
CZY MEDUZA SIĘ ŚMIEJE? (JESS ZIMMERMAN: 'KOBIETY I INNE POTWORY. TWORZENIE NOWEJ MITOLOGII')
A
A
A
Mitologia według kobiet, kobiety w mitach, mity o kobietach, mityczne postaci wykorzystywane jako figura (tu wstaw dowolne zagadnienie) – to już naprawdę mocno przetarte szlaki w myśleniu i pisaniu feministycznym. Jess Zimmerman w „Kobietach i innych potworach. Tworzeniu nowej mitologii” bierze na warsztat mityczne potwory i przykłada je do własnych przeżyć, innych tekstów kultury, historii medialnych, uważnie przyglądając się, do czego kobiety-potwory (nam) służą i co możemy z nimi zrobić. Temat, owszem, zgrany, ale eseje Zimmerman są warte uwagi.
Przede wszystkim jasno widać, że mitologia grecka jest ciągle żywa. Czego byśmy nie uczynili, w naszym kręgu kulturowym (przyjmijmy szeroko – w euroatlantyckim) mitologia grecka wiedzie prym. Jest kodem czytelnym dla większości, częściowo dzięki edukacji szkolnej, choć nie brakuje entuzjastów, których szkoła zachęcać nie musi. Zimmerman cytuje tweeta @liliesuperstar: „Ok, koniary tryskają energią, ale pogadajmy o prawdziwych torpedach wśród walniętych lasek z gimbazy: o maniaczkach mitologii starożytnej” (s. 16). Jako przedstawicielka obu grup (koniara i maniaczka mitologii starożytnej) jestem prawdopodobnie wyjątkowo mocno walniętą torpedą, ale mogę z tym żyć. Zimmerman pisze, że „potwory z niniejszej książki są częścią mitologii, pod której wpływem ukształtowała się obecna kultura. To bajki opowiadane sobie przez patriarchat przed snem” (s. 18). Wybór tego kręgu mitologicznego nie jest przypadkowy ani też podyktowany wyłącznie pasją autorki: „Ramy niniejszej książki nadają jednak postacie z mitologii greckiej, choć nie dlatego, że ich historie są najciekawsze, lecz dlatego, że wyrządziły nam największą krzywdę. Nie zamierzam wynosić tych opowieści na piedestał, chcę je jedynie przeanalizować, przyjrzeć się, w jaki sposób pełnią w naszej kulturze funkcję skondensowanych pakietów oczekiwań i jak można je obalić” (s. 18). Trudno nie zgodzić się z takim rozpoznaniem – możemy poszukiwać korzeni, odzyskiwać mitologie słowiańskie, odnajdywać ich ślady w języku i kulturze, ale nie są one tak żywym dziedzictwem jak mitologia grecka.
Zimmerman zaczyna od wstępu do czytelniczek, w którym określa, kto jest projektowaną odbiorczynią jej książki. A to szeroki adres czytelniczy, włączający zarówno osoby „wychowywane i wdrażane do życia jako dziewczynka” (s. 7), jak i osoby, do których społeczeństwo obecnie zwraca się jak do kobiet. Znalazło się też miejsce dla mężczyzn, którzy choć raz zostali porównaniu do kobiety lub uznani za niewystarczająco męskich – o ile tylko są gotowi przyznać, że kiedykolwiek miało to miejsce (przyjmijmy więc, że nie będzie to przytłaczająco liczna grupa). Poprzedzanie książki takim wstępem może wydać się nadmiarowe, zbyt „poprawne politycznie”, jednak moim zdaniem jest istotne w momencie, w którym „feministyczne” czy „kobiece” nie zawsze oznacza przyjazne i otwarte. Być może za kilka (lub kilkanaście) lat ten wstęp wyda się „ramotką”, jednakże w bieżącej sytuacji dyskursywnej uważam jego umieszczenie za dobry krok.
W kolejnych rozdziałach Zimmerman mierzy się z kobiecą solidarnością i rywalizacją, wstydem, gniewem, trudną relacją z własnym ciałem, jedzeniem, głodem, normami i wymaganiami oraz ich przekraczaniem. Pisze o Meduzie, Skylli i Charybdzie, Furiach, syrenach, Sfindze, Lamii, Chimerze, Hydrze i harpiach. Pisze też dużo o sobie, swoich przeżyciach, trudnościach, próbach wyzwolenia, osobistych doświadczeniach. To także stały już motyw feministycznej eseistyki, jednakże w opowieści Zimmerman nie zawsze mogłam się przejrzeć i odnaleźć. Nie jest to do końca zarzut, autorka nie ma obowiązku być lustrem dla absolutnie wszystkich kobiet, które sięgną po jej książkę, jednakże coś w sposobie prowadzenia tej opowieści nie zagrało. W przypadku np. „Złej feministki” Roxane Gay czy „Dziewczyństwa” Melissy Febos, które także były bardzo osobistymi książkami eseistycznymi, nie odnosiłam takiego wrażenia przy lekturze, choć z autorkami i ich doświadczeniami miałam jeszcze mniej wspólnego niż z Zimmerman (przynajmniej sądząc na podstawie tekstowych ekspozycji wszystkich autorek). Tak jakby w tych wszystkich, czasami bardzo osobistych i naładowanych emocjami, fragmentach brakowało spójności, czegoś, co by je łączyło w opowieść – poza aspektem quasi-autobiograficznym oraz, oczywiście, figurami kolejnych potworzyc. Jakby nie tworzyły opowieści, a jedynie migawki, emocjonalnie naładowane, osobiste, często bardzo udane literacko, ale jedynie migawki. Jakby autorka próbowała, ale bała się całkiem podążyć za sobą, podążając raczej za potworami i dopasowując do nich swoje doświadczenia. Efekt nie jest może zły, ale mógłby okazać się znacznie lepszy, głębszy, mocniej działający na czytelniczkę, gdyby osobista opowieść była – no właśnie, opowieścią.
Zimmerman sprawnie tworzy ironiczne pointy, zwłaszcza w rozdziale o Meduzie („Jak zmienić mężczyznę w kamień”). Dwie są szczególnie udane, jedna tak bardzo, że wydawca zdecydował się umieścić ją na czwartej stronie okładki oraz w materiałach promocyjnych – „Nie musimy mieć dwóch głów, by uchodzić za potworę. Wystarczą dwa podbródki” (s. 33). Druga dotyczy przedstawień czarnych charakterów: „Są częściej od innych dotknięte kalectwem, ale częściej bywają także ciemne, stare, grube lub szalone. Jedna z rzeczy, które rzucają się w oczy, to bardzo niski próg brzydoty dla postaci kobiecych. Wystarczy wyglądać jak Helena Bonham Carter, tylko długo się nie czesać” (s. 29). Rozważania na temat brzydoty i piękna należą do zdecydowanie najciekawszych w całej książce, chociaż bardzo ciekawe są także rozdziały o Chimerze („Głębokie domy”) oraz syrenach („Śpiewając dla chleba”). Zamykający całość epilog „Matka potworów” to zarazem opowieść o Echidnie, matce potworów (które, jak zauważa autorka, często są ze sobą blisko spokrewnione), jak i o wstydzie. Za największą zaletę „Kobiet i innych potworów” należałoby uznać brak łatwych odpowiedzi i gotowych recept. Nie chodzi o to, aby „przebudzić się”, odrzucić schematy i wziąć Meduzę na sztandary, by wydarzyła się wielka zmiana, a życie od tej pory było pasmem przepotwornych sukcesów i spełnienia. Opowieści można przeredagować, przekompilować, spojrzeć na nie inaczej, ale sens książki Zimmerman tkwi w sprawczej mocy sprzeciwu, nawet drobnego. „I to w ostatecznym rachunku jest najważniejsze: nie dumne obnoszenie się na co dzień ze swoją monstrualnością, lecz znajdowanie niepozornych sposobów na płodzenie sprzeciwu i odstępstwa, na karmienie i pielęgnowanie rzeczy, które podobno nam nie przystoją, aż wyrośnie z nich coś wielkiego” (s. 262).
„Kobiety i inne potwory” nie są książką o pretensjach akademickich. Nie oznacza to automatycznie, że jest to pozycja lekka, łatwa, przyjemna i pozbawiona intelektualnych ambicji. W swoim kształcie może trafić do szerszego grona odbiorczyń, niż udaje się to akademickim rozważaniom czy książkom orbitującym wokół akademii, co jest niewątpliwie zaletą tej publikacji. Nie trzeba też być maniaczką mitologii czy jej wybitną znawczynią, aby podążać za wywodem Zimmerman. Można za to odnaleźć w książce nowe bohaterki, nowe figury. Na przykład okładkową Meduzę, zaprojektowaną przez Gosię Herbę – i trzeba przyznać, że to piękna okładka, znacznie bardziej udana niż amerykański oryginał. Meduza się nie śmieje i niekoniecznie jest piękna. I dobrze. Jak pisze Zimmerman, „Wolność uzyskana dzięki brzydocie obejmuje wolność stworzenia innego, nowego piękna, niedeprecjonowanego i niekontrolowanego przez nikogo; stworzenia go z twojego ciała i z twojej krwi, a może z prochu albo z kamieni, w które zmieniasz ludzi. Gdybyś przestała pracować nad urodą podlegającą ocenie innych, o ile więcej energii by ci zostało na kultywowanie swojej brzydoty? Na budowanie czegoś, co będziesz mogła zachować?” (s. 42). Potwory w ujęciu Zimmerman są uwalniające i uwolnione. Niekoniecznie trzeba się ich bać – a w każdym razie czytelniczka nie musi. Niesamowite rzeczy powstają wtedy, kiedy nie trzeba się przykrawać do wzorca. „Potwory rodzą się z różnicy między tym, jakie mamy być, a tym, jakie jesteśmy” (s. 260).
Przede wszystkim jasno widać, że mitologia grecka jest ciągle żywa. Czego byśmy nie uczynili, w naszym kręgu kulturowym (przyjmijmy szeroko – w euroatlantyckim) mitologia grecka wiedzie prym. Jest kodem czytelnym dla większości, częściowo dzięki edukacji szkolnej, choć nie brakuje entuzjastów, których szkoła zachęcać nie musi. Zimmerman cytuje tweeta @liliesuperstar: „Ok, koniary tryskają energią, ale pogadajmy o prawdziwych torpedach wśród walniętych lasek z gimbazy: o maniaczkach mitologii starożytnej” (s. 16). Jako przedstawicielka obu grup (koniara i maniaczka mitologii starożytnej) jestem prawdopodobnie wyjątkowo mocno walniętą torpedą, ale mogę z tym żyć. Zimmerman pisze, że „potwory z niniejszej książki są częścią mitologii, pod której wpływem ukształtowała się obecna kultura. To bajki opowiadane sobie przez patriarchat przed snem” (s. 18). Wybór tego kręgu mitologicznego nie jest przypadkowy ani też podyktowany wyłącznie pasją autorki: „Ramy niniejszej książki nadają jednak postacie z mitologii greckiej, choć nie dlatego, że ich historie są najciekawsze, lecz dlatego, że wyrządziły nam największą krzywdę. Nie zamierzam wynosić tych opowieści na piedestał, chcę je jedynie przeanalizować, przyjrzeć się, w jaki sposób pełnią w naszej kulturze funkcję skondensowanych pakietów oczekiwań i jak można je obalić” (s. 18). Trudno nie zgodzić się z takim rozpoznaniem – możemy poszukiwać korzeni, odzyskiwać mitologie słowiańskie, odnajdywać ich ślady w języku i kulturze, ale nie są one tak żywym dziedzictwem jak mitologia grecka.
Zimmerman zaczyna od wstępu do czytelniczek, w którym określa, kto jest projektowaną odbiorczynią jej książki. A to szeroki adres czytelniczy, włączający zarówno osoby „wychowywane i wdrażane do życia jako dziewczynka” (s. 7), jak i osoby, do których społeczeństwo obecnie zwraca się jak do kobiet. Znalazło się też miejsce dla mężczyzn, którzy choć raz zostali porównaniu do kobiety lub uznani za niewystarczająco męskich – o ile tylko są gotowi przyznać, że kiedykolwiek miało to miejsce (przyjmijmy więc, że nie będzie to przytłaczająco liczna grupa). Poprzedzanie książki takim wstępem może wydać się nadmiarowe, zbyt „poprawne politycznie”, jednak moim zdaniem jest istotne w momencie, w którym „feministyczne” czy „kobiece” nie zawsze oznacza przyjazne i otwarte. Być może za kilka (lub kilkanaście) lat ten wstęp wyda się „ramotką”, jednakże w bieżącej sytuacji dyskursywnej uważam jego umieszczenie za dobry krok.
W kolejnych rozdziałach Zimmerman mierzy się z kobiecą solidarnością i rywalizacją, wstydem, gniewem, trudną relacją z własnym ciałem, jedzeniem, głodem, normami i wymaganiami oraz ich przekraczaniem. Pisze o Meduzie, Skylli i Charybdzie, Furiach, syrenach, Sfindze, Lamii, Chimerze, Hydrze i harpiach. Pisze też dużo o sobie, swoich przeżyciach, trudnościach, próbach wyzwolenia, osobistych doświadczeniach. To także stały już motyw feministycznej eseistyki, jednakże w opowieści Zimmerman nie zawsze mogłam się przejrzeć i odnaleźć. Nie jest to do końca zarzut, autorka nie ma obowiązku być lustrem dla absolutnie wszystkich kobiet, które sięgną po jej książkę, jednakże coś w sposobie prowadzenia tej opowieści nie zagrało. W przypadku np. „Złej feministki” Roxane Gay czy „Dziewczyństwa” Melissy Febos, które także były bardzo osobistymi książkami eseistycznymi, nie odnosiłam takiego wrażenia przy lekturze, choć z autorkami i ich doświadczeniami miałam jeszcze mniej wspólnego niż z Zimmerman (przynajmniej sądząc na podstawie tekstowych ekspozycji wszystkich autorek). Tak jakby w tych wszystkich, czasami bardzo osobistych i naładowanych emocjami, fragmentach brakowało spójności, czegoś, co by je łączyło w opowieść – poza aspektem quasi-autobiograficznym oraz, oczywiście, figurami kolejnych potworzyc. Jakby nie tworzyły opowieści, a jedynie migawki, emocjonalnie naładowane, osobiste, często bardzo udane literacko, ale jedynie migawki. Jakby autorka próbowała, ale bała się całkiem podążyć za sobą, podążając raczej za potworami i dopasowując do nich swoje doświadczenia. Efekt nie jest może zły, ale mógłby okazać się znacznie lepszy, głębszy, mocniej działający na czytelniczkę, gdyby osobista opowieść była – no właśnie, opowieścią.
Zimmerman sprawnie tworzy ironiczne pointy, zwłaszcza w rozdziale o Meduzie („Jak zmienić mężczyznę w kamień”). Dwie są szczególnie udane, jedna tak bardzo, że wydawca zdecydował się umieścić ją na czwartej stronie okładki oraz w materiałach promocyjnych – „Nie musimy mieć dwóch głów, by uchodzić za potworę. Wystarczą dwa podbródki” (s. 33). Druga dotyczy przedstawień czarnych charakterów: „Są częściej od innych dotknięte kalectwem, ale częściej bywają także ciemne, stare, grube lub szalone. Jedna z rzeczy, które rzucają się w oczy, to bardzo niski próg brzydoty dla postaci kobiecych. Wystarczy wyglądać jak Helena Bonham Carter, tylko długo się nie czesać” (s. 29). Rozważania na temat brzydoty i piękna należą do zdecydowanie najciekawszych w całej książce, chociaż bardzo ciekawe są także rozdziały o Chimerze („Głębokie domy”) oraz syrenach („Śpiewając dla chleba”). Zamykający całość epilog „Matka potworów” to zarazem opowieść o Echidnie, matce potworów (które, jak zauważa autorka, często są ze sobą blisko spokrewnione), jak i o wstydzie. Za największą zaletę „Kobiet i innych potworów” należałoby uznać brak łatwych odpowiedzi i gotowych recept. Nie chodzi o to, aby „przebudzić się”, odrzucić schematy i wziąć Meduzę na sztandary, by wydarzyła się wielka zmiana, a życie od tej pory było pasmem przepotwornych sukcesów i spełnienia. Opowieści można przeredagować, przekompilować, spojrzeć na nie inaczej, ale sens książki Zimmerman tkwi w sprawczej mocy sprzeciwu, nawet drobnego. „I to w ostatecznym rachunku jest najważniejsze: nie dumne obnoszenie się na co dzień ze swoją monstrualnością, lecz znajdowanie niepozornych sposobów na płodzenie sprzeciwu i odstępstwa, na karmienie i pielęgnowanie rzeczy, które podobno nam nie przystoją, aż wyrośnie z nich coś wielkiego” (s. 262).
„Kobiety i inne potwory” nie są książką o pretensjach akademickich. Nie oznacza to automatycznie, że jest to pozycja lekka, łatwa, przyjemna i pozbawiona intelektualnych ambicji. W swoim kształcie może trafić do szerszego grona odbiorczyń, niż udaje się to akademickim rozważaniom czy książkom orbitującym wokół akademii, co jest niewątpliwie zaletą tej publikacji. Nie trzeba też być maniaczką mitologii czy jej wybitną znawczynią, aby podążać za wywodem Zimmerman. Można za to odnaleźć w książce nowe bohaterki, nowe figury. Na przykład okładkową Meduzę, zaprojektowaną przez Gosię Herbę – i trzeba przyznać, że to piękna okładka, znacznie bardziej udana niż amerykański oryginał. Meduza się nie śmieje i niekoniecznie jest piękna. I dobrze. Jak pisze Zimmerman, „Wolność uzyskana dzięki brzydocie obejmuje wolność stworzenia innego, nowego piękna, niedeprecjonowanego i niekontrolowanego przez nikogo; stworzenia go z twojego ciała i z twojej krwi, a może z prochu albo z kamieni, w które zmieniasz ludzi. Gdybyś przestała pracować nad urodą podlegającą ocenie innych, o ile więcej energii by ci zostało na kultywowanie swojej brzydoty? Na budowanie czegoś, co będziesz mogła zachować?” (s. 42). Potwory w ujęciu Zimmerman są uwalniające i uwolnione. Niekoniecznie trzeba się ich bać – a w każdym razie czytelniczka nie musi. Niesamowite rzeczy powstają wtedy, kiedy nie trzeba się przykrawać do wzorca. „Potwory rodzą się z różnicy między tym, jakie mamy być, a tym, jakie jesteśmy” (s. 260).
Jess Zimmerman: „Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii”. Przeł. Hanna Pustuła-Lewicka. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |