ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (471-472) / 2023

Joanna Antoniak,

BOJOWNICY ROZKOSZNEGO KAMPU (PRZEMYSŁAW GÓRECKI: 'RÓŻOWY FLAMING')

A A A
Jedną z fraz-wizytówek leżącego przede mną tomu mogłaby być: „Tkwimy w zaklętym kręgu/ w który wtłaczają nas słowa/ mielące maszyny pełne mięsistej treści/ ogromne fabryki pękające od dymu skraplającej się pary znaczeń”. Równie dobrze mogłaby być to jakakolwiek inna fraza, bo utwór skrzy się od podobnych, dość kategorycznych (choć często performatywnie osłabianych teatralnym zwątpieniem) deklaracji. Z jakiegoś powodu to właśnie tę chciałabym uczynić punktem wyjścia do recenzji.

„Różowy flaming” Przemysława Góreckiego (WBPiCAK 2021; finał Nagrody Literackiej im. Wiesława Kazaneckiego za najlepszy debiut roku, finał Ogólnopolskiego Konkursu im. Andrzeja Krzyckiego na najlepszą książkę poetycką), to rzecz niebanalna i krzykliwie niedopasowana do epoki. Jedna z oglądanych przeze mnie vlogerek literackich, Annie Warhol, zamieszczając ją w podsumowaniach swoich ulubionych książek zeszłego roku nazwała ją „niesamowicie świeżą”, co tworzy pewien zastanawiający paradoks. Świeża i staroświecka? Kto jeszcze pisze poematy? Kto debiutuje poematem, składającym się z łańcucha dwudziestu pięciu ponumerowanych, pozbawionych tytułów wierszy? Wierszy zanurzonych w artystowskiej atmosferze, modernistycznej legendzie sztuki, popkulturze ubiegłego wieku, poetyce Bitników, kampowej ornamentyce i intensywnej amerykańskiej nostalgii. To wszystko jest na przestrzeni tych 52 stron – jest i dużo więcej, ale to, wciąż, tylko jedna warstwa utworu. Być może właśnie ta wyjątkowość na tle współczesnej polskiej poezji, z jednej strony programowo zaangażowanej, zgrzytliwie nieestetycznej, z drugiej – rejestrującej nowe zjawiska językowe, szukającej ucieczki z klatki przyciasnych konstruktów dotychczasowej polszczyzny, uzasadnia uznanie poematu za świeży. Z pewnością wśród premier poetyckich ostatnich kilku lat trudno doszukać się książki choć trochę podobnej do tego, co oferuje swoim debiutem Górecki. 

Wspomnianą pierwszą warstwę mogłabym nazwać formą, choć wiemy już nie od dziś, że oddzielanie jej od treści nie do końca działa. Kolejnym paradoksem książki jest więc to, że „Różowy flaming” silnie sugerując koncentrację na formie (choćby samym układem graficznym, o którym powiem), pokazuje fiasko próby oderwania tej formy od treści. Z pewnej perspektywy ten utwór właśnie o tym opowiada – o uwięzieniu w formie, trudzie i ostatecznej niemożności ucieczki z niej.

„Warstwa elokucji”, cytując język Góreckiego, to naturalnie pierwsza rzecz, jaka przyciąga uwagę czytelnika. Kampowa okładka i tytuł (z nawiązaniem do obrzydliwego i niesmacznego, choć kultowego filmu z lat 70.), frazy żywcem wyjęte ze świata Pierre’a i Gilles’a („na moich oczach właśnie stał się świat/ tak podły i piękny jak marynarski kochanek”, „bojownicy rozkosznego kampu stoją na warcie i ścinają gliniane łby/ inkrustowane perłami”), Marlena Dietrich na okładce – można by rzec, że to tylko przytłaczająca ornamentyka. Owszem, to demonstracyjnie, bezwstydnie i celowo właśnie ornamentyka, ale jednocześnie i łączniki z głębszą, choć wciąż na płaszczyźnie tekstu zakodowaną, treścią. Poemat całkiem sporo koduje, choć jeszcze więcej dekoduje. O dekonstrukcji dyskursów w „Różowym flamingu” pisał Piotr Sobolczyk, wspominając m.in. o filozofii i kampie – ja dodałabym również bardzo istotny temat poematu – obecną, nawet jeśli nie bezpośrednio, w większości wierszy duchowość. To nie tylko wyjustowany do prawej, jak w piśmie hebrajskim, tekst, ketoret i liczne tropy kabalistyczne (jedna z wielu prób konstrukcji światów w tych wierszach zaczyna się przecież od rozbicia naczyń), to nawet nie mnogość buddyjskich nawiązań. Nie tylko światy, też same słowa – wracam do początku tej recenzji – uwięzione są w nieskończonej, jak to określa podmiot liryczny, „fantazji samsarycznej”. „Wszystko zaczęło się od tego/ że nastąpił koniec” – i odnoszę wrażenie, że w tej tautologicznej formułce, przepisywanej w poemacie wielokrotnie przy użyciu rozmaitych metaforyk, ukrywa się jeden z ważniejszych kluczy interpretacyjnych tej poezji. Niemal w każdym wierszu coś zostaje zburzone po to, by z mozołem podjąć się, prawdopodobnie nieskutecznej, próby zbudowania nowego. Rekwizyty popkultury, stanie na barkach gigantów i częsty, uczciwy dialog z tymi, co „żyli już wcześniej”, nie są w stanie zapełnić malowniczej, opisywanej z dużą dozą sarkazmu pustki. Najciekawsze wydaje się być budowanie tej destrukcji (paradoks w stylu Góreckiego) na poziomie samej frazy. Ta jest oryginalna, zdecydowana, przykuwająca uwagę i wyróżniająca się. Poetyka długiego zdania stylizowana jest być może na biblijne wersety, a być może na amerykańskie wersy przywoływanego O’Hary czy Ginsberga – a prawdopodobnie na oba te kręgi kulturowe. Tomik jest w końcu postmodernistyczny i brzmi, jak napisał krytyk Dawid Bujno, jak przekład nieznanego poematu amerykańskiego z drugiej połowy XX wieku. Z pewnością muzyczność frazy i imponująca, często synkopowana rytmika (pozornie przypadkowe, a jednak nieoczekiwanie trafne przerzutnie) pomaga prześledzić te pełne napięcia momenty, w których wewnętrzne światy podmiotu lirycznego rozpadają się na kawałki. Jednocześnie poezja ta nie tonie w gąszczu zabiegów formalnych – napięcie rozładowują momenty gorzkich „śmiesznotek” i absurdu, nawet w tak klaustrofobicznych wierszach, jak przedostatni, o królowej szczurów, czy te fragmenty, w których Górecki próbuje odnaleźć się w trochę innej stylizacji świata przedstawionego (wiersz „XXII”). Można się zastanowić, czy zbytnie zagęszczanie frazy i filozoficzne tautologie, które, jak mniemam, mają w domyśle wyrażać pewną dychotomię i absurd świata, są zawsze potrzebne – w niektórych frazach łatwo się zgubić, a raczej zaplątać. Pozostaje to mimo wszystko wciąż spójne z, nazwijmy to, założeniami dzieła. Podczas lektury można też mieć wrażenie chwilowego braku balansu, gdy spojrzy się na poemat jako całość. Nie mam tu na myśli chodzenia o jednej nodze krótszej od drugiej, a raczej bardzo emocjonalne, często sterowane afektem (choć misternie rozplanowane w przestrzeni kartki) kompozycje wierszy i ich semantyczny ciężar – trzeba przyznać, bardzo nierówny. Mimo to całość jest skomponowana jak dobra symfonia o klamrowej kompozycji, punkcie kulminacyjnym i środku lirycznej ciężkości gdzieś w okolicy wiersza numer „XX”. Im późniejsze elementy tego łańcucha-poematu, tym robi się mniej oczywiście, bardziej zaskakująco, ale też gęściej i ciemniej.

Właśnie, czy w takim razie można zaryzykować stwierdzenie, że forma jest w „Różowym flamingu” ciekawsza od treści? To prowokacyjne pytanie, w kontekście tego, co napisałam o trudności i w gruncie rzeczy bezsensowności oddzielania od siebie tych dwóch sfer. Ale i też pytanie, na które odpowiedź jest negatywna. O czym w ogóle jest ten poemat? Spróbujmy spojrzeć na niego nie przez soczewkę kampu i intertekstualności, w oderwaniu od stylistycznego i erudycyjnego bogactwa. Nie podejmuję się czytania utworu jako artystycznego pamiętnika z dojrzewania, lub pamiętnika z dojrzewania artysty – choć jest taka naturalna, bo wręcz narzucana silnie już w pierwszych wierszach pokusa. Myślę, że „Różowy flaming” idzie dalej – to zapis dramatycznych, choć często maskowanych ironicznym dystansem, prób poszukiwania i konstruowania tożsamości. Na pewno nie jest to tożsamość normalna, normatywna czy uznająca normę za pożądany punkt odniesienia. Sporo tu perwersji, niepoprawności pragnień, niemoralności potrzeb – przy jednoczesnym uznaniu, że nie ma czegoś takiego jak niemoralność potrzeb, czy niepoprawność pragnień. Jedynym sędzią pozostaje podmiot liryczny, który jest świadomy społecznego kontekstu, ale drwiąco, kapryśnie go odrzuca. To również opis stopniowej dezintegracji tożsamości. Poezja „Różowego flaminga” jest boleśnie autoagresywna. Bywa mocno kobieca – choć kategorie płci wydają się w świecie tego poematu bardzo płynne, także na poziomie gramatycznym – i romantycznie delikatna, co nie zmienia faktu, że jest bardzo wyraźnym zapisem mocowania się z sobą, wymuszania, łamania swoich granic, siłowania się ze światem. Silna libidalna motywacja niektórych wierszy sąsiaduje z przenikającą poemat atmosferą odchodzenia, elegijną nostalgią, a momentami bezpośrednią śmiercią. Eros i Tanatos przenikają się jako połączenie, które warunkuje zaistnienie poezji. To także poemat o życiowych rozczarowaniach, jednak nie można go nazwać głęboko depresyjnym – daleko mu do gorzkości i frustracji, bliżej do świadomego zajęcia dekadenckiej pozycji. Podmiot, choć nie oszczędza siebie, wprowadza dialog, polifoniczność, ciągle ustawia jakiegoś mniej lub bardziej wyobrażonego odbiorcę. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że to poezja bardzo osobista – choć w postmodernistycznym świecie tego typu kategorie przestają cokolwiek opisywać. 

Zwróciłam uwagę na „Różowego flaminga” po rekomendacji w „Tygodniku Powszechnym”, jednak dopiero wracając do niego jakiś czas po premierze dostrzegłam, że tomik jest rodzajem bomby z opóźnionym zapłonem. Można sobie zadać pytanie, czy na pewno potrzeba nam kolejnej książki, która nie stara się odwieść nas od poczucia bezradności i bezsensowności wszystkiego tego, co z mozołem staramy się konstruować. Przecież takich tekstów nie brakuje w naszej przygnębionej i przytłoczonej bezradnością kulturze. Na szczęście „Różowy flaming” to rzecz na wskroś wybitna. Pojedyncza i wyjątkowa, trudna do pomylenia z czymkolwiek, co ukazuje się obecnie na rodzimym rynku poetyckim. To również poezja w dosłownym znaczeniu tego słowa – poemat składa się z wierszy perfekcyjnie dopracowanych pod kątem trzymania frazy i sterowania nią, operowania nieoczywistą metaforą, repetycją i paralelizmami (to chyba ulubione środki stylistyczne) oraz melodyką zapisaną prawie jak w papierze nutowym. Górecki, poeta z przeszłością slamowo-performatywną, umiejętnie steruje teatralnością swojej kreacji i nie traci w tym metafizycznego, być może trochę cynicznie fatalistycznego (mimo tak częstych zachwytów światem) wydźwięku. Nie mogę doczekać się ciągu dalszego.
Przemysław Górecki: „Różowy flaming”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Poznań 2021.