ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (479) / 2023

Kamila Czaja,

UWIKŁANI W MITOSPORY (ALEKSANDRA ZIELIŃSKA: 'GRZYBNIA')

A A A
Nowa powieść Aleksandry Zielińskiej to zawsze wydarzenie; tym większe, że stosunkowo rzadkie. Od „Sorge” minęły aż cztery lata, ale nie zamierzam narzekać, skoro autorka znów oddaje nam dzieło przemyślane i dopracowane, stworzone na własnych warunkach.

Czworo przyjaciół, a właściwie troje przyjaciół i wdowa po czwartym, spotyka się w pierwszą rocznicę śmierci tego „brakującego”. Tam, gdzie spodziewalibyśmy się psychodramy związanej z odkrywaniem, co właściwie się stało i jaki udział miały w tym poszczególne osoby, dostajemy coś innego. To nie kryminał rozwikłujący tajemniczą śmierć – a równocześnie tajemnic do odkrywania osoby czytające dostaną całkiem sporo. Rocznica to „zaledwie” okazja do pokazania, co odejście Filipa zrobiło z jego żoną i odwieczną paczką znajomych: „I znów się wszyscy rozłażą, roztapiają, uciekają, każde do swojej skorupy, wszyscy jednak smutni, bo gdy byli dziećmi, to myśleli, że owszem, gałganiarze zawsze razem, a tu się okazuje, że śmierć, wyrwawszy jedno, tak naprawdę rozdarła każde i się tego nie naprawi, nie ma w tym romantyzmu, żadne japońskie kintsugi, że pęknięte klei się złotem, żeby ładniej wyglądało. Tu nawet złoto nie pomoże ani srebra z lombardu” (s. 36). Utrata wywróciła ich życie, a właściwie wydobyła na wierzch pęknięcia, które już tam były – tylko po śmierci Filipa i wobec kolejnych wydarzeń nie da się ich już dłużej skutecznie ukrywać i wypierać.

Zielińska potrafi budować światy zaludnione przez postaci na tyle wielowymiarowe, że się w nie wierzy. Tak jest i w „Grzybni”, bo Zuzanna, Kaliban, Zdenka i Kostia, których losy poznajemy i w retrospekcjach, i w scenach następujących po niezręcznym rocznicowym zebraniu, są, każde na swój sposób, prawdopodobni. Zuzanna będzie naginać reguły świata, jako wdowa żyjąc poza zakazami i nakazami, w sporze z teściową „o jedyne stosowne i kanoniczne przechodzenie żałoby” (s. 63). Kaliban, odnoszący sukcesy mówca motywacyjny, zmierzy się z fasadowością swojego sposobu na życie, ale i z rodzinnymi zaszłościami. Zdenka i Kostia, rodzeństwo wychowywane przez ojca-trickstera, na różne sposoby próbuje deficyty z dzieciństwa zniwelować – ona korpopracoholizmem i terapią, on pracą pielęgniarza w prywatnej opiece paliatywnej. Czworo bohaterów, którym towarzyszymy, dochodzi w swoim życiu do punktu, kiedy dłużej nie może już być tak, jak jest, ale gotowość na egzystencjalne rewolucje rodzi się w nich stopniowo, na skutek większych i mniejszych wydarzeń zawodowych i prywatnych. 

Opowieść podszyta jest pytaniem o możliwość zmiany i o to, czy prawdziwa jest zasada jakie dzieci – tacy dorośli. I o szansę wyjścia w uwikłań, z traumatycznych wspomnień (czasem dotyczących obiektywnie przełomowych tragedii, a czasem sytuacji, które dla innych ludzi były błahe, więc już zostały zapomniane). Równocześnie Zielińska podbija stawkę, prowadząc bohaterów i bohaterki przez tę zmianę w cieniu, nieuświadamianego w pełni, zagrożenia globalnego. Nie chcę za dużo zdradzać, ale kiedy już czytelnik/czytelniczka zda sobie sprawę, o co toczy się gra, to już wszędzie widzi, jak Zielińska misternie rozsiewa po tekście podpowiedzi i zapowiedzi. Aż chciałoby się cytować Czesława Miłosza, gdyby sama autorka nie uprzedziła nas w tym skojarzeniu… Cytaty i kryptocytaty wymagają zresztą osobnej wzmianki, bo gdyby była „Grzybnia” kolejną narracją apokaliptyczną (mnożą się ostatnio; takie czasy czy może wręcz schyłek czasów…), nawet psychologicznie dobrze podbudowaną, to nie byłoby jeszcze czym się aż tak ekscytować. Na szczęście Zielińska ponownie sięga po najróżniejsze – „wysokie” i popkulturowe, literackie i filmowe, łatwe i trudne do wyłapania – interteksty, od „Burzy” Szekspira poczynając, ale zdecydowanie na niej nie kończąc. Te wstawki udanie tu grają, dokładając dodatkowy element do odszyfrowywania w lekturze (na końcu jest „ściąga”: spis przywoływanych dzieł) i zmieniając swoje sensy ze względu na konkretny kontekst – choćby „Filandia” wybrzmiewa inaczej, gdyby miało nie być nie tylko „takiego”, ale w ogóle żadnego lata – ale też akcentując literackość powieści, napięcie między jej przekonującą współczesną „prawdziwością” a tym, że to jest przecież, bardzo dobrze zresztą, napisane.

Autorka mnoży perspektywy, urozmaica formy (warto podkreślić przewrotne wykorzystanie rzekomo cudzej twórczości we fragmentach książki Filipa i notatkach do niej), konstruuje świetnie nie tylko mowę zależną i pozornie zależną, nie tylko mocne dialogi, ale też fascynujące i uzasadnione fabułą długie monologi. Bawi się językiem, ale z tej zabawy coś wynika poza samą zabawą. Diagnozy z gatunku: „Kaliban mógłby sprzedać wszystko, chciałby sprzedać wszystko, a najbardziej własną matkę” (s. 99) czy „Zdenka zawsze daje z siebie wszystko, niezależnie od tego, na co to wszystko idzie” (s. 125) w świecie tej powieści skrzą się dodatkowymi znaczeniami, równocześnie na plan pierwszy wyciągając sam język. Język pisarsko własny, choć tak mocno tkany z intertekstów. Na dodatek inspirujący, bo chociaż wiemy z powieści, że mitospory (zob. s. 242) to pojęcie ze świata grzybów oznaczające zarodniki powstałe w wyniku mitozy, a liczba pojedyncza, ‘mitospora’, nie okazuje się tak prowokująca, to i tak aż chce się od razu pomyśleć o tej książce, opartej między innymi na pewnych odwiecznych mitach i na wejściu z tymi mitami w spór, zbudowanej na kilku indywidualnych spornych punktach widzenia osób uwikłanych we własne mity i traumy… Wtedy niektóre (o)powieści, w tym nowa książka Zielińskiej, jawiłyby się jako możliwe do rozumienia różne sposoby mitospory właśnie, nawet jeśli grzyby odłoży się na chwilę na bok. 

Doszła też pisarka do perfekcji w technice rozwijania zdań i wątków. Wyrazistym przykładem jest już otwierający „Grzybnię” akapit złożony głównie z pierwszych zdań akapitów kolejnych, w których nieco lepiej poznamy bohaterów i bohaterki. Czasem jakaś pozornie drobna wzmianka okaże się w toku lektury bardzo ważna, czasem krótka historia rozrośnie się w dalszej części książki w większą opowieść, a zaledwie wspomniana postać – w ważny element całej sytuacji. Nie powinno więc dziwić, że „rozrasta” się motyw tytułowy. Grzybów tu wiele, w fabule, w dziełach Filipa, w języku. „Nieszczęścia są zaraźliwe, zjadliwe i złośliwe. Trujące spory z rozdartej zarodni” (s. 49), „powoli okrzepła w delikatnym przetrwalniku wdowy” (s. 69), „Dużo rzeczy jest ekstrawaganckich, na przykład: żywi ludzie jedzą martwe grzyby, żywe grzyby jedzą martwych ludzi” (s. 151) – to tylko kilka wybranych przykładów. Na dodatek grzyby mogą być dla ludzi nie tylko, by przyjąć kategorie naszego gatunku, „dobre” lub „złe”, ale i mogą „dobre” udawać (na własne życzenie ludzi, nie z winy grzybów), jak w przypadku pewnego suplementu diety. 

Sytuacja ludzi (ludzkości) w „Grzybni” rozciąga się między frazami, które bardzo mocno do mnie przemówiły – przy czym pierwsza nich w książce dotyczy kóz: „[W]szystko może być deserem, jeśli jest się wystarczająco odważnym” (s. 319) – „Wszystko może być niebezpieczeństwem, jeśli jest się wystarczająco przewrażliwionym” (s. 324). Między deserem a niebezpieczeństwem, odwagą a przewrażliwieniem bohaterki i bohaterowie Zielińskiej próbują jakoś się/siebie/Innych odnaleźć. Pytanie oczywiście brzmi, czy zdążą.
 

Aleksandra Zielińska: „Grzybnia”. Wydawnictwo Agora. Warszawa 2023.