ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (90) / 2007

Karolina Anweiler,

BUŁECZKA Z METAFIZYCZNYM NADZIENIEM

A A A
Organizatorzy tegorocznej edycji Letniego Ogrodu Teatralnego przygotowali wiernym widzom prawdziwą ucztę. LOT zyskał miano festiwalu międzynarodowego, a widzowie już w drugim tygodniu jego trwania uraczeni zostali prawdziwym teatralnym przysmakiem prosto z Czech. Mowa o Teatrze Buchty a Loutky i spektaklu „Tybet. Co kryje czerwona skrzynia.”

Teatru Buchty a Loutky nie trzeba specjalnie przedstawiać śląskiej publiczności. Warto przypomnieć jednak, że ta praska grupa wymyka się wszelkim próbom klasyfikacji. Dla uważnego miłośnika sztuki nazwa teatru jest bezpośrednim nawiązaniem do nazwy klasyka alternatywnej sceny lalkowej – grupy Bread and Puppets Theater. Czesi jednak, choć jako głównego środka wyrazu używają lalek, nie są typowym teatrem lalkowym. Lalki są dla nich tylko jednym z elementów wypełniających przestrzeń sceny. Budując sceniczny świat, Teatr Buchty a Loutky w dyskretny sposób korzysta także z nowoczesnej technologii: światłowodów, palników gazowych, rzutników wideo. Duże brawa należą się twórcom za to, że technologia służy przedstawieniu, a nie góruje nad treścią, pochłaniając uwagę widza.

Jeszcze spektakl nie rozpoczął się na dobre, a już za sprawą tybetańskiej muzyki, przed oczami naszej wyobraźni pojawiają się obrazy tajemniczego, ciągle nie odkrytego świata. Gongi, głębokie dudnienia bębnów sprawiają, że zatapiamy się we wspomnieniach, tropimy ślady Tybetu i orientu. W jednej chwili, znów za sprawą muzyki, nastrój zupełnie się zmienia. Naszą uwagę przyciągają aktorzy, mruczący bożonarodzeniowe murmurando nad maleńkimi marionetkami. Te przedstawiają mamę, tatę, syna i psa – szczęśliwą rodzinę podczas najpiękniejszych świąt Bożego Narodzenia. Na scenie marionetkowy ojciec głaszcze główkę marionetkowego dziecka, a pies merda marionetkowym ogonem.

To właśnie opowieść o silnym związku ojca i syna stanowi fabułę czeskiego spektaklu. Ta pięknie pielęgnowana relacja zostaje wystawiona na próbę. Ojciec wyjeżdża do Chin uczyć sztuki filmowej, oraz nakręcić film o budowie drogi łączącej Tybet z Chinami. Wszystko wskazuje na to, że prędko nie wróci, bo budowa drogi okazuje się być jedynie pretekstem dla zbrojnej interwencji wojsk chińskich na niepodległy Tybet. W Czechach pozostaje stęskniony chłopiec, który długo nie będzie mógł odnaleźć radości w zabawach, dotychczas dzielonych z ojcem. Po latach ojciec powraca, a syn dowiaduje się, co działo się z tatą podczas jego nieobecności, jak wędrując samotnie spotykał ludzi, poznawał tybetańskie mity i legendy, niejednokrotnie ocierając się o metafizykę. Dowie się o spotkaniu z Dalajlamą, tajemniczych zwierzętach i przygodach.

Marionetki animowane są przez aktorów perfekcyjnie – brak w spektaklu miejsca na zbędne gesty. Dbałość o ich czystość sprawiała, że widz bezbłędnie odczytywał uczucia, płynące z ożywionych lalek. Także animatorzy nie chowali się wstydliwie za swoimi lalkami, ponieważ i dla nich znalazło się miejsce w spektaklu. W teatrze lalkowym jest bowiem tak, że lalka to lalka, a człowiek to człowiek. Animator dyskutujący z lalką również nie razi, jest igraszką z konwencją, „oczkiem” puszczonym do widza. Ta swoista gra skalą odwołuje się bezpośrednio do sfery wartości. Pytamy: co ważniejsze? Słowo czy gest? A może obraz? Z takim pytaniem spoglądamy w zawieszone nad sceną lustro. O tym jednak za chwilę.

Teatr Buchty a Loutky przyzwyczaił widzów do swoistej żonglerki konwencjami, do przeplatania scen lirycznych scenami nasyconymi czarnym humorem, łączenia teatru cieni ze skeczami kabaretowymi, spotkań karła z olbrzymem. Ich wiara w to, że przesłanie trafi do odbiorców poprzez liczne eksperymenty formalne, jest sprawą godną pozazdroszczenia. Po pierwsze podziwiać należy odwagę, z jaką Buchty a Loutky łamie stereotypy myślenia o teatrze lalkowym, po drugie jak bardzo ufają swojej widowni. Opowiadana przez nich historia zupełnie pozbawiona jest monotonii, zaskakuje niebanalnymi pomysłami inscenizacyjnymi. Wspomnieć można w tym miejscu scenę, w której ojciec spotyka siedzącego w ametystowej świątyni Dalajlamę, na którego napada tysiące chińskich żołnierzy. Scena piękna i tak prosta, jakby wymyśliła ją dziecięca wyobraźnia: na wielki ametyst, w którego fioletowym wnętrzu siedzi przywódca duchowy Tybetu, spadają tekturowe żołnierzyki. Jednak opisywanie teatru plastycznego, a na takie miano z całą pewnością zasługuje Teatr Buchty a Loutky, jest jak łapanie baniek mydlanych – dotknięte pękają. Najlepiej jest po prostu je obserwować.

Jednym z ciekawszych rozwiązań inscenizacyjnych w spektaklu „Tybet. Co kryje czerwona skrzynia” jest lustro zawieszone nad okrągłą sceną, na której rozgrywa się akcja podróży ojca do Chin. Każdy minimalny ruch, gest, nowa postać, pojawiająca się w obrębie sceny, odbija się w lustrze. Nieustanny ruch na scenie, tworzy w zwierciadle mozaikę utkaną z kolorów i barw. Pojawia się skojarzenie z mandalą, tym bardziej, że niemal każda scena rozpoczyna się od środka koła, dokładnie tak jak rozpoczyna się rysowanie, malowanie czy usypywanie mandali. Sięganie w teatrze po obce nam Europejczykom znaki zawsze jest sprawą nieco ryzykowną. Łatwo można popaść w stereotyp, uderzyć w fałszywą nutę, którą widownia wychwyci natychmiast. Na szczęście w przypadku tego spektaklu mamy do czynienia z dogłębnym rozpoznaniem tematu przez jego twórców. Nawiązania do mitologii i orientalnej symboliki są poprowadzone w taki sposób, że im więcej czasu mija od obejrzenia spektaklu, tym większa ochota w tropieniu znaczeń. Co symbolizuje ametyst? Po co jest nam współczesnym, zabieganym ludziom medytacja? Czy może warto ułożyć własną mandalę? Możemy spróbować.

Mandala, tłumacząc z języka sanskryckiego, to okrąg. W religiach Dalekiego Wschodu to nic innego jak geometryczny diagram, symbol Kosmosu, w którego centrum znajduje się istota boska. Nie zapominajmy, że narratorem w tej historii jest syn. Ojciec, istota dla niego najważniejsza, jest centrum rysowanej przez chłopca mandali. W życiu mnichów mandala pełni bardzo ważną rolę. Jest rodzajem rytualnego instrumentu, który służy do medytacji. Poprzez zawężenie pola widzenia i ograniczenie go do centrum wspomaga koncentrację. Nie dziwi więc wybór mandali jako osi spektaklu. Po pierwsze, jej pojawienie się na scenie jest zgodne z treścią i fabułą widowiska, po drugie posiada ona nieoceniony walor terapeutyczny, tak dla głównego bohatera spektaklu, jak i dla nas widzów. Syn układając swoją mandalę, porządkuje emocje, oswaja z przeżyciami z dzieciństwa, do których pełny dostęp zyskał dopiero po otworzeniu tajemniczej czerwonej skrzynki, w której jego ojciec przechowywał zapiski ze swojej niemal dwuletniej podróży.

Zawieszone nad sceną lustro pokazuje nam podróż ojca z innej perspektywy. Dzięki temu przestrzeń sceniczna obdarzona zostaje dwoma wymiarami: fabularnym i metafizycznym. W tym samym czasie śmiejemy się z perypetii ojca, gdy w lustrze odbija się obraz pustki i samotności.

Spektakl Teatru Buchty a Loutky jest po prostu piękny i mądry, angażuje niemal wszystkie zmysły i stanowi wyśmienitą strawę dla duszy – bułeczkę z metafizycznym nadzieniem.
Petr Sis: „Tybet. Co kryje czerwona skrzynia”. Reż.: Radek Beran oraz Buchty a Loutky. Muzyka: Tomáš Procházka. Scenografia: Robert Smolik. Premiera: 2 kwietnia 2006. Divadlo Buchty a Loutky, Praga. Spektakl prezentowany podczas Międzynarodowego Letniego Ogrodu Teatralnego w Katowicach. Teatr Korez, 13 lipca 2007.