ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (475) / 2023

Joanna Antoniak,

NIELEGALNE KOPIE CIEBIE (PAWEŁ HARLENDER: 'NIELEGALNE KOPIE')

A A A
Paweł Harlender, kojarzony ze slamów, frazowania przy mikrofonie, ze “Stonera Polskiego”, a przez niektórych też – wliczając w to autorkę tej recenzji – z działalności pod enigmatycznym dla szerszego ogółu nickiem kmina design – wydał debiutancki tomik poezji. Tak klasyczna, zachowawcza (chciałoby się wręcz powiedzieć) forma? Na co to komu? Czy nie dało się tego opowiedzieć na open micu, wyśpiewać, zdigitalizować i wypuścić w formie tak przyjemnej dla oka jak chropowata psychografika? Pewnie, że się dało. Wydanie książki to jednak z całą pewnością nie artystyczny kaprys Harlendera. To kolejny performens. Potrzebny, bo dopiero zderzenie wrażliwości tego artysty z papierem i formą książki, narzucającą mocne konwencje, uwypukla właściwy sens jego magnetyzującego debiutu. 

Już sam tytuł zanurza nas w znajomą, starą, dobrą „kulturę cyfrową” – bo choć to baza, naturalne środowisko występowania twórczości Harlendera, to w zetknięciu z kulturą papierową trzeba dostrzec i zauważyć już ten wyjściowy fakt. Mało co nie jest dziś cyfrowe, i polska poezja już dawno przeszła ten transfer. Nie trzeba pisać o e-poezji (choć w wierszach panuje usilna e-transformacja wszystkiego), warto zadać ciekawsze pytania. Czemu właściwie „nielegalne kopie”? Czy tu naprawdę chodzi o odświeżanie starych literackich sporów o oryginalność, właściwość, legalność dzieła? Najłatwiej byłoby zamknąć sprawę w takim wniosku i przejść dalej po odtrąbieniu banału o „wiecznie żywym problemie sztuki”, ale poezja Harlendera jest po prostu za dobra, by potraktować ją w ten sposób. Chciałabym przyjrzeć się jej od strony kilku konkretów.

Harlender nie ukrywa, że to jego trzecie podejście do projektu pt. wydanie książki. Można więc odczytywać jego pracę poetycką jako ciągły work in progress – debiut, który ukazałby się rok czy dwa lata wcześniej z pewnością byłby innym debiutem. Twórca, który podchodzi do swojej kreacji bardzo świadomie i wszechstronnie, co rusz zmienia swoją pozycję i umiejscowienie we własnej sztuce. Założę się, że to, co teraz zaproponował w swoim debiucie, pozostaje gdzieś na względnych obrzeżach wszystkiego tego, co na co dzień proponuje w internecie, na slamach czy w podcastach, w których żywo realizuje swój wielki projekt poezji mówionej (by nie powiedzieć śpiewanej). To zaledwie jedna z możliwych wariacji na temat tego, jak może wyglądać to wszystko, co proponuje Harlender, ściągnięte z fal akustycznych, z grafiki, z performensu, prosto na bezlitosny w swojej jednowymiarowości papier. I to jest bardzo fascynujące: to trochę jak Chat GPT, który proszony o wygenerowanie treści, za każdym razem podaje nam coś zupełnie innego. Taka wydaje mi się istota „Nielegalnych kopii”: to zawsze nielegalne (bo kto ustanawia prawo? konwencję?) i zawsze kopie (bo czym w ogóle pozostaje oryginał? czy istnieje?). To tylko przypadkowa forma przekazania tego, co przeczytane, pokazane czy wykrzyczane może znaczyć już coś zupełnie innego. W erze cyfrowego przenikania się światów niby nic nowego, jednak w kontekście całej tradycji poezji – sprawa wciąż świeża, fascynująca i bardzo atrakcyjna.

Światy, które się przenikają, to raczej konwencje – mamy postapo, mamy cyberpunk, mamy dalekie echa wczesnych klimatów stonerskich, tak kluczowych dla kształtowania się sylwetki twórczej Harlendera, mamy poetykę cyfrową, industrial, postindustrial, mamy ciągłe sieciowanie. W recepcji tego poety takie słowa-klucze orbitują i przestają dużo znaczyć, dlatego zajmijmy się konkretem. Harlender jako poeta nie karmi się jedynie odpadkami. Mówi swoim, programowo, anty-językiem, zapożycza się i parodiuje (w wierszu „zawartość hindusa w hindusie w normie” śmieje się przy pomocy Ginsberga, we frazach typu „sam sobie / stresem & statkiem” w ewidentny, tyleż naiwny co trafny sposób nawiązuje do obiegowej spuścizny polskiego romantyzmu). Nawiązania kulturowe w tomiku są dość oczywiste – tu nie chodzi o erudycję, a humanoidalne mrugnięcie okiem algorytmów w obliczu katastrofizmu ery nowego Miasta-Masy-Maszyny. Nawet jeśli mruga człowiek, to trzeba mieć w pamięci, że jest on „połączeniem zlepku neuronów”. Rzeczywistość późnej gamifikacji nie ułatwia wyrażenia głębokich humanistycznych rozterek, dlatego brzmią one tak, jak brzmieć muszą: często jak zacięty automat, czasem jak zbuntowany kod, który ujawnia swój charakter w zbyt rozbudowanej odpowiedzi na prostą komendę. Ta eksperymentalna twórczość, rozpostarta czasami na znakach przypominających poetykę hubu wydawniczego Rozdzielczość Chleba, jest wciąż bardzo oryginalna na tle wszystkiego, co pojawia się teraz w polskiej poezji i rości sobie prawa do opowiadania o opowiadania o “życiu w cyfrowym świecie”. Nie jest to o socjalach i życiu w socjalach, o insta i scrollowaniu – to wręcz głęboko anty-socjalna sprawa - poezja mniej humano-, bardziej androidalna. Ciekawe wydaje się to, że “Nielegalne kopie” są w pewnym sensie manifestacyjnym zwrotem do tyłu – gloryfikują, a może po prostu ponownie ustanawiają (re-branding) podziału na real i wirtual, tak kojarzące się z późnymi najntisami i wczesnymi latami nowego milenium. Od dawna zacierający się podział odżywa tu i staje się oryginalną, całkiem ciekawą retro-poetyką cyfrowej poezji. Dzięki temu możemy dostrzec cyfrowość jako złożony problem, którego na co dzień nie dostrzegamy, przyzwyczajeni do tego, że jest po prostu przedłużeniem rzeczywistości niecyfrowej. Ciekawie to wymyślone, prawda?

Jakub Skurtys pisał, że liryka Harlendera to rytm i bit, hiphopowość. Zgoda, “Nielegalne kopie” całe są z tego właśnie bitu. Zyskują kolejną ciekawą warstwę przez to, w jaki sposób zostały napisane (nie powiedziane). To książka w dużej mierze składająca się z dystychów, tak jakby świata nie dało się opowiedzieć w sposób ciągły, stychiczny, nieporwany mechanicznie na równe kawałki. Jeśli mamy w uszach echo przestylizowanych interpretacji samego autora, próba ujęcia jego słów tak ścisły pancerz dwuwersów wydaje się karkołomna. Poeta wychodzi z niej zwycięsko. Niezależnie od tego, czy “Nielegalne kopie” to zbiór z pasją wygenerowanych dystychów, czy werbalny zapis czkawki, jakiej dostał świat i natura w erze hiperrozwoju i dyktatu technologii – to wciąż wiersze, o czym przypomina Kamil Kawalec. 

Gdzie jest granica między tym co istnieje, a między tym, co wyobrażone, symulowane? Jak w ogóle można pomyśleć o świecie, w którym rozgrywają się „Nielegalne kopie”, inaczej, niż jak o wielkim symulakrum? Dzięki takiemu założeniu łatwo pozbyć się oczekiwań, które wiązałyby te wiersze z jakąkolwiek powinnością etyczną – coś tak niewyobrażalnego kiedyś, jak oczywistego dzisiaj. Poezja w służbie idei ustępuje miejsca ideom zaplątanym w poetyckie języki i zdecydowanie przekraczającym formę tomu wierszy. W końcu, jak zarzeka się sam autor, jego dzieło powinno być traktowane jak produkt popkulturowy, coś więcej niż książka. Zgoda, ale warto dostrzec, że używa konstrukcji „coś więcej, niż” – a więc „Nielegalne kopie” są też książką, i z tej formy również mogą być rozliczane. 

Czy „Nielegalne kopie” na pewno da się „załatwić” prostym wnioskiem o przenikaniu się konwencji? To brzmiałoby jak świadomy wybór, twórcza decyzja. Myślę, że nie tędy droga. Świat przedstawiony w książce to świat bez wyboru. On po prostu tak wygląda, bo tak wygląda rzeczywistość, w której funkcjonuje, że użyję archaizującej konstrukcji, podmiot liryczny (tu, zresztą, tyle niestabilny, co po prostu zdestabilizowany). Jeśli chce przemówić, musi zrobić to na przecięciu tych kilku estetyk, musi wynurzyć się z gęstego morza znaków i kodów, bo świat jest tym morzem zalany. Nie umie, nie może – nie wiem czy nie chce – mówić „czysto”, ani tworzyć własnego języka. Żyjemy w świecie pełnym odpadków, których musimy używać, jeśli zależy nam na jakiejkolwiek ekspresji – zdaje się mówić Harlender, i ja mu wierzę. Kultura cyfrowa i kult recyklingu dodatkowo uwypuklają tę odpadkową kondycję naszych czasów: dużo łatwiej coś skasować i stworzyć, niż kiedykolwiek. Boty generują miliony nowych światów, których potem nikt nie chce posprzątać. Zostają nam resztki, odpady, zdezaktualizowane połączenia, nieaktywne kody, niedziałające hiperłącza. Możemy je przytulić z miłością i wstrętem, wchłonąć i mówić przez nie – albo możemy zamilknąć. Harlender mówi. Warto go posłuchać.
Paweł Harlender: „Nielegalne kopie”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Poznań 2022.