ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (475) / 2023

Agnieszka Zawisza,

WOŁANIE NA PUSZCZY (MIKOŁAJ GRYNBERG: 'JEZUS UMARŁ W POLSCE')

A A A
Słowo „świadectwo” ma swój ciężar. „Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga niewątpliwie świadectwem jest. To opowieść o sile współczującego działania – i o wielkim złu.

W najnowszej książce Mikołaja Grynberga znaleźć można dwadzieścia rozmów, przeprowadzonych z ludźmi zaangażowanymi w pomoc uchodźcom i uchodźczyniom na granicy polsko-białoruskiej (znaleźli się tu także funkcjonariusze Służby Granicznej czy aktywistka dla Puszczy).

Kto jednak spodziewa się nachalnego patosu, jaki mógłby się wkraść w rozmowy z osobami zaangażowanymi w pomoc uchodźcom – nie znajdzie go. Znajdzie słowa mocne – o ratowaniu życia, ocaleniu, ukrywaniu, znajdzie słowa odwołujące się do najciemniejszych skojarzeń i lęków. Ale chyba nie ma na to miejsca bardziej adekwatnego. Jakim też innym słownikiem operować, skoro to, czego doświadczają osoby pomagające na granicy, to dla nich, utrzymując oczywiście należne proporcje, analogie, kalki, rekonstrukcje i dowody na to, że historia nikogo niczego nigdy nie nauczyła. Wiedzieli także, z kim mają do czynienia. W końcu przyszedł do nich autor „Ocalonych z XX wieku” czy „Oskarżam Auschwitz”. Sam zresztą Grynberg kieruje czytelników i czytelniczki w tę stronę – książka otwiera się mottem „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”, które przecież widnieje na medalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Nie kreują się jednak na współczesnych Sprawiedliwych, nie nazywają siebie bohaterami, nie wywyższają na piedestały. O stawianym przez przyszłych katolickich narodowców pomniku Polek ratujących dzieci w Michałowie mówią z ironią. Przepraszają za holokaustowe skojarzenia, kiedy przyznają, że widzą w lesie ukrywające się Żydówki z dziećmi, próbują ominąć słowo „szmalcownik” wobec osoby, która tropi i wydaje uchodźców Straży Granicznej, albo kiedy zasłaniają okna, by ich gości nie zauważył wścibski sąsiad. Widzimy ich intymne portrety, którym daleko do kreacji heroicznej. Są zmęczeni. Straumatyzowani. Pełni niepokoju i gniewu. Siły, determinacji, ale i zniechęcenia. Czuć w ich wypowiedziach smutek, ból doświadczenia cudzego cierpienia i niemożności ulżenia mu w takim stopniu, w jakim by się chciało, jak byłoby to konieczne i zwyczajnie ludzkie. Dobija ich bezradność. Opowiadają, jak w największych kryzysach mieli pretensje do siebie, że śpią. Że potrzebują pomocy psychiatrycznej, kiedy muszą zostawić kogoś w lesie. Inni piszą, że nie lubią ludzi, a teraz przemogli się, by im pomagać. Że to nie romantyzowany samarytanizm, ale często przełamanie bariery wstrętu, kiedy przyjmuje się pod swój dach osobę niemytą od tygodni, poranioną, chorą, we własnych fekaliach. Z trudem godzą pracę, pomaganie i życie prywatne. Ich dzieci robią z klocków lego przerzuty dla uchodźców, a zabawkowe konie wiozą do lasu śpiwory.

Wspominając już o Straży Granicznej, musiałam poprawiać tę nazwę, pisząc pierwotnie Straż Więzienna. Myślę, że po tej lekturze to nie przypadek, ale podświadoma gra skojarzeń. Książka Grynberga to także opowieść o utracie zaufania do państwa i jego instytucji, przemodelowaniu wyobrażeń o tym, co tak naprawdę jest niebezpieczne. Nie idący z lasu Inni – ale Straż Graniczna, przed którą trzeba stosować metody partyzanckie. Taki to kraj pozornej demokracji, Agamben z tyłu głowy dopowiada – permanentnego stanu wyjątkowego. Na granicy z Białorusią to już nie jest formacja, która zwalcza przemyt ikon i papierosów. Jej funkcjonariusze, w oczach bohaterów i bohaterek Grynberga, poza naprawdę nielicznymi przypadkami – i to są przeważnie osoby, które odeszły ze służby, nie wytrzymując jej psychicznie – stali się narzędziami systemu opresji, bynajmniej nie bezwolnymi. Wielokrotnie byli świadkami nieuzasadnionej przemocy stosowanej przez strażników, rażącego łamania prawa i zła w czystej postaci. Jak można inaczej ocenić przypadki, takie jak pushback grupy rodziców z niemowlętami jeszcze karmionymi piersią czy zabranie ze szpitala uchodźcy w hipotermii? Tylko dzięki gwałtownym protestom aktywistów nie trafił za druty, ale do SOC-u (Strzeżonego Ośrodka dla Cudzoziemców). Panują w takich miejscach warunki więzienne, co było już wielokrotnie opisywane w mediach, także przy okazji strajków głodowych, jak w Lesznowoli czy Wędrzynie. Pisała też o tym Iza Klementowska w reportażu „Skóra. Witamy uchodźców”.

Pushbacki, śmierci w lesie, odwodnienia, hipotermie, stopy okopowe, obozowiska, ogniska, wychudzeni mężczyźni, szklane oczy dzieci, opiekuńcze objęcia matek. Znamy te obrazy i nagrania, te historie widzieliśmy w telewizjach, na Instagramie Grupy Granica czy fundacji Ocalenie, na Facebooku Medyków na Granicy. W książce Grynberga dostajemy je ponownie, nawet więcej, niż można unieść. Czy to nie nuży? Nuży. Cierpienie i przemoc są nudne, kiedy są powtarzalne. Łatwo o przesyt, znieczulenie i zobojętnienie. Po co je jeszcze raz powtarzać i to w dawce uderzeniowej, koncentracie z dramatu rozpisanego na trzystu stronach? Powiedzieć: by wstrząsnąć, to banał, ale i zło, jak już wiemy, jest banalne, więc chyba nie szkodzi to powtórzyć. Bo wstrząsa. Wyrywa z kokonu własnego dobrostanu, odrętwienia, odnawia wyrzuty sumienia. Właśnie to, że męczy, nie pozwala tej książki zostawić, bo wstyd. Nie jestem zwolenniczką tezy, że mocny i ważny temat wystarczy, by książka była dobra, by działała na emocjach i już zyskała dzięki temu uznanie. Pakiet doświadczenie prywatne plus straszna historia nie zawsze wychodzi obronną ręką. U Grynberga znowu wychodzi i jak to w innych przypadkach bywa, nie sprowadza się do prostego emocjonalnego szantażu. Dobrosław Kot w swoim eseju „Tratwa Odysa” na samym początku postawił fundamentalne: „A jeśli uchodźcy to najważniejsze pytanie, przed jakim stajemy?” (Kot 2022: 7) – Mikołaj Grynberg tę odpowiedź znajduje w wyznaniach Ewy i Adama, Marianny, Macieja, Wiktora, Pauliny, Kamili, Andrzeja i innych.

Grynberg zdecydowanie nie chce, by wysnuwać pochopne wnioski na podstawie jednej wypowiedzi. W kolejnych rozmowach zadaje więc powtarzalne pytania. Jednym z nich jest: „Kiedy to się skończy?”. Odpowiedzi – nigdy, będzie tak zawsze, nie wiem. „Czym [się różnią tamte dzieci – ukraińskie, od tych z naszej granicy” – A.Z]? – „Mają zły kolor skóry, tym się różnią!” (s. 27). Polska wyszczerzyła na granicy swoją rasistowską twarz i bezczelnie pyta: co mi zrobicie? Inni autorzy już szukali korzeni polskiego rasizmu i dowodzili go teoretycznie – jak ostatnio Przemysław Wielgosz w „Grze w rasy. Jak kapitalizm dzieli, aby rządzić” czy Agnieszka Kościańska i Michał Petryk w książce „Odejdź. Rzecz o polskim rasizmie”. Ostentacyjny rasizm, jakiego praktycznie, retorycznie i symbolicznie dopuszcza się państwo polskie, dzieląc uchodźców na białych-Swoich i niebiałych-Obcych zyskuje kolejne, jednoznaczne i namacalne potwierdzenie w opowieściach osób pomagających na granicy. Jedną z jego ofiar był tytułowy Jezus – dwudziestoczteroletni Issa Jerjos, pochodzący z Syrii. To jedna ze znanych czterdziestu ośmiu ofiar śmiertelnych na pograniczu. Kiedy Mikołaj Grynberg kończył swoją książkę, było ich czterdzieści pięć.

Nie chcę przesadzać, ale intuicja mówi mi, że to może być najważniejsza polska książka 2023. I najsmutniejsza.

LITERATURA:

Klementowska I.: „Skóra. Witamy uchodźców”. Kraków 2019.

Kot D.: „Tratwa Odysa. Esej o uchodźcach”. Gdańsk 2020.

Kościańska A., Petryk M.: „Odejdź. Rzecz o polskim rasizmie”. Kraków 2022.

Wielgosz P.: „Gra w rasy. Jak kapitalizm dzieli, aby rządzić”. Kraków 2021.
Mikołaj Grynberg: „Jezus umarł w Polsce”. Wydawnictwo Agora. Warszawa 2023.