ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (455) / 2022

Mateusz Krupa,

NARODZINY OPORU ('ANDOR')

A A A
Trzy lata temu wystartował Disney Plus. Nową platformę miały sprzedawać dwie największe marki należące do branżowego Behemota: Star Wars i Marvel. Doświadczenie tworzenia gigantycznych serii kinowych nie przełożyło się na umiejętne tworzenie telewizji. Nowe produkcje zamieniły się w serie przypisów do przedmiotów i postaci, pokazując i niepotrzebnie wyjaśniając wydarzenia z tła poprzednich filmów. Budowanie źródeł do fanowskich Wikipedii nie byłoby takie złe, gdyby pomysły na opowieści wykraczały poza niechlujnie sklejone głównym wątkiem, niepowiązane ze sobą historyjki na wzór misji z gier typu „przynieś, podaj, pozamiataj” lub filmu za długiego o godzinę, a następnie niezdarnie podzielonego na epizody.

„Andor” jest najcichszym serialem aktorskim w świecie stworzonym przez Georga Lucasa. Twórcy, Tony’emu Gilroyowi, udało się oderwać od wszystkiego, co zdawało się ciążyć serii. Aż dziwne, że czemuś, co można nazwać „prequelem do midquela”, udało się zachować świeżość i samodzielność. Osiągnięto to dzięki podejściu ignorującemu fan-serwis, porzuceniu gościnnych występów znanych postaci i odpowiadania na pytania jak: „skąd ten przedmiot wziął się w tym miejscu w części czwartej?”, „dlaczego ta postać ma tak na imię?”, „a do czego on się odwoływał, wypowiadając to zdanie?”, które obok reklamowania zabawek zdawały się jedyną motywacją do zaistnienia wielu poprzednich produkcji.

Wszystkie twory Disneya są powiązane niekończącą się siecią. Jeśli tworzy się coś „nowego”, musi być to powiązane z czymś „starym” – „Andor” nie mógł się od tego uwolnić. Tytułowy bohater, Cassian Andor, zadebiutował jako towarzysz Jyn Erso w „Łotrze 1.”. Film Edwardsa (a może Gilroy’a, bo ten był odpowiedzialny za „naprawienie” wersji reżyserskiej, która nie spodobała się wytwórni) po raz pierwszy wszedł w świat rebeliantów z perspektywy zwykłych członków tej organizacji, a nie mających zbawić świat Jedi. Serial oddala się od filmów jeszcze dalej, pokazując rebelię niebędącą jeszcze tą rebelią znaną z pierwszej trylogii. Nie zobaczymy tutaj rycerzy Jedi. Nikt nawet nie wspomina o mocy, tutaj rewolucja jest w rękach zwykłych ludzi, a nie kosmicznych czarodziei.

Scenariusz to zdecydowanie najmocniejsza strona serialu. Struktura fabularna jest nietypowa: dwanaście odcinków można podzielić na cztery „rozdziały”. Wszystkie są ze sobą ściśle powiązane, ale działają jako mniejsze, samodzielne cząstki czegoś większego. Ta formuła pozwoliła na spowolnienie akcji w ramach każdego „rozdziału”, co tylko wzmacnia napięcie przed finałem, a dzięki niej mamy tych finałów aż cztery. Powolna akcja pozwala lśnić czemuś, co aż nie pasuje do tego świata i wyróżnia się na tle całego uniwersum – doskonałym dialogom. Aktorzy wyjątkowo mają z czym pracować i tworzą ciekawy wachlarz portretów psychologicznych.

Powracający do roli Andora Diego Luna na nowo wprowadza widza w świat odległej galaktyki. W odróżnieniu od większości nowych postaci, które od początku zajmują jasno określone pozycje na politycznej mapie imperium, Andor działa instynktownie, kolejne ruchy bohatera są podyktowane zbiegami okoliczności i nieustającym pościgiem za przetrwaniem. Po stronie rebelii zostają rozstawieni: prowadzący Luthen (Stellan Skarsgård), łączący ze sobą za pomocą sieci szpiegowskiej najdalsze zakątki kosmosu, potajemnie sympatyzująca z rebelią senatorka Mon Mothma (Genevieve O’Reilly) oraz działające w terenie rebeliantki (Faye Marsay, Varada Sethu). Naprzeciwko nich znajdują się ambitna inspektorka Imperialnego Biura Bezpieczeństwa (Denise Gough) oraz fanatycznie wierzący w budowany przez imperium porządek urzędnik niższej rangi, Syril Kran (Kyle Soller).

Nie tylko warstwa scenariuszowa sprawia, że „Andor” odróżnia się od pozostałych nieporadnych prób Disneya w świecie „Gwiezdnych Wojen”. Poprzednie serie stały się poligonem doświadczalnym dla nowych technologii. Najważniejszą z nowinek było Volume – narzędzie, które przy pomocy silników graficznych używanych do gier komputerowych w czasie rzeczywistym generuje otoczenie znajdujące się za plecami aktorów. Obraz jest wyświetlany przez ekrany LED rozmieszczone wokół fizycznej scenografiy i obsady. Miało to pozwolić na stworzenie cyfrowego otoczenia, które byłoby bardziej realistyczne i umożliwiało łatwiejsze kontrolowanie oświetlenia. Szybko okazało się, że bez wprawnego oka operatora, który wie, w jakich momentach warto z niego korzystać i jak oświetlać niecyfrową część planu filmowego, technologia ta nie ma do zaoferowania nic więcej jak tylko nowy rodzaj sztuczności. Takim twórcą był Greig Fraser, który bezbłędnie korzystał z Volume w „Mandalorianinie” oraz najnowszym „Batmanie”. Ekipy odpowiedzialne za realizację serialu o Obi-Wanie sprowadzili potencjał tej nowinki do poziomu nie najlepszego greenscreena.

Gilroy wbrew studiu postawił na wybudowanie scenografii oraz wykorzystanie plenerów. Była to doskonała decyzja, bo trudno sobie wyobrazić tę historię opowiedzianą w cyfrowych przestrzeniach, nawet gdyby efekty komputerowe okazały się nienaganne. Pozwoliło to na wprowadzenie realizmu do tego magicznego świata. Partyzanci marzną w wysokiej trawie, odliczając minuty do napadu na posterunek imperium. Puste cyfrowe miasta zamieniają się w pełne życia, wspomnień i tradycji. Brutalistyczne bryły inspirowane dzielnicą Londynu, Camden Town, wzniesione w centrum, doskonale oddają opresyjność tego miejsca. Za scenografię odpowiadał Luke Hull, któremu udało się przemycić odrobinę atmosfery ze swojego poprzedniego dużego projektu, „Czarnobyla”.

„Andor” jednocześnie ma najmniej i najwięcej wspólnego z trylogią prequeli George’a Lucasa. Nie ma zamiaru przecierać ścieżek dla nowych technologii, więc nie uświadczy się tutaj wielu brawurowych efektów specjalnych. Zamiast absurdalnych walk na miecze świetlne możemy zobaczyć skrupulatnie planowane zamachy. Rycerze Jedi już przeszli do świata legend. Jednocześnie Lucas chciał rozbudować stworzony przez siebie świat. Stara trylogia to walka dobra ze złem, odbywająca się dzięki niesamowitym wyczynom grupy wybrańców. Trylogia rozpoczęta od „Mrocznego Widma” wciąż śledzi poczynania najważniejszej rodziny w galaktyce – Skywalkerów. Jednak w tym przypadku ich poczynania zostały uzupełnione sferą, która wcześniej nie była eksplorowana: zamkniętą w biurach i wielkich salach planarnych międzyplanetarną polityką. Lucas może chciał opowiedzieć o chciwych militarystycznych korporacjach i degradacji demokracji, ale wszystko to zostało przykryte grubą warstwą koszmarnych dialogów, marnego aktorstwa i narracyjnego chaosu.

Po raz pierwszy w historii serii, „Andorowi” udaje się na poważnie dotknąć spraw politycznych tego świata. Rebelia z monolitu znanego z „Powrotu Jedi” zamienia się w zgromadzenie skłóconych ze sobą grupek partyzanckich: jedni pragną powrotu do dawnego status quo, a inni śnią o prawdziwej rewolucji i nowym systemie. Imperium to nie tylko armie klonów dowodzone przez Sithów, o których istnieniu słyszymy tylko w rozmowach prowadzonych w imperialnych instytucjach. Darth Sidious nie jest wszechwiedzącym, samodzielnie podejmującym decyzje władcą. Imperium wydaje się rządzić samo sobą przy pomocy biurokratyczno-korporacyjnej maszyny. Mimo to państwowa aparatura jest pełna sprzecznych interesów: wojsko, uzbrojone korporacje, senat zachowujący pozory demokracji, każda z tych formacji, choć znajdują się po tej samej stronie, ma własne ukryte przed resztą cele. Kadry oficerskie ścierają się ze sobą, poszerzanie osobistych stref wpływów jest tak samo istotne, co szerzenie chwały Imperium Galaktycznego. Palpatine, Vader znajdują się na szczycie drabiny, czasem trzeba ich zadowolić, ale w ostateczności praca w terenie ich nie dotyczy.

Nowe przygody Rebeliantów są zdecydowanie najbardziej interesującym wydaniem „Gwiezdnych Wojen” produkcji Disneya. Wraz z natłokiem „realizmu”, budowaniem kolejnych spisków i próbami potajemnego manipulowania kontami bankowymi gdzieś znika dawna magia. Twórcy oddalają się tak bardzo od klimatu znanego z filmów, że gdyby nie symbole, design statków kosmicznych i projekty mundurów, można by pomyśleć, że to całkiem nowy brytyjski serial fantastyczno-naukowy niebazujący na kultowym materiale.
„Andor”. Twórca: Tony Gilroy. Reżyseria: Toby Haynes, Susanna White, Benjamin Caron. Scenariusz: Tony Gilroy, Dan Gilroy, Stephen Schiff, Beau Willimon. Obsada: Diego Luna, Kyle Soller, Adria Arjona, Stellan Skarsgård, Fiona Shaw, Denise Gough, Genevieve O'Reilly, Faye Marsay, Varada Sethu. Stany Zjednoczone 2022, 38-57 min.