ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (429) / 2021

Szymon Skowroński,

SERCE, DUSZA, CIAŁO I PIASEK. DIUNA W OBIEKTYWIE DENISA VILLENEUVE'A ('DIUNA')

A A A
Historia „Diuny” jako popkulturowego fenomenu to materiał na kilka tomów – obszernych nie mniej niż wszystkie części literackiego cyklu, za którym stoją Frank Herbert, jego syn oraz grono pisarskich epigonów wynajętych do kontynuowania spuścizny przedwcześnie zmarłego mistrza science fiction. Równie ciekawa – i długa – okazuje się kronika zmagań filmowców z materiałem. Pierwszy był wizjoner-surrealista, Alejandro Jodorowski. Chciał zrobić z „Diuny” największe widowisko świata. Jego film miał rozpoczynać się jazdą (czy też lotem) kamery przez galaktykę – a potem miało być tylko lepiej. Gwiazdorska obsada złożona nie tylko z aktorów, ale także z – nomen omen – gwiazd kultury popularnej (Salvador Dali, Mick Jagger), koncepty scenograficzne tak zaawansowane i śmiałe, że obdzieliły inspiracją kilka filmów („Gwiezdne wojny”, „Obcy”, „Łowca androidów”), pomysły tak rewolucyjne, że niemożliwe do zrealizowania. I – niezrealizowane. Jodorowsky poległ w starcie, lata później projekt krętą drogą trafił do Davida Lyncha. Jedną nogą uwiązany do studia, drugą próbujący udeptać kreatywną ścieżkę reżyser fenomenalnych „Głowy do wycierania” i „Człowieka słonia” również nie był w stanie dopiąć wizji do końca – chociaż należy mu oddać, że próba była godna podziwu. Następnie próbowano zwizualizować „Diunę” jako miniseriale z bardzo umownym, telewizyjnym sjużetem. Fantastyczna opowieść wszech czasów ciągle czekała na godnego filmowca. I doczekała się go w osobie Denisa Villeneuve’a.

Jego film jest adaptacją mniej więcej połowy historii opisanej w książce. W chwili, gdy piszę te słowa, wiadomo już, że druga część – dopełnienie opowieści o Paulu Atrydzie stającym się mesjaszem pustynnego ludu – wejdzie na ekrany kin w październiku 2023 roku. Godzi się stwierdzić, że fani powieści Herberta dostali to, czego oczekiwali i na co zasłużyli – tak samo jak i fani filmowego gatunku science fiction. Fani kina jako takiego otrzymali znakomicie dopracowany film, fani reżysera Villeneuve’a – kolejny powód do bycia fanami reżysera Villeneuve’a. Ogólnie – wszyscy powinni być szczęśliwi. I zapewne są, bo „Diuna” jest po prostu dobrym filmem: aż i tylko dobrym filmem. Bodaj najtrudniej napisać coś sensownego właśnie o dziełach, które są udane, ale jednocześnie: bezpieczne, zachowawcze, wyważone. Z jednej strony należy docenić kunszt reżysera i jego szacunek wobec literackiego pierwowzoru, z drugiej – trudno znaleźć tu element, który w jakikolwiek sposób zaskakuje, prowokuje lub zmusza do głębszej refleksji.

Oto, jak film Villeneuve’a działa w praktyce: seria ekspozycyjnych scen angażuje widza w jakiś wątek, następuje dramatyczne momentum podbite niskimi tonami od Hansa Zimmera, napięcie sięga zenitu, po czym wątek przechodzi w kolejny. I znów: ekspozycja, eskalacja, rozładowanie. Można pokochać film za to, jak niespiesznie i skrupulatnie buduje świat, nigdzie nie pędzi, pozwala widzowi zatopić się w opowieści, a jednocześnie wszystkie wydarzenia sprawiają wrażenie skonstruowanych według powtarzalnego schematu. Obudowanie ekspozycją każdego elementu filmu wynika bezpośrednio z charakteru powieści Herberta – dla widza nieznającego oryginału może zdawać się to dziwaczne i nienaturalne. Villeneuve znalazł sposób, by ten schemat działał, ale jednocześnie – nie znalazł sposobu, by go ukryć. Widać to wyraźnie zwłaszcza w drugiej połowie filmu – po zamachu na księcia Leto, od momentu kiedy Paul i jego matka, Jessica, opuszczają pałac i ruszają w wędrówkę przez pustynię. Każda kolejna scena sprawia wrażenie wielkiego finału – wizje Paula są coraz wyraźniejsze, ścieżka muzyczna podbija wrażenia, tempo scen zwalnia: no jak nic zapowiedź finału… a potem kolejne wydarzenie, kolejne wydarzenie, kolejne wydarzenie. Widz, który zna historię, może zadawać sobie pytanie: „ciekawe, w którym momencie zakończy się część pierwsza”, natomiast widz nieobeznany może zastanawiać się: „do czego to właściwie zmierza?” – bo film nie stawia wyraźnego dramaturgicznego pytania w pierwszym akcie, wobec czego nie obiecuje też żadnej dramaturgicznej odpowiedzi.

Powyższe problemy z narracją są wyraźne, ale nie wpływają na jakość doświadczenia. „Diuna” wypełnia definicję tego, co zwykło określać się mianem kina totalnego. Każdy detal kostiumu, każdy element designu produkcji, każdy kadr i każdy dźwięk jest tutaj wymuskanym, przemyślanym i misternie wyprodukowanym „cacuszkiem”. Film wpisuje się w estetykę zużytego wszechświata. Literacka „Diuna” powstawała w czasach, gdy futurystyczne wizje (filmy, komiksy, grafiki) odznaczały się sterylnością. Villeneuve i jego zespół designerów oraz kierowników artystycznych (wśród nich – genialny Patrice Vermette, Tom Brown, Richard Roberts i Zsuzsanna Spisos) wypracowali unikalny look, który należy docenić zwłaszcza w kontekście hollywoodzkiej powtarzalności i odtwórczości. Od dawna żaden film nie zrobił na widzach tak powszechnie dobrego wrażenia: o mechanicznych „ważkach” (czyli śmigłowcach) pisze się wszędzie – są niemal osobnym bohaterem filmu. Czuć delikatne inspiracje wizją Lyncha (filtraki), nie próbowano też wymyślić na nowo wyglądu pustynnych czerwiów (w innym tłumaczeniu, osławionego Jerzego Łozińskiego: piaskali) – co jednak zaliczyć należy na plus, bo przecież potwory te są na tyle zakorzenione w ikonografii science fiction i tak wyraźnie opisane przez Herberta, że po prostu tego nie potrzebują.

Czym jest, a czy nie jest „Diuna”? Mam nadzieję, że jest początkiem wspaniałego cyklu, który z filmu na film będzie coraz odważniejszy i coraz śmielszy – zwłaszcza w ukazywaniu zdeformowanej, zmutowanej i obrzydliwej strony Herbertowskiego wszechświata. Jest filmem przemyślanym i pieczołowicie oszlifowanym. Tak dobrym, jak na to liczyliśmy i jak tego chcieliśmy. Wobec tego – jedynym, czym nie jest, to zaskoczeniem.
„Diuna” („Dune”). Reżyseria: Denis Villeneuve. Scenariusz: Denis Villeneuve, Jon Spaihts, Eric Roth. Obsada: Timothee Chalamet, Rebecca Ferguson. Zdjęcia: Greg Fraiser. USA, 2021, 155 min.