ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (425) / 2021

Marta Grabowska,

RELACJA Z FESTIWALU STOLICA JĘZYKA POLSKIEGO (1-7 SIERPNIA 2021 / ZAMOŚĆ/SZCZEBRZESZYN)

A A A
W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”

Jan Brzechwa to postać niebagatelna – zwłaszcza w miejscu, gdzie z początkiem sierpnia spędziłam sporo czasu, którego bynajmniej nie uważam za zmarnowany. Tym miejscem jest oczywiście Szczebrzeszyn mianowany przez Brzechwę Stolicą Języka Polskiego. Czy jest nią w istocie? Warto sprawdzić samemu, biorąc udział w odbywającym się tam Festiwalu Stolica Języka Polskiego.

„Stolica Języka Polskiego wyrasta z pasji do języka i słowa – pisanego, czytanego i wypowiadanego – oraz do literatury, jako najpiękniejszego medium opowiadania” (stolicajezykapolskiego.pl) – taką informację można przeczytać na oficjalnej stronie festiwalu, którego dyrektorem artystycznym jest Piotr Duda, prezes zarządu Fundacji Sztuki Kreatywna Przestrzeń, czyli głównego organizatora. Do kogo skierowana jest ta zabawa? Do wszystkich – jak każdy festiwal można by rzec, jednakże tym razem naprawdę nie byłyby to puste słowa. Ta impreza ma charakter prawdziwie otwarty i inkluzywny nie tylko w teorii, ale także w praktyce i właśnie dlatego można tu spotkać całe mnóstwo pięknych, kolorowych, zaczytanych ludzi w różnym wieku. Całe wydarzenie jest więcej niż przyjazne dzieciom. Jest dla nich w pewnym sensie przeznaczone – jeden z jego nadrzędnych celów to zaskarbienie ich uwagi, stąd podział programu na spotkania w ramach Małej i Dużej Stolicy, co zapewnia odpowiednio dostosowany do możliwości uczestników poziom podniet intelektualnych.

Padwa Północy”

Kolejnym z celów wydarzenia jest przedstawienie i przybliżenie przybyłym „Perły Renesansu” w całej jej krasie. Zamość, Roztocze – to „teren prywatny” i miejsca „bardzo prywatne”, dlatego tutaj można usłyszeć historie (i „smaczki”) naprawdę osobiste, czasem niemalże intymne. Dowiedzieć się, czy Krystyna Czubówna była subordynowanym dzieckiem, czy też nie, oraz czyj śpiew zafundował prof. Michałowi Rusinkowi taką traumę, że wybudza go ze snu kolejny rok od dnia zapoznania się z ową twórczością. Tutaj można porozmawiać o prawdziwych cymeliach – książkach, które „są jak najdroższa broszka babci” (wypowiedź Katarzyny Stoparczyk).

Na spotkaniach uczymy się między innymi, dlaczego hejnał zamojski rozbrzmiewa jedynie na trzy strony świata i że to właśnie w „Mieście Arkad” znajduje się najstarsza – bo licząca aż 405 lat – apteka w Polsce, że „ókochane” „ó”, tzw. kreskowane, po raz pierwszy wydrukowane zostało w drukarni Akademii Zamojskiej – trzeciej z kolei uczelni powstałej na terenie kraju, a także znajdujemy odpowiedź na pytanie o to, czy aby zobaczyć rafę koralową, zawsze trzeba było udać się w podróż za granicę. To tu wreszcie poznajemy magię miejskich legend podczas wybornego spaceru po „Mieście Idealnym” prowadzonego przez zakochanych w nim, zaangażowanych w swoją pracę i niezwykle kompetentnych „przewodników z pasją”, takich jak m.in. ubrana w XVI-wieczną suknię dr Dominika Lipska (zob. turystykazpasja.pl). „Warszawa mnie niewiele nauczyła, bo ja już wszystko wiedziałem… mnie się wydaje, że kształtuje cię krajobraz”, „gdybym mógł, to zawsze bym jeździł wzdłuż Bugu” – wyznaje Andrzej Stasiuk i trudno oprzeć się „czarowi Roztocza”, który roztacza pisarz w swoich wizjo-wspomnieniach, doskonale oddając istotę tego, co odróżnia zarówno ten region, jak i tę imprezę od innych.

Pan Tadeusz

„Lubił przykuwać uwagę na dłużej, bo nie lubił powierzchowności”, „mało mówił o sobie, przeważnie chciał wiedzieć co u innych”, „bardzo przejmował się cierpieniem zwierząt”, „znosił do domu chaszcze, kasztany i durnostojki, zbierał nawet figurki z niespodzianek”, to był „taki spokojny dziadek, ale uważny” – mówi absolwentka bohemistyki na Uniwersytecie Wrocławskim, wydawczyni, tłumaczka literatury czeskiej i wnuczka poety – Julia Różewicz (zob. stl.org). To i wiele innych wspomnień wprost z „żywej, świeżej pamięci”, jak ujęła to prowadząca rozmowę Iwona Hofman, zbiera się w całość, tworząc w mojej głowie obraz bardzo skromnego człowieka o równie skomplikowanym i błyskotliwym umyśle – Tadeusza Różewicza, patrona VII edycji Festiwalu Stolica Słowa. Portret człowieka żywego, ale jednak zbudowany z czegoś niedokładnego – plotki? Może bardziej anegdoty – podpowiada redaktor naczelny Wydawnictwa Dolnośląskiego Jan Stolarczyk, były recenzent literacki miesięcznika „Odra”, kurator spuścizny pisarskiej Tymoteusza Karpowicza, sekretarz i edytor twórczości Tadeusza Różewicza oraz od 1988 roku do dziś redaktor i autor opracowań do wszystkich jego nowych książek, a także „Utworów zebranych” (zob. biuroliterackie.pl; orfeusz-nagroda.pl). I rozpoczyna jedną z tych anegdot. „Mnie już wypromowali” – powiedział Mistrz i niemalże rzucił słuchawką, pozostawiając naczelnego Wydawnictwa Dolnośląskiego w konsternacji po pierwszej próbie nawiązania współpracy. Całe szczęście zadzwonił później i zaprosił na spotkanie do swojego domu.

„Wiesława! Chodź, zobacz – za duży” – powitał Stolarczyka poeta, odwracając się doń plecami. „W domu dziadka ton nadawała babcia, ale w taki rzadki sposób, że on myślał, że to on rządzi”, „dziadek tak wspaniale trafił” – wspomina wnuczka. I to, jak sądzę, można uznać za niekonwencjonalny punkt wspólny dla historii wielkiego Tadeusza Różewicza i klasycznej roztoczańskiej rodziny, którą od zawsze obserwuję z dużym zainteresowaniem i jakimś swojskim podziwem – jako że moi krewni po kądzieli pochodzą głównie stąd, a co za tym idzie, wiem doskonale, jak wygląda tutejszy feminizm i jaki jest ważny. Można powiedzieć, że znam go „od kuchni”, bo tam właśnie ma swój początek – tam, gdzie „przez żołądek do serca” przestaje być słodkim truizmem, a staje się niemalże zaklęciem, wielką mądrością ludową, która aż ocieka bergsonowskim élan vital. Trudno zdiagnozować, czy to nie właśnie przez ów żołądek szczebrzeszyński festiwal trafia do serc – albo przynajmniej do mojego serca – ale niewątpliwie kuchnia Polski Wschodniej jest niepowtarzalna, a organizatorzy wraz z Markiem Szwaczkiewiczem i Galicya Cafe zadbali o to, aby można było jej skosztować przy łyku gorącej kawy.

Jaki był więc Tadeusz Różewicz, wielki Mistrz i uważny dziadek, człowiek, który dobrze zdiagnozował kopię Rembrandta, ale nie widział w tym odpowiedniego tematu, za to napisał wiersz o księżycu, ponieważ powiedziano mu, że nie można już napisać wiersza o księżycu? Można się tego wszystkiego dowiedzieć, będąc w Szczebrzeszynie i uczestnicząc w „paśmie Różewicz”, którego kuratorem jest prof. Ryszard Koziołek, rektor Uniwersytetu Śląskiego, historyk literatury. Skromność bywa czasem elementem gry – flirtu z rzeczywistością, ale nie w tym przypadku. Szorstki, ale otwarty, słynny „szary człowiek” – był uosobieniem tej literackiej figury. Ogrodnik na tle wysypujących się na świat śmietników kultury, arbiter niewypowiedzianej moralności, przerażony wizją artysty jako produktu, która jednocześnie bawiła go trochę w jakiś gorzki sposób. „Szara błyskotliwość – zdystansowana”, „już po piśmie można było poznać, że to jest ktoś niezwykle rzetelny i uważny”, kto „głęboko przeżywał ludzką obecność” – a „twarz była dla niego bardzo ważna”, „uważał, że zbiór twarzy to portret Boga” – mówił Stolarczyk.

„Ja nie muszę – ja nie jestem Miłosz” – mówił złośliwie Różewicz, gdy pytano go o jego pisanie. Lubił małe miasta. Radomsko przypominające mu czasy młodości, „małopoezjorodne”, a jednak niezwykle ważne Gliwice, w których mieszkanie nazywał azylem, kochane Wrocław i Częstochowa, nieprzesadnie lubiany Kraków, który uważał za „zbyt kołtuński”, ale jednocześnie – co jak sądzę bardzo ważne – będący jego pierwszym zetknięciem ze sztuką: malarstwem muzeów krakowskich, które przecież zachwycają nie tylko Podkowińskim czy Matejką, ale także chociażby (moją ukochaną) „Dziewczyną z Bronowic” Gierymskiego. Wreszcie Budapeszt, który znamy z „Kartek z Węgier”, chińskie miasta – opisane w wierszach, które na kształt reportażu zamienią ich obrazy niczym w kalejdoskopie – podsumowane przez Mistrza słowami: „niestety nie widziałem cierpienia zwykłych ludzi”. Florencja i Rzym, o których mówił – „tam jest bardzo miło”, jednocześnie tworząc w cieniu ich kultury obraz wręcz wyzywający. No i oczywiście Paryż – czyli wielkie rozczarowanie.

„Pech polega na tym, że dziadek żył bardzo długo” – wspomina wnuczka poety ze śmiechem, nawiązując do trudności, jakie sprawia przywołanie obrazu dziadka w oczach współczesnych mu przyjaciół. Ale „dedykacje mówią bardzo wiele” – dodaje, przywołując dla porównania dedykacje Wisławy Szymborskiej („Kochanemu Tadziowi, od którego wszyscy trochę zrzynaliśmy”) i Czesława Miłosza („Czesław Miłosz”).

Co w trawie piszczy

Dedykacja Miłosza jest, niezmiernie lakoniczna, ale przez to też interesująca – i w związku z owym zainteresowaniem uczestnikom Festiwalu Stolica Słowa zostało zaproponowane wspaniałe spotkanie w ramach prapremiery tomu korespondencji Czesława Miłosza i Tadeusza Różewicza zatytułowane „Dwa Bogi poezji piszą do siebie”, na które zaproszono prof. Andrzeja Skrendę i Emila Pasierskiego – redaktora szalenie wyczekiwanej (także przeze mnie) książki „Braterstwo poezji”, która bez wątpienia rzuci nowe światło na… no właśnie na co? Braterstwo czy spór, który zasługiwałby na miano drugiego w historii literatury konfliktu na taką skalę po „Słowackiewiczu” (jak określa się relację romantycznych wieszczów w niektórych zakątkach sieci)? Czy ten tekst odpowiada na pytanie o to, czy figura antagonizmu wieszczów sprawdza się w ciekawszej odsłonie w kontekście relacji Różewicz–Miłosz niż Miłosz–Herbert? Publikacja zawiera korespondencję zainicjowaną – o dziwo – przez Miłosza, ale nie tylko listy, bo także dedykacje, wiersze (między innymi dwa nieznane wiersze Miłosza i dwa nieznane wiersze Różewicza poświęcone przez poetów sobie nawzajem) oraz eseje. Niewątpliwie będzie to w dyskusji nowy głos, który według rozmówców okaże się nie lada zaskoczeniem zwłaszcza dla tych, którzy znali Różewicza i jego twórczość. To jednak niejedyna premiera literacka dotycząca postaci Tadeusza Różewicza, której ukazanie się zapowiedziano na festiwalu. Czy w związku z rokiem Tadeusza Różewicza, czy też nie, mają ukazać się jeszcze dwa teksty, których miłośnicy poety bez wątpienia nie mogą przegapić – polecana przez Julię Różewicz biografia inna niż wszystkie, bo „reportażowa”, autorstwa Magdaleny Grochowskiej, oraz literacki przewodnik po Wrocławiu śladami poety, który ogłasza prof. Wojciech Browarny.

Chociaż tematy na spotkaniach łączą się ze sobą, swobodnie przeplatając i pozwalając uczestnikom na zbudowanie własnej – mniej lub bardziej – zindywidualizowanej narracji, to na tle licznych dyskusji wyróżnia się bez wątpienia blok spotkań dotyczący tematu bardzo aktualnego: ekopoetyki – chyba najmocniej zaznaczającego swoją obecność w paśmie „literaturoznawczym” nurtu, w który wpisują się bez wątpienia rozmowy z Julią Fiedorczuk, Urszulą Zajączkowską, Małgorzatą Lebdą i – ośmielę się stwierdzić – samym Kornelem Filipowiczem w ramach zatytułowanego „Kornel Filipowicz i zwierzęta” spotkania o wydanym wyborze opowiadań „Formikarium”.

„Czy to jest ekopoetyka?” – pyta Julię Fiedorczuk o pisaną przez cztery lata książkę „Pod słońcem” prowadzący spotkanie Wojciech Szot. „Tak, myślę, że poruszamy się w tej przestrzeni od pewnego czasu. Kryzys biologiczny równa się kryzys wyobraźni” – odpowiada poetka. „Ta opowieść nie skupia się tak bardzo na ludziach – to jest saga bardziej biocentryczna niż antropocentryczna – to książka trochę o tym, na czym stoimy” – konkluduje. Fiedorczuk lubi „nazywać rzeczy po imieniu”, więc jej ekotezy umiejscowiłabym gdzieś pomiędzy bioróżnorodnością a VI wymieraniem. „Lubię naukę, lubię uczyć się nowych rzeczy”, „trzeba mieć tyle pasji, co naukowiec, i tyle precyzji, co poeta” – przywołuje autorka Nabokova w kontekście nauki jako pragnienia zrozumienia świata, dodając, że jej osobiście bliskie jest zniesienie opozycji pomiędzy nauką a humanistyką, między nauką a sztuką – do których tworzenia potrzebne są dwa różne od siebie rodzaje precyzji. „Jest wielki problem, żeby zaakceptować, że nie ma innej przestrzeni niż przestrzeń naturalna” – stwierdza Zajączkowska. I poezja to moim zdaniem właściwe miejsce, aby zwrócić uwagę na ten aspekt. „Poetki lasu”; „poetki drzewa” – nazywa Zajączkowską i Lebdę prowadzący spotkanie Maciej Robert, choć jak zaznacza, nie uważa tej poezji za „drewnianą”. Zajączkowska szybko dodaje, z uśmiechem, że określenie jej poezji „drewnianą” uznałaby za duży komplement, co warto głębiej przemyśleć, zauważając, że rozwijamy się jako ludzie i nasze skojarzenia zmieniają się wraz z nami. Łączenie drewna z czymś drętwym, sztywnym, a nie z czymś przyjemnym i pożytecznym, a dziś wręcz luksusowym dla wielu nie jest już naturalne. Bardzo ucieszyła mnie również zastosowana na spotkaniu feminatywna forma „podmiotka liryczna”.

Główny program literacki, którego kuratorką jest Justyna Sobolewska, miał jednak do zaoferowania znacznie więcej niż tylko (a może bardziej „aż”) ekopoetykę. Mianowicie – spotkanie „O bibliofilstwie i bibliomanii”, na którym można katartycznie westchnąć na wieść, że snobowanie się na książki nie jest zjawiskiem negatywnym, choć niestety wciąż jeszcze jest tak postrzegane, oraz usłyszeć, że czytanie to nie tylko literatura piękna, ale także saga „Zmierzch”, do której przeczytania (w całości!) przyznaje się sam prof. Ryszard Koziołek. To także spotkanie „O alkoholu i nie tylko”, czyli potrzebna i poruszająca patoopowieść o Mireczku, o którą pytał Aleksandrę Zbroję Michał Nogaś. To spotkanie z poezją Piotra Mitznera. Wreszcie spotkania z Markiem Bieńczykiem, Marcinem Wichą, Bogdanem Nowakiem, Chrisem Niedenthalem, Michałem Rusinkiem, Olgą Drendą, Joanną Bator, Anną Dziewit-Meller, Radkiem Rakiem i wieloma innymi ciekawymi ludźmi.

Wiem, czym kaczka wodę piję”

Na szczególne wyróżnienie w kategorii „nagroda publiczności”, która wyjątkowo licznie zgromadziła się wokół szczebrzeszyńskiej sceny przy rzece, zasługuje ostatnia rozmowa, zamykająca pasmo spotkań autorskich w ramach głównego programu literackiego. Mam oczywiście na myśli spotkanie z Andrzejem Stasiukiem o wojnie i powieści „Przewóz”, które prowadzący prof. Ryszard Koziołek rozpoczął wyznaniem: „Wspaniała!”. Tym samym przymiotnikiem określiłabym samą tę konwersację i myślę, że tłum zgromadzony w „Mieście chrząszcza” bez wątpienia zgodziłby się ze mną. Konwersację o tym, co rządziło meandrami świeżej opowieści Stasiuka, ale też o czymś znacznie ważniejszym, o tym, „czym jest pisanie książki – jaką niesamowitą przygodą”, o roli kobiet w tym tekście (choć moim zdaniem także w ogóle), czyli Maryśce – bohaterce, która „jest wolna, a jednocześnie jakby czuwa nad przetrwaniem”, ma tę „cielesność, za pomocą której zarządza światem”, o postaci Siwego, bo „on jest potrzebny, aby ona mogła powiedzieć »nie boję się ciebie«”, ale także o tym, że „to nie jest epoka na klasyczne powieści”, a my „nie mamy metody, aby być sprawcami historii” (cytaty pochodzą z wypowiedzi Andrzeja Stasiuka). Warto było tam być, aby na własne oczy zobaczyć rozmówców, którzy prowadzą dialog tak niezwykle spójny, choć zestawieni są na zasadzie kontrastu, i na własne uszy usłyszeć o tym, że ten tekst „to jest majstersztyk” (Koziołek), „to jest chłopacka książka, to jest spełnienie marzeń”, „elegia na smród wiejski”, ale „to jest też (…) feministyczna książka, bo wiem, czym kaczka wodę piję” (Stasiuk).

W uprzejmości jest wdzięk i korzyść”

Tak oto słowami Eurypidesa można by podjąć próbę podsumowania „pasma językowego”, którego główną kuratorką była prof. Danuta Kępa-Figura i które uważam za największą niespodziankę Festiwalu Stolica Słowa w Szczebrzeszynie. Głównym zagadnieniem, wokół którego orbitowały poszczególne tematy spotkań tegorocznego porannego cyklu, była grzeczność. Skąd pomysł na taki temat w takim miejscu? Być może zrodził się z uwagi na niezwykłą inteligencję emocjonalną tutejszych – dającą w efekcie naturalność, być może ze względu na bliskość ludzi – tego, jak dużą rolę odgrywają w kształtowaniu się grzeczności ich relacje. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale jestem zobowiązana stwierdzić, że poziom mojego zainteresowania tymi spotkaniami okazał się dla mnie samej niemałym zaskoczeniem i niech posłuży za jednostkowy dowód na wyjątkowość tego pasma. Konwencjonalność grzeczności a fałsz, konieczność stosowania się do schematów grzecznościowych, ich rola w polskiej kulturze umniejszania się i wreszcie zmiany, które zachodzą w podejściu do grzeczności kolejnych pokoleń – to tylko wybrane elementy wielkiej, ważnej całości. Męska kurtuazja wobec kobiet? Czy to poprawne politycznie?

W ogóle na festiwalu dużo myśleliśmy – i to już jest wspaniałe, że są jeszcze takie miejsca, gdzie się to wciąż robi – i rozmawialiśmy o tym, co jest poprawne politycznie, a co nie, czy to jest grzeczne oraz czy w ogóle należy i warto się do tego stosować. Poruszaliśmy się między humanistyką a biologią. Rozmawialiśmy o memach jako o gatunku medialno-informacyjnym oraz jako o przedmiocie badań nad kulturą i ludzkością. Zastanawialiśmy się, co to znaczy być uprzejmym. Jak łączyć intencję i formę, aby tworzyć dobrą przestrzeń na inny sposób myślenia? Sądzę, że ten festiwal to właśnie miejsce, gdzie można tę przestrzeń odnaleźć, ponieważ „Szczebrzeszynowi do twarzy z grzecznością i to nie ze względu na instrumentację głoskową” – jak zauważa prof. Małgorzata Kita. „Grzeczność jest różnorodna”, jej celem jest respektowanie nie tylko twarzy partnera, ale też własnej. „Grzeczność to też jest forma bliskości” – to także ważne wyimki z festiwalowych wypowiedzi tej językoznawczyni. I choć Witkacy oburzyłby się może, w grzeczności warto docenić formę – forma pozwala w naturalny sposób zachować odpowiedni dystans – przestrzeń, która jest niezbędna, aby czuć się komfortowo w relacji i w rozmowie. „Mężczyzna i kobieta pod względem grzeczności stają się równi” – tłumaczy prof. Kita. Te spotkania napawają mnie ogromną nadzieją jako kobietę, studentkę, ale też przede wszystkim jako człowieka. Wyraźnie akcentują, że język może być inkluzywny, że wszystkich nas zmieści, weźmie pod uwagę. Wraz z rozwijającym się światem musi rodzić się nowa grzeczność, dostosowana do nowych warunków. W mojej głowie wciąż jednak pozostaje pytanie – czy to jest po prostu ewolucja, czy jednak konieczna jest rewolucja?

Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna”

Słuchaliśmy też o tym, dlaczego warto mówić „w Ukrainie” zamiast „na Ukrainie”, o feminatywach, równouprawnieniu różnych płci i inkluzywności języka – „gramatyka, gramatyka, gramatyka, ale jak widzimy nie tylko gramatyka, wychodzimy poza gramatykę” (Małgorzata Kita). Pragnę wyróżnić w paśmie językowym dwa wyjątkowe spotkania, które sprawiły wrażenie trochę osobnych, choć bez wątpienia poruszających główne zagadnienie tego panelu. „Grzeczność na odwrót: polskie słownictwo niecenzuralne (wulgaryzmy, przekleństwa, wyzwiska w ujęciu językowo-komunikacyjno-kulturowym)” (prof. Krzysztof Kraszewski) oraz przezabawne, a wręcz zwalające z nóg spotkanie, które sprawiło, że nawet uciszający uczestników z plakatu, przykładając palec do ust, zastygły w zamaszystym geście Tadeusz Różewicz dosłownie padł wraz z banerem, na którym był usadowiony w swej zdjęciowej postaci, czyli „Kto dorosłemu zabroni… – (nie)grzeczność w kinie popularnym” (prof. Bogusław Skowronek). W wolnym tłumaczeniu: o niegrzeczności jako o niezbędnym warunku rozwoju kina – czyli o jego – by przypomnieć film z udziałem Slavoja Žižka – „z-boczonej” historii.

Jak używać wulgaryzmów profesjonalnie, czym różnią się one od przekleństw i czy wulgarność słowiańska jest bardziej wydalnicza czy seksualna. Dużo przeklinamy. Coraz więcej przeklinamy. Przeklinają kobiety. Przeklinają mężczyźni. Wulgaryzmy wdzierają się już nie tylko do języka życia codziennego, ale nawet do oficjalnego. Dlaczego to się dzieje? Prof. Krzysztof Kaszewski wyjaśnia, że „ekonomia jest bardzo ważną cechą języka potocznego”, a np. wulgarne nazwy narządów płciowych są naprawdę bardzo pojemne znaczeniowo, generalnie polskie wulgaryzmy są szalenie pojemne semantycznie, co więcej można je śmiało określić jako grupę wyrazów bardzo produktywnych słowotwórczo. „Wulgarność jest sprawą konwencji – czyli umowy społecznej”, ale chociażby przekleństwa i ich funkcja mają silne (powiedziałabym, że wręcz „niebezpieczne”) związki z tzw. słowem magicznym, mają wspólną naturę związaną z ekspresją słowa. Warto wiedzieć także, że w naszej ukochanej ojczyźnie, którą dla wielu jest przecież język polski, zanika wołacz! Tak, to nie przypadek, a nawet jeśli jeszcze nim jest, to między innymi dlatego właśnie, że stosując inwektywy, jak przystało na prawdziwych purystów, przyczyniamy się do ochrony ginącego z uwagi na ekspansywny charakter mianownika wołacza – a więc, jak widać, warto. Co więcej, mnogość wyzwisk w polszczyźnie, dotycząca intelektu (najczęściej konkretnie jego braku), bardzo pozytywnie świadczy o Polakach.

Za co kochasz Roztocze?

Powyższe pytanie zadano na początku festiwalu Piotrowi Dudzie. Odpowiedział: „Za czyste, niezwykłe zasłuchanie, którego doświadczają autorzy”. Ja dodałbym, że także za to „niezwykłe ciepło”, które rozgrzewa uczestników Festiwalu Stolica Słowa w Szczebrzeszynie, gdy pogoda lekko z nich drwi, „nie rozpieszcza” lub w zasadzie rozpieszcza i ukazuje cały wachlarz (którym bynajmniej nie zamierza nikogo wachlować, nawet kiedy byłoby to bardzo pożądane) swoich możliwości, umieszczając festiwalowiczów gdzieś między deszczem a sakramenckim upałem. Za to, że na mokrej i trochę zabłoconej festiwalowej przestrzeni pojawia się kładka, po której może przejechać zarówno wózek dla malucha, jak i pojazd dla osób z niepełnosprawnościami, które też tam są. Za „klęskę urodzaju”, która ciśnie mi się na usta w zastępstwie za inne słowo, kiedy to jednocześnie chcę być w dwóch miejscach naraz, i wreszcie za to, że naprawdę „wspólnie stworzyliśmy wydarzenie artystyczne, które jest autentyczne i mądre, ma swoją oryginalność, nie jest eventem, buduje poczucie wartości, pokazuje piękno sztuki i otwiera możliwości rozwoju jednego z najpiękniejszych regionów naszego kraju” (stolicajezykapolskiego.pl).

LITERATURA:

„Jan Stolarczyk”. https://www.biuroliterackie.pl/autorzy/jan-stolarczyk/.

„Jan Stolarczyk”. http://www.orfeusz-nagroda.pl/jury-i-edycja/106-jan-stolarczyk.

„Julia Różewicz”. http://stl.org.pl/profil/julia-rozewicz/.

„Nasi przewodnicy”. https://turystykazpasja.pl/przewodnicy.

„Początek”. https://stolicajezykapolskiego.pl/poczatek.
Festiwal Stolica Języka Polskiego. Zamość/Szczebrzeszyn 1-8.08.2021.