ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (435) / 2022

Mateusz Rosicki,

MACIERZYŃSKIE PARALELE ('MATKI RÓWNOLEGŁE')

A A A
Wybór tytułu dla filmu nie jest prostą sprawą i nieczęsto zdarza się tak, aby udało się go idealnie dopasować. „Matki równoległe” udowadniają jednak, że jest to możliwe. Tytuł ten streszcza w sobie wszystkie najważniejsze motywy, wszystkie bóle i blaski najnowszej propozycji Pedro Almodóvara.

Na najoczywistszym poziomie „Matki równoległe” są historią dwóch kobiet – Janis (Penélope Cruz) i Any (Milena Smit) – które spotykają się na porodówce, a następnie wychowują dzieci, dzieląc się wzajemnie troskami samotnych opiekunek. Czasem są ze sobą bliżej, czasem oddalają się od siebie i unikają kontaktu, ale koniec końców kroki jednej i tak prowadzą do mieszkania drugiej. Tej melodramatycznej fabule kontrapunktuje jednak pewna nowinka w katalogu almodovarowskich motywów, a mianowicie nawiązanie do tematyki historycznej.

W tle zmagań jednocześnie samotnych (bo pozbawionych męskiego wsparcia) i niesamotnych (bo mających siebie) matek toczy się wątek ekshumacji zbiorowego grobu z czasów hiszpańskiej wojny domowej. Przeplatają się więc motywy nowego życia i śmierci, dwóch żywiołów, które nieustannie siłują się ze sobą i testują, co okaże się mocniejsze. To zestawienie pozwala uchwycić kolejną warstwę znaczeniową tytułu. Mówi on w końcu o swego rodzaju awersie i rewersie macierzyństwa – o matce, która daje życie, opiekuje się nim i pozwala mu trwać, oraz o matce, która rodzi istotę mimo wszystko śmiertelną, podatną na okrucieństwo sił przyrody. W najnowszej opowieści Almodóvara jest kilka takich scen, w których to, co dopiero stawia pierwsze kroki, zderza się z tym, co już pogrzebane w ziemi. Co prawda pojawiają się one mimochodem i nie przeszywają do głębi, niemniej i tak przynoszą refleksję nad uporem, z jakim instynkt macierzyński staje do walki z siłami rozkładu.

„Matki równoległe” to wręcz swego rodzaju oda do macierzyństwa we wszystkich jego przejawach. Liczy się tu nie tylko relacja, jaką nawiązują dwie pierwszoplanowe bohaterki, lecz także wewnętrzna złożoność każdej z nich. Zarówno w Janis, jak i w Anie współistnieją, a nawet walczą ze sobą różne, równoległe matki – matka zaborcza i matka niezaborcza; matka, którą się jest, i matka, której pragnie się dla siebie; matka jako kulturowy wzorzec i matka rzeczywista. Wyliczenie brzmiące jak litania? Nic dziwnego, w końcu w filmie Almodóvara można wyczuć właściwy kulturze hiszpańskiej (podobnie zresztą jak włoskiej i polskiej) kult matki, który zazębia się z na wpół pogańskim charakterem maryjnego katolicyzmu. Kult ten jest jednak u autora „Juliety” heterodoksyjny względem uświęconej normy. Każda z kobiet, którym przygląda się Almodóvar, oprócz tego, że nie ma stałego partnera, zachodzi w nieplanowaną ciążę. Reżyser pokazuje upór, z jakim bohaterki mimo wszystko decydują się na macierzyństwo, ale nie robi tego z zadęciem. Skupia się przede wszystkim na drobnych radościach, jakie Anie i Janis przynosi codzienna opieka nad dziećmi.

Matki rodzą i wychowują córki, a pomagają im w tym babcie albo przyszywane ciotki noworodków. Film wypełniony jest przez kobiety, mężczyzna występuje tu głównie jako dawca nasienia, który po spełnieniu swojej roli staje się wielkim nieobecnym. Można to odczytywać jako świadome i wręcz parodystyczne odwrócenie sytuacji, w której w filmie nasyconym męskimi postaciami to kobiety traktowane są „po macoszemu”. Owszem, to przejaw feminocentryzmu, ale raczej nie mizoandrycznego. Co jak co, ale chociażby w „Złym wychowaniu” Almodóvar udowodnił, że o mężczyznach potrafi opowiadać z równą pasją i zrozumieniem jak o kobietach.

Choć z początku w „Matkach równoległych” wszystko przebiega zgodnie z oczekiwaniami, co nieco rozczarowuje swoją oczywistością, ostatecznie pojawia się też miejsce na inwersję czasową i nieoczekiwane zwroty akcji – znak firmowy narracyjnego kunsztu Almodóvara. A nawet jeśli wydarzenia pozostają umiarkowanie zaskakujące, zostaje pod nie przygotowana odpowiednia emocjonalna podbudowa, która i tak nie pozostawia obojętnym. Sprzyja temu zresztą muzyka etatowego kompozytora Almodóvara, Alberto Iglesiasa. Muzyka, która momentami brzmi jak wyjęta z thrillera, a nie z melodramatu (szczególnie wart uwagi jest utwór „La revelación del secreto”). Dzięki niej nawet to, co na pierwszy rzut oka wydaje się banalne, zyskuje niepowtarzalny klimat. Nierówna jest natomiast warstwa wizualna filmu, co widać chociażby na przykładzie scen łóżkowych. Tylko w jednej z nich ujawnił się przebłysk geniuszu, który kazał podkreślić intensywność akcji poprzez falowanie zasłon w otwartym oknie. Szkoda, że takie sugestywne obrazy nie pojawiły się w pozostałych scenach zbliżeń. Żałować można też, że dystrybutor nie wyeksponował pierwotnego plakatu „Matek równoległych”, na którym z ujętej w kształt oka piersi skapuje kropla mleka. Wpasowywał się on naturalnie w poruszaną przez film tematykę macierzyństwa i miał w sobie więcej charakteru niż obecny plakat. Ten ostatni nie jest jednak na szczęście zupełnie nijaki. Janis i Ana zostały na nim przybrane w paski, które dyskretnie podkreślają charakter obecnych w filmie struktur.

„Matki równoległe” nie są co prawda arcydziełem, niemniej to wciąż porządnie opowiedziana historia ze świetnie dobranym tytułem, która wyróżnia się przede wszystkim swoim paralelizmem. Równoległych znaczeń da się tu doszukiwać może nie w nieskończoność, ale na pewno bardzo długo, co jest całkiem niezłym prezentem dla wnikliwego widza.
„Matki równoległe” („Madres paralelas”). Scenariusz i reżyseria: Pedro Almodóvar. Obsada: Penélope Cruz, Milena Smit, Rossy de Palma, Aitana Sánchez-Gijón, Israel Elejalde. Hiszpania 2021, 120 min.