'WSZYSCY ŚWIĘCI' - CZY ABY NA PEWNO? MIĘDZY IDEALNYM WYOBRAŻENIEM A RZECZYWISTOŚCIĄ ('WSZYSCY ŚWIĘCI')
A
A
A
„To nie jest tym, na co wygląda” – takim zdaniem moglibyśmy opisać historie wszystkich ludzi. Różnica pomiędzy tym, co myślimy o życiu danej osoby, a tym, jakie to życie jest w rzeczywistości, bywa ogromna, a przynajmniej minimalna, jednak wciąż obecna. Wielowątkowość doświadczeń oraz niejednoznaczność decyzji podejmowanych w toku życia każdego człowieka sprawiają, że ocena wymyka nam się z prostej, zero-jedynkowej klasyfikacji.
Podobnie jest z bohaterami filmu „Wszyscy święci” w reżyserii Andrzeja Barańskiego, jednego z dzieł cyklu zatytułowanego „Święta polskie”. Gdy oglądamy ten film, mogą nasunąć się nam różne pytania. W niniejszym artykule odniosę się do trzech, które uważam za ważne. Jak to jest z ocenianiem innych? Czy świętość jest święta? Kiedy jesteśmy święci?
Człowiek jako istota społeczna potrzebuje pewnych norm, które będą regulowały wspólnotę, w której funkcjonuje. Normy te były kształtowane stopniowo, na podstawie doświadczeń, tak aby przedłużyć gatunek ludzki. Z czasem obowiązujące w grupie zasady mające ją utrzymać służyły bezpośredniemu przeżyciu oraz miały wzmocnić więzi pomiędzy poszczególnymi członkami wspólnoty. Tak z perspektywy ewolucyjnej zrodziła się moralność. Aby utrzymać stabilność grupy, warto przestrzegać zasad i kontrolować przestrzeganie tych zasad przez innych.
Z perspektywy psychoanalitycznej jest inaczej. Nie ma pojęcia moralności. Według Sigmunda Freuda człowiek jest istotą popędową – dąży do realizacji popędów. Niekontrolowana realizacja wszelkich popędów mogłaby być destrukcyjna dla jednostki, więc rozwinięta została kontrola, która ją ochrania (zob. Freud 2019: 69-118). Wraz z rozwojem teorii psychoanalitycznych perspektywa została skierowana jeszcze bardziej „do wewnątrz” i kontrola (jakoby moralna) ma chronić przed realizacją popędów oraz, jak twierdzi Melanie Klein, powstrzymywać nieświadome fantazje, których treść bywa destrukcyjna, co przeraża jednostkę i destabilizuje jej życie psychiczne. Proces ten ma miejsce już u niemowląt (zob. Klein 2019: 246-256). Jak twierdzą późniejsi przedstawiciele psychoanalizy brytyjskiej (m.in. Ronald Britton), człowiek ze względu na doświadczenia poprzednich pokoleń oraz własne nieświadome fantazje tworzy w swoim umyśle pewne modele, którymi się posługuje, aby lepiej oceniać otaczający świat Tak właśnie wygląda sprawa z ocenami moralnymi – „moralność” rozumiana jest jako dobro jednostki i społeczności.
W filmie „Wszyscy święci” oglądamy cały szereg ocen. Począwszy od ocen społeczno-politycznych po oceny zachowań moralnych. Główna bohaterka – starsza kobieta Maria Cios – 1 listopada, w uroczystość Wszystkich Świętych, wspomina swojego zmarłego męża Ludwika. Wspominając męża, kobieta przypomina sobie także o jeszcze jednej, ważnej dla siebie osobie – jak się później dowiadujemy, pierwszej miłości Marii, Stefanie Kopańskim, który zginął w trakcie akcji wojennej. Przepełniona wspomnieniami wybiera się wraz ze swoimi wnukami oraz synem, Janem, i jego żoną na cmentarz. Ma do nich dołączyć córka Marii, Anka, która utknęła w pociągu. Przy grobie chłopcy pytają o mogiły powstańców warszawskich oraz o dziadka, o miejsce jego pochówku, a także jego przeszłość. Jeden z chłopców, prawdopodobnie nie w pełni świadomy, pyta z pogardą: „Czy dziadek był zwykłym komuchem?”. Już w tym pytaniu pojawia się pewien podział, jakaś ocena: lepszy-gorszy, powstaniec-zwykły komuch. Babcia, choć dotknięta pytaniem, odpowiada, że dziadek budował mosty, choć faktycznie był „jak to się teraz mówi – zwykłym komuchem”. Ta odpowiedź wnosi dla nas, obserwatorów niejednoznaczność. Z jednej strony Ludwik „budował mosty”, wykonywał dobrze swoją pracę – symbolicznie „łączył” ze sobą ludzi. Z drugiej – był „komuchem” i zdrajcą.
W toku trwania filmu orientujemy się, że w dniu Wszystkich Świętych Maria chce dokonać pewnego połączenia i poukładania swojej historii. Dla rodziny jest uosobieniem jednoznaczności. Brzydząca się tajemnicami i kłamstwem uczestniczka powstania warszawskiego, troskliwa i kochająca matka oraz babcia znika, nic nikomu nie mówiąc. Wyjeżdża do Jędrzejowa, gdzie w latach swojej młodości była aktywnym członkiem oddziału AK. To właśnie w Jędrzejowie jest grób Stefana, jej pierwszej miłości. W tym czasie u Jana i jego żony odbywa się rodzinny obiad, na którym są obecni teściowie oraz Anka, która mimo utrudnień dołączyła do rodziny. Teściowie Jana wspominają miniony okres Polski Ludowej, nie narzekają, należeli do osób związanych z władzą. Ankę złoszczą komentarze chwalące poprzednią epokę. Dostrzega okropności komunizmu w Polsce, nierówności społeczne i prześladowania. Choć jej ojciec, Ludwik, także należał do partii, to w jej wspomnieniach był postacią kryształową, która nie korzystała z przywilejów. Anka wspomina ojca jako poczciwego, wręcz naiwnego w swojej prostolinijności. Podobnie postrzega matkę. Wspomnienia Jana są inne, on pamięta niejednoznaczność i daje nam pełniejszy obraz rodziców, którzy „przynajmniej raz” korzystali z przywilejów bogactwa dostępnego dla ludzi władzy. W tym miejscu warto zauważyć, że ocena Anki jest radykalna i jednoznaczna, zaś Jana bardziej „rzeczywista”. Syn Ludwika i Marii dostrzega szerszą perspektywę działań rodziców, ale nie ocenia ich surowo, nie wypomina im obłudy. Postawę Jana możemy uznać za przejaw pozycji depresyjnej, o której pisała Melanie Klein (zob. Steiner 2012: 61-74). Przejawem pozycji depresyjnej jest zdolność do obserwowania sytuacji z szerszej perspektywy, uznawania niejednoznaczności i godzenie się z bólem, jaki łączy się z utratą „idealnego” świata.
W tym czasie Maria poszukuje grobu Stefana. Szuka ziemnej mogiły, której nie odwiedzała od pół wieku. Nie mogąc jej znaleźć, czuje przerażenie. Pogubienie sprawia, że Maria początkowo reaguje złością, później smutkiem – nie tylko ona zapomniała o Stefku. Na cmentarzu w Jędrzejowie rozpoznaje ją jej znajomy, Roman. Jak się dowiadujemy z fabuły filmu, Roman był dowódcą jej oddziału z czasów wojny, a obecnie jest księdzem. Roman w niejasny sposób odpowiada na pytania związane z grobem Stefana, w końcu proponuje Marii wspólne spotkanie i zawozi ją do pewnego domu. Okazuje się, że to spotkanie znajomych z oddziału. Maria jako jedyna jest tą, która po wojnie nie utrzymywała kontaktów z przyjaciółmi. Powodem była śmierć Stefa i konieczność zaopiekowania się jego nienarodzonym wtedy jeszcze dzieckiem. Początkowo budzące radość spotkanie po latach staje się trudne dla Marii. W gronie dawnych przyjaciół traktowana jest z rezerwą, a niektóre koleżanki są wobec niej wrogo nastawione. Kobieta oceniana jest przez pryzmat bycia „żoną towarzysza Ludwika”, „taką samą” komunistką jak mąż, jeśli nie zdrajczynią, to przynajmniej „korzystającą” z systemu. Nie jest to sprawiedliwa ocena, choć użyte zostają do niej piękne wartości: patriotyzm, pragnienie wolności i uczciwości. Koleżanki nie dostrzegły całości sytuacji Marii, ich stan umysłu obrazuje nam, zgodnie z psychoanalizą kleinowską, pozycję schizoidalno-paranoidalną. W takim trybie myślenia rzeczywistość postrzega się zero-jedynkowo, a częstym skutkiem jest bardzo surowa ocena innych. To postawa zupełnie odmienna od tej prezentowanej przez Jana, który był w stanie widzieć w rodzicach dobre i złe rzeczy. Jak się okazuje, postawa przepełniona moralną oceną nie idzie w parze ze szczerością wobec Marii. Okazuje się, że ukochany kobiety wcale nie zginął w trakcie pamiętnej akcji, a kilka lat później, o czym wszyscy członkowie oddziału wiedzieli, zatajając tę prawdę przed Marią.
Przy okazji wspominania zmarłych i katolickiej uroczystości Wszystkich Świętych sporo przestrzeni poświęca się świętości. Wspominamy wielkie postaci, autorytety, mówimy o ich życiorysach. Często jednak posługujemy się ideą świętości nie w celu rozwojowym, lecz przeciwnym – aby dewaluować nieświętych. W psychoanalizie nazywane jest to surowym superego. Moralność nie służy stawaniu się lepszym człowiekiem, a sadystycznym rozegraniom. Wtedy idea świętości zamiast piękna staje się niebezpieczna i opresyjna.
W przytoczonych przeze mnie fragmentach filmu mamy do czynienia z momentami, w których bohaterowie, posługując się wartościami, jak najbardziej słusznymi, raczej niszczą relację, zamiast dążyć do połączenia. Pierwszym przykładem jest zachowanie Anki podczas obiadu. Córka Marii z sarkazmem odnosi się do doświadczeń teściów swojego brata, jest nieprzyjemna, a w pewnym momencie wychodzi z pokoju. Choć argumenty, którymi się posługuje, są prawdziwe, to nie wypowiada ich, by rozszerzać perspektywę, stanowią one swego rodzaju atak, mający wywołać poczucie winy „w tych aparatczykach”, którzy korzystali z przywilejów i nie byli tak kryształowi jak jej ojciec.
Drugim, bardziej wyrazistym dla mnie momentem filmu jest ten, w którym koleżanki, obmawiając, atakują Marię. Dawne przyjaciółki podają przykłady sadystycznych przesłuchań, których dokonywali komuniści w latach 50. na ich mężach. Te okropne historie, prawdziwe i jak najbardziej wymagające sprawiedliwości, w tym przypadku zostały wypowiedziane po to, aby zranić Marię. Być może nieświadomie i być może po to, aby poradzić sobie z własnym cierpieniem, własną historią. Jednak skutkiem nie było wzajemne zrozumienie, a poranienie. Maria o tym doświadczeniu mówi do Romana: „Nie wiem, po co mnie tu zabrałeś. Niczego nie załatwiłam, a otworzyłam tylko stare rany”. To trafnie opisuje funkcję surowego superego. Ono karze, boleśnie i bezlitośnie, ale nie sprzyja żadnej prawdzie. Rani. Taka świętość nie jest święta.
Kiedy jesteśmy święci? To pytanie może brzmieć przewrotnie, wydaje się bowiem, że każdy z nas mógłby określić „świętość” drugiego człowieka na podstawie przestrzeganych przez niego norm. W kontekście uroczystości Wszystkich Świętych, katolickiego święta, część z nas stwierdziłaby, że świętym jest ten, kto praktykuje religię, przestrzega przykazań itp. Ale już w tekstach ewangelicznych czytamy, że Chrystus zaprasza do refleksji – jada z grzesznikami, mówi o faryzejskiej obłudzie. Gdy weźmie się pod uwagę te fragmenty nauczania chrześcijańskiego oraz obejrzy film Andrzeja Barańskiego, nasuwa się odpowiedź: święci jesteśmy, kiedy nie uważamy się za świętych. Tylko wtedy, kiedy nie jesteśmy idealni i jesteśmy zdolni tolerować brak idealności drugiej osoby, wtedy prawdziwie zbliżamy się do tego, co wartościowe, bo budujące relacje międzyludzkie. W tym miejscu chciałbym wrócić do początkowej sceny filmu, aby później przejść do sceny finałowej. W mojej ocenie istotą „świętości” jest uczciwość i miłość. Przykładem osoby, która prezentowała te cechy, okazuje się wspominany Ludwik. Na początku filmu dowiadujemy się, że budował mosty, z czasem słyszymy o jego uczciwości i wierze w ludzi. W finałowej scenie dowiadujemy się o jeszcze jednym dobrym czynie tego człowieka. Mężczyzna zaopiekował się samotną kobietą z dzieckiem. Ludwik, który pokochał Marię, zajął się nią, kiedy ta była bezradna, pokochał jej syna, Jana, i wychował go jak swojego. Dowiadujemy się, że Ludwik chciał, aby Jan poznał prawdę i dowiedział się o swoim biologicznym ojcu, jednak nie wypowiadał tej prawdy, ponieważ przez długi czas wspólnie z żoną chcieli chronić syna. Poznane fakty świadczą nie tylko o szacunku dla prawdy i uczciwości, ale i wrażliwości na drugiego człowieka, którą prezentował mąż Marii. Myślę, że to właśnie można określić jako świętość, w rozumieniu, które nas jako zwykłych ludzi może interesować. „Świętość” nie jako abstrakcyjny termin, ale jako rzeczywista postawa, przepełniona prawdą i życzliwością. Podsumowaniem postawy, o której tutaj piszę, są słowa wypowiedziane przez psychoanalityka Johna Steinera, który mówi o innej psychoanalityczce: „Myślę, że poza życzliwością Hanna Segal odznaczała się szacunkiem do prawdy i że to właśnie dzięki jej życzliwości prawda stawała się możliwsza do zaakceptowania i mniej prześladowcza (…) prawda pozbawiona życzliwości nie jest w istocie prawdziwa, my dodalibyśmy jednak, że życzliwość pozbawiona prawdy nie jest w istocie życzliwa” (Sedlak 2021: 47).
To nie jest tym, na co wygląda. Każdy człowiek w naturalny sposób organizuje sobie rzeczywistość, korzystając z jej modeli, których ostateczna forma zależny od naszych doświadczeń oraz możliwości psychicznych. W powyższym tekście chciałem przedstawić bogactwo filmu „Wszyscy święci”, który w prostej fabule ukazuje bardzo skomplikowaną naturę ludzkiej psychiki. Refleksja nad historią własnego życia, życia otaczających nas bliskich może sprawić, że rozszerzy się perspektywa naszego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Być może, kiedy staniemy się bardziej życzliwi i bardziej poszukujący prawdy, doświadczymy świętości, lecz nie tej biczującej siebie i innych, ale tej rozwijającej miłość i relacje międzyludzkie.
LITERATURA:
Britton R.: „Pomiędzy umysłem i mózgiem. Modele umysłu i modele w umyśle”. Przeł. D. Golec. Warszawa 2016.
Freud S.: „Poza zasadą przyjemności”. Przeł. J. Prokopiuk. Kraków 2019.
Klein M.: „O rozwoju funkcjonowania psychicznego”. W: Tejże: „Zawiść i wdzięczność (Pisma, t. III)”. Przeł. H. Grzegołowska-Klarkowska. Sopot 2019.
Sedlak V.: „Superego, ideały ego i ślepe plamki psychoanalityka. Emocjonalny rozwój klinicysty”. Przeł. M. Lipińska. Gdańsk 2021.
Steiner J.: „Równowaga między pozycją schizoidalno-paranoidalną a pozycją depresyjną”. W: R. Anderson: „Kliniczne wykłady na temat teorii Klein i teorii Biona”. Przeł. L. Kalita. Warszawa 2012.
Podobnie jest z bohaterami filmu „Wszyscy święci” w reżyserii Andrzeja Barańskiego, jednego z dzieł cyklu zatytułowanego „Święta polskie”. Gdy oglądamy ten film, mogą nasunąć się nam różne pytania. W niniejszym artykule odniosę się do trzech, które uważam za ważne. Jak to jest z ocenianiem innych? Czy świętość jest święta? Kiedy jesteśmy święci?
Człowiek jako istota społeczna potrzebuje pewnych norm, które będą regulowały wspólnotę, w której funkcjonuje. Normy te były kształtowane stopniowo, na podstawie doświadczeń, tak aby przedłużyć gatunek ludzki. Z czasem obowiązujące w grupie zasady mające ją utrzymać służyły bezpośredniemu przeżyciu oraz miały wzmocnić więzi pomiędzy poszczególnymi członkami wspólnoty. Tak z perspektywy ewolucyjnej zrodziła się moralność. Aby utrzymać stabilność grupy, warto przestrzegać zasad i kontrolować przestrzeganie tych zasad przez innych.
Z perspektywy psychoanalitycznej jest inaczej. Nie ma pojęcia moralności. Według Sigmunda Freuda człowiek jest istotą popędową – dąży do realizacji popędów. Niekontrolowana realizacja wszelkich popędów mogłaby być destrukcyjna dla jednostki, więc rozwinięta została kontrola, która ją ochrania (zob. Freud 2019: 69-118). Wraz z rozwojem teorii psychoanalitycznych perspektywa została skierowana jeszcze bardziej „do wewnątrz” i kontrola (jakoby moralna) ma chronić przed realizacją popędów oraz, jak twierdzi Melanie Klein, powstrzymywać nieświadome fantazje, których treść bywa destrukcyjna, co przeraża jednostkę i destabilizuje jej życie psychiczne. Proces ten ma miejsce już u niemowląt (zob. Klein 2019: 246-256). Jak twierdzą późniejsi przedstawiciele psychoanalizy brytyjskiej (m.in. Ronald Britton), człowiek ze względu na doświadczenia poprzednich pokoleń oraz własne nieświadome fantazje tworzy w swoim umyśle pewne modele, którymi się posługuje, aby lepiej oceniać otaczający świat Tak właśnie wygląda sprawa z ocenami moralnymi – „moralność” rozumiana jest jako dobro jednostki i społeczności.
W filmie „Wszyscy święci” oglądamy cały szereg ocen. Począwszy od ocen społeczno-politycznych po oceny zachowań moralnych. Główna bohaterka – starsza kobieta Maria Cios – 1 listopada, w uroczystość Wszystkich Świętych, wspomina swojego zmarłego męża Ludwika. Wspominając męża, kobieta przypomina sobie także o jeszcze jednej, ważnej dla siebie osobie – jak się później dowiadujemy, pierwszej miłości Marii, Stefanie Kopańskim, który zginął w trakcie akcji wojennej. Przepełniona wspomnieniami wybiera się wraz ze swoimi wnukami oraz synem, Janem, i jego żoną na cmentarz. Ma do nich dołączyć córka Marii, Anka, która utknęła w pociągu. Przy grobie chłopcy pytają o mogiły powstańców warszawskich oraz o dziadka, o miejsce jego pochówku, a także jego przeszłość. Jeden z chłopców, prawdopodobnie nie w pełni świadomy, pyta z pogardą: „Czy dziadek był zwykłym komuchem?”. Już w tym pytaniu pojawia się pewien podział, jakaś ocena: lepszy-gorszy, powstaniec-zwykły komuch. Babcia, choć dotknięta pytaniem, odpowiada, że dziadek budował mosty, choć faktycznie był „jak to się teraz mówi – zwykłym komuchem”. Ta odpowiedź wnosi dla nas, obserwatorów niejednoznaczność. Z jednej strony Ludwik „budował mosty”, wykonywał dobrze swoją pracę – symbolicznie „łączył” ze sobą ludzi. Z drugiej – był „komuchem” i zdrajcą.
W toku trwania filmu orientujemy się, że w dniu Wszystkich Świętych Maria chce dokonać pewnego połączenia i poukładania swojej historii. Dla rodziny jest uosobieniem jednoznaczności. Brzydząca się tajemnicami i kłamstwem uczestniczka powstania warszawskiego, troskliwa i kochająca matka oraz babcia znika, nic nikomu nie mówiąc. Wyjeżdża do Jędrzejowa, gdzie w latach swojej młodości była aktywnym członkiem oddziału AK. To właśnie w Jędrzejowie jest grób Stefana, jej pierwszej miłości. W tym czasie u Jana i jego żony odbywa się rodzinny obiad, na którym są obecni teściowie oraz Anka, która mimo utrudnień dołączyła do rodziny. Teściowie Jana wspominają miniony okres Polski Ludowej, nie narzekają, należeli do osób związanych z władzą. Ankę złoszczą komentarze chwalące poprzednią epokę. Dostrzega okropności komunizmu w Polsce, nierówności społeczne i prześladowania. Choć jej ojciec, Ludwik, także należał do partii, to w jej wspomnieniach był postacią kryształową, która nie korzystała z przywilejów. Anka wspomina ojca jako poczciwego, wręcz naiwnego w swojej prostolinijności. Podobnie postrzega matkę. Wspomnienia Jana są inne, on pamięta niejednoznaczność i daje nam pełniejszy obraz rodziców, którzy „przynajmniej raz” korzystali z przywilejów bogactwa dostępnego dla ludzi władzy. W tym miejscu warto zauważyć, że ocena Anki jest radykalna i jednoznaczna, zaś Jana bardziej „rzeczywista”. Syn Ludwika i Marii dostrzega szerszą perspektywę działań rodziców, ale nie ocenia ich surowo, nie wypomina im obłudy. Postawę Jana możemy uznać za przejaw pozycji depresyjnej, o której pisała Melanie Klein (zob. Steiner 2012: 61-74). Przejawem pozycji depresyjnej jest zdolność do obserwowania sytuacji z szerszej perspektywy, uznawania niejednoznaczności i godzenie się z bólem, jaki łączy się z utratą „idealnego” świata.
W tym czasie Maria poszukuje grobu Stefana. Szuka ziemnej mogiły, której nie odwiedzała od pół wieku. Nie mogąc jej znaleźć, czuje przerażenie. Pogubienie sprawia, że Maria początkowo reaguje złością, później smutkiem – nie tylko ona zapomniała o Stefku. Na cmentarzu w Jędrzejowie rozpoznaje ją jej znajomy, Roman. Jak się dowiadujemy z fabuły filmu, Roman był dowódcą jej oddziału z czasów wojny, a obecnie jest księdzem. Roman w niejasny sposób odpowiada na pytania związane z grobem Stefana, w końcu proponuje Marii wspólne spotkanie i zawozi ją do pewnego domu. Okazuje się, że to spotkanie znajomych z oddziału. Maria jako jedyna jest tą, która po wojnie nie utrzymywała kontaktów z przyjaciółmi. Powodem była śmierć Stefa i konieczność zaopiekowania się jego nienarodzonym wtedy jeszcze dzieckiem. Początkowo budzące radość spotkanie po latach staje się trudne dla Marii. W gronie dawnych przyjaciół traktowana jest z rezerwą, a niektóre koleżanki są wobec niej wrogo nastawione. Kobieta oceniana jest przez pryzmat bycia „żoną towarzysza Ludwika”, „taką samą” komunistką jak mąż, jeśli nie zdrajczynią, to przynajmniej „korzystającą” z systemu. Nie jest to sprawiedliwa ocena, choć użyte zostają do niej piękne wartości: patriotyzm, pragnienie wolności i uczciwości. Koleżanki nie dostrzegły całości sytuacji Marii, ich stan umysłu obrazuje nam, zgodnie z psychoanalizą kleinowską, pozycję schizoidalno-paranoidalną. W takim trybie myślenia rzeczywistość postrzega się zero-jedynkowo, a częstym skutkiem jest bardzo surowa ocena innych. To postawa zupełnie odmienna od tej prezentowanej przez Jana, który był w stanie widzieć w rodzicach dobre i złe rzeczy. Jak się okazuje, postawa przepełniona moralną oceną nie idzie w parze ze szczerością wobec Marii. Okazuje się, że ukochany kobiety wcale nie zginął w trakcie pamiętnej akcji, a kilka lat później, o czym wszyscy członkowie oddziału wiedzieli, zatajając tę prawdę przed Marią.
Przy okazji wspominania zmarłych i katolickiej uroczystości Wszystkich Świętych sporo przestrzeni poświęca się świętości. Wspominamy wielkie postaci, autorytety, mówimy o ich życiorysach. Często jednak posługujemy się ideą świętości nie w celu rozwojowym, lecz przeciwnym – aby dewaluować nieświętych. W psychoanalizie nazywane jest to surowym superego. Moralność nie służy stawaniu się lepszym człowiekiem, a sadystycznym rozegraniom. Wtedy idea świętości zamiast piękna staje się niebezpieczna i opresyjna.
W przytoczonych przeze mnie fragmentach filmu mamy do czynienia z momentami, w których bohaterowie, posługując się wartościami, jak najbardziej słusznymi, raczej niszczą relację, zamiast dążyć do połączenia. Pierwszym przykładem jest zachowanie Anki podczas obiadu. Córka Marii z sarkazmem odnosi się do doświadczeń teściów swojego brata, jest nieprzyjemna, a w pewnym momencie wychodzi z pokoju. Choć argumenty, którymi się posługuje, są prawdziwe, to nie wypowiada ich, by rozszerzać perspektywę, stanowią one swego rodzaju atak, mający wywołać poczucie winy „w tych aparatczykach”, którzy korzystali z przywilejów i nie byli tak kryształowi jak jej ojciec.
Drugim, bardziej wyrazistym dla mnie momentem filmu jest ten, w którym koleżanki, obmawiając, atakują Marię. Dawne przyjaciółki podają przykłady sadystycznych przesłuchań, których dokonywali komuniści w latach 50. na ich mężach. Te okropne historie, prawdziwe i jak najbardziej wymagające sprawiedliwości, w tym przypadku zostały wypowiedziane po to, aby zranić Marię. Być może nieświadomie i być może po to, aby poradzić sobie z własnym cierpieniem, własną historią. Jednak skutkiem nie było wzajemne zrozumienie, a poranienie. Maria o tym doświadczeniu mówi do Romana: „Nie wiem, po co mnie tu zabrałeś. Niczego nie załatwiłam, a otworzyłam tylko stare rany”. To trafnie opisuje funkcję surowego superego. Ono karze, boleśnie i bezlitośnie, ale nie sprzyja żadnej prawdzie. Rani. Taka świętość nie jest święta.
Kiedy jesteśmy święci? To pytanie może brzmieć przewrotnie, wydaje się bowiem, że każdy z nas mógłby określić „świętość” drugiego człowieka na podstawie przestrzeganych przez niego norm. W kontekście uroczystości Wszystkich Świętych, katolickiego święta, część z nas stwierdziłaby, że świętym jest ten, kto praktykuje religię, przestrzega przykazań itp. Ale już w tekstach ewangelicznych czytamy, że Chrystus zaprasza do refleksji – jada z grzesznikami, mówi o faryzejskiej obłudzie. Gdy weźmie się pod uwagę te fragmenty nauczania chrześcijańskiego oraz obejrzy film Andrzeja Barańskiego, nasuwa się odpowiedź: święci jesteśmy, kiedy nie uważamy się za świętych. Tylko wtedy, kiedy nie jesteśmy idealni i jesteśmy zdolni tolerować brak idealności drugiej osoby, wtedy prawdziwie zbliżamy się do tego, co wartościowe, bo budujące relacje międzyludzkie. W tym miejscu chciałbym wrócić do początkowej sceny filmu, aby później przejść do sceny finałowej. W mojej ocenie istotą „świętości” jest uczciwość i miłość. Przykładem osoby, która prezentowała te cechy, okazuje się wspominany Ludwik. Na początku filmu dowiadujemy się, że budował mosty, z czasem słyszymy o jego uczciwości i wierze w ludzi. W finałowej scenie dowiadujemy się o jeszcze jednym dobrym czynie tego człowieka. Mężczyzna zaopiekował się samotną kobietą z dzieckiem. Ludwik, który pokochał Marię, zajął się nią, kiedy ta była bezradna, pokochał jej syna, Jana, i wychował go jak swojego. Dowiadujemy się, że Ludwik chciał, aby Jan poznał prawdę i dowiedział się o swoim biologicznym ojcu, jednak nie wypowiadał tej prawdy, ponieważ przez długi czas wspólnie z żoną chcieli chronić syna. Poznane fakty świadczą nie tylko o szacunku dla prawdy i uczciwości, ale i wrażliwości na drugiego człowieka, którą prezentował mąż Marii. Myślę, że to właśnie można określić jako świętość, w rozumieniu, które nas jako zwykłych ludzi może interesować. „Świętość” nie jako abstrakcyjny termin, ale jako rzeczywista postawa, przepełniona prawdą i życzliwością. Podsumowaniem postawy, o której tutaj piszę, są słowa wypowiedziane przez psychoanalityka Johna Steinera, który mówi o innej psychoanalityczce: „Myślę, że poza życzliwością Hanna Segal odznaczała się szacunkiem do prawdy i że to właśnie dzięki jej życzliwości prawda stawała się możliwsza do zaakceptowania i mniej prześladowcza (…) prawda pozbawiona życzliwości nie jest w istocie prawdziwa, my dodalibyśmy jednak, że życzliwość pozbawiona prawdy nie jest w istocie życzliwa” (Sedlak 2021: 47).
To nie jest tym, na co wygląda. Każdy człowiek w naturalny sposób organizuje sobie rzeczywistość, korzystając z jej modeli, których ostateczna forma zależny od naszych doświadczeń oraz możliwości psychicznych. W powyższym tekście chciałem przedstawić bogactwo filmu „Wszyscy święci”, który w prostej fabule ukazuje bardzo skomplikowaną naturę ludzkiej psychiki. Refleksja nad historią własnego życia, życia otaczających nas bliskich może sprawić, że rozszerzy się perspektywa naszego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Być może, kiedy staniemy się bardziej życzliwi i bardziej poszukujący prawdy, doświadczymy świętości, lecz nie tej biczującej siebie i innych, ale tej rozwijającej miłość i relacje międzyludzkie.
LITERATURA:
Britton R.: „Pomiędzy umysłem i mózgiem. Modele umysłu i modele w umyśle”. Przeł. D. Golec. Warszawa 2016.
Freud S.: „Poza zasadą przyjemności”. Przeł. J. Prokopiuk. Kraków 2019.
Klein M.: „O rozwoju funkcjonowania psychicznego”. W: Tejże: „Zawiść i wdzięczność (Pisma, t. III)”. Przeł. H. Grzegołowska-Klarkowska. Sopot 2019.
Sedlak V.: „Superego, ideały ego i ślepe plamki psychoanalityka. Emocjonalny rozwój klinicysty”. Przeł. M. Lipińska. Gdańsk 2021.
Steiner J.: „Równowaga między pozycją schizoidalno-paranoidalną a pozycją depresyjną”. W: R. Anderson: „Kliniczne wykłady na temat teorii Klein i teorii Biona”. Przeł. L. Kalita. Warszawa 2012.
„Wszyscy Święci”. Reżyseria: Andrzej Barański. Scenariusz: Grzegorz Łoszewski. Obsada: Teresa Szmigielówna, Wieńczysław Gliński, Anna Polony, Tadeusz Huk, Maciej Stuhr, Emil Karewicz, Danuta Stenka, Dorota Segda. Polska 2002, 75 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |