ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (456) / 2022

Kamila Czaja,

W LIMBIE I JAM(B)IE (MAŁGORZATA BORYCZKA: 'NIGDZIE')

A A A
Perspektywy rozwoju Małgorzaty Boryczki okazały się zdecydowanie bardziej rozwojowe niż „perspektywy rozwoju małych miasteczek” – jak brzmiał tytuł debiutu młodej autorki. Tamten, sam w sobie już udany, zbiór opowiadań (http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=413&artykul=8328) obiecywał literacką przyszłość. Powieść „Nigdzie” dowodzi, że nie była to czcza obietnica – chociaż sięgając po wydaną przez Niszę drugą książkę Boryczki, bałam się trochę, czy udźwignę kolejny raport z prowincjonalnego dojrzewania w latach 90., bowiem ich wysyp w ostatniej dekadzie nieco stłumił mój entuzjazm, nawet jeśli narracje o dorastaniu w tamtym czasie poruszają we mnie osobiste struny. Na szczęście „Nigdzie” rozwiało takie obawy dosłownie pierwszym zdaniem. Bo czy książka zaczynająca się od razu mocnym: „Pisać nauczył mnie Norwid” (s. 5) mogłaby być porażką?

Oczywiście w samych prezentowanych wydarzeniach porażek nie brakuje. Właściwie całe swoje życie bohaterka-narratorka postrzega w kategoriach porażki. Poruszając się po dawno porzuconym miasteczku swojego dzieciństwa, prowadzi nas nie tylko po jego teraźniejszości, ale i przeszłości, chociaż zmieniło się tu w sumie zaskakująco niewiele. Córka zarobkowych emigrantów, naznaczona piętnem porzucenia, wychowywana przez dziadka, czyli centralną figurę jej życia i snutej (w) „Nigdzie” opowieści, barwnie odmalowuje zarówno generacyjne wspomnienia (kto twierdzi, że nie energetyzował ze Zbigniewem Nowakiem wody przed telewizyjnym ekranem, niech pierwszy rzuci podpisaną butelką), jak i specyfikę miejsca, w którym dorastała. Miasteczka niby typowego, niby wszędzie i nigdzie równocześnie, ale jednak mającego specyficzne ambicje, wynikające choćby z tego, że stał tam akurat pomnik Słowackiego, podczas gdy w miasteczku sąsiednim – Mickiewicza: „(…) jeden wers choćby, jedno słowo działało jak tajne hasło, po którym rozpoznawało się swoich. Ci od Mickiewicza mieli swoje przestwory, suche oceany i natenczas, nasi kamienie na szaniec i Jenerała ze szpadą. W sezonie nie szło kupić malin, żeby nie rozpocząć przy stoisku spontanicznej inscenizacji »Balladyny«” (s. 20).

Umiejętne unikanie prostego realizmu, podszywanie tej małomiasteczkowej historii nadrealizmem i absurdem sprawiają, że „Nigdzie” wyróżnia się wśród książek z misją, questem. Tak, bohaterka powieści wędruje w konkretnym celu: odnalezienia obrazów namalowanych pędzlami kupowanymi na straganie jej dziadka. Jednak odkrywanie losów kolejnych klientów, jakkolwiek samo w sobie całkiem wciągające i niepozbawione złowrogich tajemnic, to głównie droga – jak to przy wszystkich porządnych questach – do budowania samowiedzy. Subtelnie sygnalizowane mitologiczne tropy (jeśli już boginie, to te mniej znane) i czerpanie z katalogu metafor życia jako gry (karcianej bądź bilardowej) pogłębiają tę wędrówkę, ale nie sprowadzają jej do „przypowieści”, ponieważ Boryczka nie traci z oczu konkretu tej jednej, pogubionej na swój własny indywidualny sposób, bohaterki.

Jest więc „Nigdzie” kolejną opowieścią o pamięci i tożsamości, ale na wszelkie sentencjonalne: „Wiesz, jak jest: każdy pamięta wszystko na swój sposób” (s. 139) i „Każdy sam wybiera, w co wierzy” (s. 152) powieść naprawdę zapracowuje scenami, przykładami, dialogami. Cytowane banalne pocieszenia kierowane w stronę bohaterki przez znajomych same się zresztą w tej powieści obnażają. Znając losy wracającej do miasteczka dziewczyny, wiedząc, jak postrzega świat, rozumiemy już bowiem, że to wszystko zdecydowanie bardziej skomplikowane niż w rzucanych mimochodem „złotych myślach”. Jej potyczki z fałszywymi (?) wspomnieniami, snucie w głowie alternatywnych scenariuszy, ciągła niepewność, czy skoro nie pamięta detali (na przykład jadłospisu w lokalnym barze), to może sobie wierzyć w kwestii kluczowych momentów, na których zbudowała autobiografię – to wszystko sprawia, że czytelnicy i czytelniczki też tkwią w niepewności, której nieuznającej cudzysłowów i nawiasów prozie często dzisiaj brakuje.

Chwiejna pamięć, chwiejna tożsamość, bycie – przenośnie i jak najbardziej tu dosłownie – z „niedokończonego domu” (zob. s. 78). Bohaterka „Nigdzie” w swoim rozedrganiu i rozbiciu udaje się Boryczce przekonująco. Oczywiście głównie dzięki temu, że tam, gdzie protagonistka nie panuje nad niczym, pisarka nad językiem panuje świetnie, budując frazy typu: „Jestem bezwładna, bezsilna, bezczynna” (s. 109), „(…) niby normalna, niby poukładana, ale cała jakaś rozpierdolona w proch i pył, porozrywana mentalnie na strzępy, bezustannie przerażona” (s. 109), „Nie lubiłam, gdy mówiła do mnie w liczbie mnogiej. Nie czułam się jak wszyscy; czułam się jak nikt” (s. 119).

Niebanalne charakterystyki ludzi i zjawisk, ich „ostentacyjna” nieraz literackość sprawiają, że Boryczka nie popada w banał jeszcze jednej opowieści o powrocie do przestrzeni dzieciństwa i szukaniu tam praprzyczyny lęków i niepowodzeń. „Nigdzie” jest warte lektury przede wszystkim dla tych zdań zostających w pamięci na dłużej. Jak to dotyczące pani Basi: „Głos miała sztruksowy, na przemian wysoki i niski, jak prążki na moich spodniach z lumpeksu” (s. 113) oraz mój osobisty faworyt: „Dziadek chodził krokiem jambicznym – prawa noga szybka, nieakcentowana, lewa długa, pozostawiająca czas do namysłu” (s. 29). Mocniej „zgrzytnęło” mi coś tylko raz, przy: „Pamięci mojego kalkulatora wstydzę się bardziej niż historii przeglądarki” (s. 52), bo sądzę, że nieco opatrzone memy nie są potrzebne w oryginalnym świecie „boryczkowej” mowy.

„Nigdzie” to godna uwagi powieść. Zwięzła, ale, by trochę „pomiłoszować”, pojemna. Trochę generacyjna, trochę uniwersalna. Trochę realistyczna, trochę nie. Napisana i skomponowana tak precyzyjnie – chociaż o rozbiciu i rozmyciu traktuje.
Małgorzata Boryczka: „Nigdzie”. Nisza. Warszawa 2022.