ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (455) / 2022

Michał Paweł Urbaniak,

MÓWIĘ, WIĘC ŻYJĘ (MARIA KARPIŃSKA: 'UCICHŁO')

A A A
Maria Karpińska debiutowała w 2020 roku świetnie przyjętym zbiorem opowiadań „Żywopłoty”. Bohaterowie w różnym wieku dostawali prawo głosu, ale w większości opowiadali mniej o sobie, a bardziej o innych: o koleżance z dzieciństwa, o towarzyszach ze szpitalnej sali, o zaprzyjaźnionym barmanie. Sami sytuowali się w roli obserwatorów, opowiadali (cudze) życie, chronili się za słowotokami. W „Ucichło” – pierwszej powieści Marii Karpińskiej – sytuacja wyjściowa jest po części podobna do tej, z jaką musiał się zmierzyć bohater opowiadania „Lata 30.”. Ten młody człowiek dźwigał brzemię śmierci wspaniałego brata. Bez niego nieoczekiwanie odzyskał głos („Zacząłem mówić, choć wcześniej byłem raczej z tych słuchających”). Otaczał się ludźmi, zapraszał ich do nowego mieszkania, aranżując sceny, próbował zaintrygować rozmówców („Dużo mówiłem – nie zważałem na to, czy mówię prawdę, bo lubiłem opowiadać historie”). Słowami próbował zagłuszyć nieprzepracowaną traumę, żałobę.

Bezimienny bohater „Ucichło” podobnie do swojego „poprzednika” został dotknięty ogromną stratą, gdy Janek, jego szwagier, a przede wszystkim jedyny przyjaciel, umarł na raka. Narrator „Lat 30.” pozornie odżywa, ten z „Ucichło” tkwi w kryzysie, z którego nie potrafi się podnieść. Kryzys objawia się m.in. bezsennością (czy – precyzyjniej – dręczącym strachem przed zaśnięciem, wynikającym z poczucia, że sen jest tożsamy ze śmiercią). Mężczyzna decyduje się na udział w rozmaitych terapiach, wręcz się od nich uzależnia. Tylko czy na kozetce psychologa szuka przepracowania traumy, czy raczej pretekstu do ponownego opowiedzenia historii Janka, uruchomienia swoistego danse macabre. Mówiąc, może pozornie zapanować nad sytuacją: steruje opowieścią, montuje ją na nowo, dozuje napięcie, czeka na reakcje jednoosobowej publiczności, obsesyjnie wraca do pewnych motywów. Właściwie nie wierzy w skuteczność procesu terapeutycznego. Sesja często stanowi dla niego pole do rozgrywki ze specjalistami. Jako pacjent testuje ich, zwodzi, podsuwa fałszywe tropy, niekiedy kłamie. Wątpliwe, czy naprawdę chce kogoś dopuścić do tej historii „o ludziach, których się miało, a których przestało się mieć. O tym, że jeden z takich ludzi mi umarł. Umarł mi i tylko mi. Wara od mojej śmierci, mam ochotę krzyknąć”.

Kim w tej książce jest ów „opowiadacz”? Niewiele mówi o sobie wprost, wciąż wysuwa Janka na pierwszy plan, choć zdaje sobie sprawę, że sam także jest bohaterem tej historii („wydaje mi się, że tylko opowiadając o nim (…) mogę opowiedzieć coś sensownego o sobie”). To człowiek nieprzystosowany społecznie – zresztą jak wielu bohaterów Karpińskiej. Od dzieciństwa był bardziej obserwatorem rzeczywistości niż jej uczestnikiem. Zaprzyjaźnienie się z kimś takim jak Janek – który zdawał się czerpać z życia pełnymi garściami – było swego rodzaju awansem, a także otwarciem na to, co nowe, przełomem nieporównywalnym z żadnym innym („wszyscy lubili przebywać w towarzystwie mojego przyjaciela. A on lubił przebywać ze mną i to jest prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła”). Lata spędzone wspólnie na Mazurach w domku letniskowym dziadków Janka jawią się jako czas niemal arkadyjski. Chłopcy byli odseparowani od świata, potrzebni tylko sobie i równi niczym dwaj władcy małej planety. Świetnie się rozumieli, choć byli tak różni. Narrator powie o Janku: „To w nim właśnie najbardziej podziwiałem – zaangażowanie w każde działanie, wejście w nie całym sobą, podczas gdy ja zawsze pozostawałem w rozkroku, zawsze z jedną nogą bezpiecznie wystawioną na zewnątrz”. Przy nim może odkryć siebie i świat na nowo. Autorka „Żywopłotów” wiarygodnie oddaje podszytą wdzięcznością fascynację. Ta fascynacja zawiera w sobie bodaj nie do końca uświadomiony komponent homoerotyczny (narrator uważa Janka za „modelowego człowieka”, z przyjemnością opisuje jego ciało). Tym większe będzie poczucie odrzucenia, zdrady, gdy Janek, być może na zasadzie przeniesionego pożądania, zwiąże się z siostrą swojego przyjaciela. Ten już dawniej wolał trzymać Olę z daleka od Janka (w wyobraźni jego i siebie umieszczał w „Braciach Lwie Serce” Astrid Lindgren – jakże to znaczące: w książce o wielkiej więzi i o miłości, która pokonała śmierć! – podczas gdy siostrę przypisywał do innego dzieła tej samej autorki i czynił ją niezależną, samowystarczalną Pippi Langstrumpf).

Jednak jego fantazje nie współgrają z rzeczywistością. Jako człowiek dorosły może tylko patrzeć – znów sprowadzony wyłącznie do roli obserwatora! – jak między Jankiem i Olą rodzi się „potworna intymność, twarda i niedostępna”. Nagle zagubiony, powie: „Staliśmy się chyba rodziną. Ale przecież nie mogliśmy się nią stać, bo byliśmy nią już wcześniej”. Opowieść o tym dramatycznym trójkącie znajdzie swój mitologiczny odpowiednik w „Ucichło” – w historii pięknej Selene, pogrążonym w wiecznym śnie, niedostępnym pasterzu Endymionie i Hypnosie, również w nim zakochanym – miłością niespełnioną.

Nie mogąc znieść odrzucenia, bohater wyjedzie za granicę, nie będzie uczestniczył w życiu siostry, szwagra i ich dzieci – dopóki Janek nie zacznie umierać. Wtedy tamten powróci na wezwanie. We dwóch wyjadą na Mazury – do krainy minionego dzieciństwa. Wkrótce po powrocie Janek umrze, a jego przyjaciel zacznie opowiadać ich historię po wielokroć. Będzie ją składał, jak montażysta (wszak zajmuje się tym zawodowo), wierząc, że wyłoni się z tego określona całość. W ten sposób niejako przywołuje swojego jedynego przyjaciela z powrotem, dając dowód pamięci i przywiązania, dlatego ta opowieść nie może ucichnąć. Opuszczony „opowiadacz” staje się zaniedbanym kanarkiem uwięzionym w klatce (sporo w tej powieści ornitologicznych symboli – pojawia się przepłaszany łabędź i pliszka siwa, która daremnie próbuje przeniknąć szybę, aby dostać się do wnętrza domu). Istnieje jeszcze inna przyczyna snucia opowieści – to pozwala bohaterowi oswoić się z własnym nieuchronnym odejściem w przyszłości: „podczepiam się pod tę śmierć z uporem, jakbym dzięki temu mógł uniknąć swojej własnej (znacznie bardziej odrażającej, bo nieokreślonej)”.

Warto czytać „Ucichło” – podobnie jak wcześniejsze „Żywopłoty” – z pewną podejrzliwością. Nie wiadomo właściwie, na ile narratorom w tej prozie można ufać. Na pierwszy plan wysuwają opowieść samą w sobie, obliczają ją na efekt, pragną coś osiągnąć, dlatego bywają skłonni do drobnych stylistycznych oszustw, korekt, uatrakcyjniania, ale też przemilczania, wymigiwania się od odpowiedzi. Również historia zaprezentowana w tej powieści nie wydaje się wolna od zastanawiających streszczeń, niedopowiedzeń czy luk. I co tu jest faktem, a co jedynie jego interpretacją? To intrygujący sposób opowiadania, bo nie pozwala na jednoznaczne dookreślenie całości. Karpińska na ostatnich stronach książki oddaje także głos wdowie po Janku. Choć Ola cierpi, nie jest zanurzona w przeszłości, nie tylko mówi, lecz i działa. Oto inna, zapewne skuteczniejsza, dojrzalsza, forma radzenia sobie z żałobą. Inne jest też ujęcie opowieści – jest krótka, konkretna, przeważnie klarowna, ale nie uwodzi. Można się zastanawiać, czy takie dopełnienie było w ogóle potrzebne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że i bez niego ta powieść by się obroniła, wybrzmiałaby jeszcze mocniej.

„Stoję z boku i bacznie obserwuję. Stoję i opowiadam. Nieustająco opowiadam. A tymczasem gdzieś tam płynie życie” – mówi bohater, przyrodni brat tych „opowiadaczy”, których poznaliśmy w „Żywopłotach”. „Ucichło” Marii Karpińskiej to przejmujący portret człowieka uwięzionego w żałobie, w emocjach i we własnej historii, nierozerwalnie związanej z historią ukochanego przyjaciela. On mierzy się ze śmiercią i z nią walczy tak, jak potrafi: słowami (choć to bardziej ucieczka niż walka). Bohater skazany jest na opowiadanie tej historii wciąż od nowa – aż do końca, cokolwiek ów koniec miałby oznaczać.

Literatura:

M. Karpińska: „Żywopłoty”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2020.
Maria Karpińska: „Ucichło”, Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2022.