ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (462) / 2023

Magdalena Piekara,

'CHCIAŁA DZIAŁAĆ, MODERNIZOWAĆ' (AGNIESZKA MROZIK: 'ARCHITEKTKI PRL-U. KOMUNISTKI, LITERATURA I EMANCYPACJA KOBIET W POWOJENNEJ POLSCE')

A A A
Nikt, kto zna książkę Agnieszki Mrozik „Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku” (a także artykuły, które napisała do tej pory), z pewnością nie jest zdziwiony tematyką jej najnowszej książki: „Architektki PRL-U. Komunistki, literatura i emancypacja kobiet w powojennej Polsce”. Mrozik konsekwentnie bada obszary dotyczący kobiet w czasach przełomów, strukturę zmieniającej się sytuacji politycznej i tego, jak relacje władzy wpływają na życie kobiet w danym czasie, a także to, co w badanym okresie osiągnęły i w jaki sposób wpłynęło to na ich sytuację.

Badania nad polskim socrealizmem rozpoczęły się w Polsce jeszcze przed transformacją ustrojową. Wystarczy wspomnieć Piotra Kuncewicza, który w latach 60. pisał o poetyce powieści produkcyjnej, czy Wojciecha Tomasika i jego książkę „Polska powieść tendencyjna 1949–1955. Problemy perswazji literackiej” z końca lat 80. Kolejne prace, przede wszystkim Michała Głowińskiego („Nowomowa po polsku”, „Rytuał i demagogia. Trzynaście szkiców o sztuce zdegradowanej”), dotyczyły przede wszystkim nowomowy – języka publicystyki i propagandy tamtej epoki. W latach 90. organizowano liczne konferencje poświęcone czasom PRL-u i w szczególności – socrealizmowi. Postawały kolejne opracowania szczegółowe (Moniki Brzóstowicz-Klajn, Małgorzaty Oszubskiej) czy ogólne (Jerzego Smulskiego, Zbigniewa Jarosińskiego). Kolejne lata przyniosły nowe kierunki w badaniach: rewizjonizm głównie stosowany w badaniach historycznych (Małgorzata Fidelis, Katarzyna Stańczak-Wiślicz, Agnieszka Mrozik), a także badania reprezentujące krytykę feministyczną, gender studies czy studia nad męskościami w badaniach literaturoznawczych (Sławomir Buryła, Wojciech Śmieja).

Z pewnością nie wymieniłam nawet kilku procent badań (i nazwisk osób je prowadzących), warto jednak zaznaczyć, że badania nad PRL-em i socrealizmem nieustannie się rozwijają, są poszerzane o pewne kwestie, np. z pewnością rozmowa o modernizacyjnym „skoku” powojennym, o której nie wspominano np. w latach 80. i 90., dziś toczy się w sposób wartki. Nie można wszak zanegować takich projektów jak walka z analfabetyzmem i gruźlicą (tak powszechną w tamtym okresie), elektryfikacja (która została zakończona dopiero w latach 70.), reforma rolna, prawodawstwo związane z prawami reprodukcyjnymi i rodziną, a także wiele innych. Warto także, jak Mrozik, dobitnie akcentować, iż „emancypacja kobiet była ważnym elementem programu socjalistycznej modernizacji realizowanego w Polsce po zakończeniu drugiej wojny światowej” (s. 15). Jednak musimy zwrócić uwagę na fakt, że duża część projektów komunistów tworzona po 1945 roku była wewnętrznie sprzeczna, a w dużej mierze niedokończona, a jak pisze Enzo Traverso: „Pamięć lewicy to rozległy kontynent, składający się ze zwycięstw i porażek: te pierwsze, porywające, acz w większości przypadków efemeryczne; te drugie często trwałe” (Traverso 2020: 10).

Zdajemy sobie sprawę z rozmachu odbudowy, ale też wiemy, że niektóre miasta (np. Warszawa) były, ze względów propagandowych, odbudowywane znacznie szybciej. Na dodatek proces ten dokonywał się kosztem innych miast – np. z Wrocławia wywożono do stolicy ok. 90% cegieł z odzysku, a także detale architektoniczne, które służyły później do dekorowania warszawskiej starówki. Po reformie rolnej, która dla najuboższych mieszkańców wsi była jednym z niezaprzeczalnych czynników, które przekonały ich do głosowania w słynnym referendum 3 x „tak”, już kilka lat później wywłaszczano ludzi z tych „przyznanych” wcześniej gruntów w czasie wielkich inwestycji i budów. Tak działo się choćby w przypadku Nowej Huty. Nowa władza przemilczała i w żaden sposób nie zadośćuczyniła za gwałty na wyzwalanych terenach. Z wielka pompą ogłaszano w prasie i kronikach filmowych to, że kobiety były niezwykle potrzebne na placach budowy w całym kraju, a także – co wiemy np. z tekstów Małgorzaty Fidelis – w hutach i kopalniach. Były zachęcane do podejmowania pracy w tym także w zawodach, które do tej pory nie kojarzyły się z ich płcią biologiczną (w zawodach nieuznanych powszechnie za „kobiece”). Przeprowadzano liczne szkolenia, tworzono akty prawne, współdziałano z organizacjami kobiecymi, ale po kilku latach wycofano się z wszystkich wcześniejszych decyzji – ustawowo odebrano kobietom możliwość pracy w różnych zawodach, przy okazji nie zastanawiając się nad konsekwencją tych działań. Przykładowo – nie mogły obsługiwać dźwigów i ciężkiego sprzętu budowlanego, ale mogły pracować jako suwnicowe. Nie mogły pracować na dole w kopalni, chociaż wcześniej je tam wręcz ściągano, przenoszono je więc do pracy na powierzchni – znacznie cięższej i bardziej wymagającej. Duża część wielkiej dyskusji o równouprawnieniu okazała się wyłącznie teoretyczna, szybko likwidowano stanowiska pracy, swoiste wyłomy, przez które kobiety próbowały wejść w męski świat, ale im na to nie pozwolono, ponieważ „istniała różnica pomiędzy męskim, oczywistym awansem”, a samo „równouprawnienie, a więc i udział w publicznych grach socjalizmu, realizowało się raczej w dyskursie niż w praktyce” (Iwasiów 2011: 163).

O ile, co uwypukla Mrozik, trzeba się zgodzić z tym, że pierwsze powojenne lata przyniosły wiele nowych decyzji i prawnych rozstrzygnięć, o tyle – co w omawianej książce już znacznie słabiej wybrzmiewa – kolejne lata PRL-u dla kobiet nie przyniosły wielu pomyślnych wieści, a pomocy państwa, by ulżyć w jakikolwiek sposób kobietom pracujących na dwóch przecież etatach (praca i dom), nawet nie można nazwać niewystarczającą. Była w niektórych aspektach iluzoryczna, po rozbudzeniu początkowych oczekiwań i nadziei niewiele się działo, szczególnie na prowincji. Jak bowiem wiemy, w latach 50. powstało w Polsce kilkaset wiejskich izb porodowych. O ile otwierano je hucznie, przy udziale oficjeli, a czasem nawet kamer filmowych, o tyle zamykano po cichu. Kwestii żłobków i przedszkoli także nie udało się w czasach PRL-u rozwiązać w sposób zadowalający. Cóż, nie udało się to do dziś, tzw. kwestie kobiece nadal bowiem uważa się za drugorzędne czy wręcz nazywa „tematem zastępczym”, zaś trwająca już od ponad trzydziestu lat quasi-dyskusja nad prawami reprodukcyjnymi Polek dobitnie nam to uświadamia.

Mrozik pisze: „Najnowsze prace historyczne poświęcone analizie założeń i skutków planu sześcioletniego dla kobiet zwracają uwagę, że było to ogromne przedsięwzięcie obliczone na »produktywizację« ponad miliona kobiet. Aby je zrealizować, przeprowadzono szereg zmian w oświacie (m.in. rozwinięto szkolnictwo zawodowe) i ustawodawstwie dotyczącym ochrony pracy (m.in. w lutym 1951 zniesiono zakaz zatrudnianie kobiet na nocnych zmianach i pod ziemią)” (s. 224). Z pewnością także w najnowszych pracach historycznych zostaje ukazane, jak procesy emancypacyjne wytraciły tempo. O ile poszczególne kobiety znajdujące się w gronie decyzyjnym i pełniące ważne funkcje, istotne z punktu widzenia nie tylko kwestii kobiecych, lecz także ogólnych, te, które występowały nie tylko na arenie krajowej, ale i międzynarodowej, faktycznie mogły odczuwać zmiany w zakresie możliwości, o tyle kobiety na „dole” drabiny doskonale zauważały, że nie są traktowane tak, jak państwo teoretycznie je nieustannie zapewniało. O nierówności sytuacji np. murarek i murarzy Nowej Huty pisze Katarzyna Kobylarczyk w reportażu historycznym „Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy”.

Ciekawym pendant do tej kwestii jest szeroko ostatnio opisywana historii pierwszej traktorzystki – Magdaleny Figur. W tym miejscu trzeba napisać o udziale kobiet w zawiązku z mechanizacją rolnictwa. W latach 50. i 60. XX wieku bardzo wiele miejsca w mediach i dyskusjach politycznych ta kwestia zajmowała, jednak, o ile na początku można mówić o entuzjazmie i rzeczywistych działaniach, o tyle już w niedługim czasie wszyscy słyszeli jedynie o problemach, zaś „brak sznurka do snopowiązałek” stał się znanym związkiem frazeologicznym, opisującym nieustanny brak i deficyt podstawowych udogodnień pracy na roli. Kobiecy potencjał nie został wykorzystany. Dość szybko przestano mówić o traktorzystkach, które miały stać się awangardą nowego systemu, a skoro przestano mówić – przestano także inwestować w tę gałąź zatrudnienia. Polskie rolnictwo nigdy nie przeszło pełnego procesu kolektywizacji, zaś na gruntach prywatnych pierwsze maszyny rolnicze pojawiły się najwcześniej w latach 70. Były luksusem, a nie codziennością. Większość praco polowych nadal wykonywano ręcznie, zaś sławne kombajny „Bizony” bardzo rzadko docierały na pola rolników indywidualnych, nawet przez pośrednictwo kołek rolniczych.

O pozorności równości wypowiedziała się w latach 80. także Anna Świrszczyńska, co odnotowała w swej książce Katarzyna Szopa: „poetka pozostaje niezwykle krytyczna wobec polityki państwa (…). Obnaża przede wszystkim mit owej równości, godząc w warunki pracy zwykłych kobiet, jak w rozmowie, która w 1981 roku ukazała się na łamach »Panoramy«: »Proszę Pana, jaka tam emancypacja! Nawet w fabrykach włókienniczych, gdzie pracują same kobiety, dyrektorami są mężczyźni. Na ostatnim zjeździe partii przemawiały tylko dwie kobiety«” (Szopa 2022: 120). Takie przykłady można niestety mnożyć w nieskończoność.

W tym miejscu muszę wspomnieć o kwestii, która chyba najbardziej różni mnie i Mrozik – o reprezentacji. O ile obie doskonale wiemy, że sprowadzenie praw kobiet do samej reprezentacji nie powoduje większych zmian, co widzimy, analizując np. liczbę kobiet kandydujących w wyborach skonfrontowaną z liczbą posłanek w ławach sejmowych, o tyle brak reprezentacji także jest pewnym czytelnym sygnałem. Zajmując się powieściami socrealistycznymi, zauważyłam dojmujący brak postaci kobiecych, które posiadałyby moc sprawczą równą mężczyznom. Zjawisko to było dla mnie sygnałem związanym z patriarchatem – powieści odnosiły się do rzeczywistości pozafikcjonalnej, albo tworzyły rzeczywistość postulatywną, czyli opisywały oczekiwany i pożądany stan, uznany za całkowicie klarowny i przez odbiorców uznany za sprawiedliwy. Mrozik z kolei postrzega tę kwestię inaczej. Pisze: „Również w literaturze socrealistycznej awans kobiet nie sprowadzał się jedynie do odwrócenia tradycyjnego porządku płci, tj. do obsadzenia ich zamiast mężczyzn w rolach kierowniczych, ale przede wszystkim do uspołecznienia, czyli włączenia kobiet w sprawy natury ogólniejszej, ważne dla funkcjonowania całej społeczności, nie zaś tylko domu i rodziny” (s. 38). Zauważa także, iż w literaturze dla dzieci i młodzieży dziewczęta mogą być przewodniczkami chłopców, która to obserwacja: „pozwala przełamać współczesne oczekiwanie, że twórczość kobiet, czy szerzej twórczość deklaratywnie emancypacyjna, powinna sprowadzać się do zmian na poziomie reprezentacji tj. do obsadzania dziewczynek i kobiet w rolach pierwszoplanowych, kierowniczych, bo tylko w ten sposób potwierdzi zgodność emancypacyjnej teorii z praktyką. Tymczasem literatura socrealistyczna, w tym dla dzieci i młodzieży, przede wszystkim stawia sobie za cel tworzenie wizji egalitarnego, sprawiedliwego społeczeństwa, w którym równouprawnienie nie byłoby osobnym tematem” (s. 238).

W tym rodzaju myślenia nie możemy nie dostrzec niebezpieczeństw, które, niestety, już raz stały się udziałem kobiet polskich (o czym choćby wspomina cytowana wcześniej Świrszczyńska). Reprezentacja jest istotna, szczególnie gdy męskość stanowi „synonim człowieczeństwa, a w tym przypadku także ducha rewolucji – wyznacza punkt odniesienia dla kobiecości, a nie odwrotnie” (Buryła 2016: 148). W podobnym duchu pisze, rozumiejąc, do czego mogą – i najczęściej prowadzą – uogólnienia dotyczące społeczeństwa jako całości i równouprawnienia potraktowanego jako stan osiągnięty, Sylviane Agacinski: „Abstrakcyjny punkt widzenia jest także dobrym strażnikiem status quo, powtarzanie, że człowiek nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, mnoży tradycyjne nierówności związane z różnicą płci w sferach życia rodzinnego, ekonomicznego, społecznego i politycznego (…). Działając z godnie z zasadą wyłączonego środka, abstrakcyjny uniwersalizm zawsze dąży do utożsamienia podmiotu czy człowieka z jednym z dwóch pojęć różnicy, którą stara się ignorować. W ten sposób podmiot nie będący »ani mężczyzną, ani kobietą« postrzegany jest według męskiego wzoru, tak jak »człowiek« w dokumentach dotyczących praw człowieka jest obywatelem płci męskiej . W taką oto pułapkę androcentryzmu często wpadały feministki o orientacji »uniwersalistycznej«” (Agacinski 2000: 87–89). Gdyby rzeczywiście PRL wytworzył egalitarne, sprawiedliwe społeczeństwo, a nawet jedynie jego wizję, to w roku 1989, gdy Shana Penn pytała o doświadczenie kobiece działaczek opozycyjnych, nie usłyszałaby słów: „Polska wiele zawdzięcza kobietom. Masę zrobiły, ale jakoś nie znalazło się dla nich miejsca w tej pięknej historii” (Penn 2003: 7). A i dziś pewnie prawa kobiet (w tym prawa reprodukcyjne i choćby podział obowiązków domowych), mimo rewolucji – w swej istocie konserwatywnej – z 1989 roku wyglądałyby zdecydowanie inaczej.

Faktycznie, kobiety polskie w latach 50. były uczestniczkami i beneficjentkami modernizacyjnego „skoku”. Jednak już protesty robotnicze w 1956 roku ukazały dobitnie, jakim kosztem ów skok się dokonywał. Jedną z przyczyn „Poznańskiego Czerwca” było przecież swoiste ukaranie bardziej aktywnych, pracowitych czy przedsiębiorczych robotnic i robotników, którzy za pracę ponadwymiarową zostali obciążeni krzywdzącymi podatkami. Ta finansowa kara dotknęła przede wszystkim przodownice i przodowników pracy, a także osoby pracujące na akord.

Gdy czytałam książkę Mrozik, natrętnie wracały do mnie słowa, jakie poświęciła opisowi postaci doktor Ewy z popularnego serialu, które postanowiłam uczynić tytułem niniejszej recenzji: „chciała działać, modernizować” (s. 255). Doskonale, w swej lapidarności, przedstawiają dążenia i działania legionów kobiet, często zapominanych i zmarginalizowanych, a po wiekach dopiero dostrzeżonych, niekiedy wreszcie docenionych (wystarczy tu wspomnieć Hypatię czy Olimpię de Gouges). Ta chęć do podjęcia aktywności, a także związane z nią próby działania oraz ich efekty, towarzyszą od zarania wieków aktywności kobiecej – dążeniu do zmiany własnej (lub grupowej) sytuacji w zderzeniu z wszechwładnym patriarchatem i konsekwencjami, z jakimi musi mierzyć się kobieta, która walczy o swoje prawa.

Notabene do rozdziału, którego duża część poświęcona jest przywołanemu serialowi, wkradł się niewielki, ale znaczący błąd. Mrozik pisze „Wyemitowaną w pierwszych miesiącach rządów Edwarda Gierka »Doktor Ewę« postrzegam przede wszystkim jako podsumowanie gomułkowskiego blisko piętnastolecia, ale też jako zapowiedź nowego otwarcia” (s. 253). Mogłoby tak być, gdyby nie fakt, iż Gierek został pierwszym sekretarzem PZPR w ostatnich dniach grudnia 1970 roku, po dramatycznych wydarzeniach (krwawo stłumionym wystąpieniu robotników na Wybrzeżu) zastąpił na tym stanowisku skompromitowanego Władysława Gomułkę. Zmiana ta nie była oczekiwana, wydarzyła się nagle (władza natychmiast chciała uspokoić nastroje społeczne), w takim kontekście film, którego premiera przypada na czasy przed objęciem władzy przez Gierka, nie może być związana w jakikolwiek sposób z „nowym otwarciem”. Poparcie dla Gierka i oczekiwania związane z jego rządami, szczególnie po haśle rzuconym przez niego na wiecu: No to jak, towarzysze, pomożecie? – które dość szybko zostało przyjęte z entuzjazmem przez obywatelki i obywateli – pojawiły się przynajmniej rok lub dwa później. Faktem jest więc, że serial „Doktor Ewa” należy rozpatrywać wyłącznie w kontekście oceny epoki gomułkowskiej. Mrozik zauważa, że tytułowa bohaterka serialu zostaje „wykreowana na przedstawicielkę swojego pokolenia, pragnącego się wybić, zerwać z gnuśnością »małej stabilizacji«, wyzwolić z hierarchicznych układów, w których ton nadawali starsi, dyscyplinujący i pouczający innych” (s. 254).

O ile właśnie lata 50. XX wieku w Polsce cechował modernizacyjny „skok”, o tyle kolejna dekada przyniosła rozczarowanie przytłaczającą w istocie mieszczańską stagnacją. Młodzież z dużych miast znajdowała się w stosunkowo dobrej sytuacji – poza tą mieszkaniową, która była bolączką społeczną przez całe jego trwanie (poza krótkim okresem w latach 70., gdy faktycznie powstawało wiele nowych mieszkań). Jednak ich rówieśniczki i rówieśnicy z prowincji (szczególnie ze wsi) żyją w diametralnie innych warunkach, zaś możliwość zdobycia wykształcenia i dobrej pracy nie rysuje się dla nich w jasnych barwach (wykluczenie komunikacyjne – wówczas tak nienazywane, wszak transport, zarówno kolejowy i autobusowy, był kolejnym wielkim problemem PRL-u, zaś zdobycie jakiegokolwiek mieszkania w mieście graniczyło z cudem). Pisze o tym w „Tekstach Drugich” Małgorzata Fidelis, która zauważa olbrzymi rozdźwięk między marzeniami a rzeczywistością dziewcząt z prowincji, które dość często nosiły wiadrami wodę ze studni, a łazienka w wiejskim domu nadal była nieosiągalnym luksusem: „nowoczesna dziewczyna wyobrażała siebie w technologicznie zaawansowanej kuchni, w której »roboty zmyją naczynia, obiorą ziemniaki, napalą w piecach, zejdą po wodę do studni«. Obraz robotów wyciągających wiadra wody z przednowoczesnej studni przejmująco przypomina czytelnikom, że wczesne lata 60. w Polsce dalekie były od ideału nowoczesnego państwa, które wyobrażali sobie politycy i publicyści. Warto przypomnieć, że na początku lat 60, ponad połowa społeczeństwa mieszkała na wsi” (Fidelis 2015: 313). Znacznie bardziej realistycznym obrazem wsi i awansu społecznego byłby więc raczej późniejszy serial „Daleko od szosy” z 1976 roku.

W opowieści Mrozik musimy dostrzec pęknięcie, rozziew, które zawsze nam towarzyszą przy analizie sytuacji kobiet w czasach komunizmu. Z jednej strony widzimy potencjał czasów tużpowojennych, zmiany w systemie prawnym, które rozbudziły zarówno oczekiwania kobiet, jak i doprowadziły w dużej mierze do rzeczywistego ich uczestnictwa w procesie tworzenia nowego państwa, z drugiej zaś – patriarchalne rozwiązania, które, poczynając choćby od wyrugowania z języka żeńskich form zawodowych, przez niewielkie nakłady na ginekologię i położnictwo, a na utrwaleniu „dwuetatowości” kobiet kończąc, są doświadczeniem naszych matek babek i prababek. Dlatego tak niesłychanie trudno pisać jest o czasach PRL-u, by objąć wszystkie aspekty rzeczywistości. Z jednej strony te wydarzenia diametralnie odmieniają powojenną rzeczywistość kraju (jak lata 50. i 70., aczkolwiek ze znanymi nam już dziś ich konsekwencjami), a z drugiej tworzą podwaliny pod późniejsze, już kapitalistyczne nierówności, jak np. komunikacja czy brak inwestycji na wsi. Musimy, podobnie jak Mrozik, pamiętać o tym, że nawet obraz stalinizmu powinien być wielowymiarowy i wieloaspektowy, dotyczyć zarówno aresztowań politycznych, jak i możliwości związanych ze zdobyciem wykształcenia. Musimy dostrzec, zbadać i starać się zrozumieć tę ambiwalencję: „Wszystko to składa się na wielowymiarowy obraz stalinizmu. Jego przekaz na temat społecznych ról kobiet był wewnętrznie pęknięty: elementy emancypacyjne współistniały z elementami konserwatywnymi” (s. 240).

Najlepiej chyba tę złożoność tamtych czasów w Europie Środkowej i Wschodniej opisał Enzo Traverso, którego myśl z pewnością będzie bliska zarówno mnie, jak i Agnieszce Mrozik, chociaż w wielu kwestiach zgodzić się nie możemy: „Żeby ująć rewolucję w sposób historyczny należy odejść od mitów. Ale nie wystarczy też ich usunięcie. Należałoby raczej je badać, analizować i wyjaśniać, mogą one bowiem mieć w sobie niezwykłą siłę. (…) Ale komunizm nie był tylko orwellowskim koszmarem, był również ruchem, któremu udało się dać poczucie godności klasom niższym i rozbudzić nadzieje licznych pokoleń. Przez całą historię XX w. przewija się ten Janus o dwóch obliczach, zdolny jednocześnie do wprowadzania w życie systemu totalitarnego i silnych aspiracji emancypacyjnych, mobilizując w skali planety miliony mężczyzn i kobiet” (Traverso 2014: 104).

Podobnie jak Mrozik nie zgadzam się, żeby patrzeć na lata PRL-u „jako na przestrzeń albo reakcji, albo postępu” (s. 241), zaś ludzkie doświadczenia sprowadzać do stwierdzeń o charakterze wartościujących uogólnień, a ich samych upraszczająco przedstawiać jako „onych”, „obcych”, „ukąszonych”, „oczarowanych i rozczarowanych marksizmem” (s. 22).

Na koniec chciałabym odnieść się do ostatniego rozdziału książki Mrozik, w którym pisze ona o swoistym wstydzie i niechęci poznania własnego dziedzictwa, chęci przemilczenia go. Bardzo często nasza własna przeszłość (przeszłość naszej rodziny) są związane, o czym nie wiemy lub wiedzieć nie chcemy, z owym powojennym okresem przemian i modernizacji, który wiązał się z polityką władz komunistycznych. Dlatego muszę w tym miejscu wspomnieć o moim dziadku Marianie, przedwojennym komuniście i partyzancie AL-u, a także babci, która przed wojną była robotnicą niewykfalifikowaną w przemyśle, po wojnie zaś, dzięki kursom, stała się opiekunką dzieci w żłobku tygodniowym, który powstał przy fabryce zapałek na Ziemiach Odzyskanych. Moi drudzy dziadkowie uczestniczyli w reformie rolnej, zaś ich syn, a mój ojciec (i jego brat bliźniak) byli budowniczymi Nowej Huty. Dodam jedynie łyżkę dziegciu, że w wyniku reformy rolnej moi dziadkowie (z czwórką dzieci) otrzymali dwa – oddalone od siebie o kilka kilometrów – hektary pola nie najwyższej jakości ziemi, z których musieli (tuż po otrzymaniu) zapłacić podatek, a także corocznie uiszczać kontyngent (w zbożu i mięsie) oraz odpracowywać tzw. szarwark. Ustalanie wymiaru szarwarku we wczesnych latach PRL-u należało do gromadzkich rad narodowych – moi małorolni dziadkowie (poza ziemią z reformy nie mieli innych gruntów) odpracowywali (budowa dróg, kopanie rowów, wznoszenie mostów i budynków użyteczności publicznej) sześć dni roboczych w ciągu roku.

W internetowej rozmowie z Jakubem Dymkiem Agnieszka Mrozik powiedziała, że dyskusję, a nawet polemikę nad swoją książką uznaje za całkowicie naturalną, pod warunkiem, że jej pracę będzie się traktować w sposób poważny. Nie ze wszystkimi aspektami książki (z których kilka wybrałam w niniejszej recenzji) Mrozik mogłam się zgodzić, jednak chcę podkreślić – mam nadzieję – że tak obszerna praca, której autorka poświęciła dziesięć lat badań, zasługuje wyłącznie na poważne omówienia, analizy, dopowiedzenia i polemiki.

LITERATURA:

Agacinski S.: „Polityka płci”. Przeł. M. Falski. Warszawa 2000.

Buryła S.: „»Prawdziwi« mężczyźni. O prozie socrealizmu i jej kontynuatorach”. „Śląskie Studia Polonistyczne” 2016, nr 1–2.

Dymek J.: „Komunistki, feministki, architektki PRL-u” [rozmowa z Agnieszką Mrozik] https://www.youtube.com/watch?v=blptgUsbR9M&ab_channel=JakubDymek.

Fidelis M.: „Czy jesteś nowoczesną dziewczyną? Młode Polki a kultura konsumpcyjna w latach 60.”. „Teksty Drugie” 2015, nr 2.

Iwasiów I: „Powieść w obiegach. Lata osiemdziesiąte i kontynuacje”. W: „Prywatne/publiczne. Gatunki pisarstwa kobiecego”. Red. I. Iwasiów. Szczecin 2011.

Penn S.: „Podziemie kobiet”. Przeł. H. Jankowska. Warszawa 2003.

Szopa K.: „Wybuch wyobraźni. Poezja Anny Świrszczyńskiej wobec reprodukcji życia społecznego”. Katowice 2022.

Traverso E.: „Historia jako pole bitwy. Interpretacja przemocy XX w.”. Przeł. Ś.F. Nowicki. Warszawa 2014.

Traverso E.: „Lewicowa melancholia. Marksizm, historia i pamięć”. Przeł. W. Gilewski. Warszawa 2020.
Agnieszka Mrozik: „Architektki PRL-U. Komunistki, literatura i emancypacja kobiet w powojennej Polsce”. Instytut Badań Literackich. Warszawa 2022 [seria: Lupa Obscura].