ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (465) / 2023

Kamila Czaja,

ŚLĄSKA MISTER(YJ)NOŚĆ (KATARZYNA GRONIEC: 'KUNDLE')

A A A
Katarzyna Groniec (tak, „ta” Katarzyna Groniec) w biogramie zamieszczonym na okładce „Kundli” stwierdza, że odwagi nabrała po pięćdziesiątce. Na fali tej odwagi piosenkarka, autorka tekstów śpiewanych, debiutuje prozatorsko – i niech tu nikogo nie zwiedzie irytująca moda na pisanie książek przez ludzi znanych z innych profesji, niech umilknie cynizm, że to nie może być dobre. Jest dobre, bardzo dobre. Ta objętościowo zwięzła powieść o Gliwicach, mieście, które w tej książce okazuje się, jak Eliza Kącka celnie to ujmie na skrzydełku, „wysypiskiem rozbitków”, ma szansę na wysokie miejsce nie tylko w rankingu celebryckich przygód w krainie prozy.

Groniec umie tworzyć mocne charakterystyki, na przykład Aszer: „Aszer składa się z ciszy i z tykania zegara, z ziemniaczanych obierków, z wody na kartofle i z umierającej kilka razy w roku Stefci Rudeckiej, którą raz po raz zabija miłość do ordynata Michorowskiego. Aszer składa się z podzamojskiej babki, która skończyła pięć klas podstawówki i swoją miłość dzieli między Aszer a »Trędowatą«” (s. 6). I tak przez porywające dwie strony. Ale portretuje też autorka „Kundli” bohaterów mniej wprost, a równie udanie. Goryl, chłopiec z niepełnosprawnością intelektualną, dostaje tu własną perspektywę, a jego przyjaźń ze Szczerbatym wzrusza – wzrusza, ale nie ocala ich przed pisanym im losem. Adam, dawniej Aram, to Żyd z poważnymi zaburzeniami psychicznymi, funkcjonujący między realnością a podsuwanymi przez dawną traumę urojeniami, rozczarowujący matkę tym, że „jej jedyne dziecko, zamiast wtopić się w tłum nazwiskiem i wybić nieprzeciętnym talentem, zrobiło na odwrót, udowadniając, że jest dupą wołową, jakiej świat nie widział” (s. 34), a równocześnie gotowy zaopiekować się kimś w danej chwili potrzebującym wparcia bardziej niż on. Jest i Fatima, romskie dziecko wyratowane z obozu, wychowywane przez tradycyjną Ślązaczkę. Jest Sophie, którą jeden dziecięcy epizod naznaczył na zawsze i którą poznajemy na przestrzeni całego jej życia. Zbudowano także świetny drugi plan (choćby w opowieści o Kiciusiu, koledze Szczerbatego), a pomiędzy (jeszcze) żyjącymi wciąż czuć obecność widm tych, którym tak długo żyć nie było dane.

Brzmi to pewnie dość ponuro, ale Groniec potrafi najbardziej dramatyczne sceny doprawić humorem – jak wtedy, gdy pojawia się „otwarta brązowa butelka z kolorową etykietą »Weltenburger Kloster«, chociaż równie dobrze mogłoby tam być napisane: »Fatima nie umie czytać«” (s. 81-82) lub gdy Szczerbaty ściga Aśkę w jej narkotykowym epizodzie.

Wspomniane szanse poznania losu bohaterów i bohaterek „Kundli” w różnym momencie ich życia oraz w chwili jego końca to nie tylko efekt zręcznego przeskakiwania między planami czasowymi, ale też nadrzędnego założenia, że czas jest tu pojęciem umownym. Ujawniona wszechwiedząca instancja wręcz swoją wszechwiedzę akcentuje, mając dostęp do tego miejsca w każdym czasie i nieraz wtajemniczonym postaciom objawiając z tego jakieś dotyczące ich skrawki. Można więc pisać o „przeszłej” II wojnie światowej na tych samych prawach co o „przyszłej” wojnie w Ukrainie (s. 10) czy o Kadyrowie (s. 104), bo dla instancji narracyjnej wszędzie jest tu i zawsze jest teraz.

Właśnie narracyjna instancja stanowi dla mnie jedyny nieprzekonujący element tego wyśmienitego debiutu. I nie chodzi mi o śmiałe zabawy historią – to się moim zdaniem sprawdza. Niepotrzebnie jednak ten momentami elegancko sygnalizowany wyższy porządek w innych fragmentach zostaje dookreślony. Frazy z gatunku: „Odwieczna Cisza” (s. 5) czy „(…) Sophie nosi w sobie Przenajświętszą Ciszę Żywą albo Cisza nosi w sobie Sophie” (s. 49), jakkolwiek mieszczą się pewnie w „duchowych” założeniach tej prozy, kiczowatą dosłownością wybijają ze śledzenia losów postaci i imponująco złożonego, zwłaszcza jak na tak krótki tekst, świata, w jakim przyszło tym ludziom funkcjonować. Skuteczniej niż dosadny New Age działa w „Kundlach” inna rama – legenda o św. Jerzym, najpierw opowiadana dzieciom przez księdza, potem powracająca w wariancie stopniowo absorbującym elementy losów postaci.

„Kundle” i bez górnolotnej ciszy to przekonująca, otwarta na interpretacje opowieść o tym, jak upływ czasu „doprowadza wszystkie stworzenia do granicy, za którą przestają istnieć w tej ledwie przez siebie wypróbowanej formie” (s. 5). Te liczne „kroniki zapowiedzianej śmierci”, ale i przejmujące kroniki niełatwego życia działają w lekturze – każda inna, a przecież równie trudna i zmierzająca ku temu samemu finałowi. Na dodatek, chociaż długo wydaje się, że łączy postaci tylko miejsce akcji, bo często nawet nie czas, wszystko tu jest misternie i niebanalnie powiązane. A kiedy się to już odkryje, można zobaczyć, niczym w rasowym kryminale, jak autorka rozsiała różne tropy we wcześniejszych rozdziałach. Ale o tym mówię mgliście, nie chcąc nikomu psuć tropienia „Kundli”.

To pisanie z założenia mocno zakorzenione w konkretnym miejscu nie tylko topografią, ale i językiem: sporo tu godki (dołączono praktyczny słowniczek). Równocześnie to książka zaskakująco uniwersalna mimo – a może z racji? – umiejętnego operowania historycznym, społecznym, psychologicznym konkretem. Chyba nigdy nie zapomnę, że rodzina innego jeszcze bohatera, Andreasa, miała kurę Andrejkę. A przy tym pozostaję pod wrażeniem, jak precyzyjnie zbudowano plan tej opowieści i nałożono na niego świetnie napisane, przeplatające się historie w taki sposób, że podczas lektury misterny szkielet nie prześwituje przez mięsistą prozę.
Katarzyna Groniec: „Kundle”. Nisza. Warszawa 2023.