Marta Bieganowska-Molendowska,
Z KRONIKARSKIEGO OBOWIĄZKU (JOSÉ LUIS GONZÁLEZ MACÍAS: 'ŚWIATŁO NA KRAŃCACH ŚWIATA. MAŁY ATLAS LATARNI MORSKICH')
A
A
A
Wydana po polsku w ubiegłym roku książka hiszpańskiego grafika i literata José Luisa Gonzáleza Macíasa to przedziwna publikacja. Na pierwszy rzut oka uwagę przyciąga perfekcyjnie skomponowana i konsekwentnie realizowana, wraz z tokiem opowieści, forma – która zresztą jest w całości projektem autora. Stylowa okładka, utrzymana w marynistycznych barwach z grzbietem w biało-czerwone pasy, ze schematycznym rysunkiem latarni zapowiada zajmującą graficznie treść, a tytuł – będący odniesieniem do ostatniego dzieła Juliusza Verne’a – zdaje się być obietnicą mnogości tropów dla poszukiwaczy intertekstualnych wrażeń; jego druga część przestrzega jednak przed nadmiernym entuzjazmem wobec antycypowanej literackości tekstu – stanowi bowiem mocną deklarację o porządkującym charakterze publikacji. Sprawdźmy zatem, jak Gonzálezowi Macíasowi udało się pożenić pasję kartograficzną z faronautycznymi opowieściami w poetyckiej formie i czy taki mariaż którejkolwiek ze stron wyszedł na dobre.
Lakoniczne odautorskie słowo wstępu rozbudza w czytelniku podobne nadzieje, co kontakt z okładką – że „Światło na krańcach świata” będzie czymś zdecydowanie więcej niż (naprawdę) małym atlasem latarni świata. Napisane niemalże prozą poetycką akapity uzasadniają zainteresowanie Gonzáleza Macíasa historiami latarni morskich, które stają się dla niego przyczynkiem do rozważań o charakterze bardziej ogólnym: „W niemożliwej architekturze tych budowli tkwi piękno i dzikość. Być może dzieje się tak, ponieważ wyczuwamy, że konają. Ich blask wygasa, ich ciała kruszeją. (…) Zatem nie jest to wyłącznie książka o latarniach morskich. Jest to również okazja do przyjrzenia się sobie w lustrze kondycji ludzkiej, analizy doświadczenia samotności, uznania zależności od innych w walce o przetrwanie, eksploracji tragedii i chwały, do których wiodą nas ekstremalne sytuacje” (s. 12). Obiecujące – zwłaszcza dla miłośników literatury gotyckiej – jest też kryterium doboru historii przedstawionych przez autora: „Zdaję sobie sprawę, że wiele latarni ważnych i miłych dla oka, o urzekających losach, nie znalazło się w mojej książce” (s. 13). González Macías podnosi sobie poprzeczkę ogromnie wysoko, zanim w ogóle rozpoczyna snuć właściwe opowieści, i choć od samego początku nie ukrywa, że to nie on jest ich autorem, a jedynie badaczem porządkującym dane, trudno nie żywić nadziei, że pozostała część książki będzie równie frapująca literacko.
Zanim jednak o walorach literackich i językowych „Światła na krańcach świata”, zatrzymajmy się jeszcze przy stronie graficznej publikacji, która jest ciekawą, choć w mojej opinii nadto rygorystycznie realizowaną i w konsekwencji mocno ograniczającą propozycją. Każdej z trzydziestu czterech opisywanych latarni autor poświęca ni mniej, ni więcej, a 4 strony, na których znajdują się kolejno: nazwa wraz z lokalizacją, krótka (jednostronicowa) historia związana z daną latarnią, jej przedstawienie graficzne (autorstwa samego Gonzáleza Macíasa; w książce próżno szukać fotografii – co część recenzentów widzi jako zdecydowaną wadę „Światła...”), rysunek schematyczny, dane techniczne i historyczne (takie jak data rozpoczęcia/ukończenia budowy, data uruchomienia/automatyzacji czy charakterystyka światła), garść ciekawostek oraz całostronicowy wycinek mapy wskazujący położenie omawianej latarni względem najbliższych punktów i jej przynależność państwową. To rozwiązanie nawiązujące do leksykonicznego charakteru publikacji, mocno zaznaczonego w samym podtytule, jest pewnym świadomym wyborem autora – być może mającym na celu zachętę czytelnika do podjęcia własnej kwerendy celem zgłębienia nurtujących go wątków – niemniej w moim odczuciu przyjęte ramy są nieco zbyt sztywne. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie one, autor mógłby w swojej opowieści – nomen omen – wypłynąć na szerokie wody i stworzyć coś dalece bardziej pasjonującego niż katalog osobliwych historii związanych z latarniami morskimi.
Sam dobór podejmowanych wątków jest bardzo nierówny. W kolekcji zdarzają się bowiem przekazy zadziwiające, niespotykane, na wskroś romantyczne czy przerażające (najczęściej zaś – zgodnie z kluczem gotyckim, sygnalizowanym przez autora, posiadające oba te przymioty), ale zdarzają się też opowieści nietrafione, nużące, kompletnie nienoszące znamion takiej czy innej niezwykłości. Sądzę, że korzyścią dla książki byłoby bardziej precyzyjne określenie kryteriów selekcji i, co za tym idzie, wybór mniejszej liczby historii i poświęcenie im większej uwagi, przydanie im bardziej szczegółowego, rozbudowanego, fabularnego – a najchętniej poetyckiego – charakteru.
Tutaj wracamy do największej niespełnionej obietnicy „Światła na krańcach świata” – mianowicie jego literackości. Okazuje się, że sposób, w jaki autor snuje swe opowieści, bardziej przywodzi na myśl styl kronikarski niż poetycki, którym (jakże skutecznie!) nęcił González Macías we wstępie. Nawet gdy ma do opowiedzenia intrygującą, tajemniczą czy pełną grozy historię, założone ramy nie pozwalają językowi popłynąć i rozwinąć wątku – nawet te najbardziej ekscytujące anegdoty muszą bowiem zmieścić się na jednej stronie druku. Czytelnik mający nadzieję na zanurzenie się w opowieści, za sprawą rozbudowanego opisu czy kwiecistego, porywającego stylu, musi – mówiąc całkiem kolokwialnie – obejść się smakiem, gdyż w podobnym tonie González Macías będzie opisywał historię wyspy, na której wydobywa się guano (czyli nawóz naturalny powstały z nagromadzonych ekskrementów ptaków morskich), co mroczne przekazy o oszalałych z samotności latarnikach. Styl narracji okazuje się bardzo nierówny i – choć tu i ówdzie uważny odbiorca natrafi na przejawy nadzwyczajnej zdolności językowej autora – należy go ocenić raczej w kategorii rozczarowania.
„Światło na krańcach świata” jest więc bardzo osobliwym, ale wciąż tylko atlasem światowych latarni morskich. Przyjęta forma okazała się nadto ograniczająca i zamiast porywającej, dzikiej jak otaczający je żywioł, opowieści, na jakie bez wątpienia spora część z nich zasługuje, latarnie morskie z najodleglejszych zakątków świata otrzymały ledwie po kilka stron anegdot historycznych i suchych faktów. Czy będzie to stanowić wystarczającą zachętę dla zainteresowanego czytelnika do eksploracji tematu na własną rękę? Trudno powiedzieć. González Macías zostawia wiele tropów i rozrzuca sporo nici; można potraktować go jako przewodnika po świecie faronautyki, mnie jednak trudno wybaczyć niespełnione nadzieje na więcej upojnych literacko chwil w towarzystwie jego propozycji.
Lakoniczne odautorskie słowo wstępu rozbudza w czytelniku podobne nadzieje, co kontakt z okładką – że „Światło na krańcach świata” będzie czymś zdecydowanie więcej niż (naprawdę) małym atlasem latarni świata. Napisane niemalże prozą poetycką akapity uzasadniają zainteresowanie Gonzáleza Macíasa historiami latarni morskich, które stają się dla niego przyczynkiem do rozważań o charakterze bardziej ogólnym: „W niemożliwej architekturze tych budowli tkwi piękno i dzikość. Być może dzieje się tak, ponieważ wyczuwamy, że konają. Ich blask wygasa, ich ciała kruszeją. (…) Zatem nie jest to wyłącznie książka o latarniach morskich. Jest to również okazja do przyjrzenia się sobie w lustrze kondycji ludzkiej, analizy doświadczenia samotności, uznania zależności od innych w walce o przetrwanie, eksploracji tragedii i chwały, do których wiodą nas ekstremalne sytuacje” (s. 12). Obiecujące – zwłaszcza dla miłośników literatury gotyckiej – jest też kryterium doboru historii przedstawionych przez autora: „Zdaję sobie sprawę, że wiele latarni ważnych i miłych dla oka, o urzekających losach, nie znalazło się w mojej książce” (s. 13). González Macías podnosi sobie poprzeczkę ogromnie wysoko, zanim w ogóle rozpoczyna snuć właściwe opowieści, i choć od samego początku nie ukrywa, że to nie on jest ich autorem, a jedynie badaczem porządkującym dane, trudno nie żywić nadziei, że pozostała część książki będzie równie frapująca literacko.
Zanim jednak o walorach literackich i językowych „Światła na krańcach świata”, zatrzymajmy się jeszcze przy stronie graficznej publikacji, która jest ciekawą, choć w mojej opinii nadto rygorystycznie realizowaną i w konsekwencji mocno ograniczającą propozycją. Każdej z trzydziestu czterech opisywanych latarni autor poświęca ni mniej, ni więcej, a 4 strony, na których znajdują się kolejno: nazwa wraz z lokalizacją, krótka (jednostronicowa) historia związana z daną latarnią, jej przedstawienie graficzne (autorstwa samego Gonzáleza Macíasa; w książce próżno szukać fotografii – co część recenzentów widzi jako zdecydowaną wadę „Światła...”), rysunek schematyczny, dane techniczne i historyczne (takie jak data rozpoczęcia/ukończenia budowy, data uruchomienia/automatyzacji czy charakterystyka światła), garść ciekawostek oraz całostronicowy wycinek mapy wskazujący położenie omawianej latarni względem najbliższych punktów i jej przynależność państwową. To rozwiązanie nawiązujące do leksykonicznego charakteru publikacji, mocno zaznaczonego w samym podtytule, jest pewnym świadomym wyborem autora – być może mającym na celu zachętę czytelnika do podjęcia własnej kwerendy celem zgłębienia nurtujących go wątków – niemniej w moim odczuciu przyjęte ramy są nieco zbyt sztywne. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie one, autor mógłby w swojej opowieści – nomen omen – wypłynąć na szerokie wody i stworzyć coś dalece bardziej pasjonującego niż katalog osobliwych historii związanych z latarniami morskimi.
Sam dobór podejmowanych wątków jest bardzo nierówny. W kolekcji zdarzają się bowiem przekazy zadziwiające, niespotykane, na wskroś romantyczne czy przerażające (najczęściej zaś – zgodnie z kluczem gotyckim, sygnalizowanym przez autora, posiadające oba te przymioty), ale zdarzają się też opowieści nietrafione, nużące, kompletnie nienoszące znamion takiej czy innej niezwykłości. Sądzę, że korzyścią dla książki byłoby bardziej precyzyjne określenie kryteriów selekcji i, co za tym idzie, wybór mniejszej liczby historii i poświęcenie im większej uwagi, przydanie im bardziej szczegółowego, rozbudowanego, fabularnego – a najchętniej poetyckiego – charakteru.
Tutaj wracamy do największej niespełnionej obietnicy „Światła na krańcach świata” – mianowicie jego literackości. Okazuje się, że sposób, w jaki autor snuje swe opowieści, bardziej przywodzi na myśl styl kronikarski niż poetycki, którym (jakże skutecznie!) nęcił González Macías we wstępie. Nawet gdy ma do opowiedzenia intrygującą, tajemniczą czy pełną grozy historię, założone ramy nie pozwalają językowi popłynąć i rozwinąć wątku – nawet te najbardziej ekscytujące anegdoty muszą bowiem zmieścić się na jednej stronie druku. Czytelnik mający nadzieję na zanurzenie się w opowieści, za sprawą rozbudowanego opisu czy kwiecistego, porywającego stylu, musi – mówiąc całkiem kolokwialnie – obejść się smakiem, gdyż w podobnym tonie González Macías będzie opisywał historię wyspy, na której wydobywa się guano (czyli nawóz naturalny powstały z nagromadzonych ekskrementów ptaków morskich), co mroczne przekazy o oszalałych z samotności latarnikach. Styl narracji okazuje się bardzo nierówny i – choć tu i ówdzie uważny odbiorca natrafi na przejawy nadzwyczajnej zdolności językowej autora – należy go ocenić raczej w kategorii rozczarowania.
„Światło na krańcach świata” jest więc bardzo osobliwym, ale wciąż tylko atlasem światowych latarni morskich. Przyjęta forma okazała się nadto ograniczająca i zamiast porywającej, dzikiej jak otaczający je żywioł, opowieści, na jakie bez wątpienia spora część z nich zasługuje, latarnie morskie z najodleglejszych zakątków świata otrzymały ledwie po kilka stron anegdot historycznych i suchych faktów. Czy będzie to stanowić wystarczającą zachętę dla zainteresowanego czytelnika do eksploracji tematu na własną rękę? Trudno powiedzieć. González Macías zostawia wiele tropów i rozrzuca sporo nici; można potraktować go jako przewodnika po świecie faronautyki, mnie jednak trudno wybaczyć niespełnione nadzieje na więcej upojnych literacko chwil w towarzystwie jego propozycji.
José Luis González Macías: „Światło na krańcach świata. Mały atlas latarni morskich”. Przeł. Patryk Gołębiowski. Wydawnictwo Wielka Litera. Warszawa 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |