CHCĘ BYĆ SOBĄ ('TO NIE WYPANDA')
A
A
A
Pixar ostatnimi czasy wyraźnie przyzwyczaił nas, że stara się wychodzić naprzeciw filmowym trendom, subtelnie czyniąc swoje animacje bardziej inkluzywnymi, niż miało to miejsce jeszcze kilka lat temu. Chociaż tematyka wykluczeń społecznych, równości czy akceptacji to dla twórców tego studia chleb powszedni, w swoich ostatnich produkcjach pod lupę biorą rodzinę, nakreślając jej nieidealność. Przestaje ona być u Pixara nieskazitelnym makroświatem, wokół którego dzieją się rzeczy, a zaczyna realistycznie nabierać drobnych skaz, które wynikają z pogłębionego rysu charakterologicznego animowanych bohaterów.
Zalążki takiego spojrzenia na rzeczywistość pojawiły się już w powstałym w 2003 roku „Gdzie jest Nemo?” oraz mających swoją premierę rok później „Iniemamocnych”. Następnie w 2012 roku powróciły w „Meridzie walecznej”, trzy lata później w „Głowie się nie mieści”, ale dopiero „Coco” na dobre usidlił problematykę rodzinną w pixarowym uniwersum. Od tamtego czasu studio stale bierze na tapet osobiste niesnaski, przede wszystkim skupiając uwagę na różnicach międzypokoleniowych i wynikających z nich nieporozumień.
„To nie wypanda”, najnowsza produkcja Pixara, okazuje się w tym przypadku najintymniejszą ze wszystkich animacji studia. Nie tylko z chirurgiczną precyzją analizuje rodzinę jako osobny organiczny byt, lecz także unika przedstawiania jej członków w skrajnych, czarno-białych barwach. Bohaterowie „To nie wypanda” mają mniejsze bądź większe przywary, które jednak nie decydują o tym, aby byli jednoznacznie dobrzy lub źli. W tym świecie nie sposób podjąć decyzji, z kim chcemy sympatyzować, a z kim nie (chociaż oczywiście pojawiają się ku temu drobne tendencje).
Pixar wraca z sielskich podróży po kolorowych krainach rodem z wakacyjnego snu i zanurza nas w absolutnie miejskim życiu chińskiej dzielnicy Toronto. Czas akcji także nie jest byle jaki, bo przypada na sam początek XXI wieku, kiedy królowały boysbandy, kolorowe legginsy i tamagotchi. W tych realiach dorasta Mei, trzynastolatka, która pewnego dnia niespodziewanie zamienia się w… czerwoną pandę. Przeistoczenie to ma swoje znaczenie symboliczne – dziewczynka dowiaduje się od matki, że na pewnym etapie życia spotyka to wszystkie kobiety w ich rodzinie. W tym miejscu Pixar pozwala sobie na wyjątkowe posunięcie, bezpośrednio przedstawiając temat dorastania i pierwszej miesiączki. Ruch ten, chociaż subtelny, bardzo wiele zmienia w całym pixarowym uniwersum. Nareszcie dorastanie przestaje być utożsamiane jedynie z nastoletnim buntem i pierwszymi zauroczeniami, a zaczyna być powiązane z ciałem. Symboliczna wzmianka scenariuszowa, mająca swoje miejsce w raptem jednej scenie, fantastycznie zakorzenia „To nie wypanda” w rzeczywistości i pozwala na dobre uwierzyć w wiarygodność filmowych bohaterów.
Wedle słów matki, jedynym sposobem na poskromienie pandy jest magiczny rytuał. Pech chce, że w noc, w którą można go odprawić, w mieście koncert gra ukochany zespół Mei. Zdeterminowana i zachłanna kontaktu z rówieśnikami dziewczyna odnajduje swój własny sposób na opanowanie dzikiego zwierzęcia. Nietrudno się domyślić, że przysparza to dobrych podwalin dla konfliktu międzypokoleniowego, w którym zmierzą się stare i nowe spojrzenie na tradycję. Równie oczywisty okazuje się niestety plan metaforyczny dla takiego pociągnięcia historii. O ile skojarzenia przeistoczenia w pandę z dojrzewaniem jest zabiegiem narracyjnie prostym, ale niezwykle intrygującym w perspektywie dalszej historii, o tyle jednoznaczne powiązanie dylematu o porzuceniu dzikiej natury ze spełnianiem oczekiwań rodziców – już nie.
Przyglądanie się Mei w jej walce o wolność wyboru własnej drogi na pewnych etapach bywa urocze i błyskotliwe, ale koniec końców okazuje się mało unikatowe. „To nie wypanda” trąci sztampowym schematem buntownika zrywającego z odwiecznym cyklem powtarzających się rodzinnych tradycji (co u Pixara pojawia się ostatnio bardzo często jako prymarny wątek fabularny). Główna bohaterka staje się rewolucyjną ikoną swojego rodu, sprzeciwiając się obraniu takiej samej ścieżki, jaką podążyły inne kobiety w jej rodzinie. Źródłem całego buntu jest marzenie o wyjściu na koncert, co wydaje się nieco naiwne, ale silnie naznacza czasy, w których rozgrywa się akcja filmu. W tle tych perypetii widnieje matka Mei, reprezentantka „pandziego” rodu, która pragnąc dla córki najlepszej przyszłości, nie potrafi pogodzić się z jej osobistymi wyborami. Jej dobre intencje i nie zawsze słuszne postępowanie pozwalają z nią raz sympatyzować, a raz jej nie znosić (analogiczny stosunek do matki ma sama Mei). Ta postać okazuje się jednak doskonałym łącznikiem międzygeneracyjnym, ponieważ ma w sobie wiele z młodzieńczej energii pokolenia kontestacji, ale zachowuje przy tym tradycjonalistyczne podejście do życia.
Bardzo wiele wątków w tej kwestii „To nie wypanda” dzieli z „Naszym magicznym Encanto”, „Lucą” i „Coco”, jednak we wszystkich tych tytułach postaci rodziców nie są aż tak precyzyjnie i dobrze rozpisane, aby widz miał możliwość poznać tę drugą stronę konfliktu. Dotychczas faworyzowano perspektywę młodego pokolenia, będącego tym wykluczonym i niezrozumiałym, a rodzic przechodził nagłą metamorfozę od upartego tradycjonalisty do przyjacielskiego sprzymierzeńca. Rodzice Mei udanie balansują na granicy tych dwóch postaw, sami borykając się z wyborem stanowiska, jakie powinni przyjąć. Jest to zdecydowanie najprzyjemniejsza strona najnowszego widowiska Pixara, której udaje się nieco ukryć przewidywalność i błahość historii. Równie wyjątkowi są bohaterowie drugoplanowi, a przede wszystkim przyjaciółki Mei – każda z nich jest inna, lecz wśród tej różnorodności zgrabnie uniknięto stereotypizacji czy karykaturalności. Całkiem udanie nawiązano też do kreacji dziewczęcych bohaterek znanych z filmów młodzieżowych przełomu wieków, na czele z „Zakochaną złośnicą” i „Wrednymi dziewczynami”.
„To nie wypanda” to zdecydowany powiew świeżości na tle dotychczasowych pixarowych produkcji. Zamiast rozmachu i widowiskowości twórcy postawili na kameralność i bliskość z bohaterami, jednak wiąże się to (niestety) z możliwością szybkiego zapomnienia. Historia Mei, chociaż prosta, pozostawia za sobą otuchę, że każdy ma przed sobą trudne wybory, które ani nie mogą być podejmowane pochopnie, ani też nie powinny być nam z góry narzucone. Najważniejsze okazują się równowaga, ustalenie priorytetów i pozwolenie sobie (oraz innym) na popełnianie błędów. Przesłanie proste i jasne, jak przystało na animację dla najmłodszych widzów, jednak niesie w sobie szczególnie dużo nauki także dla starszych pokoleń.
Zalążki takiego spojrzenia na rzeczywistość pojawiły się już w powstałym w 2003 roku „Gdzie jest Nemo?” oraz mających swoją premierę rok później „Iniemamocnych”. Następnie w 2012 roku powróciły w „Meridzie walecznej”, trzy lata później w „Głowie się nie mieści”, ale dopiero „Coco” na dobre usidlił problematykę rodzinną w pixarowym uniwersum. Od tamtego czasu studio stale bierze na tapet osobiste niesnaski, przede wszystkim skupiając uwagę na różnicach międzypokoleniowych i wynikających z nich nieporozumień.
„To nie wypanda”, najnowsza produkcja Pixara, okazuje się w tym przypadku najintymniejszą ze wszystkich animacji studia. Nie tylko z chirurgiczną precyzją analizuje rodzinę jako osobny organiczny byt, lecz także unika przedstawiania jej członków w skrajnych, czarno-białych barwach. Bohaterowie „To nie wypanda” mają mniejsze bądź większe przywary, które jednak nie decydują o tym, aby byli jednoznacznie dobrzy lub źli. W tym świecie nie sposób podjąć decyzji, z kim chcemy sympatyzować, a z kim nie (chociaż oczywiście pojawiają się ku temu drobne tendencje).
Pixar wraca z sielskich podróży po kolorowych krainach rodem z wakacyjnego snu i zanurza nas w absolutnie miejskim życiu chińskiej dzielnicy Toronto. Czas akcji także nie jest byle jaki, bo przypada na sam początek XXI wieku, kiedy królowały boysbandy, kolorowe legginsy i tamagotchi. W tych realiach dorasta Mei, trzynastolatka, która pewnego dnia niespodziewanie zamienia się w… czerwoną pandę. Przeistoczenie to ma swoje znaczenie symboliczne – dziewczynka dowiaduje się od matki, że na pewnym etapie życia spotyka to wszystkie kobiety w ich rodzinie. W tym miejscu Pixar pozwala sobie na wyjątkowe posunięcie, bezpośrednio przedstawiając temat dorastania i pierwszej miesiączki. Ruch ten, chociaż subtelny, bardzo wiele zmienia w całym pixarowym uniwersum. Nareszcie dorastanie przestaje być utożsamiane jedynie z nastoletnim buntem i pierwszymi zauroczeniami, a zaczyna być powiązane z ciałem. Symboliczna wzmianka scenariuszowa, mająca swoje miejsce w raptem jednej scenie, fantastycznie zakorzenia „To nie wypanda” w rzeczywistości i pozwala na dobre uwierzyć w wiarygodność filmowych bohaterów.
Wedle słów matki, jedynym sposobem na poskromienie pandy jest magiczny rytuał. Pech chce, że w noc, w którą można go odprawić, w mieście koncert gra ukochany zespół Mei. Zdeterminowana i zachłanna kontaktu z rówieśnikami dziewczyna odnajduje swój własny sposób na opanowanie dzikiego zwierzęcia. Nietrudno się domyślić, że przysparza to dobrych podwalin dla konfliktu międzypokoleniowego, w którym zmierzą się stare i nowe spojrzenie na tradycję. Równie oczywisty okazuje się niestety plan metaforyczny dla takiego pociągnięcia historii. O ile skojarzenia przeistoczenia w pandę z dojrzewaniem jest zabiegiem narracyjnie prostym, ale niezwykle intrygującym w perspektywie dalszej historii, o tyle jednoznaczne powiązanie dylematu o porzuceniu dzikiej natury ze spełnianiem oczekiwań rodziców – już nie.
Przyglądanie się Mei w jej walce o wolność wyboru własnej drogi na pewnych etapach bywa urocze i błyskotliwe, ale koniec końców okazuje się mało unikatowe. „To nie wypanda” trąci sztampowym schematem buntownika zrywającego z odwiecznym cyklem powtarzających się rodzinnych tradycji (co u Pixara pojawia się ostatnio bardzo często jako prymarny wątek fabularny). Główna bohaterka staje się rewolucyjną ikoną swojego rodu, sprzeciwiając się obraniu takiej samej ścieżki, jaką podążyły inne kobiety w jej rodzinie. Źródłem całego buntu jest marzenie o wyjściu na koncert, co wydaje się nieco naiwne, ale silnie naznacza czasy, w których rozgrywa się akcja filmu. W tle tych perypetii widnieje matka Mei, reprezentantka „pandziego” rodu, która pragnąc dla córki najlepszej przyszłości, nie potrafi pogodzić się z jej osobistymi wyborami. Jej dobre intencje i nie zawsze słuszne postępowanie pozwalają z nią raz sympatyzować, a raz jej nie znosić (analogiczny stosunek do matki ma sama Mei). Ta postać okazuje się jednak doskonałym łącznikiem międzygeneracyjnym, ponieważ ma w sobie wiele z młodzieńczej energii pokolenia kontestacji, ale zachowuje przy tym tradycjonalistyczne podejście do życia.
Bardzo wiele wątków w tej kwestii „To nie wypanda” dzieli z „Naszym magicznym Encanto”, „Lucą” i „Coco”, jednak we wszystkich tych tytułach postaci rodziców nie są aż tak precyzyjnie i dobrze rozpisane, aby widz miał możliwość poznać tę drugą stronę konfliktu. Dotychczas faworyzowano perspektywę młodego pokolenia, będącego tym wykluczonym i niezrozumiałym, a rodzic przechodził nagłą metamorfozę od upartego tradycjonalisty do przyjacielskiego sprzymierzeńca. Rodzice Mei udanie balansują na granicy tych dwóch postaw, sami borykając się z wyborem stanowiska, jakie powinni przyjąć. Jest to zdecydowanie najprzyjemniejsza strona najnowszego widowiska Pixara, której udaje się nieco ukryć przewidywalność i błahość historii. Równie wyjątkowi są bohaterowie drugoplanowi, a przede wszystkim przyjaciółki Mei – każda z nich jest inna, lecz wśród tej różnorodności zgrabnie uniknięto stereotypizacji czy karykaturalności. Całkiem udanie nawiązano też do kreacji dziewczęcych bohaterek znanych z filmów młodzieżowych przełomu wieków, na czele z „Zakochaną złośnicą” i „Wrednymi dziewczynami”.
„To nie wypanda” to zdecydowany powiew świeżości na tle dotychczasowych pixarowych produkcji. Zamiast rozmachu i widowiskowości twórcy postawili na kameralność i bliskość z bohaterami, jednak wiąże się to (niestety) z możliwością szybkiego zapomnienia. Historia Mei, chociaż prosta, pozostawia za sobą otuchę, że każdy ma przed sobą trudne wybory, które ani nie mogą być podejmowane pochopnie, ani też nie powinny być nam z góry narzucone. Najważniejsze okazują się równowaga, ustalenie priorytetów i pozwolenie sobie (oraz innym) na popełnianie błędów. Przesłanie proste i jasne, jak przystało na animację dla najmłodszych widzów, jednak niesie w sobie szczególnie dużo nauki także dla starszych pokoleń.
„To nie wypanda” („Turning Red”). Reżyseria: Domee Shi. Scenariusz: Julia Cho, Domee Shi. Obsada: Rosalie Chiang, Sandra Oh, Ava Morse, Hyein Park, Maitreyi Ramakrishnan. Stany Zjednoczone 2022, 100 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |