczek 2005: 9, 10).

„Stówka” bez wątpienia zyskuje na podwojeniu perspektywy – zestaw staje się bardziej urozmaicony, a pole oglądu rozleglejsze, autorki bowiem dorastały w innych środowiskach, częściach kraju (Warszawa vs. Górny Śląsk) i czasach (niemal dekada powoduje już dystans pokoleniowy), miały więc odrębne przełomowe doświadczenia i ulegały różnym modom lekturowym. Obie wracają do najwcześniejszych lat, aczkolwiek dostrzeżemy i odmienność temperamentów – Sobolewska zdaje się powściągliwsza, zachowuje rezerwę krytyka, z kolei Dziewit-Meller z pasją felietonistki opowiada o swojej rodzinie. Zresztą same tak to wyjaśniały 20 maja 2021 roku podczas promocji „Stówki” na Wirtualnych Targach Książki Empiku, zajmująco prowadzonej przez Justynę Dżbik-Kluge i dostępnej na portalu Bukbuk (link w bibliografii). Skądinąd nawet w trakcie tej rozmowy autorka „Góry Tajget” wyznała, że mama przynosiła dla niej z biblioteki (najpierw miejskiej, później szpitalnej [!]) sterty nie zawsze trafnie dobranych pozycji. „Pamiętam, jak kazała mi przeczytać »Ulissesa«. Mamo [spojrzenie prosto w kamerę], do dzisiaj tego nie zrobiłam”.

Do napisania „Stówki” w pewnej mierze zainspirowała koleżanki po fachu Iza Bartosz – wówczas redaktor naczelna wydawnictwa Osnova, a poprzednio m.in. szefowa magazynu „Gala” – z której inicjatywy książka przybrała też ostateczną strukturę. Otóż chaosowi tytułów generalny porządek nadaje podział na cztery części („Dzieciństwo”, „Szkoła”, „Studia”, „Dorosłość”), będące bodaj wypadkową kategorii wiekowej potencjalnego czytelnika oraz momentu zetknięcia się autorki (autorek) z daną lekturą. I choć niektóre z nich towarzyszą obydwu do dzisiaj, a i teraz zdarzają im się odkrycia i olśnienia, to pracując nad owym zbiorem, szczególnie bacznie przyglądały się „tamt[ej] czytelnicz[ce] sprzed lat, dziewczyn[ie], której życie wewnętrzne jakoś kształtowała literatura” (s. 6).

„Sprzed lat”, ponieważ dwa początkowe rozdziały zawierają tylko nieco mniej pozycji niż reszta, ergo: niemal połowę stanowią utwory, po które Sobolewska i Dziewit-Meller sięgnęły (sięgały) w dzieciństwie lub młodości. Wprawdzie przeważa tu klasyka dla tej grupy odbiorców, ale w samych szkicach napotkamy sporo nieoczywistości, np. w eseju pierwszej z wymienionych o „Tajemniczym ogrodzie” pojawia się wiersz Białoszewskiego, u drugiej zaś odnalazłam swojski geokulturowo akcent w postaci „Przedziwnej historii o zbójniku Ondraszku”: „To jemu (…) zawdzięczałam kontakt z utopcami, meluzyną, śpiącymi w górze Czantorii rycerzami i morową dziewicą z Cieszyna. Choć Morcinek kojarzony jest głównie z listą lektur szkolnych, dla mnie pozostaje autorem ważnym, a jego baśnie pokazuję swoim dzieciom” (s. 53-54). Nawet niezainteresowanych tym przedziałem wiekowym powinno zaciekawić, jaki stosunek z punktu widzenia dorosłych mają obie pisarki-recenzentki do pewnych tradycyjnych książek dla najmłodszych. Na przykład Dziewit-Meller bez ogródek strofuje czytelników: „[W]eźcie się wszyscy odczepcie od braci Grimm. To doprawdy zabawne, że wasz opór budzi krew lecąca z trzewiczka, podczas gdy wasze dzieci nie takie kawałki pięt odrąbują potworom w grach na konsole” (s. 24). Z kolei Sobolewska dokonuje wnikliwej autoanalizy, by zrozumieć, czemu tyle znaczyła dla niej mało znana opowieść „Za Złotą Bramą”. „Dzieci mieszkające po wojnie na Muranowie, dzielnicy zbudowanej na gruzach getta, też nie wiadomo skąd wiedziały. (…) Przeszłość promieniuje, nawet kilkadziesiąt lat po tragicznych wydarzeniach. Dlatego książka Bechlerowej oswajała moje lęki – w niej stary dom jest pełen przyjaznych duchów” (s. 26). O takim przepracowywaniu mówiła również Dziewit-Meller w trakcie przywołanej już promocji: „Bardzo tęsknię za emocją związaną z wejściem po czubek głowy w czyjś wymyślony świat. Pracując nad tą książką, często przypominałam sobie takie stany. Bo większość książek z dzieciństwa i młodości gwarantuje taką emocję, bo tak je czytałam, bo są dla mnie takie ważne. (…) to była trochę psychoterapeutyczna praca, niezwykle intensywne grzebanie we własnej przeszłości, w podświadomości. Trudne, ale też przyjemne”.

Jednak czytelnik nie zanurza się wyłącznie w prywatnym doświadczeniu – bądź co bądź obcujemy tu z esejami czy felietonami znawczyń literatury. Jeśli więc ktoś chciałby wzbogacić swoją erudycję w tym zakresie, „Stówka” okaże się pomocna, zawiera bowiem także elementy typowe dla „obiektywnych” kompendiów. Zazwyczaj autorki kreślą szersze tło historycznoliterackie i polityczne, nadmieniają o narosłych przez dekady interpretacjach, nieraz lapidarnie uchwytują istotę danego tekstu, np.: „W Warszawie odbywają się hurrapatriotyczne dożynki, a równocześnie nad miastem wisi apokalipsa. A my jak gdyby nigdy nic patrzymy na nie z trzydziestego piętra Pałacu Kultury oczami umarłych, upiorów. Transcendencja w jego utworach jest tandetna i dziurawa, taka jak cała Polska. Podejrzane zakamarki wielkiego miasta są u Konwickiego terenem zmagań człowieka ze zwierzoczłekoupiorem tkwiącym w każdym z nas” (s. 94). Co widać i w tym passusie, z reguły Dziewit-Meller i Sobolewska nie koncentrują się na jednej pozycji, lecz odwołują do różnych dzieł autora (zatem sto tytułów de facto pączkuje). Dodatkowo oferują nam, jak to ujął Miłosz w tytule swej antologii, „wypisy z ksiąg użytecznych” (nie tylko bezpośrednio prezentowanych – na końcu zamieściły bibliografię). W efekcie otrzymujemy syntetyczną charakterystykę twórczości, przeważnie zahaczającą też o biografię. Co znamienne, portrety literatów nierzadko nakładają się na życie autorek „Stówki”, np. w omówienie prozy Philipa Rotha wplecione zostały perypetie towarzyszące spotkaniu z nim samym.

Tu powracam więc do pierwiastków subiektywnych w recenzowanym zbiorze, których największą zaletę stanowić może to, że w zasadzie wszystkie eseje są po prostu wciągające i efektownie napisane. Według mnie tytuł mistrzyni pierwszego akapitu przysługuje jednak Sobolewskiej: „Z »Rodu Ardenów« wypadła nam ostatnio skóra żmii. Świetnie się zachowała. Znalazłam ją w malinach, kiedy miałam chyba dziesięć lat i byłam w górach. Teraz czytamy »Ród Ardenów« z młodszym synem (…) i mamy taką żmijową zakładkę” (s. 62). Innym aspektem, którego brak w „bezosobowych” kompendiach must read, jest przywiązanie autorek do konkretnych wydań, np. starych serii z biblioteczki w domu rodzinnym. Stąd wiele fragmentów poświęcają roli tłumaczy i odmiennościom kolejnych przekładów (z osławioną „Fredzią Phi Phi”, czyli poczciwym „Kubusiem Puchatkiem”, na czele); oddają też sprawiedliwość – a nawet hołd – ilustratorom książek dla dzieci, świadome, że często obrazki bardziej zapadły im w pamięć niż treść. Szata graficzna ma tu w ogóle ogromne znaczenie i na palcach jednej ręki można policzyć szkice pozbawione reprodukcji określonych okładek („Pamiętam, że »Wniebowstąpienie« miało okładkę Jana Młodożeńca naśladującą płachtę »Expressu Wieczornego«” [s. 94]). Ale równie istotne co mentalne powroty do minionych aktów czytania okazuje się „tu i teraz”. Chodzi nie tylko np. o sprawdzanie przez autorki, jak dana pozycja broni się przed sędziami w osobach ich dzieci, lecz także o lekturę aktualizującą: „Czy jednak dałoby się przetrwać (pierwszy) rok pandemii koronawirusa bez ponownej wizyty w Oranie czasu epidemii? No właśnie, sami wiecie, że nie” (s. 77). Zamiast cząstkowej puenty – cytat, w którym w trzech zdaniach zbiega się większość wyszczególnionych tu dotąd elementów: „Gdy siedząc w domu na Mazurach, piszę te słowa, nad głową mam półkę zamówioną u stolarza we wsi. Ma ona dokładnie taką długość, jaka była konieczna do ustawienia jedna obok drugiej książek Agathy Christie w serii publikowanej kilka lat temu przez Wydawnictwo Dolnośląskie. Tomów jest osiemdziesiąt, (…) grzbiety tworzą obrazek, na który składa się autograf pisarki oraz rysunek Orient Expressu” (s. 85).

Kogo jeszcze znajdziemy na półkach Sobolewskiej i Dziewit-Meller (i w „Stówce”)? Oprócz literatów ze szkolnej podstawy programowej, typu Bolesław Prus czy Bruno Schulz, mają tam swoje miejsce choćby Oriana Fallaci, Imre Kertész, Georges Perec, Jane Bowles, Stanisław Dygat, Jolanta Brach-Czaina, John le Carré, W.G. Sebald, Susan Sontag, Robert Walser, Thomas Bernhard, Andrzej Bobkowski, Swietłana Aleksijewicz, Roberto Bolaño etc. Nie brakuje poetów, takich jak Rainer Maria Rilke, Philip Larkin, Elizabeth Bishop, Krystyna Miłobędzka, Anna Świrszczyńska, „[T]rochę się sama przed sobą ociągam z pisaniem o poezji Marcina Świetlickiego, a powodem tego jest lęk przed domniemanym zgryźliwym komentarzem ze strony poety” (s. 213). Nie został pominięty nawet komiks, reprezentowany przez Marjane Satrapi, twórczynię kultowego „Persepolis”. Warto przypomnieć, że rangę głównego rozpatrywanego dzieła otrzymało to wyjątkowo istotne dla autorki, czyli nie zawsze najsłynniejsze (kto oprócz studentów polonistyki czyta „Godzinę myśli” Słowackiego?). Nie wskażę, która o kim pisze (ani jak rozwiązały problem ewentualnego dublowania się ich wyborów) – przed sięgnięciem po tom można zgadywać. Jeszcze bardziej do zgadywania zachęcają tytuły szkiców, nieraz frapujące, np.: „Odradek”, „Elegia na cześć odkurzacza, pieśń o srebrnym karpiu”, „Małe chętki”, „O niejedzeniu mięsa”; „Kobiece pożądanie”, „Zbawienny klozet”, „Nagłość rozweseleń”, „Ha! mąż, ha! trup!”, „Rzeczywistość to naćpany alfons”, „Homo Twist”, „Zupa z żółwia dla papieża”, wreszcie – „Czytanie kontra życie”.

Co się tyczy owego „kontra”, cała „Stówka” dowodzi, że nie musi istnieć tu rozdźwięk czy konflikt, a życie czytelnika wydaje się życiem najpełniejszym, niejako wielokrotnym. Niemniej oprócz korzyści psychologicznych na podkreślenie zasługuje także ogólniejsza funkcja mądrej lektury. Ponownie zacytuję „Młodszego księgowego”: „Często słyszę, że literaturoznawstwo jest nauką zupełnie nieprzydatną: na cóż grzebać się w starych manuskryptach, w pożółkłych książkach, skoro prawdziwe życie jest gdzie indziej, poza książką, buzuje w polityce, w necie, w bieżących wydarzeniach. Cóż, skoro klucze interpretacyjne do niego leżą w książkach” (Dehnel 2013: 85). W skrócie: chodzi o to, co język robi z nami jako społeczeństwem. Na taki kontekst swoich lektur wyczulona jest Dziewit-Meller, w której felietonach pojawia się dużo aluzji do rodzimej polityki, np.: „Eseje zawarte w tomie »Kultura kłamstwa« czyta się dziś z gęsią skórką na plecach – gdy pisarka pokazuje, jak rósł między ludźmi w byłej Jugosławii potwór nacjonalizmu, ja widzę, jak ten sam odrażający wróg wszelkiej demokratycznej wspólnoty podnosi głowę w Polsce, w ten sam sposób karmiąc się propagandą, w której słowom nadaje się zupełnie inne, wypaczone znaczenia (…). Pisarstwo Dubravki Ugrešić (…) uwiera tych, którzy chcieliby narzucić prostackie narracje wykluczenia” (s. 315). Na zbliżone uwagi trafimy w szkicach o analizującym język III Rzeszy „LTI. Notatniku filologa” Victora Klemperera czy o felietonach Artura Péreza-Revertego („[N]azwałabym chętnie hiszpańskiego autora dziadersem, ponieważ tego rodzaju wibracja niebezpiecznie wybrzmiewa w niektórych z jego tekstów, ale dziaderski vibe kładę na karb momentu dziejowego (…)” [s. 294]).

Wszakże lektury mogą pomagać nie tylko w identyfikacji negatywnych zjawisk społeczno-politycznych, lecz również w ich łagodzeniu – przynajmniej taką nadzieję wyraziła autorka „Od jednego Lucypera” podczas wirtualnej promocji „Stówki”: „Chciałybyśmy, żeby ta książka była pretekstem do rozmowy. (…) Różne toczymy obecnie spory, jesteśmy bardzo pokłóceni jako społeczeństwo, więc może taka książka, która nikogo nie ocenia, wręcz przeciwnie – mówi: »Patrzcie, można tak od Sasa do Lasa i to też jest dobre«, będzie jakimś zaproszeniem do koncyliacji. Na zasadzie: słuchajcie, mamy różne doświadczenia, ale w sumie wszyscy w szkole przeczytaliśmy prawie to samo, więc powiedz, jak ty to dzisiaj odbierasz, jaki jest twój punkt widzenia”. Takie podejście wydaje mi się nadmiernie optymistyczne – nie tylko w kwestii wiary w pojednanie, ale nawet w kwestii wiary we wspólnotę lekturową. Przypominam sobie bowiem często przywoływany przez prof. Ryszarda Koziołka zakład ze studentami, że nie znajdą dziesięciu powieści, które naprawdę wszyscy przeczytali.

Dlatego opinię Dziewit-Meller warto dopełnić drugim głosem tandemu: „W literaturze szukam tego, czego się nie spodziewam. (…) Literatura daje możliwość spotkania z kimś, kogo jeszcze nie znamy, z jakimś Innym, Inną”. Można to odnieść zarówno do treści utworów prezentowanych w zbiorze, jak i do niego samego – z jego koncepcją wolno przecież polemizować. Dlatego gdy w trakcie promocji Sobolewska tłumaczyła niechęć obydwu krytyczek do „Małego Księcia” nachalnym dyktowaniem przez tę książeczkę własnej wizji świata, autorka „Góry Tajget” zaproponowała: „Ja bym chętnie przeczytała tekst, taki jak któryś ze »Stówki«, kogoś, kto kocha »Małego Księcia«, żeby nam powiedział dlaczego. Chętnie na to spojrzę i pomyślę: OK, a ja mam inaczej”. Uwaga! Rzeczywiście rzucono nam wyzwanie. „Czyli zapraszacie nas, czytelników, czytelniczki, żebyśmy nakreślili listę… stówki bym się raczej nie podjęła, ale chociaż dychy [śmiech] swoich książek istotnych na różnych etapach życia?” – upewniła się Dżbik-Kluge, a Sobolewska potwierdziła: „To jest zaproszenie do przeglądania się, bo każda droga jest trochę inna, każdy ma inne ukochane książki. (…) Różne zdania z nich ciągle cytujemy, różne ważne sprawy bierzemy z literatury i my zachęcamy, żeby każdy sobie przypomniał te lektury i emocje. Bo też nie piszemy o wielu książkach dlatego, że nie mamy z nimi związanej emocji, historii. Na przykład nie pamiętam siebie czytającej Niziurskiego, ale pamiętam siebie czytającą Ożogowską i myślącą, że też bym się chciała uwolnić od takich dziewczyńskich ról”.

Wątek feministyczny pozostawiłam na koniec jako last but not least – akcentują go w „Stówce” obie krytyczki, lecz autorka „Dam, dziewuch, dziewczyn. Historii w spódnicy” chyba mocniej: „Moja debiutancka powieść (…) swój początek ma w tym, co w (…) [„Nie tylko pomarańcze…”] stworzyła [Jeannette] Winterson. To w jej książce tak wyraźnie zobaczyłam wówczas uniwersalną opowieść o systemie opresji, któremu – zwłaszcza w świecie (…) nie końca gotowych na ekumenizm ludzi – tak ciężko się przeciwstawić, szczególnie gdy jest się młodą dziewczyną. Zresztą przez wiele lat wydawało mi się, że o losie dziewczyn pisze się wyłącznie w powieściach dla dziewczyn, nie zaś w poważnej literaturze, gdzie dziewczyna stanowić mogła ewentualnie tło dla męskiej przygody, przemiany, perspektywy. W powieści Winterson zobaczyłam, że nie trzeba być muzyką tła, że można grać długie solo. Wedle własnych reguł” (s. 220-221).

„Stówka” jest przykładem kanonu literatury ułożonego wedle własnych reguł, w którym indywidualne wspomnienia lekturowe (pamięć sensualna!) i koncentracja na detalach pomysłowo splatają się z rzetelną syntezą. Nie sposób wątpić, że omawiane książki zostały nie tylko dogłębnie przeczytane, lecz także równie głęboko przeżyte, co – jak w przypadku polecenia konkretnego lekarza przez znajomego – zdaje się najbardziej przekonującą rekomendacją. Nie pierwszy raz w recenzji nawiążę do etymologicznego znaczenia „vademecum” – ‘pójdź za mną’; zarazem jednak autorki dodają: podobnie jak my odkrywaj samodzielnie bogactwo tego świata. Zachętę taką formułują wprost: „A dokąd ciebie zaprowadzi Adrienne Rich, o które przeczytałaś [sic!] w naszej książce? Szerokiej drogi życzę” (s. 98).

Postscriptum. Spis zawartości zbioru ustalał się w miarę powstawania kolejnych szkiców; najpierw Sobolewska i Dziewit-Meller uznały, że sto pozycji to za dużo, ale gdy wysłały publikację do druku, stwierdziły, że sporo tytułów pominęły i przydałaby się „Druga stówka”. Mam nadzieję, że taka się ukaże, tymczasem mnie przydałby się drugi egzemplarz pierwszej „Stówki”. Wzięłam ją na podróż (dwie godziny w jedną stronę) do Katowic, dokąd ostatnio jechałam, by podpisać umowę o pracę, a przy okazji spotkać się ze starą miłością. Kiedy szłam obrzeżami miasta, znienacka rozpętała się ulewa – chociaż miałam parasol, książka w plecaku zamokła i papier się pomarszczył. Zatem podobnie jak autorkom bliskie są lektury, które im „[t]owarzyszyły (…) przy rozstaniach, zakochaniach, klęskach życiowych, bywały jedyną pamiątką po dawno zakończonych znajomościach, kojarzyły się z jedzeniem, z określonymi miejscami, z czasem minionym” (s. 5), tak mnie pofalowane kartki „Stówki” będą teraz przywodzić na myśl ważny dzień i ważną osobę. Mówiąc ponownie za Nyczkiem – ten tom należy już do mojego „prywatnego magazynu dobrej pamięci”.

LITERATURA:

„Anna Dziewit-Meller, Justyna Sobolewska – Premiera”, spotkanie podczas Wirtualnych Targów Książki 20.05.2021 r., strona portalu Bukbuk na Facebooku: https://www.facebook.com/watch/live/?v=3966247390149962&ref=watch_permalink.

Dehnel J.: „Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu”. Warszawa 2013.

Nyczek T.: „Lektury obowiązkowe”. Kraków 2005.

Szymborska W.: „Wszystkie lektury nadobowiązkowe”. Kraków 2015.
Anna Dziewit-Meller, Justyna Sobolewska: „Stówka. Przeczytaj to jeszcze raz”. Osnova. Warszawa 2021.