ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (443) / 2022

Julia Oberson,

WITAJ SMUTKU ('MAŁA MAMA')

A A A
Kiedy dwa lata temu na łamach dziennika „The Guardian” Sciamma w ostrym tonie potępiła francuski przemysł filmowy, oskarżając go o powielanie seksistowskich stereotypów i nieustanne pielęgnowanie tęsknoty za konserwatywnym porządkiem, nikt nie miał wątpliwości, że nie są to gołosłowne oskarżenia, obliczone na wywołanie zamieszania w środowisku. Reżyserka w swojej twórczej drodze konsekwentnie stara się wyzwalać młode dziewczyny spod jarzma narzucanych oczekiwań społecznych, mniej lub bardziej dosłownie polemizując chociażby z restrykcjami heteronormatywności. Dawanie świadectwa oporu wobec „zatęchłej i patologicznie burżuazyjnej” sztuki filmowej czyni jednak w sposób niebywale finezyjny i bezpretensjonalny, często budując przestrzeń, w której mężczyźni mogą pojawiać się wyłącznie w roli statystów. Sciammie udaje się skutecznie osłabiać męskie spojrzenie bez wpadania w popfeministyczny banał – jej protagonistki, zwykle wyobcowane, na progu jakichś poważnych zmian, wikłają się w niełatwe relacje, gdzie momenty wzajemnej fascynacji prowadzą je zwykle do jeszcze większego poczucia odrzucenia i samotności. Ale to właśnie ta prawidłowość nadaje im pewien rys heroizmu, ponieważ nigdy nie pozwalają sobie na całkowite pogrążenie się w rozpaczy. Nieważne, czy mówimy o imponująco wycyzelowanym „Portrecie…”, czy niewymuszonej trylogii „coming-of-age” z niezapomnianą rolą Zoé Héran („Tomboy”, 2011). Nieważne, czy tłem jest poszarpane wybrzeże Bretanii, opustoszałe blokowisko czy zatłoczona szatnia basenowa – poczucie odosobnienia, pragnienie akceptacji oraz niezwykły hart ducha wspólne są wszystkim bohaterkom Sciammy.

Nie inaczej jest w „Małej mamie”, najnowszym filmie reżyserki. Ośmioletnia Nelly wraz z rodzicami udaje się do domu, który zostawiła po sobie jej zmarła babcia. Szybko okazuje się, że uporządkowanie przestrzeni po staruszce jest przedsięwzięciem bardziej emocjonalnym niż logistycznym. Dociekliwa dziewczynka obserwuje przygaszoną i oszczędną w słowach mamę, która zdawkowo dzieli się z córką wspomnieniami z rodzinnego domu. Kiedy z dnia na dzień ta wyjeżdża, zostawiając Nelly z ojcem, dziewczynka nie zadaje wielu pytań, jakby podświadomie czuła, że i tak nie uzyska pełnej odpowiedzi. Zamiast tego udaje się do rozciągającego się tuż za oknem lasu, gdzie poznaje Marion – imienniczkę swojej mamy i własną równolatkę, z którą instynktownie nawiązuje porozumienie. Z czasem okazuje się, że dom, w którym mieszka jej nowo poznana koleżanka, do złudzenia przypomina dom jej zmarłej babci, zaś sama Nelly zaczyna postrzegać towarzyszkę zabaw jak kogoś więcej, zresztą z wzajemnością. Kiedy po kilku dniach dziewczynki zmuszone są pożegnać się z powodu zaplanowanej wcześniej operacji Marion, Nelly wraca do domu, gdzie bez większego zaskoczenia odnotowuje powrót matki. Subwersywny rytuał przejścia? Czy niepokojąco realne marzenie senne? A może jedno i drugie?

Las, w którym po raz pierwszy spotykają się dziewczynki, to miejsce, gdzie lwią część swojego dzieciństwa spędziła sama Sciamma. I wprawdzie będąc w wieku Nelly, często projektowała obraz swojej matki oraz możliwość spotkania się z nią na partnerskich zasadach (choć, jak zaznacza, niezbyt udolnie), to jednak nie był to główny impuls, który zdecydował o powstaniu filmu. Zdjęcia do „Małej mamy” kręcono wśród ograniczeń spowodowanych pandemią i to właśnie pandemia i sytuacja związana z wprowadzaniem kolejnych lockdownów zwróciła uwagę Sciammy na absolutnie beznadziejną sytuację najmłodszych. Skoro w optyce tak wrażliwej społecznie reżyserki restrykcje pandemiczne zepchnęły dzieci na dalszy plan i wyrugowały je z przestrzeni jako równoprawnych obywateli, to nie powinno dziwić, że za punkt honoru twórczyni postawiła sobie przywrócenie dziecięcej perspektywy i ustawienie jej w centrum.

To, czy rezolutna koleżanka spotkana podczas przechadzki w lesie jest wytworem wyobraźni Nelly, czy może sam las funkcjonuje jako swoisty wehikuł czasu, nie jest najistotniejsze. Kluczowe okazuje się zakwestionowanie więzi matki z córką jako czegoś oczywistego i próba nadania tej relacji nowej dynamiki, poza dystansującymi archetypami. Sciamma, przełamując czasoprzestrzenne kontinuum, w pełnej równości między bohaterkami, celebruje magię takiego spotkania. W tym ujęciu film to pokrzepiająca przypowieść o leczeniu międzypokoleniowych ran i przełamywaniu barier, które niechybnie narastają pomiędzy rodzicami i dziećmi, ale też intymny dramat o dojrzewaniu, gdzie rodząca (czy lepiej, odradzająca) się kobiecość jest rozumiana po Woodmanowsku jako siła obecności, rodzaj spokojnej medytacji. Z tej nieco elegijnej, ale pokrzepiającej historyjki przebija też jednak mocno widmowy wymiar. Niezależnie od ciepłych, rustykalnych tonów, jakie wyczarowuje Claire Mathon, to niewątpliwie film o żałobie i skazanych na porażkę próbach zyskania pełnego obrazu najbliższych nam osób. Sciamma zgłębia tajemnice pamięci i dziedziczenia oczami dziecka, przekazując Nelly przyspieszoną lekcję dojrzewania, gdzie fantazje są tylko prostą konsekwencją bólu i niezrozumienia. Sama Nelly wyrasta zaś na starszą kuzynkę Ponette, tytułowej bohaterki niesłusznie zapomnianego filmu Jacques’a Doillona z 1996 roku: obie dziewczynki, zdane tylko na siebie, próbują przepracować stratę, nie dysponując narzędziami innymi niż siła własnej wyobraźni. Zresztą sama reżyserka przyznała, że obraz Doillona wywarł na nią ogromny wpływ, zaś rola Victorie Thivisol stała się dla niej punktem odniesienia, jeśli chodzi o niewymuszone, intuicyjne rzemiosło aktorów dziecięcych. Można zatem czytać „Małą mamę” także jako powrót do tradycji francuskiego kina familijnego, pozbawionych efekciarstwa perypetii dzieciaków, na różne sposoby siłujących się z rzeczywistością i niekoniecznie wychodzących z tych starć zwycięsko.

***

Sciamma obwieściła niedawno, że każdy z nas jest politycznie zobowiązany spotkać się z własną matką. Wydaje się, że wspólny seans tej wolnej od fałszywych nut opowiastki może stanowić dobre preludium do takiej konfrontacji. W tym właśnie tkwi wyzwalająca siła „Małej mamy” – w przestrzeni pomiędzy skąpanymi w słońcu plenerami a niedoświetlonymi wnętrzami, w miękkim spojrzeniu bliźniaczek Sanz i ich wspólnej przeprawie przez jezioro Cergy. W sile międzypokoleniowych doświadczeń. W nadziei na nowy początek.
„Mała mama” („Petite maman”). Scenariusz i reżyseria: Céline Sciamma. Obsada: Joséphine Sanz, Gabrielle Sanz, Nina Meurisse. Zdjęcia: Claire Mathon. Kostiumy: Céline Sciamma. Francja 2021, 72 min.