ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (91) / 2007

Krzysztof Ociepa,

ROMANTYCZNIE NIE ZNACZY NAIWNIE

A A A
Dosyć nieszczęśliwe wydaje mi się promowanie tego filmu osobą Audrey Tatou, a zwłaszcza jej najsłynniejszym filmowym wcieleniem czyli Amelią z Monmartru. Potencjalni widzowie mogą udać się do kina z nadzieją na obejrzenie kolejnej realistyczno-magicznej historii rozgrywającej się w pięknej scenerii Paryża. Tymczasem „Po prostu razem” to film, w którym próżnoby szukać baśniowej konwencji, niespodziewanych zbiegów okoliczności czy zabiegów formalnych łamiących iluzję rzeczywistości. Claude Berri zrealizował film w konwencji realistycznej. „Prawdziwe” są tu postacie, miejsca i zdarzenia, chociaż bez trudu mogę sobie wyobrazić, że na podstawie podobnego scenariusza powstaje typowa komedia romantyczna.

Na szczęście nie powstała. Otrzymaliśmy za to kawałek francuskiej rzeczywistości, z którą musi się zmagać trójka młodych ludzi. Franck (Guillame Canet) jest kucharzem, całe dnie spędza w pracy, jedyny dzień wolny poświęca swojej schorowanej babce. Na pierwszy rzut oka jest to dosyć gburowaty typ, któremu wszak nie można odmówić pewnego uroku. Życie nieustannie daje mu w kość. więc ponure usposobienie Francka i jego opryskliwość są w jakiś sposób zrozumiałe, zaś sam Franck co chwilę przekonuje widza, że potrafi być też miłym facetem. Mając na utrzymaniu swoją krewną, Franck pomieszkuje u swojego przyjaciela Philiberta (Laurent Stocker), stanowiącego jego całkowite przeciwieństwo. Dobrze wychowany, z porządnej rodziny, nieco staroświecki w zachowaniu – młodzieniec o temperamencie antykwariusza, mający poważne kłopoty z przełamaniem własnej nieśmiałości i wyjściem z cienia, jaki rzuca na jego życie rodzina. Te dwa, tak różne od siebie typy doskonale się rozumieją, jak mawia Franck, „ja mam charakterek, ty masz swoje dziwactwa” – jedno drugiemu nie przeszkadza.

Ta męska sielanka zostaje zakłócona przez pojawienie się kobiety. Camille (Audrey Tautou) pracuje jako sprzątaczka, chociaż z rozmów, jakie prowadzi z matką, wynika, że jest to zajęcie grubo poniżej jej możliwości. Problemem Camille jest anoreksja i trudne relacje z matką. Można żartobliwie powiedzieć, że nikt w tym filmie nie jest całkiem normalny, bo każdy wlecze za sobą bagaż niedobrych doświadczeń, które nie pozwalają człowiekowi w normalny sposób nawiązywać relacje z innymi ludźmi. Reszty można się domyślić – wzajemne docieranie się charakterów, konflikty, a następnie porozumienie, odkrywanie przed obcymi swoich problemów, a następnie ich wspólne rozwiązywanie. Nic nowego, ale też film Berriego nie ma ambicji nowatorskich. Wybierając historię jakich wiele, reżyser liczył przede wszystkim na swój talent realizatorski i umiejętności aktorów. Można powiedzieć, że się nie przeliczył. Udało mu się stworzyć opowieść wiarygodną, osadzoną w konkretnej rzeczywistości, a jednocześnie wolną od jakiejkolwiek publicystyki. Można dodać, że jego sukces jest podwójny, gdyż działał niejako wbrew scenariuszowi, który skłaniał do stworzenia kolejnej sympatycznej i nieprawdziwej powiastki o ludziach, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie, ale dzięki wzajemnemu wsparciu odnajdują sens w swoim życiu. Ba, przecież w gruncie rzeczy o tym właśnie jest film. Tylko jeśli tak, to dlaczego nie miałem poczucia fałszu, które towarzyszy mi w trakcie oglądania lukrowanych komedii mniej lub bardziej romantycznych?

Nic w filmie Berriego nie jest proste, nic też nie jest z góry przesądzone chociaż widz pragnie happy endu i w końcu go dostaje. W tych zapasach z trudną rzeczywistością trzymam stronę bohaterów i to nie tylko dlatego, że taki punkt widzenia narzucił mi reżyser, ale przede wszystkim dlatego, że są oni bardzo zwyczajni i bardzo ludzcy, tak jak problemy i tajemnice, które skrywają przed światem. Zresztą reżyser zadbał o to, aby widzowie polubili Camille, Francka i Philiberta. Nie od pierwszej sceny, ale stopniowo, gdy opadają maski, widać coraz więcej człowieka, którego chce się poznać i polubić. Można dodać, że dzieje się to w podobny sposób, jak w wielu komediach romantycznych, bo oczywiście powodem zmiany bohaterów jest miłość. Naiwne ? Ba, ale za to jak się ogląda!

Na ekranie trwa prawdziwy koncert gry aktorskiej. Rysunek psychologiczny postaci narysowany jest niezwykle subtelnie, zaś aktorzy grają jakby bez większego wysiłku ,jakby rzeczywistość narzucona im przez reżysera była dla nich naturalnym otoczeniem, w którym żyją na co dzień. Wolę aktorstwo wyciszone od niepotrzebnych szarż, zwłaszcza, że przydaje ono prawdy ludzkim problemom i życiowym decyzjom. Znakomita jest Audrey Tatou. Aktorka konsekwentnie ucieka od roli, która przed laty przyniosła jej zasłużoną sławę i uznanie. Jeśli nawet jej postać ma pewne cechy zbieżne z Amelią z Monmartru, to w filmie Berriego kreacja Tatou zmierza wyraźnie w stronę psychologicznej głębi, której nie sposób doszukiwać się w filmie Jeana – Pierre’a Jeuneta. Godnym partnerem dla gwiazdy francuskiego kina jest Guillame Canet (aktor znany z ról w „Wierności” Andrzeja Żuławskiego czy „Niebiańskiej plaży” Danny’ego Boyle’a) w roli Francka. Trochę zbuntowany, trochę zagubiony, a przede wszystkim szukający swojego miejsca w życiu. Nieco w cieniu tej dwójki pozostaje Laurent Stocker w roli Philiberta, ale też jego postać w walce o sympatię publiczności miała najtrudniejsze zadanie. Widzowie siłą rzeczy łatwiej identyfikują się ze skłóconymi z całym światem outsiderami niż z maminsynkami nie mogącymi odczepić się od matczynej spódnicy. Postać grana przez Stockera zachowuje się nieco jak anioł stróż, który najpierw zaopiekował się swoimi przyjaciółmi, a w momencie, gdy uznał, że wszystko z nimi w porządku, przypomniał sobie, że też jest człowiekiem i postanowił zadbać o spełnienie swoich marzeń. Niewątpliwie jest to najbardziej baśniowa postać w tym filmie, co nie oznacza bynajmniej, że nieprawdziwa. Do trójki wykonawców głównych ról należy jeszcze dołączyć świetną Françoise Bertin w roli babci Francka.

Clkaude Berii dokonał sporej sztuki. Stworzył historię optymistyczną, ale jednocześnie bardzo realistyczną. Film, który ma wiele ze schematu, a jednocześnie nieustannie się temu schematowi wymykający. Film, w którym szczęśliwe zakończenie może być naturalną konsekwencją perypetii bohaterów i widać w nim konsekwencję, a nie zimną kalkulację scenarzysty na siłę prostującego wszystkie życiowe zakręty, na jakich znaleźli bohaterowie tak, aby tylko szczęśliwe dobiegli do mety z napisem happy end.
“Po prostu razem”. Reż.: Claude Berri. Scenariusz: Claude Berri. Obsada: Audrey Tautou, Guillaume Canet, Laurent Stocker, Francoise Bertin. Francja 2007, 97 min.