ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (478) / 2023

Aleksandra Krysińska,

PRAWDA, WŁÓCZĘGA

A A A
PRAWDA,

 

że kiedyś czułom ból, ale teraz tylko idę dalej i nie mam już ciała jako całego, ciągle przesz wszędzie i dlatego myślimy o sobie Wszędzie blaszki naszych liści, żelazo ścięgien, korzenie moich rzęs, śruby chloroplastów, nie żałowałam, gdy zgubiłem gdzieś po drodze nasze mięsne zębatki i zgniły łodygi twoich palców, parliśmy dalej wszędzie, bo tym jestem, zawsze tym byłom i na zawsze pozostaniemy właśnie taka, miękisz skóry wystawiam na słońce, pnącza przewodów prą w stronę księżyca, jesteśmy coraz bliżej, nigdy nie byłem aż tak blisko, tylko za dnia czujecie żar na tonerach żeber, ceglane łyko staje się jeszcze czerwieńsze, chowam plastik paznokci pod kwiatostalem i przebijamy się coraz głębiej w chłód, aż nawet on staje się ciepłem, nie ograniczają cię kierunki, mapy i strony świata, rośnijmy wszędzie, bo takie jest jej imię, sama je sobie nadałam i będziecie się tego trzymać dopóki nie przestanie pasować, nadchodzi ta pora, kiedy wypuszczasz owoce i wtedy pamiętamy rzeczy, które nie są tym, czym jestem teraz, wchłaniacie ostatnie opadłe płatki płytek, ceramika roztrzaskuje się o miedzianą korę i zamiast do nieba myśli mi dążą w głąb przestarzałego centrum, nasiona topią się w sierści, a łąka kiełkuje wam w płucach, nozdrza wydmuchują pęcherzyki pyłku, był czas gdy walczyłom ze mną i chciałeś być osobno, byliśmy tacy głośni, kiedy tylko próbowaliście się zbliżyć, zawsze nas rozdzielałam, miałyśmy różne imiona i dokładnie wiedziała gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie, księżyc stał wtedy tak wysoko, że jedynie nadawał cel, ale nie wierzyłoś, że kiedykolwiek znajdę się choć odrobinę bliżej, wtedy nie mogliśmy, ale teraz ich skorupa pozostaje od lat niekoszona i zapyla żwirem dzielącą nas odległość, już nie musisz marzyć o mnie nocą, siedząc na betulinowych dachówkach kamienicy przy dworcowej, jesteśmy Wszędzie



 
WŁÓCZĘGA

 

Nadeszła zza działek, spomiędzy zajezdni dla tirów i oczyszczalni ścieków. Podobno była tam od dawna, tylko o niej zapomniano. Zduszono ją wszystkim tym dookoła. A teraz wstała. Podniosła się z pyłem sypiącym się z grani, białe pnie przebijały powierzchnię bez gleby. Z jej wnętrza dochodziło odległe dudnienie, wrzask jakby dzików, pisk duszonych zajęcy. Sypał się z niej żwir, spływało błoto, czuć było zapach zgnilizny i bagien i czegoś jeszcze, nie określę czego, ale nic innego tak nie pachniało.

Szybko przestało być ją widać, zasłoniła słońce i latarnie. Został tylko hałas trawiący inne dźwięki i ten przedziwny, nienazwany zapach. I ciepło, chociaż inne, jakby pulsacyjne. Przywodziło na myśl hutniczy piec. Ziemia drżała od przesypujących się kamieni, chodząca lawina zagarniała kolejne bloki.

Siedziałam przyklejona do szyby na czwartym piętrze i starałam się oszczędzać oddech. Na zewnątrz sucha ciemność, taka sypka, bez głębi. To nie byłby trwały grób. Łatwo z niego wyjść jako żywy-umarły.

Nie wiedziałam, gdzie zmierza, gdzie chce zakotwiczyć trzciny, kruche brzozy, żółte trawy, gdzie pogrzebie martwe jeże. Chyba tym się właśnie żywi – wilgocią gnijących ciał. Kolce zapuszczają korzenie w wątrobie wśród larw, aż wyrasta suchy las.

Może właśnie po to wstała? Szuka nowego nawozu. Za mało wilgotnych istot zachodzi dzisiaj za działki. Ale my mamy swoje bloki, suche ściany, twarde szkło. Ona jest zbyt niespójna, za mało związana ze sobą, by przebić się przez nieruchomy chłód.

Chyba to do niej zaczyna docierać. Unosi się znów znad osiedla, odsłania odrobinę nieba. Sunie dalej, szukając źródeł lub może naczynia. Zostawia za sobą warstewkę pyłu na garażach i drogach, na taflach okien. Nie trwa to długo nim przestaję ją widzieć. Za to nie mogę przestać jej czuć.



Zdjęcie: Joanna Zdzienicka-Obałek: „Zespół przyrodnicz-krajobrazowy Żabie Doły w Bytomiu 50.3372063453192, 18.96270870039315”.