ŚLADEM JĘZYKOWYCH ZAWIŁOŚCI... (JACEK WASILEWSKI: 'BEZECNIK GRAMATYKI POLSKIEJ')
A
A
A
Wydana zupełnie niedawno książka „Bezecnik gramatyki polskiej. Tajemnice językowego półświatka” autorstwa Jacka Wasilewskiego, dziennikarza, scenarzysty i medioznawcy związanego z Uniwersytetem Warszawskiem, traktuje o takiej polszczyźnie, która na co dzień sprawia nam kłopoty, czyli pełnej form nieregularnych, wyjątkowych, enigmatycznych, słowem – trudnych w interpretacji dla współczesnego użytkownika języka polskiego. Dlatego też autor na kartkach swej publikacji podąża śladem rozmaitych zawiłości językowych, unaoczniając czytelnikowi „niegrzeczny” charakter polskiej gramatyki. Wasilewski, wychodząc z założenia, że gramatyka się nami bawi, we wstępie opatrzonym tytułem „Zachęta autora”, pisze tak: „Czy gramatyka języka polskiego jest cna? Czasem wygląda na grzeczną i zachowuje się porządnie. Jednak to tylko pozory – w rzeczywistości jest ona zepsuta do cna (o, to właśnie przykład użycia słowa, po które czasem sięgamy, ale pewnie nie wiemy, jak brzmiałoby w mianowniku)” (s. 8).
Fachowcy od reklamy zgodzą się ze mną, że tytuł omawianej publikacji jest mocno chwytliwy, ponieważ brzmi intrygująco i z pewnością zachęca czytelnika tak do kupna, jak i do lektury książki. Jednak nie do końca wydaje się on oczywisty, semantycznie wyraźny, powiem więcej – mnie zmylił. Otóż początkowo myślałam, że do moich rąk trafia pozycja, której przedmiotem jest gwara złodziejska – to skojarzenie wzbudził we mnie zawarty w tytule potoczny wyraz półświatek ‘środowisko ludzi z marginesu społecznego, np. prostytutek, drobnych złodziei, przestępców’ (definicja za USJP). Notabene na tę asocjację naprowadza także widniejąca na okładce ilustracja Joanny Czupryniak, ukazująca właśnie przestępcę w akcji. Poza tym niejasny współcześnie jest nagłówkowy leksem bezecnik, którego próżno szukać w dzisiejszej mowie, ale, co warto powiedzieć, był on znany naszym językowym przodkom – w historii polszczyzny występował w znaczeniu ‘człowiek bezecny, pozbawiony czci, wyzuty z czci, honoru’. Dokumentuje go jeszcze SJPDor, ale z kwalifikatorem: rzadki. Trudno więc dociec, czy bezecnik to świadomie wskrzeszony przez Wasilewskiego archaizm, czy też utworzony na potrzeby frapującego adresatów tytułu książki neologizm, nawiązujący zresztą do wymienionych we wprowadzeniu form językowych cny, do cna (por. przytoczony wyżej cytat). Tak czy owak, można już tylko żałować, że piszący pozostawił czytelników w sferze domysłów, nie objaśniając szczegółowo sensu bezecnika w powiązaniu z gramatyką języka polskiego.
Tak przy okazji podam kilka faktów językowych. Historyczny przymiotnik cny (staropolskie: czstny/czsny) to derywat od prasłowiańskiego wyrazu *čьstьnъ ‘odznaczający się czcią, honorem, uczciwością; godzien czci, szanowany’ (z przyrostkiem -ьnъ). Ten natomiast, jak podają źródła etymologiczne, związany jest pradawną formą *čьstь (cześć) ‘czczenie, kult, wielbienie, szanowanie; dowód czci, uznania; honor, dobre imię, godność, zaszczyt’ (z przyrostkiem -tь), która z kolei pochodzi od prasłowiańskiego czasownika *čisti, čьtǫ (czyść, cztę) ‘otaczać czcią, poważać’ (zob. hasło cny w SeBor, SeMań). Obecnie cny jest wyrazem nacechowanym chronologicznie, uchodzi za słowo dawne. Jego niegdysiejsza treść to ‘cnotliwy, zacny, szlachetny, prawy; dostojny, czcigodny’ (np. cna niewiasta, cni rycerze). Widać więc wyraźnie, że cny nie równa się semantyce wyrazu grzeczny, a zdaje się, że tak właśnie sądzi autor charakteryzowanej książki. Jeśli zaś chodzi o antonimiczny przymiotnik bezecny ‘okrywający hańbą; nikczemny, podły, haniebny, niecny’, stojący u podstawy bezecnika, to jego frekwencja w dzisiejszej potocznej polszczyźnie jest niska – ów wyraz należy do słownictwa podniosłego i/lub książkowego. Dodam jeszcze, że bezecny pochodzi od wyrażenia przyimkowego bez czci, nawiązującego do sensu cny w wymienionym wyżej znaczeniu (por. kolejność motywacji słowotwórczej: bez czci – bezecny – bezecnik) (definicje podaję za USJP). I rzecz najciekawsza, połączenie do cna, według etymologów, ma więcej wspólnego z rzeczownikiem knieja aniżeli z cnym oraz bezecnym. Okazuje się, że do cna ‘doszczętnie, całkowicie, bez reszty’ jest formą wariantywną występującego w dialektach wyrażenia do kna lub do knu ‘zupełnie’, gdzie leksem kien/kień, znaczy tyle co ‘obcięty pień drzewa, konar’ (zob. hasło knieja w SeBor).
Adresatem „Bezecnika gramatyki polskiej” nie jest młody czytelnik. Publikacja powstała z myślą o osobach dorosłych, na dodatek dobrze obeznanych z rozmaitymi tekstami kultury. Dowodem niech będzie fakt, iż Wasilewski w wielu miejscach swojej pracy odwołuje się do mocno utrwalonych w mentalności Polaków dzieł (arcydzieł) filmowych czy muzycznych, z którymi jednak niekoniecznie identyfikuje się dzisiejsza młodzież. Mowa między innymi o słynnym zdaniu: „Oczko mu się odkleiło, temu misiu”, wypowiedzianym poza kadrem przez kierownika produkcji filmu „Miś” (s. 22), humorystycznym dialogu pochodzącym z tejże komedii: „– Pani Iwonko, trzeba wytrzeć tę szminkę, bo klient znów się będzie pieklił, – Trzeba dać napis, żeby wpuszczać tylko w krawatach. Klient w krawacie jest mniej awanturujący się” (s. 142), cytacie z filmu „Rejs”: „Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzywem” (s. 98), fragmentach piosenek: Wojciecha Młynarskiego „Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?” (s. 24), Starszych Panów „Ech, butem, knutem, znęcaj się nad ciałem mem zepsutem!” (s. 26), Grzegorza Turnaua „O Kutno!, O Kutno!, wyprałoś mnie z uczuć jak płótno. O Kutno!, Okrutne Kutenko! – odjęłoś mi miłość jak ręką” (s. 55), Tadeusza Chyły „Kotuś, Pieseczek, Chrabąszczyk, Myszka/ Pchełka, Jagniątko, Łasiczka, Liszka/ Chrząszczyk, Motylek, Krówka, Biedronka/ Kureczka, Kózka, Wróbelek, Stonka…” (s. 68) czy zespołów: „Perfekt” „(…) w wyrku na wznak/ przechlapałem swój czas/ najlepszy czas” (s. 164), „Rezerwat” „Wokół mnie gorąco, bezpiecznie, słońce topi serce, bajecznie, uwielbiam cały świat za dobre słowo, ubóstwiam Ciebie, tak kolorowo” (s. 166), T. Love: „Jesteś tak daleko ode mnie, czasami jednak blisko tak, mogę porozmawiać z Tobą czasem, czasem znajdziesz dla mnie czas”, „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym” (s. 166–167). Poza tym autor odwołuje się do historycznego „Elementarza” Mariana Falskiego (aż trudno uwierzyć, że wydawano go przez 64 lata!) (zob. s. 120) czy popularnej niegdyś audycji radiowej zatytułowanej „Będąc młodą lekarką (wszedł do mię raz pacjent…)”, emitowanej na przestrzeni kilkudziesięciu lat, bo od 1975 do 2007 roku (zob. s. 136).
Dodać należy, że na stronicach omawianej książki przewija się wiele nazwisk wybitnych ludzi pióra. Przyznać trzeba, że Wasilewski imponuje erudycją, wplatając do swoich gramatycznych wywodów nie tylko słowa polskich pisarzy i poetów z różnych epok literackich, np.: Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Henryka Sienkiewicza, Stefana Żeromskiego, Juliana Tuwima, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Sławomira Mrożka czy Olgi Tokarczuk, ale również zagranicznych twórców, np. Franciszka Villona czy Wiktora Hugo.
Z uwagi na bogactwo zagadnień poruszanych w „Bezecniku gramatyki polskiej” żadną miarą nie można omówić go rozdział po rozdziale. Przekonują o tym wyspecyfikowane tytułami poszczególne części charakteryzowanej książki:
Jak widać, praca medioznawcy ma szerokie spektrum, obejmuje bowiem różnorodne zagadnienia językowe, mieszczące się głównie w dwóch działach gramatyki opisowej, mianowicie morfologii (części mowy odmienne i nieodmienne; fleksja – kategorie fleksyjne rzeczowników i czasowników; gramatyczne formy czasownika, czyli imiesłowy tak deklinujące się, jak i niedeklinujące się; słowotwórstwo – zdrobnienia, zgrubienia) i składni (części zdania; budowa zdań złożonych; szyk zdania). Poza tym autor dotyka jeszcze innych wątków, np. relacji między wyrazami (synonimia i antonimia), nacechowania stylistycznego leksemów (wulgaryzmy), zapożyczeń językowych, językowego savoir-vivre’u czy poprawności językowej (pleonazmy).
Rzecz ciekawa, tropem tego, co we współczesnej polskiej mowie zdaje się nielogiczne, podąża Wasilewski wespół z czterema innymi osobami. Otóż autor, co bardzo pomysłowe, wplótł w treść swojej książki refleksje obcokrajowców, naturalnie władających językiem polskim, nad zawiłym charakterem naszej gramatyki. Swoimi spostrzeżeniami dzielą się dziennikarze z Białorusi, por. „Szukawszy kogoś, Tadek” (s. 30–33), Turcji, por. „Jak stół może być facetem?” (s. 64–67), Belgii, por. „Językowy bigos” (s. 152–155) oraz doktorantka z Japonii, por. „Granie Szopena, też nie jest łatwe” (s. 204–207). Poczynione w wymienionych podrozdziałach obserwacje są bardzo interesujące. Najogólniej mówiąc, dotyczą one takich zagadnień, jak: „plątanie” końcówek fleksyjnych (np.: kotleta czy kotletu, rewolweru czy rewolwera, groszku czy groszka, s. 31; por. „Frustrująca jest deklinacja (…). Ileż razy pytam, czy to dopełniacz, czy biernik”, s. 155), rodzaj gramatyczny rzeczowników polskich (por. „W polskim stół to facet, szyba to kobieta, okno to dziecko”, s. 65; „Ból niosą też rodzaje – te męskoosobowe i niemęskoosobowe, s. 155), słowotwórstwo czasowników (kłopotliwe prefiksy, np.: pracować – popracować, rozpracować, dopracować, opracować, przepracować czy chodzić – obchodzić, zachodzić, podchodzić itd., s. 65–66), nieprosta odmiana liczebników (por. „Macie jeden grosz, złoty czy stopień. Dalej dwa grosze, złote, stopnie. Ale już pięć groszy, złotych czy stopni”, s. 66), stosowanie form adresatywnych (por. „Czasem nie wiem, jak mam się do kogoś zwracać, bywa to trudne (…)”, s. 206), używanie feminatywów (np. doktorka, posełka , s. 206–207).
Niewątpliwie wszystkie wypowiedzi cudzoziemców potwierdzają przekonanie autora, że gramatyka języka polskiego zachowuje się niczym „przebiegła piratka”, ponieważ „Zwodzi nas, usiłujących przewidzieć jej formy na zasadzie prymitywnej analogii” (s. 9). Jaskrawo też unaoczniają kłopoty, z jakimi borykają się ludzie innej nacji, uczący się naszej mowy. A wszystko to zgodnie z humorystycznym powiedzeniem „polska język, trudna język”.
Wspomniałam wcześniej, że nie sposób szczegółowo scharakteryzować książki Wasilewskiego. Toteż postanowiłam w tym miejscu przybliżyć czytelnikom jedynie pierwszy rozdział publikacji, poświęcony „przypadkowemu towarzystwu”, czyli siedmiu polskim przypadkom deklinacyjnym. Moim zdaniem, będzie to wystarczająca zachęta do lektury „Bezecnika gramatyki polskiej”.
Pierwszą partię pracy otwierają rozważania o mianowniku, który, według dziennikarza, jest czasem „wadliwy”. Takie na przykład wyrazy zwierzę, imię mają nietypową odmianę, bo w przypadkach zależnych przybierają szersze formy: zwierzęcia, zwierzęciu…, imienia, imieniu… Na tej właśnie podstawie autor twierdzi, że mianownik jest wybrakowany, a to dlatego, że „stoi na pierwszej linii i najłatwiej mu coś urżnąć albo zmienić” (s. 16). W podobnym, bo żartobliwym tonie Wasilewski tłumaczy formę sejm, która w historycznej polszczyźnie miała postać sjem. Otóż ten pierwotny mianownik szlachta „zgubiła w pomroce dziejów i pijaństwa”, z tego powodu „musiano dosztukować nowy, a każdy udaje, że nic się nie stało” (s. 16). Nie inaczej jest z objaśnieniem starego mianownika wyrazu deszcz – wieki temu miał on postać deżdż. W polszczyźnie próby czasu deżdż nie wytrzymał, bo – jak przekonuje Wasilewski – mówiący zaniedbali pisownię, a potem to „już poszła cała odmiana do wymiany” (zob. s. 16–17). Oczywiście wszystkie przytoczone tu wyjaśnienia nie mają z prawdą nic wspólnego, ale bawią, są komiczne, i o to chyba tak naprawdę chodziło autorowi. Przyznam szczerze, że te wywody bardzo mnie rozbawiły.
Medioznawca pisze, że „W dopełniaczu objawia się kryzys męskości” (s. 18). A to z tego powodu, że ów przypadek w rzeczownikach rodzaju męskiego jest rozchwiany oraz niestabilny, por. przykłady: wieczora – wieczoru (obie formy dopuszczalne), złodziei – złodziejów (obie formy poprawne) czy tramwajów – tramwai (tylko forma z końcówką -ów jest poprawna). Natomiast inaczej jest z odmianą w rodzaju żeńskim – ta nie sprawia większych problemów, bo przecież „kobiety wiedzą, do czego dążą. Tak więc mamy kryzys męskości” (s. 20).
Celownik jest kłopotliwy, ponieważ „Wcelować w dobrą formę jest niezwykle trudno. Używając celownika w polszczyźnie, nierzadko można spudłować” (s. 22). Mamy przecież charakterystyczną końcówkę tego przypadka, tj. -owi, np. misiowi, kierownikowi, patrolowi, ale w celowniku pojawiają się i inne, oboczne formy, np. orłowi oraz orłu, w dodatku obie są poprawne. Co więcej, w liczbie mnogiej w trzecim przypadku niektóre wyrazy zlewają się brzmieniowo, np. słowa mułła i muł wymawia się niemal identycznie, por. mułłom oraz mułom (por. mułła ‘tytuł nadawany muzułmańskim teologom i prawnikom’, ‘w Iranie i Azji Środkowej: niższy rangą urzędnik obsługujący meczet’; definicję podaję za USJP).
W przemyślenia na temat biernika wprowadza czytelników fragment słynnej piosenki Młynarskiego, w której artysta opiewał – kogo? co? – facetów, co to snują się i co „(…) są już tacy, że czego się dotkną zaraz zepsują. W domu czy w pracy (…). Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?” (s. 24). Domeną biernika, jak pisze autor, jest wszystko, „(…) co ulega i poddaje się myślom, mowom, uczynkom i zaniedbaniom”, bo ów przypadek „siedzi, czeka” (s. 24).
Piąty przypadek deklinacji polskiej, czyli narzędnik, kojarzy się Wasilewskiemu z dręczeniem, męczarniami, tratowaniem czy truciem, między innymi dlatego, że w średniowieczu przestępców wieszano wespół z psami (z kim? z czym?), co znalazło odzwierciedlenie we frazeologizmie wieszać psy na kimś ‘obmawiać, oczerniać, szkalować kogoś’ (zob. definicję w USJP). Poza tym narzędnik, podobnie zresztą jak inne przypadki, lubi płatać figle – niektóre rzeczowniki w liczbie mnogiej przybierają końcówkę -ami (np. trzmielami, obywatelami), inne zaś mają -mi, (np. przyjaciółmi, księżmi). W żywej mowie czasem usłyszeć można niepoprawne: z przyjacielami.
Miejscownik też przysparza użytkownikom polszczyzny trosk, bo „wskazuje miejsce: gdzie? w nosie; a także obszar rozmowy: o kim? o czym? o nosie (…). Co ciekawe, miejsca, które mają synonimiczne znaczenia, mogą się znajdować w zupełnie przeciwległych rejonach ciała niż nos, i umieszcza się tam bodaj jeszcze więcej różnorakich osób i obiektów” (s. 28). Poza tym z polszczyzną, szczególnie z formą lokatiwu – jak podkreśla autor książki – niełatwo wyjść z domu, wszak w różnych częściach naszego kraju jedni wychodzą z domu na pole, inni zaś na dwór. Rozszerzenie się przestrzennego użycia przyimka na z miejscownikiem powoduje, że jesteśmy na polu, na dworze, ale już nie we dworze (zob. s. 29).
Ostatni z przypadkowego towarzystwa deklinacyjnego wołacz „nie jest wybredny i pozwala po polsku zawołać wszystko, co istnieje w języku, nawet jeśli sensu tego wołania nie ma (…)” (s. 34). Jako przykład Wasilewski podaje formę wołacza rzeczownika kurczę, tj. o kurczę!, pisząc, że kiedy wołamy kurczę, to mamy na myśli zupełnie inny wyraz, mianowicie „z podobnym początkiem, ale ponoć dużo brzydszy. To eufemistyczne zawołanie jest dla zmyłki – czego wołane kurczę zapewne nie zrozumie” (s. 36). Autor konkluduje, że wołacz jest w dzisiejszej mowie bardzo powszechny, wręcz nadużywany, zwłaszcza w stosunku do obcych osób, np.: (ty) babo!, dziadu!, gnomie!, świnio! Poza tym w kontaktach intymnych siódmy przypadek jest bardzo popularny, np.: misiu, żabciu, rybko, myszko (świnko – rzadziej). Tak pieszczotliwie zwracamy się do osób nam najbliższych.
Kończąc, zwrócę jeszcze uwagę na dyskusyjne w książce rozmieszczenie niektórych zagadnień. Niejednokrotnie miałam obiekcje, czy opisywany językowy problemy aby na pewno figuruje we właściwym miejscu pracy. Mowa między innymi o ostatnim podrozdziale „Przeczenie”, który ulokowano w partii poświęconej częściom zdania, podczas gdy przeczenie stanowi jedną z pięciu nieodmiennych części mowy – to przecież partykuła przecząca. Zresztą autor poświęca osobną uwagę partykułom (zob. podrozdział nr 41, „Partykuła”, s. 180). Podobnie jest z częścią pracy traktującą o wykrzyknieniu, a raczej wykrzykniku, bo Wasilewski podaje typowe zawołania wyrażające stan emocjonalny, które stanowią samodzielną wypowiedź, np.: o!, e! (a) sio! (por. też prr!, wio!, cip-cip!). Podrozdział nr 44 „Wykrzyknienie” bardziej pasuje mi do „Reszty szajki” (charakterystyka odmiennych i nieodmiennych części mowy) aniżeli do „Językowej atmosfery” (opis rozmaitych zagadnień leksykalnych). Uważam też, że podtytuł części nr 49, tj. „Reszta gramatyki” został zbyt szeroko zakreślony. Jest on zbyt ogólny w stosunku do zawartości treściowej – opisano w nim następujące części zdania: dopełnienie (bliższe, dalsze), okolicznik oraz przydawkę (s. 218–219). Niewykluczone jednak, że to zamierzone zabiegi autora, mające czytelnika „wprawić w osłupienie swoim brakiem logiki” (s. 10).
Chciałabym na zakończenie podkreślić, że omawianą książkę czyta się bardzo dobrze i bardzo szybko. Nade wszystko na uwagę zasługuje oryginalne podejście autora do charakteryzowanych form językowych. „Bezecnik gramatyki języka polskiego” jest na pewno przewrotną opowieścią o polszczyźnie, przewrotną, ponieważ Jacek Wasilewski w zaskakujący sposób popularyzuje wiedzę o naszej mowie, wyłuskując z niej wszystko to, co nietypowe, nieregularne, alogiczne. Na dodatek to opowieść okraszona żartobliwymi interpretacjami, błyskotliwymi uwagami, inteligentnym poczuciem humoru. Można zatem uznać opisywaną publikację za dowcipne i popularnonaukowe zarazem kompendium wiedzy o gramatycznych i leksykalnych wyjątkach. I choć autor poleca swoją książkę do lektury w jakiejś urokliwej tancbudzie, to doskonale sprawdza się ona także do poduszki.
LITERATURA:
SeBor – Boryś W.: „Słownik etymologiczny języka polskiego”. Kraków 2005.
SeMań – Mańczak W.: „Polski słownik etymologiczny”. Kraków 2017.
SJPDor – „Słownik języka polskiego”. Red. W. Doroszewski. T. 1–11. Warszawa 1958–1969.
USJP – „Uniwersalny słownik języka polskiego”. Red. S. Dubisz. T. 1–4, Warszawa 2003.
Fachowcy od reklamy zgodzą się ze mną, że tytuł omawianej publikacji jest mocno chwytliwy, ponieważ brzmi intrygująco i z pewnością zachęca czytelnika tak do kupna, jak i do lektury książki. Jednak nie do końca wydaje się on oczywisty, semantycznie wyraźny, powiem więcej – mnie zmylił. Otóż początkowo myślałam, że do moich rąk trafia pozycja, której przedmiotem jest gwara złodziejska – to skojarzenie wzbudził we mnie zawarty w tytule potoczny wyraz półświatek ‘środowisko ludzi z marginesu społecznego, np. prostytutek, drobnych złodziei, przestępców’ (definicja za USJP). Notabene na tę asocjację naprowadza także widniejąca na okładce ilustracja Joanny Czupryniak, ukazująca właśnie przestępcę w akcji. Poza tym niejasny współcześnie jest nagłówkowy leksem bezecnik, którego próżno szukać w dzisiejszej mowie, ale, co warto powiedzieć, był on znany naszym językowym przodkom – w historii polszczyzny występował w znaczeniu ‘człowiek bezecny, pozbawiony czci, wyzuty z czci, honoru’. Dokumentuje go jeszcze SJPDor, ale z kwalifikatorem: rzadki. Trudno więc dociec, czy bezecnik to świadomie wskrzeszony przez Wasilewskiego archaizm, czy też utworzony na potrzeby frapującego adresatów tytułu książki neologizm, nawiązujący zresztą do wymienionych we wprowadzeniu form językowych cny, do cna (por. przytoczony wyżej cytat). Tak czy owak, można już tylko żałować, że piszący pozostawił czytelników w sferze domysłów, nie objaśniając szczegółowo sensu bezecnika w powiązaniu z gramatyką języka polskiego.
Tak przy okazji podam kilka faktów językowych. Historyczny przymiotnik cny (staropolskie: czstny/czsny) to derywat od prasłowiańskiego wyrazu *čьstьnъ ‘odznaczający się czcią, honorem, uczciwością; godzien czci, szanowany’ (z przyrostkiem -ьnъ). Ten natomiast, jak podają źródła etymologiczne, związany jest pradawną formą *čьstь (cześć) ‘czczenie, kult, wielbienie, szanowanie; dowód czci, uznania; honor, dobre imię, godność, zaszczyt’ (z przyrostkiem -tь), która z kolei pochodzi od prasłowiańskiego czasownika *čisti, čьtǫ (czyść, cztę) ‘otaczać czcią, poważać’ (zob. hasło cny w SeBor, SeMań). Obecnie cny jest wyrazem nacechowanym chronologicznie, uchodzi za słowo dawne. Jego niegdysiejsza treść to ‘cnotliwy, zacny, szlachetny, prawy; dostojny, czcigodny’ (np. cna niewiasta, cni rycerze). Widać więc wyraźnie, że cny nie równa się semantyce wyrazu grzeczny, a zdaje się, że tak właśnie sądzi autor charakteryzowanej książki. Jeśli zaś chodzi o antonimiczny przymiotnik bezecny ‘okrywający hańbą; nikczemny, podły, haniebny, niecny’, stojący u podstawy bezecnika, to jego frekwencja w dzisiejszej potocznej polszczyźnie jest niska – ów wyraz należy do słownictwa podniosłego i/lub książkowego. Dodam jeszcze, że bezecny pochodzi od wyrażenia przyimkowego bez czci, nawiązującego do sensu cny w wymienionym wyżej znaczeniu (por. kolejność motywacji słowotwórczej: bez czci – bezecny – bezecnik) (definicje podaję za USJP). I rzecz najciekawsza, połączenie do cna, według etymologów, ma więcej wspólnego z rzeczownikiem knieja aniżeli z cnym oraz bezecnym. Okazuje się, że do cna ‘doszczętnie, całkowicie, bez reszty’ jest formą wariantywną występującego w dialektach wyrażenia do kna lub do knu ‘zupełnie’, gdzie leksem kien/kień, znaczy tyle co ‘obcięty pień drzewa, konar’ (zob. hasło knieja w SeBor).
Adresatem „Bezecnika gramatyki polskiej” nie jest młody czytelnik. Publikacja powstała z myślą o osobach dorosłych, na dodatek dobrze obeznanych z rozmaitymi tekstami kultury. Dowodem niech będzie fakt, iż Wasilewski w wielu miejscach swojej pracy odwołuje się do mocno utrwalonych w mentalności Polaków dzieł (arcydzieł) filmowych czy muzycznych, z którymi jednak niekoniecznie identyfikuje się dzisiejsza młodzież. Mowa między innymi o słynnym zdaniu: „Oczko mu się odkleiło, temu misiu”, wypowiedzianym poza kadrem przez kierownika produkcji filmu „Miś” (s. 22), humorystycznym dialogu pochodzącym z tejże komedii: „– Pani Iwonko, trzeba wytrzeć tę szminkę, bo klient znów się będzie pieklił, – Trzeba dać napis, żeby wpuszczać tylko w krawatach. Klient w krawacie jest mniej awanturujący się” (s. 142), cytacie z filmu „Rejs”: „Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzywem” (s. 98), fragmentach piosenek: Wojciecha Młynarskiego „Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?” (s. 24), Starszych Panów „Ech, butem, knutem, znęcaj się nad ciałem mem zepsutem!” (s. 26), Grzegorza Turnaua „O Kutno!, O Kutno!, wyprałoś mnie z uczuć jak płótno. O Kutno!, Okrutne Kutenko! – odjęłoś mi miłość jak ręką” (s. 55), Tadeusza Chyły „Kotuś, Pieseczek, Chrabąszczyk, Myszka/ Pchełka, Jagniątko, Łasiczka, Liszka/ Chrząszczyk, Motylek, Krówka, Biedronka/ Kureczka, Kózka, Wróbelek, Stonka…” (s. 68) czy zespołów: „Perfekt” „(…) w wyrku na wznak/ przechlapałem swój czas/ najlepszy czas” (s. 164), „Rezerwat” „Wokół mnie gorąco, bezpiecznie, słońce topi serce, bajecznie, uwielbiam cały świat za dobre słowo, ubóstwiam Ciebie, tak kolorowo” (s. 166), T. Love: „Jesteś tak daleko ode mnie, czasami jednak blisko tak, mogę porozmawiać z Tobą czasem, czasem znajdziesz dla mnie czas”, „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym” (s. 166–167). Poza tym autor odwołuje się do historycznego „Elementarza” Mariana Falskiego (aż trudno uwierzyć, że wydawano go przez 64 lata!) (zob. s. 120) czy popularnej niegdyś audycji radiowej zatytułowanej „Będąc młodą lekarką (wszedł do mię raz pacjent…)”, emitowanej na przestrzeni kilkudziesięciu lat, bo od 1975 do 2007 roku (zob. s. 136).
Dodać należy, że na stronicach omawianej książki przewija się wiele nazwisk wybitnych ludzi pióra. Przyznać trzeba, że Wasilewski imponuje erudycją, wplatając do swoich gramatycznych wywodów nie tylko słowa polskich pisarzy i poetów z różnych epok literackich, np.: Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Henryka Sienkiewicza, Stefana Żeromskiego, Juliana Tuwima, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Sławomira Mrożka czy Olgi Tokarczuk, ale również zagranicznych twórców, np. Franciszka Villona czy Wiktora Hugo.
Z uwagi na bogactwo zagadnień poruszanych w „Bezecniku gramatyki polskiej” żadną miarą nie można omówić go rozdział po rozdziale. Przekonują o tym wyspecyfikowane tytułami poszczególne części charakteryzowanej książki:
- „Przypadkowe towarzystwo” (z podrozdziałami zatytułowanymi: 1. „Mianownik”, 2. „Dopełniacz”, 3. „Celownik”, 4. „Biernik”, 5. „Narzędnik”, 6. „Miejscownik”, 7. „Wołacz”) (s. 12–37),
- „Rzeczownikowa brać” (z podrozdziałami zatytułowanymi: 8. „Rzeczownik”, 9. „Rodzaj męski”, 10. „Rodzaj żeński”, 11. „Rodzaj nijaki”, 12. „Liczba”, 13. „Synonim i antonim”, 14. „Zdrobnienie i zgrubienie”, 15. „Rzeczownik odczasownikowy”) (s. 38–75),
- „Klika czasownika” (z podrozdziałami zatytułowanymi: 16. „Czasownik”, 17. „Bezokolicznik”, 18. „Koniugacja”, 19. „Czasownik jedno- i wielokrotny”, 20. „Zwrotność”, 21. „Strona bierna czasownika”, 22. „Bezosobnik”, 23. „Czas przeszły”, 24. „Czas teraźniejszy”, 25. „Czas przyszły”, 26. „Tryb oznajmujący”, 27. „Tryb rozkazujący”, 28. „Tryb przypuszczający”, 29. „Życzeniowość”) (s. 76–133),
- „Niesłowne imiesłowy” (z podrozdziałami zatytułowanymi: 30. „Imiesłów przysłówkowy współczesny”, 31. „Imiesłów przysłówkowy uprzedni”, 32. „Imiesłów przymiotnikowy bierny”, 33. „Imiesłów przymiotnikowy czynny” (s. 134–145), „Reszta szajki” (z podrozdziałami: 34. „Przymiotnik”, 35. „Stopień przymiotnika”, 36. „Liczebnik”, 37. „Przysłówek”, 38. „Zaimek”, 39. „Przyimek”, 40. „Spójnik”, 41. „Partykuła”) (s. 146–183),
- „Językowa atmosfera” (z podrozdziałami zatytułowanymi: 42. „Wulgaryzm”, 43. „Pleonazm”, 44. „Wykrzyknienie”, 45. „Onomatopeja”, 46. „Czystość języka”, 47. „Grzeczność językowa i niegrzeczność”) (s. 184–211),
- „Własne zadnie” (z podrozdziałami zatytułowanymi: 48. „Podmiot i orzeczenie”, 49. „Reszta gramatyki”, 50. „Zdanie złożone”, 51. „Szyk zdania”, 52. „Przeczenie”) (s. 212–231).
Jak widać, praca medioznawcy ma szerokie spektrum, obejmuje bowiem różnorodne zagadnienia językowe, mieszczące się głównie w dwóch działach gramatyki opisowej, mianowicie morfologii (części mowy odmienne i nieodmienne; fleksja – kategorie fleksyjne rzeczowników i czasowników; gramatyczne formy czasownika, czyli imiesłowy tak deklinujące się, jak i niedeklinujące się; słowotwórstwo – zdrobnienia, zgrubienia) i składni (części zdania; budowa zdań złożonych; szyk zdania). Poza tym autor dotyka jeszcze innych wątków, np. relacji między wyrazami (synonimia i antonimia), nacechowania stylistycznego leksemów (wulgaryzmy), zapożyczeń językowych, językowego savoir-vivre’u czy poprawności językowej (pleonazmy).
Rzecz ciekawa, tropem tego, co we współczesnej polskiej mowie zdaje się nielogiczne, podąża Wasilewski wespół z czterema innymi osobami. Otóż autor, co bardzo pomysłowe, wplótł w treść swojej książki refleksje obcokrajowców, naturalnie władających językiem polskim, nad zawiłym charakterem naszej gramatyki. Swoimi spostrzeżeniami dzielą się dziennikarze z Białorusi, por. „Szukawszy kogoś, Tadek” (s. 30–33), Turcji, por. „Jak stół może być facetem?” (s. 64–67), Belgii, por. „Językowy bigos” (s. 152–155) oraz doktorantka z Japonii, por. „Granie Szopena, też nie jest łatwe” (s. 204–207). Poczynione w wymienionych podrozdziałach obserwacje są bardzo interesujące. Najogólniej mówiąc, dotyczą one takich zagadnień, jak: „plątanie” końcówek fleksyjnych (np.: kotleta czy kotletu, rewolweru czy rewolwera, groszku czy groszka, s. 31; por. „Frustrująca jest deklinacja (…). Ileż razy pytam, czy to dopełniacz, czy biernik”, s. 155), rodzaj gramatyczny rzeczowników polskich (por. „W polskim stół to facet, szyba to kobieta, okno to dziecko”, s. 65; „Ból niosą też rodzaje – te męskoosobowe i niemęskoosobowe, s. 155), słowotwórstwo czasowników (kłopotliwe prefiksy, np.: pracować – popracować, rozpracować, dopracować, opracować, przepracować czy chodzić – obchodzić, zachodzić, podchodzić itd., s. 65–66), nieprosta odmiana liczebników (por. „Macie jeden grosz, złoty czy stopień. Dalej dwa grosze, złote, stopnie. Ale już pięć groszy, złotych czy stopni”, s. 66), stosowanie form adresatywnych (por. „Czasem nie wiem, jak mam się do kogoś zwracać, bywa to trudne (…)”, s. 206), używanie feminatywów (np. doktorka, posełka , s. 206–207).
Niewątpliwie wszystkie wypowiedzi cudzoziemców potwierdzają przekonanie autora, że gramatyka języka polskiego zachowuje się niczym „przebiegła piratka”, ponieważ „Zwodzi nas, usiłujących przewidzieć jej formy na zasadzie prymitywnej analogii” (s. 9). Jaskrawo też unaoczniają kłopoty, z jakimi borykają się ludzie innej nacji, uczący się naszej mowy. A wszystko to zgodnie z humorystycznym powiedzeniem „polska język, trudna język”.
Wspomniałam wcześniej, że nie sposób szczegółowo scharakteryzować książki Wasilewskiego. Toteż postanowiłam w tym miejscu przybliżyć czytelnikom jedynie pierwszy rozdział publikacji, poświęcony „przypadkowemu towarzystwu”, czyli siedmiu polskim przypadkom deklinacyjnym. Moim zdaniem, będzie to wystarczająca zachęta do lektury „Bezecnika gramatyki polskiej”.
Pierwszą partię pracy otwierają rozważania o mianowniku, który, według dziennikarza, jest czasem „wadliwy”. Takie na przykład wyrazy zwierzę, imię mają nietypową odmianę, bo w przypadkach zależnych przybierają szersze formy: zwierzęcia, zwierzęciu…, imienia, imieniu… Na tej właśnie podstawie autor twierdzi, że mianownik jest wybrakowany, a to dlatego, że „stoi na pierwszej linii i najłatwiej mu coś urżnąć albo zmienić” (s. 16). W podobnym, bo żartobliwym tonie Wasilewski tłumaczy formę sejm, która w historycznej polszczyźnie miała postać sjem. Otóż ten pierwotny mianownik szlachta „zgubiła w pomroce dziejów i pijaństwa”, z tego powodu „musiano dosztukować nowy, a każdy udaje, że nic się nie stało” (s. 16). Nie inaczej jest z objaśnieniem starego mianownika wyrazu deszcz – wieki temu miał on postać deżdż. W polszczyźnie próby czasu deżdż nie wytrzymał, bo – jak przekonuje Wasilewski – mówiący zaniedbali pisownię, a potem to „już poszła cała odmiana do wymiany” (zob. s. 16–17). Oczywiście wszystkie przytoczone tu wyjaśnienia nie mają z prawdą nic wspólnego, ale bawią, są komiczne, i o to chyba tak naprawdę chodziło autorowi. Przyznam szczerze, że te wywody bardzo mnie rozbawiły.
Medioznawca pisze, że „W dopełniaczu objawia się kryzys męskości” (s. 18). A to z tego powodu, że ów przypadek w rzeczownikach rodzaju męskiego jest rozchwiany oraz niestabilny, por. przykłady: wieczora – wieczoru (obie formy dopuszczalne), złodziei – złodziejów (obie formy poprawne) czy tramwajów – tramwai (tylko forma z końcówką -ów jest poprawna). Natomiast inaczej jest z odmianą w rodzaju żeńskim – ta nie sprawia większych problemów, bo przecież „kobiety wiedzą, do czego dążą. Tak więc mamy kryzys męskości” (s. 20).
Celownik jest kłopotliwy, ponieważ „Wcelować w dobrą formę jest niezwykle trudno. Używając celownika w polszczyźnie, nierzadko można spudłować” (s. 22). Mamy przecież charakterystyczną końcówkę tego przypadka, tj. -owi, np. misiowi, kierownikowi, patrolowi, ale w celowniku pojawiają się i inne, oboczne formy, np. orłowi oraz orłu, w dodatku obie są poprawne. Co więcej, w liczbie mnogiej w trzecim przypadku niektóre wyrazy zlewają się brzmieniowo, np. słowa mułła i muł wymawia się niemal identycznie, por. mułłom oraz mułom (por. mułła ‘tytuł nadawany muzułmańskim teologom i prawnikom’, ‘w Iranie i Azji Środkowej: niższy rangą urzędnik obsługujący meczet’; definicję podaję za USJP).
W przemyślenia na temat biernika wprowadza czytelników fragment słynnej piosenki Młynarskiego, w której artysta opiewał – kogo? co? – facetów, co to snują się i co „(…) są już tacy, że czego się dotkną zaraz zepsują. W domu czy w pracy (…). Bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?” (s. 24). Domeną biernika, jak pisze autor, jest wszystko, „(…) co ulega i poddaje się myślom, mowom, uczynkom i zaniedbaniom”, bo ów przypadek „siedzi, czeka” (s. 24).
Piąty przypadek deklinacji polskiej, czyli narzędnik, kojarzy się Wasilewskiemu z dręczeniem, męczarniami, tratowaniem czy truciem, między innymi dlatego, że w średniowieczu przestępców wieszano wespół z psami (z kim? z czym?), co znalazło odzwierciedlenie we frazeologizmie wieszać psy na kimś ‘obmawiać, oczerniać, szkalować kogoś’ (zob. definicję w USJP). Poza tym narzędnik, podobnie zresztą jak inne przypadki, lubi płatać figle – niektóre rzeczowniki w liczbie mnogiej przybierają końcówkę -ami (np. trzmielami, obywatelami), inne zaś mają -mi, (np. przyjaciółmi, księżmi). W żywej mowie czasem usłyszeć można niepoprawne: z przyjacielami.
Miejscownik też przysparza użytkownikom polszczyzny trosk, bo „wskazuje miejsce: gdzie? w nosie; a także obszar rozmowy: o kim? o czym? o nosie (…). Co ciekawe, miejsca, które mają synonimiczne znaczenia, mogą się znajdować w zupełnie przeciwległych rejonach ciała niż nos, i umieszcza się tam bodaj jeszcze więcej różnorakich osób i obiektów” (s. 28). Poza tym z polszczyzną, szczególnie z formą lokatiwu – jak podkreśla autor książki – niełatwo wyjść z domu, wszak w różnych częściach naszego kraju jedni wychodzą z domu na pole, inni zaś na dwór. Rozszerzenie się przestrzennego użycia przyimka na z miejscownikiem powoduje, że jesteśmy na polu, na dworze, ale już nie we dworze (zob. s. 29).
Ostatni z przypadkowego towarzystwa deklinacyjnego wołacz „nie jest wybredny i pozwala po polsku zawołać wszystko, co istnieje w języku, nawet jeśli sensu tego wołania nie ma (…)” (s. 34). Jako przykład Wasilewski podaje formę wołacza rzeczownika kurczę, tj. o kurczę!, pisząc, że kiedy wołamy kurczę, to mamy na myśli zupełnie inny wyraz, mianowicie „z podobnym początkiem, ale ponoć dużo brzydszy. To eufemistyczne zawołanie jest dla zmyłki – czego wołane kurczę zapewne nie zrozumie” (s. 36). Autor konkluduje, że wołacz jest w dzisiejszej mowie bardzo powszechny, wręcz nadużywany, zwłaszcza w stosunku do obcych osób, np.: (ty) babo!, dziadu!, gnomie!, świnio! Poza tym w kontaktach intymnych siódmy przypadek jest bardzo popularny, np.: misiu, żabciu, rybko, myszko (świnko – rzadziej). Tak pieszczotliwie zwracamy się do osób nam najbliższych.
Kończąc, zwrócę jeszcze uwagę na dyskusyjne w książce rozmieszczenie niektórych zagadnień. Niejednokrotnie miałam obiekcje, czy opisywany językowy problemy aby na pewno figuruje we właściwym miejscu pracy. Mowa między innymi o ostatnim podrozdziale „Przeczenie”, który ulokowano w partii poświęconej częściom zdania, podczas gdy przeczenie stanowi jedną z pięciu nieodmiennych części mowy – to przecież partykuła przecząca. Zresztą autor poświęca osobną uwagę partykułom (zob. podrozdział nr 41, „Partykuła”, s. 180). Podobnie jest z częścią pracy traktującą o wykrzyknieniu, a raczej wykrzykniku, bo Wasilewski podaje typowe zawołania wyrażające stan emocjonalny, które stanowią samodzielną wypowiedź, np.: o!, e! (a) sio! (por. też prr!, wio!, cip-cip!). Podrozdział nr 44 „Wykrzyknienie” bardziej pasuje mi do „Reszty szajki” (charakterystyka odmiennych i nieodmiennych części mowy) aniżeli do „Językowej atmosfery” (opis rozmaitych zagadnień leksykalnych). Uważam też, że podtytuł części nr 49, tj. „Reszta gramatyki” został zbyt szeroko zakreślony. Jest on zbyt ogólny w stosunku do zawartości treściowej – opisano w nim następujące części zdania: dopełnienie (bliższe, dalsze), okolicznik oraz przydawkę (s. 218–219). Niewykluczone jednak, że to zamierzone zabiegi autora, mające czytelnika „wprawić w osłupienie swoim brakiem logiki” (s. 10).
Chciałabym na zakończenie podkreślić, że omawianą książkę czyta się bardzo dobrze i bardzo szybko. Nade wszystko na uwagę zasługuje oryginalne podejście autora do charakteryzowanych form językowych. „Bezecnik gramatyki języka polskiego” jest na pewno przewrotną opowieścią o polszczyźnie, przewrotną, ponieważ Jacek Wasilewski w zaskakujący sposób popularyzuje wiedzę o naszej mowie, wyłuskując z niej wszystko to, co nietypowe, nieregularne, alogiczne. Na dodatek to opowieść okraszona żartobliwymi interpretacjami, błyskotliwymi uwagami, inteligentnym poczuciem humoru. Można zatem uznać opisywaną publikację za dowcipne i popularnonaukowe zarazem kompendium wiedzy o gramatycznych i leksykalnych wyjątkach. I choć autor poleca swoją książkę do lektury w jakiejś urokliwej tancbudzie, to doskonale sprawdza się ona także do poduszki.
LITERATURA:
SeBor – Boryś W.: „Słownik etymologiczny języka polskiego”. Kraków 2005.
SeMań – Mańczak W.: „Polski słownik etymologiczny”. Kraków 2017.
SJPDor – „Słownik języka polskiego”. Red. W. Doroszewski. T. 1–11. Warszawa 1958–1969.
USJP – „Uniwersalny słownik języka polskiego”. Red. S. Dubisz. T. 1–4, Warszawa 2003.
Jacek Wasilewski: „Bezecnik gramatyki polskiej. Tajemnice językowego półświatka”. Wydawnictwo BOSZ. Olszanica 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |