ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (444) / 2022

Agnieszka Wójtowicz-Zając,

ORŁY, SOKOŁY, HEROSY... (LIZ PLANK: 'SAMIEC ALFA MUSI ODEJŚĆ. DLACZEGO PATRIARCHAT SZKODZI WSZYSTKIM')

A A A
Feminizm jest równie potrzebny kobietom, co mężczyznom – pod tym stwierdzeniem podpisze się raczej większość feministek płci dowolnej. Ale co to właściwie znaczy? Wydaje się, że już dość dobrze wiemy, co patriarchat robi kobietom i jak konkretnie to robi. Od jawnej mizoginii po przestrzeń projektowaną pod męskie potrzeby, od odmawiania podstawowych praw po tzw. różowy podatek na rozmaite produkty. Jednak w tej grze mężczyźni wygrywają – patriarchat działa dla nich, jest skrojony pod nich, stawia ich potrzeby na pierwszym miejscu. Liz Plank w książce „Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim” (tłum. Martyna Tomczak) przygląda się jednak temu, co patriarchat mężczyznom odbiera, w jakie role ich wtłacza, jakie postawy na nich wymusza. Nie jest to podejście absolutnie przełomowe i do tej pory niespotykane – jednak Plank w przystępnej, publicystycznej formie pokazuje bardzo szerokie spektrum tego, jak patriarchat szkodzi mężczyznom.

Książkę „Samiec alfa musi odejść” podzielono na dwie części – „Kłamstwa, które opowiadamy o mężczyznach” oraz „Kocham mężczyzn”. Pierwsza część jest kulturoznawczo-publicystyczną analizą tego, jak funkcjonuje męskość w kulturze. Warto zaznaczyć, że Plank pisze głównie z perspektywy tzw. kultury euroatlantyckiej, z okazjonalnymi wycieczkami w inne rejony świata (choć na wstępie zaznacza globalność problemu: „Kiedy rozmawiałam z panami w najróżniejszych miejscach na świecie, od krajów skandynawskich przez Amerykę Północną po Afrykę Subsaharyjską, słyszałam wciąż te same rzeczy. Toksyczna męskość to epidemia, która nie zważa na granice” [s. 10]). Autorka analizuje, czym jest męskość, jak sami mężczyźni postrzegają „bycie męskim”, jakie role i zadania wyznacza mężczyznom kultura, a także co im odbiera. Całość napisana została specyficznym, charakterystycznym dla publicystyki internetowej stylem, autorce nie można jednak odmówić poczucia humoru i pewnej dosadności w obrazowaniu, np. „Nawet jeśli ktoś wyciska sto trzydzieści kilo na siłowni, albo wgryzając się w trzymany jedną ręką płat suszonego mięsa, drugą walczy z wygłodniałym niedźwiedziem, jego męskość może zostać zakwestionowana, gdy zamówi drinka z wisienką w wysokim kieliszku podczas happy hour” (s. 50-51; nawiązując do stylu Plank: PS. To prawda.).

Druga część wypada niestety mniej przekonująco. Jak można się spodziewać, „Kocham mężczyzn” rozpoczyna się od przedstawienia zjawiska heterofatalizmu, chociaż sam termin w książce nie pada. Czym jest heterofatalizm, dobrze obrazuje cytat z rozdziału „Wielkie wyparcie”: „Gdy wyoutowałam się przed przyjaciółmi jako osoba queer i zaczęłam umawiać się z kobietami, zauważyłam, jak w moich heterokoleżankach narasta zazdrość. Podczas gdy one zmuszone były szukać wśród facetów, którzy ich zdaniem nie nadawali się do związku, ja – cóż, miałam wybór” (s. 117). W zasadzie część druga jest uzupełnieniem i rozwinięciem części pierwszej, ale przez taki układ treści czytelnik ma wrażenie, że już to czytał – dochodzi do powtarzania podobnych myśli, rozbudowywania wątków, uszczegółowienia, ale w ogólnym zarysie – „to już było” w części pierwszej. Największym mankamentem książki jest jej chaotyczna struktura, choć pozornie publikacja podzielona została na części, rozdziały i przerywniki.

Przerywniki w częściach książki autorka nazwała Amouse-bouche – trudno znaleźć dobry polski odpowiednik, zwłaszcza w tym kontekście, a tłumaczka, być może słusznie, nie podejmuje wyzwania przełożenia tej nazwy nawet w przypisie. Już na wstępie chciałabym zaznaczyć, że te przerywniki-przystawki są moim zdaniem najciekawszą częścią książki. Każdy z nich został poświęcony innemu mężczyźnie i jego osobistemu doświadczeniu męskości. W Amouse-bouche znajdziemy historie mężczyzn, którzy w jakiś sposób nie pasują do męskiego kanonu lub świadomie kanon ten kontestują, tak jak transpłciowy Thomas, Victor, który porusza się na wózku elektrycznym i korzysta z aparatu wspomagającego oddychanie, Wade Davis, jeden z niewielu wyoutowanych futbolistów w NFL, Nico, którego pochodzenie każe mu zadawać pytania o związki płci i rasy (oraz przemoc na ich tle), a także D’Arcee, którego nienormatywność (czarnoskóry gej poruszający się na wózku) była przyczyną rodzinnych konfliktów. Do Amouse-bouche trafiły także dwa fragmenty, z którymi chyba nie do końca było wiadomo, co zrobić: krótkie, bardzo przystępnie i napisane wprowadzenie do teorii płci kulturowej oraz poradnikowy rozdział „Co się zmieniło po #MeToo”.

O ile pierwszy z wymienionych rozdziałów nie budzi większych zastrzeżeń, a wręcz jest bardzo dobrym przykładem, jak w sposób przystępny wyjaśnić kwestie złożone, tak drugi wymaga nieco więcej uwagi. Autorka wykłada w nim sześć prostych zasad dotyczących relacji damsko-męskich, zwłaszcza w miejscu pracy, mających mężczyznom ułatwić odnalezienie się w świecie, w którym już za bardzo nie wypada molestować koleżanek lub podwładnych w pracy (poza pracą też może nie wypada, ale konsekwencje nie są chyba aż tak przerażające). Swoje zasady Plank wprowadza stwierdzeniem: „Do niedawna molestowanie nie było traktowane poważnie ani przez pracodawców, ani w ogóle przez społeczeństwo, teraz zaś od mężczyzn wymaga się więcej. To wielki krok dla ludzkości, ale dla nich może być trudny” (s. 253). Niełatwo powstrzymać się od ironii lub kąśliwych uwag, jeśli czytamy, że wyzwaniem dla mężczyzn może być stosowanie się do zasady, że „molestowania nie ma wtedy, gdy oboje jesteście zainteresowani” (zasada nr 3, s. 256) lub że „nie musisz unikać kobiet, po prostu nie bądź namolny!” (zasada nr 4, s. 256-257). Zwłaszcza że autorka włożyła wiele wysiłku w przekonanie czytelników, że mężczyźni nie są niewolnikami hormonów (zob. s.71-85), ojcowie nie są gorszymi opiekunami od matek, jeśli im na to pozwolimy, ale oczekiwania wobec ojców zajmujących się dziećmi są o wiele niższe niż wobec matek (zob. s. 173-216), a ponadto w całej książce dowodzi, że nasza kultura traktuje mężczyzn bardzo niesprawiedliwie, ograniczając ich potencjał. Być może taka lista zasad, jak przeżyć w pracy po #MeToo, doskonale sprawdziłaby się na lifestyle’owym portalu, ale osadzona w środku książki, której autorka dowodzi, że patriarchat szkodzi mężczyznom równie mocno jak kobietom, brzmi jak mało zabawny żart.

W wielu aspektach trudno odmówić Plank racji, nawet jeśli stwierdzenie otwierające książkę brzmi jak sformułowane nieco na wyrost: „Choć w serwisach informacyjnych dominują doniesienia o terroryzmie, katastrofach naturalnych i wojnie jądrowej, to w naszych czasach nie istnieje większe zagrożenie dla rodzaju ludzkiego niż powszechnie przyjęte definicje męskości” (s. 9). Autorka dobitnie udowadnia, że to twierdzenie jest słuszne, podpiera się wieloma badaniami, ale także własnymi obserwacjami i doświadczeniami, dzięki czemu „Samiec alfa musi odejść” czyta się bardzo przyjemnie. Więc gdzie jest problem? Cóż, jak zwykle, tkwi w szczegółach.

Zawsze podchodzę ostrożnie do feministycznych publikacji pisanych przez kobiety, a poświęconych w całości mężczyznom i ich problemom. Proszę nie zrozumieć mnie źle: przyjaźnię się z wieloma mężczyznami, a niektórzy z nich są nawet heteroseksualni. Nie mam nic przeciwko mężczyznom, ALE [bardzo proszę Redakcję o pozostawienie tej drobnej złośliwości i dyskursywnej zabawy – A.W.-Z.] nie mogę oprzeć się wrażeniu, że – kolokwialnie rzecz ujmując – póki mężczyźni sami się za siebie nie wezmą, to żadne feministki i empatycznie napisane przez nie książki im nie pomogą. I wielu mężczyzn, z którymi autorka rozmawia, właśnie to robi, angażując się w rozmaite działania. W ujęciu Plank zdarzają się jednak takie potknięcia, jak trudne wyzwania stawiane przed mężczyznami w związku z ruchem #MeToo i problemem molestowania w miejscu pracy czy nadmierny optymizm, jeśli chodzi o (wypracowaną) pozycję kobiet. Dla przykładu: twierdzenie, że „męskość ma znacznie sztywniejsze granice” (s. 50) niż kobiecość oraz że nie funkcjonują podobne wytyczne co do tego, jakie są i co robią „prawdziwe kobiety”, wydaje się nieco na wyrost. Oczywiście, mniejsze sankcje społeczne spotkają „męską” kobietę niż „kobiecego” mężczyznę, ale nie oznacza to jeszcze, że kobiety są wolne od społecznych oczekiwań, w przeciwieństwie do uciśnionych w tym zakresie mężczyzn, próbujących sprostać wymogom „prawdziwej męskości”. Gra toczy się tutaj o inne stawki – mężczyzna, który zostanie określony jako „niemęski”, traci prestiż i przywileje (albo ich część) wynikające z patriarchatu, a do zyskania nie ma zgoła nic. „Niekobieca” kobieta w niektórych sytuacjach może zyskać na społecznym uznaniu, w innej – stracić. Sytuacja jest nieco bardziej zniuansowana, a w ujęciu Plank staje się znacznie uproszczona.

Ten sam problem pojawia się w innym fragmencie: „Przemawiając publicznie, często na początku pytam słuchaczy, kto ma dzieci. Potem tych, którzy podnieśli ręce, proszę, żeby ich nie opuszczali, jeśli kiedykolwiek powiedzieli swojej córce, że może robić wszystko to samo, co chłopcy. Większość ludzi dumnie trzyma ręce w górze. Gdy pytam, kto powiedział synowi, że może robić wszystko to samo, co dziewczynki, zapada cisza i prawie wszystkie ręce wędrują w dół. Często zastanawiam się, w jaki sposób doszliśmy do przekonania, że dziewczynek płeć nie powinna ograniczać, za to chłopców może” (s. 235-236). Z jednej strony, twierdzenie autorki i jej mikroeksperyment społeczny wydają się słuszne. Jednakże, jeśli przyjrzymy się temu bliżej, sprawa się komplikuje. „Eksperyment” Plank jest przez nią, moim zdaniem, źle intepretowany – to, że nie mówi się chłopcom, że mogą zachowywać się jak dziewczynki, nie wynika z problemów męskości jako takiej, a z mizoginii – tu nie chodzi o to, że chłopcy i mężczyźni są ograniczani, tylko o to, że – wciąż jeszcze – dziewczęcość i kobiecość jest uważana za kulturowo „gorszy” tryb funkcjonowania jako człowiek. Ograniczenia nakładane na męską ekspresję stanowią pochodną tej mizoginii. Tak, to jest krzywdzące dla kobiet. I tak, jest to krzywdzące dla mężczyzn. Jednakże rozwiązanie tego problemu nie leży wyłącznie w zmianie dotyczącej męskości i jej postrzegania. Zmiany, aby były skuteczne, musiałyby sięgać znacznie głębiej – do samych podwalin naszej kultury i gospodarki. Pozwolenie chłopcom na zabawę lalkami i nieskrępowane wyrażanie emocji to tylko początek, a nie gotowe rozwiązanie.

„Samiec alfa musi odejść” jest przystępnie napisaną, unikającą nadmiernej akademickości analizą kulturowej męskości i jej destruktywnego wpływu na mężczyzn. Nie można autorce odmówić błyskotliwego stylu, ciekawych obserwacji, poczucia humoru i otwartości na innych – w tym na osoby o skrajnie odmiennych poglądach. Wnikliwie przygląda się temu, jak działa społeczeństwo i jak krzywdzi mężczyzn we wszystkich obszarach życia. Niestety, niektórym aspektom opisywanych zjawisk przygląda się znacznie mniej wnikliwie, ze szkodą dla całości wywodu.
Liz Plank: „Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim”. Przeł. Martyna Tomczak. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2022.