ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (92) / 2007

Kamil Dąbrowski,

BLACK FRANCIS

A A A
“Bluefinger”. Cooking Vinyl, 2007.
Albumem „Bluefinger” Black Francis powraca do prostszego i oszczędniejszego grania i komponowania w duchu jego poprzednich dokonań, choćby z efemerycznym zespołem The Catholics, którego był liderem. Wcześniej, na początku tego roku, pojawiła się dwupłytowa kompilacja Franka Blacka podsumowująca dekadę jego muzycznej działalności po rozpadzie Pixies – typowe the best of. I choć solowym wizerunkiem nie dogonił popularności zdobytej razem z macierzystym bandem, stał się legendą i jest niewątpliwie poważaną osobistością na rockowym Panteonie.

Gdyby nie pewien Holender, najprawdopodobniej nie powstałby ten krążek. Inspiracją dla Francisa stał się niejaki Herman Brood, artysta – malarz, muzyk, poeta. Żywa personifikacja hasła sex, drugs and rock ‘n roll. Dość intensywny tryb życia zakończył w wieku 54 lat. Właśnie to stało się motorem do uruchomienia produkcji „Bluefingera”. Dlaczego taki tytuł? To proste. Mieszkańcy Zwolle, rodzinnego miasta Brooda są nazywani Blauwvingers (z ang. Bluefingers). Miano to zostało zapożyczone z tamtejszej legendy.

„Bluefinger” to jedenaście kawałków utrzymanych w rockowej konwencji z pewnymi domieszkami. Jest na nim miejsce dla otwierającego, prawie punkowego „Captain Pasty” czy lekko bluesowego „Test Pilot Blues”. W „Tight Black Rubber” powraca echo Pixies – klasyczny wokal i struktura utworu zdradzają koneksje z tym zespołem. W „Lolita” Black Francis bawi się elementami country. W coverze Brooda „You Can't Break a Heart and Have It” jest dużo brudu, przesterów, dekadencji. Z kolei ostatni na płycie tytułowy utwór to przykład stricte solowej twórczości – leniwie, amerykańsko, z żeńskim chórkiem. Tak można grać na lokalnej imprezie, gdzieś pomiędzy stanami Kansas i Colorado dla przykładu.

Charles Michael Kittridge Thompson IV vel Frank Black vel Black Francis… Czy aż tyle twarzy potrzebuje ex-wokalista i gitarzysta Pixies? Czy ma jakiś problem z osobowością? Mnie to akurat szczególnie nie razi. Irytujące byłoby obniżenie poprzeczki, przez co artysta straciłby na wartości. Cieszę się, że tym kolejnym albumem Black Francis potwierdza swoją wysoką pozycję i kunszt. „Bluefinger” na pewno postawię na półce pomiędzy „Teenager of the Year” a którymkolwiek krążkiem Pixies.