
O WSZYSTKIM I O NICZYM, NAJMNIEJ O ANTROPOCENIE (KATARZYNA GÓRCZYŃSKA-SADY, WOJCIECH SADY: 'ANTROPOCEN. SZANSE I ZAGROŻENIA')
A
A
A
W dwóch słowach: nie warto. Ponieważ nawet recenzja krytyczna jest jakąś formą nobilitacji, na którą moim zdaniem ta książka nie zasługuje, ograniczę uzasadnienie do trzech punktów.
Po pierwsze, nie jest to książka naukowa. Najbliżej jej do publikacji popularnonaukowej, zresztą sami autorzy stawiają sobie za cel wytłumaczenie procesów cywilizacyjnych i fizycznych, które doprowadziły nas do „szans i zagrożeń” współczesnego świata. Wyobrażam więc sobie, że ktoś, kto nie wie absolutnie nic o szeroko pojętym kryzysie ekologiczno-klimatycznym, mógłby wyciągnąć z tej publikacji coś dla siebie, ale nie uzbierałoby się tego wcale tak wiele. Cała książka utrzymana jest bowiem dosłownie na poziomie podręcznika szkolnego. Zaryzykuję twierdzenie, że gdyby została ona poddana procesowi ślepej recenzji, nie przeszłaby go pozytywnie. Dość odnotować, że cała bibliografia tej 220-stronicowej publikacji zajmuje niewiele ponad jedną stronę. Coś niebywałego dzieje się tu z przypisami bibliograficznymi. Kilka znajduje się we wstępie, po czym znikają one całkowicie, by ni stąd, ni zowąd powrócić około 160 strony, ale tylko na chwilę. Skutkiem tego nie wiadomo, skąd autorzy czerpią swoje informacje. Owszem, we wstępie zaznaczają, że „większość” danych pochodzi ze strony internetowej Our World in Data, ale umówmy się…
Po drugie, nie jest to książka o antropocenie. Skoro już wspomniałem o bibliografii, udało mi się w niej naliczyć dosłownie dwie (!) pozycje poświęcone bezpośrednio tej problematyce i zaledwie kilka więcej dotyczących szerszego zagadnienia kryzysu ekologiczno-klimatycznego. Tę niedoreprezentację odzwierciedla treść książki, w której słowo „antropocen” prawie w ogóle nie pada. Zamiast tego otrzymujemy cztery rozdziały o dziejach ludzkości, jeden (powiedzmy) metodologiczny zadający pytanie, czy żyjemy w najlepszym z dotychczasowych ludzkich światów, sześć o kolizji, w jaką działania ludzkie wchodzą z przyrodą (najlepsza część książki i jedyna, którą od biedy można uznać za jako tako związaną z antropocenem), i dwa mgliście odpowiadające na pytanie, dlaczego nie udaje nam się zapobiec zagrożeniom.
Moim zdaniem pięciu pierwszych rozdziałów w ogóle mogłoby nie być. Jak już wspomniałem, cztery z nich opowiadają dosłownie szkolną wersję historii ludzkości w pigułce – od rewolucji neolitycznej, przez cywilizacje Grecji i Rzymu, dokonania nauki i kultury islamu, rozwój nauki zachodniej w XVII wieku, rewolucję przemysłową, kolonializm, I i II wojnę światową, po wielkie przyspieszenie po 1950 roku. Oczywiście wszystko to ma jakiś związek z nadejściem antropocenu, ale abstrahując od faktu, że autorzy nie wyjaśnili jaki, czy da się upakować całą tę opowieść na 70 stronach bez uszczerbku dla jej jakości?
Lepiej wypadają rozdziały kolejne, z których laik rzeczywiście dowie się, jak możliwe było zbudowanie bomby atomowej, jakie procesy chemiczne i fizyczne stoją za powstawaniem stratosferycznej dziury ozonowej czy za koncentracją gazów cieplarnianych w atmosferze, dlaczego ekstensywne rolnictwo przemysłowe szkodzi Ziemi itd. Wszystko to jednak nadal utrzymane w poetyce podręcznikowej. Ostatnie dwa rozdziały, mające odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie udaje nam się przeciwdziałać negatywnym procesom, nie realizują obietnicy ze wstępu, że „uzupełnią” diagnozy Ewy Bińczyk z książki „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu”. Bińczyk pisała bowiem o tych samych sprawach (fabrykowanie dezinformacji, problemy z naukowym obrazem świata, uzależnienie od konsumpcjonizmu, nierówności społeczne), za to w o wiele rozleglejszy sposób.
Po trzecie wreszcie, autorzy dokonali w książce kilku dziwnych wyborów, które nie do końca umiem sobie wytłumaczyć. Wspomniany rozdział metodologiczny stara się odpowiedzieć na pytanie o „najlepszy z możliwych światów” z perspektywy utylitarystycznej. Moim zdaniem perspektywa ta ma się nijak do kryzysu antropocenowego, który dowodzi, że utylitaryzm pojmuje dobro/użyteczność w bardzo wąski, antropocentryczny sposób. Autorzy też jakby zdają sobie z tego sprawę, skoro po wychwaleniu tego, że żyjemy dłużej i zdrowiej, mamy pod dostatkiem żywności, a wielu z nas posiada bardzo dużo zasobów, stwierdzają, że cały ten współczesny dobrobyt zmienił Ziemię w „Titanica” (zob. s. 89). Niewiele miejsca poświęcają przy tym nierównej dystrybucji owych „bogactw”.
Rozdział o utylitaryzmie daje jednak przynajmniej podstawy, by wejść z autorami w merytoryczną polemikę. Trudno mi natomiast odnieść się do tego, dlaczego tak ważne w opowieści o „antropocenie” są dla nich akurat XX-wieczne ruchy eugeniczne, a nie, dajmy na to, neokolonialne praktyki korporacyjne. Ciekawe także, że autorzy czują się w obowiązku wytłumaczyć się z używania terminu „Biali”, ale przechodzą do porządku dziennego nad „Indianami” czy – uwaga – „Murzynami”. Daleki jestem od sprowadzania problemów antropocenu do kwestii językowych, ale bezprecedensowe wyzwanie tej epoki wiąże się chyba również z koniecznością zmiany słownika i odzwierciedlanych przezeń sposobów myślenia. To by jednak wymagało rzeczywistego zaangażowania się w dyskurs antropocenowy, a nie zwykłego podpinania się pod modną kategorię.
Po pierwsze, nie jest to książka naukowa. Najbliżej jej do publikacji popularnonaukowej, zresztą sami autorzy stawiają sobie za cel wytłumaczenie procesów cywilizacyjnych i fizycznych, które doprowadziły nas do „szans i zagrożeń” współczesnego świata. Wyobrażam więc sobie, że ktoś, kto nie wie absolutnie nic o szeroko pojętym kryzysie ekologiczno-klimatycznym, mógłby wyciągnąć z tej publikacji coś dla siebie, ale nie uzbierałoby się tego wcale tak wiele. Cała książka utrzymana jest bowiem dosłownie na poziomie podręcznika szkolnego. Zaryzykuję twierdzenie, że gdyby została ona poddana procesowi ślepej recenzji, nie przeszłaby go pozytywnie. Dość odnotować, że cała bibliografia tej 220-stronicowej publikacji zajmuje niewiele ponad jedną stronę. Coś niebywałego dzieje się tu z przypisami bibliograficznymi. Kilka znajduje się we wstępie, po czym znikają one całkowicie, by ni stąd, ni zowąd powrócić około 160 strony, ale tylko na chwilę. Skutkiem tego nie wiadomo, skąd autorzy czerpią swoje informacje. Owszem, we wstępie zaznaczają, że „większość” danych pochodzi ze strony internetowej Our World in Data, ale umówmy się…
Po drugie, nie jest to książka o antropocenie. Skoro już wspomniałem o bibliografii, udało mi się w niej naliczyć dosłownie dwie (!) pozycje poświęcone bezpośrednio tej problematyce i zaledwie kilka więcej dotyczących szerszego zagadnienia kryzysu ekologiczno-klimatycznego. Tę niedoreprezentację odzwierciedla treść książki, w której słowo „antropocen” prawie w ogóle nie pada. Zamiast tego otrzymujemy cztery rozdziały o dziejach ludzkości, jeden (powiedzmy) metodologiczny zadający pytanie, czy żyjemy w najlepszym z dotychczasowych ludzkich światów, sześć o kolizji, w jaką działania ludzkie wchodzą z przyrodą (najlepsza część książki i jedyna, którą od biedy można uznać za jako tako związaną z antropocenem), i dwa mgliście odpowiadające na pytanie, dlaczego nie udaje nam się zapobiec zagrożeniom.
Moim zdaniem pięciu pierwszych rozdziałów w ogóle mogłoby nie być. Jak już wspomniałem, cztery z nich opowiadają dosłownie szkolną wersję historii ludzkości w pigułce – od rewolucji neolitycznej, przez cywilizacje Grecji i Rzymu, dokonania nauki i kultury islamu, rozwój nauki zachodniej w XVII wieku, rewolucję przemysłową, kolonializm, I i II wojnę światową, po wielkie przyspieszenie po 1950 roku. Oczywiście wszystko to ma jakiś związek z nadejściem antropocenu, ale abstrahując od faktu, że autorzy nie wyjaśnili jaki, czy da się upakować całą tę opowieść na 70 stronach bez uszczerbku dla jej jakości?
Lepiej wypadają rozdziały kolejne, z których laik rzeczywiście dowie się, jak możliwe było zbudowanie bomby atomowej, jakie procesy chemiczne i fizyczne stoją za powstawaniem stratosferycznej dziury ozonowej czy za koncentracją gazów cieplarnianych w atmosferze, dlaczego ekstensywne rolnictwo przemysłowe szkodzi Ziemi itd. Wszystko to jednak nadal utrzymane w poetyce podręcznikowej. Ostatnie dwa rozdziały, mające odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie udaje nam się przeciwdziałać negatywnym procesom, nie realizują obietnicy ze wstępu, że „uzupełnią” diagnozy Ewy Bińczyk z książki „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu”. Bińczyk pisała bowiem o tych samych sprawach (fabrykowanie dezinformacji, problemy z naukowym obrazem świata, uzależnienie od konsumpcjonizmu, nierówności społeczne), za to w o wiele rozleglejszy sposób.
Po trzecie wreszcie, autorzy dokonali w książce kilku dziwnych wyborów, które nie do końca umiem sobie wytłumaczyć. Wspomniany rozdział metodologiczny stara się odpowiedzieć na pytanie o „najlepszy z możliwych światów” z perspektywy utylitarystycznej. Moim zdaniem perspektywa ta ma się nijak do kryzysu antropocenowego, który dowodzi, że utylitaryzm pojmuje dobro/użyteczność w bardzo wąski, antropocentryczny sposób. Autorzy też jakby zdają sobie z tego sprawę, skoro po wychwaleniu tego, że żyjemy dłużej i zdrowiej, mamy pod dostatkiem żywności, a wielu z nas posiada bardzo dużo zasobów, stwierdzają, że cały ten współczesny dobrobyt zmienił Ziemię w „Titanica” (zob. s. 89). Niewiele miejsca poświęcają przy tym nierównej dystrybucji owych „bogactw”.
Rozdział o utylitaryzmie daje jednak przynajmniej podstawy, by wejść z autorami w merytoryczną polemikę. Trudno mi natomiast odnieść się do tego, dlaczego tak ważne w opowieści o „antropocenie” są dla nich akurat XX-wieczne ruchy eugeniczne, a nie, dajmy na to, neokolonialne praktyki korporacyjne. Ciekawe także, że autorzy czują się w obowiązku wytłumaczyć się z używania terminu „Biali”, ale przechodzą do porządku dziennego nad „Indianami” czy – uwaga – „Murzynami”. Daleki jestem od sprowadzania problemów antropocenu do kwestii językowych, ale bezprecedensowe wyzwanie tej epoki wiąże się chyba również z koniecznością zmiany słownika i odzwierciedlanych przezeń sposobów myślenia. To by jednak wymagało rzeczywistego zaangażowania się w dyskurs antropocenowy, a nie zwykłego podpinania się pod modną kategorię.
Katarzyna Górczyńska-Sady, Wojciech Sady: „Antropocen. Szanse i zagrożenia”. Wydawnictwo Naukowe PWN. Warszawa 2022 [seria: Cywilizacyjne wyzwania współczesności].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |