ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (477) / 2023

Katarzyna Szkaradnik,

STUDENCKA MARSZRUTA PILCHOWEGO BISKUPA (JAROSŁAW KŁACZKOW: 'Z INDEKSEM PRZEZ ŚWIAT. STUDENCKIE LATA ANDRZEJA WANTUŁY (1925-1931)')

A A A
Trochę mi wstyd, że wybrałam taki efekciarski nagłówek, ale czy ktokolwiek zajrzałby do tego omówienia, gdyby nie odwołanie do autora „Wielu demonów”? W felietonie zatytułowanym w typowym dla pisarza z Wisły hiperbolicznym stylu „Bóg mojego dzieciństwa” twierdzi on, iż ukryty za tą peryfrazą Andrzej Wantuła (1905–1976) „był mędrcem i był prawdziwie wierzącym w Boga księdzem. I taka postać (…) bywa – w rozmaitych przebraniach – jedną z pierwszych moich postaci. Cień Wantuły stoi za Oyermachem, księdzem Kubalą i innymi moimi rezonerami” (Pilch 2007: 148). Z owego tekstu można się też dowiedzieć, że geneza Pilchowej przygody z literaturą sięga domu Biskupa na Gojach w Ustroniu. Nie sposób zatem pominąć tu Jana Wantuły – ojca Andrzeja, chłopskiego intelektualisty par excellence, który musiał za młodu podjąć pracę w hucie, jednak poświęciwszy się samokształceniu, zdobył olbrzymią wiedzę i zasłynął jako wytrawny bibliofil, historyk amator, znawca silesiaków i dziejów protestantyzmu, pomolog, krzewiciel polskiej świadomości narodowej i ruchu czytelniczego, zaprzyjaźniony z licznymi naukowcami i twórcami, chętnie korzystającymi z jego cennego księgozbioru (zob. Szkaradnik 2021: 12–14).

Starszy z synów Jana osiągnął jeszcze więcej: został profesorem teologii, prorektorem Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, w latach 1959–1975 pełnił funkcję zwierzchnika (biskupa) Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, a od 1963 do 1970 roku – wiceprzewodniczącego Światowej Federacji Luterańskiej. Był także długoletnim sekretarzem Polskiej Rady Ekumenicznej, przewodził Komisji Przekładu Pisma Świętego, jego dorobek publikacyjny zaś obejmuje m.in. książki teologiczne i historyczne, artykuły, podręczniki i postyllę (zob. Żyszkowska 2001: 27–37). Przedtem wiele przeszedł: w trakcie wojny znalazł się w obozie koncentracyjnym i choć zdołano go stamtąd zwolnić, po pewnym czasie dostał skierowanie do armii niemieckiej. Przeszkolony na sanitariusza, dostał się do niewoli angielskiej i przybył na Wyspy Brytyjskie, gdzie wkrótce po zweryfikowaniu jego tożsamości mianowano go naczelnym kapelanem ewangelickim PSZ na Zachodzie oraz proboszczem Polskiej Parafii Ewangelicko-Augsburskiej na Obczyźnie z siedzibą w Londynie (zob. „Losy wojenne…” 2005). Jest więc postacią wartą uwagi nie tylko ze względu na znaczenie dla Jerzego Pilcha.

Całościowa, odwołująca się do różnorakich źródeł biografia Andrzeja Wantuły napisana przez Jarosława Kłaczkowa ukazała się w 2019 roku. Teraz ten badacz dziejów rodzimego protestantyzmu (autor m.in. monografii „Na emigracji. Losy polskiego wychodźstwa ewangelickiego w XX wieku” czy „Czasopiśmiennictwo protestanckie w Polsce w latach 1918–1939”) skupił się na wycinku bogatego życiorysu biskupa, mianowicie na studiach na Wydziale Teologii Ewangelickiej Uniwersytetu Warszawskiego i w charakterze stypendysty we Francji. Pięć rozdziałów książki odpowiada kolejnym etapom spędzonym przezeń poza domem między 1925 a 1931 roku: „Studia w Warszawie”, „W Oksytanii i Prowansji”, „»Podróż życia« i powrót do Montpellier”, „»Miasto świateł« – pobyt w Paryżu”, „W alzackim Strasburgu”. Jak podkreśla autor w biografii Wantuły: „Pobyt na uczelniach francuskich, do tej pory coś niespotykanego wśród polskich duchownych luterańskich (…), otworzył mu możliwość zaznajomienia się z prądami teologicznymi obowiązującymi w zachodniej Europie. (…) oprócz wiedzy [Andrzej – K.Sz.] przywiózł ze sobą (…) gruntowną znajomość języka francuskiego (w późniejszych latach nauczył się też angielskiego, znał także niemiecki, czeski, słowacki (…), grekę, łacinę i (…) hebrajski)” (Kłaczkow 2019: 28).

Doświadczenia i refleksje głowy nadwiślańskiego Kościoła luterańskiego z okresu, kiedy umysł jest zarazem najbardziej chłonny i krytyczny, mogą jednak zaciekawić nie tylko współwyznawców. Mamy bowiem do czynienia ze studentem nader inteligentnym, innowiercą (z punktu widzenia dominującej konfesji), który do stolicy Polski, a potem na Zachód przyjeżdża ze Śląska Cieszyńskiego – regionu wielorako pogranicznego – dźwiga zatem odmienny bagaż kulturowy od przeciętnego mieszkańca byłej Kongresówki. Przy czym ten „prowincjusz” o chłopskim rodowodzie nie przejawia kompleksów czy onieśmielenia ani nie ulega blichtrowi metropolii – specyfika cieszyńskiej wsi (zmodernizowanej i nie tak ubogiej) oraz wyjątkowe oczytanie pozwalają mu spoglądać na ów blichtr raczej z rezerwą. Sami ewangelicy mogliby być zainteresowani rozwojem Wantuły juniora na obczyźnie, ale w istocie jego osobowość i mentalność uformowały się już w domu, pod przemożnym wpływem ojca. Przed 25. urodzinami syna przebywającego we Francji Jan pisał: „Mam tę życiową satysfakcję – że mimo zawodu niejednego – Ty poszedłeś drogą, jaką sam bym poszedł, że to, co pragnąłem dla siebie, co uważałem za najdroższe – Ty również [uważasz – K.Sz.] – i to mi daje przekonanie, że nie na darmo żyłem i w Tobie zrealizowane zostały moje marzenia!” („Zmieszany…” 2017: 157).

Cytat ten przy okazji podsuwa odpowiedź na niezadane pytanie, jakim sposobem temat studiów, któremu w biografii biskupa Kłaczkow poświęcił 11 stron (z czego połowa przypada na ilustracje), udało się rozbudować w 200-stronicowe wydawnictwo. Otóż w całości jest ono oparte na listach głównego bohatera do ojca w Ustroniu, mówiąc wprost: streszcza ową obfitą korespondencję, zachowaną w archiwum prywatnym Urszuli Wantuły-Rakowskiej, bratanicy nadawcy. Charakter publikacji wymaga szerszego komentarza. We wstępie badacz tłumaczy, dlaczego zajął się życiem i działalnością tego duchownego oraz jak wyglądała kwerenda w zbiorach rodzinnych; wskazuje też grupę odbiorców „Z indeksem przez świat”: „Autor prezentowanej książki, który przed blisko 20 laty zaczął swoją »znajomość« z postacią ks. Andrzeja Wantuły, ma więc nadzieję, że społeczność Śląska Cieszyńskiego – a także wszyscy interesujący się tą problematyką – znajdą w niej trochę mniej znanej historii tej postaci” (s. 15). Również w kolejnych rozdziałach Kłaczkow nie unika osobistego tonu, czy wręcz zwierzeń: „Każdy, kto spędził noc na morzu – a piszący te słowa zalicza się także do takich osób – wie, jakie to robi wrażenie i pozostaje na zawsze w pamięci” (s. 119). Niekiedy poprzestaje na omawianiu zawartości listów, niektóre opatruje uwagami, np.: „Czego oczywiście nie mógł się nawet domyślać w roku 1930, bo nic wówczas nie zapowiadało nowego konfliktu zbrojnego – jeszcze straszniejszego od Wielkiej Wojny” (s. 116). Sporo subiektywnych ocen formułuje w odniesieniu do realiów politycznych i obyczajowych międzywojennej Warszawy.

Otrzymujemy zatem książkę popularną i gawędziarską, chociaż naszpikowaną faktami, gdyż młody Wantuła niezwykle skrupulatnie dokumentował pobyt w stolicy i za granicą, a autor „Z indeksem przez świat” hojnie przytacza owe szczegóły. Przykładowo Andrzej wyliczał wszystkie swoje wydatki ze względu na trudną sytuację finansową i konieczność proszenia ojca o wsparcie (konsultował z nim m.in. zakup rękawiczek skórzanych z powodu srogiej zimy). Szła z tym w parze postawa, która wpasowuje się w mitologizującą autonarrację mieszkańców Śląska Cieszyńskiego o etosie protestanckim oraz o prymacie jakoby przyznawanym tam księgom i nauce. „Ze śniadaniami tymczasem tak się urządziłem – opisywał bohater tomu pierwsze dni w Paryżu – że ich nie jadam, (…) bo obawiałem się, że pieniądze mogą nie nadejść i zostałbym bez grosza. Nie odczuwałem tego zresztą, bo zabrawszy się do pracy, zapomniałem, że nic nie jadłem (…)” (s. 149). Również w Warszawie oszczędzał nawet na posiłkach i na biletach tramwajowych, zwłaszcza iż musiał pokryć wysoką opłatę za studia, którą do reszty uiścił już jako proboszcz w Wiśle.

Nie tylko listy z Francji, lecz także te ze stolicy Polski są pełne obserwacji zachowań, relacji z głośnych wydarzeń bieżących oraz odwołań do wspólnych zainteresowań nadawcy i adresata. Wantuła junior donosił o przebiegu ceremonii pogrzebowych Żeromskiego i Reymonta, o polowaniu na okazje w antykwariatach, o bezrobociu, strajkach, przeludnieniu mieszkań, o zamachu majowym, strzelaninach i niepokoju na ulicach, a następnie o zamieszkach towarzyszących wyborom parlamentarnym w 1928 roku. W tamtym okresie Andrzej sprzyjał Piłsudskiemu, podobnie jak Jan, który pragnął widzieć w Marszałku męża opatrznościowego zdolnego okiełznać typowo polskie warcholstwo. Zresztą – przekonywał syna jesienią 1925 roku – „wszystko złe w naszej państwowości powoli zniknąć musi, a gdy każdy z nas będzie pracował według sił i najlepszej woli, to się przecież czegoś dorobimy. Jeśli jednostka jest w stanie przy usilnej pracy i oszczędności dojść do znośnego dobrobytu, to tem bardziej przy ogólnym wysiłku osiągnie to państwo! Ot, zamiast pisać list do syna, kreślę myśli, jakie mi się nasunęły przy wspomnieniu czasów niewoli i stwierdzeniu, że Warszawa dziś – jest stolicą Polski!” („Zmieszany…” 2017: 128).

W owej stolicy ze skrajną nędzą sąsiadowało dolce vita elity, lecz Andrzej stronił od rozrywek z uwagi tyleż na koszty, co na swój konserwatyzm obyczajowy i wstrzemięźliwość; niemniej uczestniczył w zabawach Koła Studentów Ewangelików, w którym się udzielał. Skondensowany, barwny obraz życia biedujących adeptów teologii przynosi choćby taki wyimek z książki: „W związku z tym, że w pokoju bursy mieszkało aż 10 studentów, to o poważnej pracy nie było mowy. Wantuła, chcąc pracować, pozostawał albo na uniwersytecie, albo w bibliotece uniwersyteckiej i od 8 rano do 8 wieczorem przebywał poza bursą. Rano pił jedynie herbatę, po południu jadł obiad w barze na Nowym Świecie, wieczorem znów zadowalał się tylko herbatą. W pokoju w bursie, jak to często bywa wśród studenckiej braci, trwały czasami zażarte spory. Na przykład 16 listopada 1926 roku toczyła się dyskusja o tym, czy Abraham był Aramejczykiem oraz czy Izrael i Hebrajczycy to to samo, a jeśli nie, to w jakim stosunku do siebie stali. Jedna i druga strona opierała się na wykładzie ks. prof. Jana Szerudy, a zdania mieli diametralnie różne” (s. 42).

Listy Andrzeja Wantuły – parafrazowane lub obszernie cytowane przez Kłaczkowa – siłą rzeczy ogniskują się wokół studiów i wokół położenia luteranów. Nadawca relacjonował więc z detalami np. zjazd wszystkich Kościołów ewangelickich II RP w Wilnie, pisał o nauce do egzaminów, staraniach o stypendium we Francji i załatwianiu spraw paszportowo-wizowych. Ostatecznie w 1929 roku wyjechał do Montpellier, gdzie zapewniono mu pobyt i możliwość kontynuowania edukacji na Wolnym Fakultecie Teologii Ewangelickiej. Z ojcem dzielił się wrażeniami najpierw z miast, w których zatrzymywał się po drodze (Wiednia, Zurychu i Genewy), a potem z zajęć na uczelni. Uderzył go temperament kolegów, choć uspokajał adresata korespondencji: „Pracują dużo, czytają dużo, żyją nader porządnie, są religijni i poważni, lecz mają w żyłach krew południową, bujną, wrzącą (…)” (s. 85). Charakteryzował też innych obcokrajowców, w których kręgu najczęściej przebywał, zwłaszcza że dopiero uczył się języka Montaigne’a. W kontekście konserwatyzmu Andrzeja warto nadmienić o jego zgorszeniu miejscowymi juwenaliami (bo ponoć oficjalnie znajdowały finał w domu publicznym) oraz krytyce III Republiki za brak poszanowania dla dziedzictwa. Pozytywnie jednak zaskoczyło go familiarne podejście profesorów do studentów, kontrastujące z dystansem i chłodem, z jakimi spotykał się w Warszawie. Kłaczkow przytacza fragment listu, w którym student znad Wisły wykazywał konieczność zaznajomienia się protestantów w Polsce, zapatrzonych w sąsiadów zza zachodniej granicy, z francuskimi współwyznawcami. (Nieco później narzekał na ciężki styl niemieckojęzycznych prac naukowych i potępiał wykorzystywanie przez Niemców teologii w służbie polityki, czy wręcz niedostrzeganie sprzeczności między tym, co głosił Chrystus, a prowadzeniem wojen).

Istotną kartę w biografii Wantuły juniora stanowił udział w ponadmiesięcznej wycieczce do Ziemi Świętej wiosną 1930 roku, możliwy dzięki dotacji stryja i biura podróży. Tak bohater książki tłumaczył cel wyprawy, zorganizowanej przez francuskich ewangelików reformowanych: „Chcieliśmy spojrzeć na krajobraz, który niegdyś widział Jezus, zetknąć się bezpośrednio z ziemią, która Go nosiła, zbliżyć się przez to (…) do Niego, zrozumieć Go lepiej” (s. 136). Naturalnie, przed daleką i wymagającą eskapadą nie mogło w listach do ojca zabraknąć drobiazgowego opisu przygotowań, perturbacji związanych z załatwianiem wiz itp., w końcu – sprawozdania z poszczególnych etapów marszruty. Rozpoczęła się ona w porcie w Marsylii i wiodła przez Neapol, Ateny, Stambuł, wyspy na Morzu Czarnym, Palestynę i Egipt; w trakcie niej Andrzej m.in. snuł impresje z podróży statkiem, porównywał różne punkty Jerozolimy z topografią nakreśloną w Biblii czy skarżył się na tłok i krzyki udaremniające próby kontemplacji oraz na wpychanie turystom nieautentycznych souvenirów. Sam zadowolił się nader skromnymi pamiątkami, np. gałązką z Góry Oliwnej oraz pocztówkami wysyłanymi do domu, których gros zreprodukowano w książce. Najcenniejszą swą zdobycz tak przedstawiał w liście: „[Z]iemia palestyńska pozwoliła mi też spojrzeć pod innym kątem, niż się zazwyczaj patrzy, na Mistrza z Nazaretu i nie (…) tylko jako [na] uosobienie bóstwa, wzniosłości (…), którego nie widzi się w zetknięciu z życiem codziennym (…). A czyż oglądając okolice Jeziora Tyberiadzkiego (…), nie widzi się (…) tego otoczenia, wśród którego pracował, żył przez lat 30, a potem nauczał (…)? (…) pola judzkie czy galilejskie zdawały się wołać Jego imieniem: tu pójdźcie, spracowani i obciążeni, a nie do świątyń, w których czczą kamienie, a poza tym nienawidzą się wzajemnie!” (s. 134).

Po powrocie z wymarzonej wyprawy Andrzej zdecydował się przenieść na trochę do stolicy Francji. „Można zadać sobie pytanie: co student, i to obcokrajowiec, mógł robić wówczas w Paryżu w wakacje? Odpowiedź brzmiała: uprawiać naukę i przygotowywać publikacje. Najpierw musiał wreszcie napisać serię artykułów o ewangelikach w Hiszpanii. Materiał (…) zebrał jeszcze w Montpellier. Kolejną pracą były wrażenia z podróży na Bliski Wschód” (s. 146). Z rozważań nad fizjonomią współczesnych mieszkańców Ziemi Świętej i nad wyglądem Jezusa zrodził się zaś pomysł studium omawiającego, jak w ciągu wieków wyobrażano sobie Chrystusa i na czym się opierano, tworząc Jego wizerunki. Przede wszystkim jednak Wantuła zamierzał korzystać z bibliotek naukowych, szykować rozprawę dyplomową i rozwijać biegłą już znajomość języka; ponadto nadarzyła mu się sposobność okresowego zatrudnienia w „Gazecie Polskiej”. Oczywiście, i znad Sekwany przesyłał ojcu informacje o swoich warunkach życia, dzielił się opinią na temat zwyczajów (np. kulinarnych), ganił demoralizację, analizował odrębności między wzorami kulturowymi Polaków i Francuzów oraz między sytuacją protestantów w obu państwach, interesował się także doniesieniami z prasy dla rodaków.

Następnie uzyskał stypendium na pobyt w Strasburgu, gdzie istniał najlepszy z trzech fakultetów ewangelickich we Francji i skąd pochodził pewien student, z którym Andrzej zaprzyjaźnił się w trakcie peregrynacji do Palestyny. Czas poza uczelnią spędzał na pisaniu artykułów, prac zaliczeniowych i listów, niemniej zwierzał się Janowi, że rzadko sprawia mu ono radość i nie dostrzega w sobie „materiału na pisarza”, warto więc przytoczyć odpowiedź adresata: „Ja też niekiedy nie mam ochoty do pisania, różnorodność zajęć wytrąca pióro z ręki, rwie myśli, ale jednak są tacy, co mnie do pisania napędzają – a wtedy choćby nocą – a zrobię. Nie wiem, czy kto z Ustronia tyle do druku dał, tyle napisał, co ja. Tak samo z Tobą! (…) A napisałeś dobre rzeczy! Z Ciebie musi być pisarz, jest wiele rzeczy do napisania, a z tego sporo przypada na Ciebie!” („Zmieszany…” 2017: 158).

W dalszych listach pojawiają się m.in. ciekawe uwagi o przedmiotach na studiach teologicznych, szczegóły logistyczne powrotu do Polski (formalności abstrakcyjne dla osób swobodnie podróżujących po Unii Europejskiej) czy gorzkie refleksje nadawcy nad swoją 15-miesięczną nieobecnością w domu i w kraju. Poprzestaję tutaj na przywołaniu ogólników obrazujących kolejne etapy studenckiej fazy życia późniejszego biskupa, tymczasem właśnie detale – choć teoretycznie skierowane do nielicznych – wydają się najbardziej frapujące. Co prawda międzywojenne realia stolicy odsłania przed nami ogrom varsavianów, lecz „Z indeksem przez świat” zawiera także np. ceny (z przelicznikami) z miejsc turystycznych basenu Morza Śródziemnego, a nawet charakterystykę sytuacji i języka Serbołużyczan, świeżo brzmią również niektóre obserwacje zagraniczne z perspektywy młodego Polaka ewangelika o szerokich horyzontach i nieprzeciętnym formacie umysłowym.

Jeden z aforystycznych sądów bystrego studenta pod koniec omawianego tomu Kłaczkow podsumowuje: „Nic dodać, nic ująć” (s. 190). Być może też powinnam tu postawić ostatnią kropkę, niemniej muszę jeszcze dużo przekazać, a w większości będą to zastrzeżenia. Jako redaktorka wyboru korespondencji Jana Wantuły robiłam kwerendę w archiwum jego wnuczki i widziałam oryginały listów jego starszego syna, dlatego wyrażam podziw toruńskiemu badaczowi za ich odczytanie, bo doskonale ilustrują powiedzenie: „pisać maczkiem”. Co istotne, we wstępie dziękuje on żonie Jolancie, z którą odcyfrowywał te maciupeńkie literki: „Bez jej nieocenionej pomocy prace nad książką trwałyby na pewno znacznie dłużej” (s. 15). Podkreślam swoje uznanie, gdyż mam świadomość benedyktyńskiego trudu niezbędnego przy obcowaniu z manuskryptami, a pismo Andrzeja jest wyjątkowo wymagające; mimo to nie sposób nie wypunktować usterek.

Jak już nadmieniłam, nie dostajemy edycji źródłowej – „Z indeksem przez świat” nie pretenduje do bycia pozycją naukową. Gdyby jednak autor poszukał choćby informacji na temat faktów lokalnych, mógłby się ustrzec błędnych lekcji (tj. odczytań rękopisu). Oto cytat z listu, w którym Andrzej komentował imprezę Stowarzyszenia Polskiej Młodzieży Ewangelickiej w Ustroniu: „Raz pokazano, że ewangelicy coś porządnego zrobić potrafią. Zresztą sprawę Prejakówki koniecznie pchnąć trzeba naprzód. Jest to koniecznością, by mieć własny lokal” (s. 30). Otóż chodzi o „Prażakówkę” – nazwa nawiązuje do właściciela, Czecha Jerzego Prażaka, który podarował obiekt w testamencie zborowi ewangelickiemu. Po przebudowie dawnej gospody powstał tam Dom Młodzieży Ewangelickiej (ów „własny lokal”), a do dziś w gmachu funkcjonuje Miejski Dom Kultury „Prażakówka”. Rozszyfrowując manuskrypty, należało uwzględnić to, że nadawca przeciągał „z” pod dolną linię (lecz w przeciwieństwie do „j” ma ono kreseczkę w prawo). Natomiast „n” wychodziło spod jego pióra tożsame z „u”, o czym przekonuje wyliczenie sprzętów z mieszkania w Montpellier: jak czytamy, znajdowała się tam m.in. „szafa na ubrania, »szrauk«” (s. 81), podczas gdy w istocie powinno być „szrank” (z niem. Schrank). W niektórych przypadkach nie mam stuprocentowej pewności, ale np. dziwność sformułowania „główne święta” (s. 179) każe przypuszczać, że Andrzej napisał „godni” (tj. godowe, czyli Boże Narodzenie), szczególnie iż w sąsiedztwie pojawiają się inne wyrazy z miejscowego dialektu, takie jak „brutfana”. Notabene, w szeregu z nią bez wątpienia zostały wymienione nie „kołacze”, tylko „kołocze”. Szkoda więc, że przed opublikowaniem nie dano książki do przejrzenia komuś z Ustronia, lub ogólnie ze Śląska Cieszyńskiego, kto potrafiłby skorygować podobne usterki, zwłaszcza skoro osoby stamtąd są w zamyśle autora podstawowymi odbiorcami. Zważywszy na tamtejszy szowinizm lokalny (mocne określenie, lecz i do siebie je odnoszę), wypadałoby też zweryfikować tekst nieoficjalnego hymnu regionu, czyli pieśni „Ojcowski dom” Jana Kubisza, by uniknąć nieścisłości w cytacie. W oryginale (który jest tetrastychem, ale przytoczę go w ciągu) cytowana zwrotka brzmi następująco: „A gdy ci przyjdzie wynijść stąd i odejść w świat daleki, ojcowski dom, dziecino, miej w pamięci swej na wieki”. Natomiast u Kłaczkowa mamy: „A gdy Ci przyjdzie wyniść (!) stąd, swój ojcowski dom w pamięci swej miej” (s. 11). Z kolei we wzmiance, że Wantuła pochodził z „Zielonego Slonska” (s. 175), prawidłowa wersja „po naszymu” brzmi „Ślónska”.

Co się tyczy omyłek niezwiązanych z realiami cieszyńskimi, to za część winę ponosi niestaranna korekta. W samej narracji trafiają się literówki np. w nazwisku filozofa Leibniza („Leibnitz” [s. 47]) czy w tytule powieści Pawła Hulki-Laskowskiego „Porucznik Regier” („Reger” [s. 61]); sporo lapsusów jest natomiast w cytowanej korespondencji (pomijam już niedociągnięcia interpunkcyjne i ortograficzne, których nie da się obronić, skoro zgodnie z deklaracją zmodernizowano pisownię). W liście prezentującym mieszkanie w Montpellier znajdziemy inny przykład „n” identycznego z „u”: nadawca stwierdził, że na śniadanie pija „dwie, trzy filiżanki (czytaj gazuce)” kakao (s. 81) – prawdopodobnie autor książki mniemał, że to fonetyczne oddanie jakiegoś francuskiego słowa, bo inaczej nie przeszedłby do porządku nad owym dziwolągiem. A chodzi o „garnce” – Andrzej puścił tu oko do ojca, informując go o faktycznej ilości spożywanego napoju. Gdzie indziej mamy zdanie: „Nowi profesorowie są niemal siłą rzeczy skazani na małoproduktywność naukową” (s. 184). Tak się złożyło, że posiadam fotokopię oryginału i widnieje tam „Nasi” (tzn. polscy), co zresztą wynika z kontekstu. We „frazesami się dużo opanuje” (s. 147) nastąpiło zaś oczywiste przekręcenie słowa „operuje”. Nieoczywisty, ale łatwy do sprawdzenia wydaje się incipit kolędy „Z nieba idę wysokiego” (nie „idą” [s. 92]).

Jak podkreśliłam, dukt pisma późniejszego biskupa może nastręczać trudności, jednak niepewne lekcje należy oznaczać symbolem „[?]”, by czytelnicy nie traktowali ich z pełnym zaufaniem. Zwłaszcza że literówki niekiedy zmieniają sens wypowiedzi, sugerują całkiem mylną interpretację. Po powrocie z Palestyny Andrzeja dręczyły koszmary, z czego zwierzył się ojcu, nawiązując do wizyty w Dolinie Królów: „Wspomnę mimochodem o zemście Tout-ankh-Amona [Tutenchamona – J.K.], która wprawdzie jest dla nas, bądź co bądź nacjonalistów, niezrozumiała, lecz niemniej fakty mówią o niej” (s. 136). Naturalnie, powinno być „racjonalistów”, chodzi wszak o to, że obaj Wantułowie nie wierzyli w klątwy ani inne zabobony. Ba, jeśli nacjonalizm utożsamiać z ideologią endecji, to Jan Wantuła zgrzytałby zębami na myśl o byciu identyfikowanym z jednymi ze swych największych adwersarzy. Raczej nie zdarzył się tu przypadkowy lapsus calami, skoro owa literówka powtarza się w równie bezspornym kontekście: „Nie wynika z tego, jakobym nie był przywiązany do Śląska (…). Ale ja jestem w dużej mierze nacjonalistą wedle woli. Po co tęsknić, gdy nic to nie pomoże?” (s. 177). Cóż wspólnego ma nacjonalizm z postawą stoicką?

Ponadto odczuwa się brak przypisów tam, gdzie wydają się nieodzowne, czyli przy zagadnieniach nie tyle z zakresu wiedzy ogólnej, ile lokalnych. Lepiej jednak unikać objaśnień, jeśli miałyby skutkować poważnymi błędami rzeczowymi. Opisując początek studiów Andrzeja, autor książki antycypuje jego wielką wyprawę, zauważając: „Nie mógł bowiem uczęszczać na wykłady prof. Jana Szczepańskiego (rodem z Ustronia), gdyż ten wyjechał przez Rzym do Palestyny na cały semestr. Był to jego czwarty wyjazd do Ziemi Świętej, czym wzbudzał trochę zazdrość (…)” (s. 30). Otóż Wantuła junior faktycznie nie mógł uczestniczyć w wykładach słynnego socjologa, ponieważ w roku 1926… dopiero zaczął on naukę w gimnazjum. W liście zaś mowa o Władysławie Szczepańskim – orientaliście, profesorze Papieskiego Instytutu Biblijnego w Rzymie i wykładowcy UW. W dodatku ów błąd powtarza się w zdaniu dotyczącym rozważań nadawcy już po powrocie z podróży: „(…) nie był przekonany do tego, żeby wzorować się na wspomnieniach z podobnej trasy odbytej przez chrześniaka Jana Wantuły i późniejszego profesora nauk humanistycznych i socjologa Jana Szczepańskiego” (s. 137). Tu ewidentnie badacz nie skojarzył, że we wcześniejszym z przytoczonych passusów już mianował go profesorem.

Mylny jest również komentarz do wzmianki o zjeździe wolnomyślicieli w 1926 roku i udziale Jana Hempla, określonego przez Kłaczkowa jako „komunizujący pisarz” (s. 33). Pod cytatem z listu, w którym Andrzej zastanawiał się, czy zawrzeć z nim znajomość, autor „Z indeksem przez świat” snuje dociekania: „Na tę kontrowersyjną z punktu widzenia politycznych dziejów Polski postać Wantułowie mogli się natknąć za sprawą książki »Doświadczenie religijne« Williama Jamesa. To 490-stronicowe dzieło ukazało się na rynku polskim w 1918 roku, a jej tłumaczem był właśnie Hempel” (s. 33). A przecież domysł taki podważył sam nadawca kilka linijek wyżej: „(…) musiałbym mu przypomnieć Ciebie, dawne stosunki i więzi łączące Was dawniej” (s. 33). Bynajmniej nie trzeba stąd wnioskować o rzekomych sympatiach komunistycznych Jana Wantuły, co wyjaśniłam we wstępie do korespondencji między tymi postaciami: bibliofil traktował Hempla „jako »znanego autora i tłumacza dzieł społecznych i religijno-filozoficznych«, który gościł u niego kilkakrotnie w okresie 1910–1918. (…) Dobrze uchwytna jest ewolucja poglądów autora »Kazań Piastowych« od idealizmu i fascynacji religiami Wschodu do PPS-Lewicy. Obserwując transformację przyjaciela, Wantuła nabierał wobec niego dystansu, natomiast wcześniej popierał go jako (…) ideowca, który pragnął utworzyć postępowe czasopismo etyczne i popularnonaukowe” („Zmieszany…” 2017: 76, 77).

Niektóre komentarze są problematyczne z powodu skrótów myślowych. Nadmieniwszy, że Śląsk Cieszyński od średniowiecza znajdował się poza Polską, Kłaczkow twierdzi: „Cała epoka staropolska i jej kult oraz mit Kresów Wschodnich to było coś, z czym do 1918 roku [bohater książki – K.Sz.] nie miał bezpośrednio do czynienia” (s. 42). W jakim sensie jednak ówcześni ludzie z dawnej Kongresówki mieli „bezpośrednią” styczność z tamtą epoką? Można by oponować, że właśnie w regionie, z którego wywodził się Andrzej, w środowisku zaangażowanym w propagowanie polskości żywy pozostawał mit „złotego wieku” – odwoływano się do języka Reja i Kochanowskiego jako spoiwa tej ziemi z niegdysiejszą Rzeczpospolitą. Podobne obiekcje budzi inna generalizacja: „Cieszyniacy byli pod dużym wpływem kultury polskiej płynącej z zaboru austriackiego jeszcze przed I wojną światową” (s. 175). Naturalnie, po Wielkiej Wojnie zabór już nie istniał. Rozumiem, że Kłaczkowowi chodziło o działaczy narodowych i oświatowych z takich ośrodków jak Kraków i Lwów (samo Księstwo Cieszyńskie dostało się pod panowanie habsburskie znacznie przed rozbiorami), lecz „autochtoniczni” krzewiciele polskości argumentowaliby, że o ile stamtąd szło uświadomienie narodowe, o tyle kultura polska – głównie w postaci więzi językowej – trwała w Cieszyńskiem samoistnie, podczas gdy biedni imigranci z Galicji ściągający do pracy w przemyśle na terenie dzisiejszego Zaolzia nieraz się czechizowali. Innego typu skrót myślowy występuje w stwierdzeniu, że kazanie inauguracyjne na warszawskim zjeździe ewangelickim w 1926 roku miał wygłosić proboszcz parafii w Ustroniu „i zarazem senior diecezji śląskiej, ks. Paweł Nikodem” (s. 39). Dla precyzji lepiej byłoby dodać „późniejszy”, gdyż tę drugą funkcję powierzono mu dopiero w 1937 roku, czego można się dowiedzieć m.in. z książki autora „Z indeksem przez świat” poświęconej Kościołowi luterańskiemu w międzywojniu (zob. Kłaczkow 2017: 91). Niewykluczone z kolei, iż nie ma omyłki, tylko niedopowiedzenie, kiedy najpierw czytamy, że w „polowym antykwariacie” nad Sekwaną student z Polski kupił „prace o Erneście Renanie” (s. 151), potem zaś, że odesłał tam radcę departamentu, który go zapytał, gdzie nabył „dzieła Renana” (s. 172).

Czasem w narracji pojawiają się objaśnienia, ale chciałoby się je pogłębić. Odbiorcę może zafrapować, że na pocztówce przedstawiającej fortyfikacje na Rodos adresat zrobił adnotację: „W dzień pogrzebu Orkana! (16.V)”. Co prawda dalej badacz odnotowuje, że wieść o śmierci tego pisarza dotarła do Andrzeja w trakcie podróży dzięki polskiej gazecie, że wielce go cenił oraz miał od niego książkę z dedykacją. Niemniej warto zaznaczyć, że autor „Komorników” przez dwa tygodnie mieszkał u Wantułów wiosną 1929 roku, by zbierać materiał do nieukończonej powieści „Czantoria”, więc późniejszy biskup poznał go, a nawet napisał artykuł o tamtym pobycie. Jeszcze bardziej domagają się przypisów cytowane urywki listów. Relacjonując ojcu wakacyjną praktykę w parafii w Krakowie, nadawca napomknął o konieczności wygłoszenia kazania w języku niemieckim: „Trzeba było kazania nauczyć się należycie, liturgii niemieckiej, kilku wyroków, »Ojcze nasz« itd.” (s. 54). Wątpię, czy każdy czytelnik wie, czym jest tu „wyrok” – to słowo raczej przestarzałe i stosowane bodaj tylko w kręgach ewangelickich. Tak się składa, że sam Andrzej wyeksplikował je mimochodem w opracowaniu „Ks. Jerzy Trzanowski – życie i twórczość”: „[Czas upływał mu – K.Sz.] (…) na uczeniu się śpiewu nabożnych pieśni, prawd katechizmowych i wybranych ustępów Pisma Świętego, jak mówiono: wyroków biblijnych” (Wantuła 1938). Jako edytorka dodałabym ponadto m.in. tłumaczenie raczej nieznanego szerzej przysłowia niemieckiego przytoczonego w innym liście.

Przypisy pomogłyby też zrozumieć wagę niektórych osób i rzeczy przywoływanych w korespondencji. Przykładowo bohater książki zastanawiał się nad kolportażem opublikowanego w wysokim nakładzie odczytu Hulki-Laskowskiego, co Kłaczkow streszcza następująco: „Jako grupy odbiorców wskazywał najpierw nauczycieli, potem znanych mu mieszkańców Ustronia: Lazara, kuratora Szczepańskiego, Kozieła, Golca (…)” (s. 63). Z pewnością niemal wszystkim czytelnikom te nazwiska mówią tyle, ile „Iksiński”, tymczasem warto by naświetlić zwłaszcza znaczenie Jerzego Lazara dla wspomnianej miejscowości i dla Wantułów. Był on bowiem długoletnim sekretarzem gminy, działaczem społecznym, prezesem spółdzielni spożywców, a zarazem serdecznym przyjacielem Jana (obaj należeli m.in. do Związku Młodzieży Ewangelickiej, później zaś do rady nadzorczej Banku Ewangelickiego). Stanowił zatem postać powszechnie szanowaną i jednocześnie bliską rodzinie przyszłego biskupa.

Enigmatycznie brzmi również wzmianka, która pojawia się już w pierwszej wiadomości z Warszawy: na początku zwiedzania świeżo upieczony student odszukał grób Andrzeja Niemojewskiego na cmentarzu kalwińskim. Nie wyjaśniono nam jednak, dlaczego była to informacja istotna dla adresata. Otóż Jan Wantuła darzył admiracją tego zaangażowanego społecznie literata i redaktora, tłumacza, religioznawcę, apostoła racjonalizmu i antydogmatyzmu, aczkolwiek – podobnie jak w wypadku Hempla – w okresie przed ewolucją jego poglądów (ku antysemityzmowi i astrologii). Nadawca listów przypuszczalnie czuł, że ojciec oczekuje tej wizyty, o czym świadczy odpowiedź: „Chciałbym tam sam być, ale jestem zadowolony, że danem było stanąć na miejscu wiecznego spoczynku Niemojewskiego, Prusa (…) synowi ich czciciela!” („Zmieszany…” 2017: 128). Zbieżność imion sprawia wrażenie przypadkowej, tymczasem w „Pamiętnikach” bibliofil wyznawał: „W r. 1905 urodził nam się syn, dałem mu na imię Andrzej, gdybym był mógł, byłbym dodał drugie: Niemojewski…” (Wantuła 2003: 153). W inny sposób tajemniczą postacią stała się „córka Hulki Laskowskiego” – w takiej właśnie formie, bez imienia Elżbieta, mówi się o niej w książce, choć jest wspominana w narracji aż sześć razy, bo przyjaźniła się z głównym bohaterem i towarzyszyła mu w zwiedzaniu Francji, gdzie sama studiowała. Co więcej, nawet nie ujęto jej w indeksie osób.

Wracając do oczekiwań Jana: już całkiem wprost prosił syna o przywiezienie znad Nilu skarabeusza – i znów przydałoby się objaśnienie, czemu akurat na tym mu zależało. Okazuje się, że „Faraon” tak poruszył jego wyobraźnię, iż pragnął się przekonać, jak wygląda święty chrząszcz, przez którego wojsko musiało zmienić trasę („Zmieszany…” 2017: 154). Z ową lekturą wiąże się też wzmianka w liście z początku pobytu Andrzeja w stolicy: tłumaczył on, że nie skusił się m.in. na tę pozycję ze względu na cenę. Odbiorcy publikacji mogą sądzić, że nie ma znaczenia, których wydawnictw nie nabył, dlatego warto zacytować wiadomość Wantuły seniora: „Zwyczajnie od lat kupowałem Ci jakąś książkę o tym czasie [na urodziny – K.Sz.]. Do Warszawy Ci książki posyłał nie będę, ale kup w tym roku całego »Faraona« Prusa, kosztuje coś 18 zł. (…) przeczytaj powoli a ze trzy razy w pewnych odstępach czasu” („Zmieszany…” 2017: 130). Po co aż trzykrotnie? Powieść ta według Jana tak celnie przedstawiała relacje między religią a polityką, że uznawał ją za niezbędną dla studenta teologii.

Korespondencja ojca stanowi przydatny kontekst, rzucający światło na wiele spraw. Nadmieniłam już o powściągliwości i niemal purytańskiej surowości obyczajowej późniejszego biskupa, a także o konserwatyzmie splecionym ze swoistym elitaryzmem, który nie koliduje z chłopskimi korzeniami Andrzeja, przejawiał on bowiem raczej klasizm „edukacyjny”, np. dla dobra państwa optowałby za wykluczeniem analfabetów z udziału w wyborach. Gdy jednak w narracji pada stwierdzenie, że obaj Wantułowie byli „twardymi i konserwatywnymi ewangelikami (…)” (s. 194), nasuwa się uwaga, że Jan przeszedł etap zgłębiania pism i apologizowania wolnomyślicieli, listy jego syna zaś pokazują krytycyzm nadawcy wobec paternalistycznych, skamieniałych stosunków między profesorami a adeptami teologii ewangelickiej w Polsce i w ogóle w tutejszym Kościele.

Chociaż bohater książki zawdzięczał formację duchową i intelektualną domowi rodzinnemu, w korespondencji tworzył autoportret self-made mana – nie chciał w tym zakresie ustępować ojcu, pozbawionemu sprzyjających warunków życiowych. Zaznaczał, że docenia, ile ten dla niego zrobił, zważywszy na swe skromne możliwości, ale Jan nie omieszkał mu przypomnieć np. w 1930 roku: „Życzyłbym Ci (…), byś w zdrowiu mógł w najbliższych miesiącach ukończyć studia i by Ci sił starczyło tak na 50 lat do pracy w obranym zawodzie! Uczony winien 50 lat pracować – bo po co wysiłek – tyle lat nauki – zbierania do głowy – trzeba potem dzielić się z tymi, co nie mógli pójść do szkół (…). Wyobraź sobie, oblicz, ile to pracy własnej i innych włożono, byś Ty był tem, czem jesteś. (…) I ja też z tem – byś wyrósł na służbę naszemu ludowi, dałem Cię kształcić, i dlatego też potrafię wyrzec się innych życiowych przyjemności – dla mnie największą przyjemnością dać Tobie, co trzeba – abyś zdobył wiedzę i naukę!” („Zmieszany…” 2017: 157).

Samodyscyplinę i ustawiczne dążenie Andrzeja do rozwoju – można rzec: otrzymane w genach – ukazuje m.in. zapowiedź intensywnej nauki języków obcych już u progu pierwszego roku akademickiego: „Byle mnie zapał nie opuścił, wszystko będzie dobrze. Sądzę jednak, że do czegoś dojdę, gdyż tak sobie wymyśliłem” (s. 24). Zarazem młodzieniec nie oddawał się wyłącznie nauce: „(…) nie po to się żyje, by jak Budda w kółko patrzeć w swój pępek (…), lecz chyba po to, by współdziałając z innymi, choćby drobnymi czynami, realizować (…) na ziemi pewne wartości, nieprzemijające i wieczne, i w ten sposób nadawać życiu sens. Dlatego też czasu poświęconego innym zajęciom nie żałuję, lecz przeciwnie, nawet znajduję w tym zadowolenie” (s. 64).

Mimo zasygnalizowanych niedociągnięć zadowolenie można czerpać również z lektury „Z indeksem przez świat”. Atrakcyjność książki zwiększają liczne zdjęcia i pocztówki; notabene, autor „Miasta utrapienia” wyznawał: „Moja pamięć Wantuły jest pamięcią Wantuły podróżującego po świecie, pamięcią przysyłanych przez niego widokówek z egzotycznych krajów, pamięcią Wantuły zawsze za Śląskiem niebywale tęskniącego” (Pilch 2007: 146). Jednak prezentowane są tylko awersy, a sprawdzając, czy zamieszczono próbkę pisma głównego bohatera, trafiłam wyłącznie na stronę z dziennika podróży – żadnej fotokopii listu; szkoda więc, że czytelnicy nie mają szansy przynajmniej w tej postaci obcować z wybranymi oryginałami. O wiele lepszym rozwiązaniem byłaby popularnonaukowa edycja źródłowa, czyli opracowane do druku wiadomości, które Andrzej Wantuła wysyłał do domu, wraz ze stosownymi objaśnieniami, zwłaszcza pozwalającymi lepiej poznać gniazdo rodzinne, a zatem i umysłowość przyszłego zwierzchnika Kościoła luterańskiego w Polsce. (W tomie korespondencji jego ojca znalazło się zaledwie pięć listów, z czego trzy nadane w Anglii po wojnie). Bądź co bądź książka i tak zawiera albo drobiazgowe streszczenia, albo długie cytaty. Teraz nieoczywisty pozostaje też jej odbiorca: z jednej przybiera ona formę gawędziarską (autor nie ukrywa swej podmiotowości ani ocen) i jest adresowana przede wszystkim do mieszkańców Śląska Cieszyńskiego, z drugiej – skoro firmuje ją toruńskie wydawnictwo akademickie, to chyba ma aspiracje bardziej uniwersalne. Co prawda przygotowanie edycji źródłowej wymagałoby mrówczej pracy, niniejsza recenzja powinna jednak wzbudzić poczucie, że listy Andrzeja Wantuły na takie poświęcenie bez wątpienia zasługują.

LITERATURA:

Kłaczkow J.: „Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce w latach 1918–1939”. Toruń 2017.

Kłaczkow J.: „Ksiądz biskup Andrzej Wantuła (1905–1976). Biografia”. Toruń 2019.

„Losy wojenne ks. Andrzeja Wantuły”. Oprac. B. Żyszkowska i in. Cieszyn 2005.

Pilch J.: „Bóg mojego dzieciństwa”. W: Tegoż: „Pociąg do życia wiecznego”. Warszawa 2007.

Szkaradnik K.: „Historia jako narracja i doświadczenie w tekstach Jana Szczepańskiego, Józefa Pilcha i Jana Wantuły”. Kraków 2021. 

Wantuła A.: „Ks. Jerzy Trzanowski – życie i twórczość”. Cieszyn 1938. Online: https://www.biblia.info.pl/blog/jerzy-trzanowski/.

Wantuła J.: „Pamiętniki”. Oprac. W. Sosna. Cieszyn 2003.

„Zmieszany zapach książek i jabłek. Wybór korespondencji Jana Wantuły z lat 1899–1953”. Red. K. Szkaradnik. Ustroń 2017.

Żyszkowska B.: „Koleje życia”. W: „Był wśród nas… w 25. rocznicę śmierci ks. bpa Andrzeja Wantuły”. Red. B. Żyszkowska. Ustroń 2001.
Jarosław Kłaczkow: „Z indeksem przez świat. Studenckie lata Andrzeja Wantuły (1925–1931)”. Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Toruń 2023.