ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (471-472) / 2023

Marta Snoch,

BARBIE - ZMIERZCH NAD RÓŻOWĄ KRAINĄ ('BARBIE')

A A A
W jednym z wywiadów poświęconych promocji „Barbie” reżyserka Greta Gerwig przyznała, że wśród czołowych inspiracji były filmy brytyjskiego duetu Emerich Powell i Michael Pressburger z lat 40., takie jak „Czerwone trzewiczki” czy „Sprawa życia i śmierci”. Zwłaszcza ten ostatni film, w którym świat realny przenika się z kreacyjną krainą zmarłych, nie odbiega daleko od fantazji na temat plastikowej krainy marki Mattel – świata, jak możemy się domyślać, wszechobecnego różu i powszechnej szczęśliwości. „Barbie”, wypełniona numerami musicalowymi, odwołuje się zresztą do różnych dekad kina – od slapstickowych komedii po „Odyseję kosmiczną: 2001” i „Ojca Chrzestnego”, przy tym składa hołd ikonicznej zabawce, która od końca lat 50. towarzyszy dzieciom, budząc przy tym kontrowersje, ale i na stałe wpisując się w krajobraz kulturowy XX i XXI wieku. Pozostaje pytanie, na jaką strategię zdecydowała się Gerwig – bliskie Disneyowi kino familijne czy feministyczną satyrę na plastikowy świat? Odpowiedź niestety plasuje się gdzieś pośrodku.

Żyjąca spokojnie w pozbawionej trosk krainie pośród innych Barbie i Kenów Stereotypowa Barbie (Margot Robbie w roli na miarę Elle Woods z „Legalnej Blondynki” i Cher Horowitz ze „Słodkich zmartwień”) zaczyna nie tylko odczuwać weltschmerz, ale także jej idealny wizerunek przejawia cechy niepokojąco przypominające fizjonomię zwyczajnych kobiet. By to naprawić, Barbie musi udać się do realnego świata w towarzystwie nieszczęśliwie w niej zakochanego Kena (Ryan Gosling). Sam Barbie World skonstruowany jest po mistrzowsku i nie sposób nie uśmiechnąć się z powodu szeregu pomysłów Gerwig. Jego korzenie to nie tylko wspomniani już Powell i Pressburger czy hollywoodzkie musicale – jest też pełen absurdów godnych „Truman Show” Petera Weira czy opowiadającego o przeniknięciu dwójki młodych ludzi do serialu z lat 50. filmu „Miasteczko Pleasantville” Gary’ego Rossa. Krainę Barbie zamieszkuje zresztą szereg znakomitości: od Emerald Fennel (w roli ciężarnej przyjaciółki Barbie Midge) i Issy Rea (Barbie-Prezydentka) po Michaela Cerę (podobnie jak Midge wycofany ze sprzedaży Allan) i Kate McKinnon (Dziwna Barbie – lalka, którą zdecydowanie zbyt długo się bawiono).

Nieco gorzej wygląda zetknięcie się Barbie i Kena z prawdziwym światem, kiedy urok filmu zdecydowanie traci się na rzecz przyciężkawej wypowiedzi o współczesnej sytuacji kobiet, a trochę też z powodu zbyt wielu elementów niebezpiecznie przypominających standardowe kino familijne – poboczna misja Barbie, jak się okazuje, to naprawienie relacji między matką i pracowniczką Mattel Glorią (America Ferrera) a jej niepoważającą tytułowych lalek córką Sashą (Ariana Greenblatt). Film najwięcej traci, gdy przekracza granicę lekkiej komedii i próbuje ślizgać się po powierzchni głębszych tematów. Monolog Glorii o byciu kobietą czy pierwsze łzy Barbie są poruszające, przypominają o reżyserskim kunszcie Gerwig i temperaturze emocji, która rzadko spadała chociażby w „Lady Bird”, ale nie do końca udanie wpasowują się w świat Barbie, co gorsza, wcale nie czynią go bardziej wielowymiarowym, głębszym. W filmie brakuje na to czasu, a tematy patriarchatu czy konsumpcjonizmu spod znaku firmy Mattel jedynie okazjonalnie zostają skomentowane kąśliwymi wypowiedziami Narratorki (Helen Mirren). Na dodatek „Barbie” pomimo najmodniejszej garderoby i zróżnicowanej obsady wypada staroświecko z czarno-białymi rozróżnieniami na kobiety noszące szpilki kontra kobiety noszące Birkenstocki, alternatywne nastolatki vs. ich zakochane w różu, nudzące się matki. I o ile Barbie Land przedstawia się tak sztucznie i jednocześnie uroczo, jak tylko to możliwe – pieczołowicie odtworzony w najmniejszych szczegółach, to wizja kobiecości, jaką przytacza się i Barbie, i widzom, przypomina bardziej okładki i nagłówki z prasy kobiecej ostatnich piętnastu lat. Nagłówki, które już w większości brzmią nieaktualnie.

Greta Gerwig przeszła długą drogę od twarzy filmów z nurtu mumblecore, przez rozpoznawalną ulubienicę kina niezależnego dzięki roli we „Frances Ha”, po reżyserkę, która ma na koncie zarówno filmy osobiste („Lady Bird”), adaptacje literackiej klasyki („Małe Kobietki”) i w końcu wypełnioną gwiazdami superprodukcję o gigantycznym budżecie. Oczywiście „Barbie” otworzyła puszkę Pandory w filmoznawczym środowisku – część artykułów to oczywiście niekończąca się debata na temat związków reżyserów kina artystycznego i niezależnego (określenia, które same w sobie są zresztą nadużywane i szufladkujące) z mainstreamowymi produkcjami (zob. Salmon 2023). Może „Barbie” stanie się dla reżyserki przepustką do kolejnych, pożądanych i prestiżowych projektów, ale w dalszym ciągu, po wszystkich obietnicach czy kampanii marketingowej, która w przestrzeni medialnej znalazła tyle samo zwolenników co przeciwników (narzekania na jej agresywność przenikały się z głosami o skuteczności w czasach, gdy należy namówić widzów na wizytę w kinie), trudno ukryć, że film budzi pewnego rodzaju niedosyt.

W idealnym świecie film o lalce Barbie nie jest związaną z firmą Mattel produkcją dla całej rodziny, która niesie przesłania w popfeministycznym stylu i tonę współprac koncernu z markami kosmetycznymi czy odzieżowymi, ale ekscentryczną komedią z samą Gretą Gerwig w głównej roli. Taką, która nie oszczędzałaby wszystkich paradoksów kultowej lalki. Zwłaszcza że echa postaci Stereotypowej Barbie, którą reżyserka nakreśliła w filmie – niepewna siebie, próbująca się dopasować do większości, wreszcie przeżywająca załamanie nerwowe – wybrzmiewają w wielu poprzednich, świetnych rolach Gerwig, „Mistress America” czy „Frances Ha”, których zresztą była współscenarzystką (zob. Guthrie 2023). Choć Margot Robbie, podobnie zresztą jak reszta obsady filmu, jest doskonała, to przez większość filmu gdzieś z tyłu głowy pozostaje myśl – a gdyby tak Greta Gerwig zrezygnowała z kostiumu dobrodusznej bajki dla grzecznych dzieci?

Trudno też nie zestawić „Barbie” z inną rozbuchaną kolorami i scenografią fantazją – „Asteroid City” Wesa Andersona. W obu wypadkach są i reżyserzy, którzy wywodzą się z kina niezależnego, i nostalgiczny, atrakcyjny wizualnie świat oraz stojące za tymi produkcjami konglomeraty – Mattel i Disney. Oba stanowią mieszankę odrobiny autorskiego stylu z pewnego rodzaju niedzisiejszą naiwnością, wdziękiem dawnego Hollywood. Pod tymi lukrowanymi powłokami w obu przypadkach czają się rzucany pół żartem, pół serio temat śmierci, znakomici aktorzy i niestety – trochę zmarnowany potencjał twórców, scenografii, tematów. Bal u Barbie nie jest do końca zapowiadaną szaloną imprezą, ale powtarzalną jak sam Barbie World, miejscami zabawną, a za rzadko ironiczną historią, która nieubłaganie zmierza do zatarcia granic między filmem a gigantyczną reklamą Mattel.

LITERATURA:

G. Guthrie [2023]: „Where to begin with Greta Gerwig”. https://www.bfi.org.uk/features/where-begin-with-greta-gerwig.

C. Salmon [2023]: „Has Barbie killed the indie director? Why credible film-makers are selling out?”. https://www.theguardian.com/film/2023/jul/19/barbie-indie-director-film-maker-greta-gerwig.
„Barbie”. Reżyseria: Greta Gerwig. Scenariusz: Greta Gerwig, Noah Baumbach. Obsada: Margot Robbie, America Ferrera, Ryan Gosling, Ariana Greenblatt, Will Ferrell, Kate McKinnon, Helen Mirren, Michael Cera. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania 2022, 94 min.