ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (434) / 2022

Przemysław Pieniążek,

NA ZABÓJCZEJ ZIEMI (TERMINATOR: PŁONĄCA ZIEMIA)

A A A
„Błoto. Szare, mokre i brudne. Od dwóch tygodni pada deszcz. Już nie pamiętam, jak wygląda słońce. Jest zimno, mokro i szlamowato. Ha! A mówią, że w piekle jest gorąco. Kłamią” – przekonuje podstarzały, śmiertelnie zmęczony John „Bear” Connor, który coraz częściej traci wiarę w sens dalszej walki z maszynami, ba, rozważa nawet popełnienie samobójstwa. W zasadzie trudno mu się dziwić: wojna ze Skynetem trwa nieprzerwanie od czterech dekad, a ów samoświadomy komputerowy system obrony zredukował populację ludzkości do zaledwie trzech procent. Niemniej Connor wraz z kurczowo trzymającymi się życia niedobitkami Ruchu Oporu robi, co może, by uniknąć pułapek zastawianych przez T-808 oraz powstrzymać to, co wydaje się nieuchronne: szykowany przez maszyny ostateczny atak nuklearny. Jedyna nadzieja na udaremnienie planu eksterminacji kryje się niestety w głównej siedzibie elektronicznych morderców, położonej w (zimnym niczym grobowiec) wnętrzu Góry Grzmotu.

Począwszy od 1988 roku, nakładem oficyny NOW Comics zaczęły ukazywały się zeszytowe perypetie Johna Connora: człowieka, który miał poprowadzić zgnębioną i mocno przetrzebioną ludzkość do (finalnie) zwycięskiej walki z supremacją Skynetu. Niestety, stosunkowo niski poziom akcji i napięcia sprawił, że przyszłość tej graficznej serii stanęła pod znakiem zapytania. I wtedy na horyzoncie pojawił się scenarzysta Ron Fortier, który pokierował cykl w stronę typowo militarnej sagi. Po zakończeniu prac nad „Terminatorem” Fortier otrzymał propozycję poprowadzenia nowej miniserii, która miała ukazać ostateczną konfrontację rebeliantów z wypraną z emocji sztuczną inteligencją.

Tym sposobem w roku 1990 zadebiutowała pięcioodcinkowa „Płonąca Ziemia”: pełna akcji, zogniskowana wokół tematu jednostkowego i zbiorowego poświęcenia opowieść, która rozgrzewała wyobraźnię czytelników (i fanów filmowego „Terminatora” A.D. 1984), przynajmniej do roku 1991, gdy na ekranach kin oficjalnie nastał „Dzień sądu” wyreżyserowany przez Jamesa Camerona. Ale komiks Fortiera wciąż dobrze sprawdza się jako alternatywny rozdział tej polimedialnej narracji, w czym niemała zasługa prac Alexa Rossa. Fakt: dziewiętnastoletni wówczas storyboardzista (związany z jedną z chicagowskich agencji reklamowych) dopiero zaczynał swoją przygodę z komiksem, a narzucone przez wydawnictwo tempo pracy sprawiło, że przyszły współtwórca tomu „Marvels” nie miał szans, by zilustrować „Płonącą Ziemię” w należycie pieczołowity sposób.

Niemniej wykonane na czarnym papierze quasi-malarskie rysunki Rossa tu i ówdzie emanują świetlistością typową dla późniejszych dzieł amerykańskiego hipperrealisty, którego specjalnością stały się posągowe, z ducha socrealistyczne wizerunki bohaterów i łotrów z trykociarskiego panteonu. Współautor „Kingdom Come: Przyjdź Królestwo” może rozczarowuje w „Płonącej Ziemi” jako portrecista, ale całkiem nieźle przedstawia postapokaliptyczne rubieże, na których dokonuje się epickie starcie człowieka i maszyny.

Reasumując: przyjemna, błyskawiczna lektura posiadająca walor sentymentalny. Szkoda tylko, że tak mało czasu antenowego otrzymała Aurora: zabójczo piękny model T-808 o aparycji Cindy Crawford…
Ron Fortier, Alex Ross: „Terminator: Płonąca Ziemia” („Terminator: The Burning Earth”). Tłumaczenie: Tomasz Kupczyk. Scream Comics. Łódź 2021.