ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (481) / 2024

Adriana Biedrowska,

ŻYWOT KOBIETY SZCZĘŚLIWEJ (ANNA ŚWIRSZCZYŃSKA: 'POEZJE ZEBRANE')

A A A
Kiedy dekadę temu zaczęłam zajmować się poezją Anny Świrszczyńskiej, uderzało mnie to, jak nieobecna – czy też nie w pełni obecna – jest ona we współczesnym dyskursie (literackim, krytycznym, feministycznym). Jej zapoznanie uderzało tym bardziej, że autorka „Wiatru” zrewolucjonizowała język poezji i wprowadziła do niego tematy zarezerwowane dotąd dla publicystyki czy debat społecznych. Feminizm od dawna powinien był przecież czerpać pełnymi garściami z tego „nadmiaru” kobiecego doświadczenia. Dlatego cieszę się, że po kilku książkach krytycznych z ostatnich lat (między innymi autorstwa Agnieszki Stapkiewicz i Katarzyny Szopy) oddano głos samej poetce, publikując „Poezje zebrane”. To zbiór doprawdy obszerny, bo liczący ponad 900 stron i zawierający twórczość nie tylko poetycką, jak mógłby sugerować tytuł, lecz także dramatyczną. W książce znajdziemy utwory z tomów: „Wiersze i proza”, „Liryki zebrane”, „Czarne słowa”, „Wiatr”, „Jestem baba”, „Budowałam barykadę”, „Szczęśliwa jak psi ogon”, „Cierpienie i radość”, ale też wiersze dotąd niepublikowane oraz dramaty: „Orfeusz”, „Misterium piętnastowieczne”, „Czarny kwadrat”, „Człowiek i gwiazdy”, „Święty i diabeł”, a także „Rozmowa z własną nogą”. Dodatkowo w zbiorze zawarto utwory muzyczne, a więc libretto do opery-baletu „Miłość Orfeusza” oraz teksty piosenek. Całość zamyka posłowie Aldony Kopkiewicz „Zwykła radość, znośny ból”, które przybliża nieco biografię poetki i podsumowuje jej twórczość. 

Kiedy zbiór tekstów opiewa na 900 stron, trudno je krótko zrecenzować. Wart jest on wielu omówień krytycznych, które na szczęście już się pojawiają i pokazują, jak można czytać Świrszczyńską z perspektywy feministycznej czy nawet (neo)marksistowskiej. Jednak na potrzeby niniejszej recenzji spróbuję przyjrzeć się najważniejszym punktom tej twórczości, głównie poetyckiej, ponieważ to właśnie jej w ogromnej mierze poświęcony jest omawiany tu zbiór. Czytelnik wierszy Świrszczyńskiej na pewno zauważy, że w tej poezji panuje ciągłe napięcie, pewna dychotomia – nieustanne krążenie pomiędzy ciałem i duszą, narodzinami i śmiercią, cierpieniem i radością. Poezja ta jest z jednej strony niezwykle cielesna. Znajdziemy w niej opis ciał chorujących, rodzących i umierających; często pojawiają się tu „niepoetyckie” części ciała: jelito, szyszynka, gęba, gałki oczu, płuca, grzbiet, paznokieć, kolana, pięści, pięty, pępek, dziurki w nosie czy bardziej ogólne pojęcia: wnętrzności, gruczoły i ścierwo. Świrszczyńska bez wstydu pisze o człowieczej fizjologii – krwi, moczu, kale i wymiocinach; pisze o trawieniu, krwawieniu, wydalaniu, pluciu, śmierdzeniu, ziewaniu i… chrapaniu. Z jednej strony cielesność jest traktowana pozytywnie: świadczy o życiu w jego najczystszej postaci: „Ma prawo mieć gruby brzuch, / jej brzuch urodził pięcioro dzieci. / Grzały się przy nim, / był słońcem ich dzieciństwa. (…) // Ten brzuch / jest piękny” (Jej brzuch”, s. 280); bywa metaforą pozwalającą wyrazić szczęście i ekscytację: „Kiedy śpiewam, / moje gardło grubieje z rozkoszy. / Cała / grubieję z rozkoszy. / Obrastam gorącym tłuszczem istnienia” („Grubieję z rozkoszy”, s. 509); dzięki ciału można wyrazić empatię i czułość: „Mam przyjaciółki na plantach, / stare żebraczki, wariatki. // (…) Dotykamy swoich rąk / to nam pomaga. // Odchodząc całuję je w policzek” („Siostry z dna”, s. 253); w końcu – ciało stanowi nieodłączny element relacji erotycznych: „To tylko dzięki twojej urodzie / mogę brać udział / w obrzędach miłości” („Kobieta rozmawia ze swoim udem”, s. 299). Z drugiej strony soma często zdaje się obca: „Cóż mnie właściwie łączy / z moim ciałem” („Co to jest szyszynka”, s. 304), „Donaszam łachy po rodzinie, / obcy mózg, (…) włosy / po babcie, / nos zlepiony z kilku nosów. / Co mnie łączy z tym wszystkim?” („Grube jelito”, s. 224) – pytają bohaterki dwóch wierszy, a w innych buntują się przeciw (nie) swojemu ciału: „Nie zgadzam się / na paznokieć swojej ręki, / obnoszony już przez dziadka. / Na swoją głowę, w której mieszka / od dwóch tysięcy lat / krwawy nieboszczyk Juliusz Cezar (…). // Ja muszę sama urodzić na nowo / siebie” („Nie zgadzam się”, s. 745); „Odejdę / od swojej ręki, / od swego nosa, / od swego mózgu (…). // Zrobię sobie to wszystko na nowo / według własnego gustu” („Wybredna”, s. 223). Ciało jawi się bowiem jako przeszkoda w rozwoju duchowym. „Ja, worek kości i mięsa” – pisze w tytule jednego z wierszy Świrszczyńska (s. 540). Fizjologiczne ograniczenia blokują możliwość transcendencji, należy zatem ciało zdyscyplinować, umartwić na wzór średniowiecznych praktyk: „Znudziło mnie już moje ciało. / Na próżno przez tyle lat / staram się je wytresować, / głodzę, polewam lodowatą wodą, / biczuję pracowicie / ironią. // Jest tępe, / nie ma wyższych aspiracji” („Genialne ciało jogi”, s. 361);  „Ty ścierwo zabite na głucho gwoździami, / ślepe i głuche / jak kłódka. // Powinnam cię bić aż do krzyku / głodzić przez czterdzieści dni (…). // Może wtedy otworzyłoby się w tobie / okno / na to wszystko, co przeczuwam, że jest” („Mówię do siebie: ty ścierwo”, s. 527); „Trzy dni / głodzę swój brzuch, / żeby nauczył się / jeść słońce (…) // Brzuch milczy / trzy dni. Niełatwo / wzbudzić  w nim wyższe aspiracje” („Głodzę swój brzuch w celach wyższych”, s. 535). Jednak okazuje się, że soma i anima są ze sobą nierozerwalnie złączone. „O jak wygodnie / rozsiadła się z nogami / w moim mięsie / moja dusza, co stworzyła / mięso galaktyk” – pisze poetka w „Sielance bez ironii” (s. 520). W wierszu „Zostanę babką klozetową” Świrszczyńska pisze o duszy jako o „siostrze pęcherza i jelit” (s. 529). Jednak jak to bywa w rodzinie, nie zawsze komunikacja między rodzeństwem okazuje się skuteczna: „Dusza na plaży / studiuje podręcznik filozofii. / Dusza pyta ciała: / – Kto nas związał razem? / Ciało mówi: / – Trzeba opalić kolana” („Dusza i ciało na plaży”, s. 764).

Cielesność i duchowość wiążą się nierozerwalnie z umieraniem, które to z kolei Świrszczyńska łączy bardzo wyraźnie z narodzinami. Śmierć jest obecna w każdym tomie tej poezji; najmocniej – z oczywistych względów – w zbiorze „Budowałam barykadę”, będącym zapisem doświadczeń z czasów powstania warszawskiego. Tu niemal każdy wiersz traktuje o odchodzeniu – niepotrzebnym, okrutnym, wzruszającym, ale nigdy bohaterskim, gdyż takich tonów poetka unika jak ognia. „Czarne słowa” – „stylizacje murzyńskie” (to podtytuł tomu) również są słowami śmierci – powodowanej przez głód, zniewolenie, brak środków do życia, ale też osobiste porachunki czy magiczne rytuały. W wierszach z pozostałych tomów umierają: ojciec poetki, matka, ale też anonimowe, bezbronne postaci wariatek, starych kobiet, chorych – tych najbardziej wykluczonych i potrzebujących pomocy. Jednak śmierć jest tu także metaforą – odchodzenia od partnera i od… siebie, by stworzyć nową, lepszą wersję „ja”. Ten rozwój duchowy jest związany z ponownymi narodzinami, tak jak w wierszu „Rodzę siebie”: „Muszę urodzić samą siebie. / To wielki trud. / Krzyczę, wyję, / z włosów cieknie pot i krew” (s. 226) czy „Na nowo”: „Pożądam ekstatycznie bycia inaczej. / Chcę zrobić siebie na nowo, / sama zrobić siebie na nowo” (s. 317). Narodziny są też metaforą pracy poetyckiej, jak w wierszu „Jak to jest z pisaniem”: „Kiedy jest mnie za dużo / znoszę / jajko wiersza” (s. 516). Tutaj pojawia się kolejny motyw warty osobnego eseju lub całej książki krytycznej, a mianowicie nadmiar, pączkowanie, mnożenie się (tu należy nadmienić, że to właśnie jeden z wierszy Świrszczyńskiej zainspirował Grażynę Borkowską do stworzenia określenia „metafora drożdży”, służącego do opisu kobiecego pisania, charakteryzującego się właśnie nadmiarem, przelewaniem się). Jednak rodzenie to nie tylko symbol, przenośnia. Świrszczyńska, poetka cielesności, w cyklu „Narodziny człowieka” opisuje bez żadnych artystycznych upiększeń prawdziwy poród. To cztery wiersze inspirowane autentycznymi przeżyciami autorki, przedstawiające rodzenie dziecka jako torturę dla kobiety, która jest „osaczona” przez lekarzy wyszarpujących „dziecko / z żywej jamy wnętrzności” („Cesarskie cięcie”, s. 199). W pierwszym wierszu tego cyklu, „Przedpiekle”, Świrszczyńska bardzo mocno łączy narodziny człowieka z jego umieraniem: „Krew kapie na posadzkę szpitalną / przed drzwiami sali porodowej, / do której wejdę za chwilę / dygocąc / jak w godzinie śmierci” (s. 198). To zabieg charakterystyczny dla tej poezji. W dramacie „Orfeusz” tytułowy bohater na pytanie „A wy z daleka idziecie?” odpowiada: „Stąd nie dalej niż od życia do śmierci” (s. 636). I to właśnie pokazuje Świrszczyńska w swoich wierszach – że początek istnienia i jego koniec są ze sobą nierozerwalnie złączone, nie istnieją bez siebie i wyglądają bardzo podobnie: „Rodzimy życie / w asyście śmierci. / Ona milcząc / stoi pod zegarem / na porodówce” („Śmierć”, s. 288); „Kiedy moja matka mnie rodziła, / spomiędzy nóg jej płynęła krew. // Kiedy moja matka umierała, / spomiędzy nóg jej popłynęła krew śmierci” („Ona i ja”, s. 197). Być może z tej fascynacji życiem – jego początkiem i końcem – wynika też pisanie o przed-istnieniu, o byciu potencjalnym, jeszcze nie istniejącym: „Dziś w nocy / tuliłam do siebie moją zmarłą matkę. // Dwa nasze ciała, dwie mgły, / przenikały się błogo / jak przed narodzeniem” („Sen”, s. 196); „Jestem jeszcze nie narodzona, / na pięć minut przed narodzeniem. / Mogę się jeszcze cofnąć / w swoje nienarodzenie” („Nie narodzona”, s. 214). Motyw zawieszenia pomiędzy bytem a niebytem, snem a jawą, życiem i śmiercią ma ponownie związek z tworzeniem lub chociaż odnalezieniem samej siebie – swojego „ja”, swojej kwintesencji; z szukaniem tego, czym lub kim naprawdę jestem, co jest moje, a co nie, gdzie zaczynam się „ja”, a gdzie jest już „inny”. To pytania, na które Świrszczyńska szuka odpowiedzi, lecz jej nie znajduje. Ale czyż nie od tego jest właśnie poezja? Ona zmusza do myślenia, ale nie daje gotowych rozwiązań, co bywa irytujące, lecz również niezwykle pociąga.

Ostatni, wydany pośmiertnie tom Świrszczyńskiej nosi tytuł „Cierpienie i radość”. Sądzę, że te dwa słowa najlepiej podsumowują całą twórczość autorki „Wiatru”. W wierszu „Jutro będą mnie krajać” kobieta czekająca na operację i przeczuwająca rychłą śmierć robi „rachunek z życia”: „Byłam piękna i szpetna, / mądra i głupia, / bardzo szczęśliwa i bardzo nieszczęśliwa, / często miałam skrzydła / i pływałam w powietrzu”, a wcześniej wyznaje: „Jest we mnie wiele siły. Mogę żyć, / mogę biegać, tańczyć i śpiewać. / To wszystko jest we mnie, ale jeśli trzeba / odejdę” (s. 859). O tym właśnie są utwory Świrszczyńskiej: o życiu w każdej postaci, a życie to przecież nie ciągła radość, czy też wręcz przeciwnie – nieustanne pasmo nieszczęść. Poetka wielokrotnie, gdy pisze o miłości, łączy ją ze śmiercią, z kolei pisząc o śmierci, zostawia miejsce na miłość. Tak jest chociażby w cyklu „Miłość Felicji” z tomu „Jestem baba”, gdzie tytułowa bohaterka, najpierw szczęśliwie zakochana w swoim mężczyźnie, w pewnym momencie stwierdza: „Nasza miłość konała długie lata” („Rozstanie”, s. 310), a później oboje „Umierają nadzy, przytuleni, / związani cierpieniem / jak niegdyś miłością” („Łzy ciekną”, s. 313). Bohaterka innego cyklu z tego samego tomu, „Miłość Stefanii”, mówi z kolei do ukochanego: „Nie całuj mnie, miły. / Nie tul mnie, miły. Jeśli mnie kochasz, / zabij mnie, miły” (s. 366). Nie ulega wątpliwości, że istnieje takie cierpienie, które zupełnie nie ma sensu – takim jest chociażby okrucieństwo wojny, ukazane przede wszystkim w tomie „Budowałam barykadę” oraz jednoaktówce „Święty i diabeł”, czy też społecznie akceptowalne wykorzystywanie kobiet, napiętnowane przez Świrszczyńską najmocniej w zbiorze „Jestem baba”, ale pojawiające się także już wcześniej, w „Czarnych słowach”. Jednak autorka „Wiatru” niejednokrotnie podkreśla, że cierpienie jest absolutnie konieczne do osiągnięcia prawdziwego spełnienia. Jest to pewna szkoła ducha, którą należy przejść, by przeżyć życie szczęśliwie. „Z cierpienia wyszła radość, / cierpiałam, dlatego mam prawo istnieć tak mocno” – wyznaje kobieta w „Pieśni pełni” (s. 247), podkreślając nierozłączność tej pary przeciwieństw. Z kolei w wierszu „Jak osesek” z cytowanego już cyklu „Miłość Stefanii” czytamy: „Zapomniałam już, co znaczy cierpieć, / będę miała niedługo / duchowe życie oseska”. Brak wyzwań, starań, wysiłku okazuje się zabójczy; w kontekście całego cyklu wiemy, że zabija także miłość. „Moje cierpienie / jest dla mnie pożyteczne. / Moje cierpienie to ołówek, / którym piszę” („Moje cierpienie”, s. 191) – notuje Świrszczyńska, a więc ból można też traktować jako źródło twórczości artystycznej. W wierszu „Mam jedenaście lat” poetka pisze: „Nienawidzę ojca obrazów, / Jest w nich nasza nędza, / łzy matki” (s. 714), by dwa utwory dalej wyznać: „Urodziła mnie po raz drugi / pracownia mojego ojca” („Pracownia ojca”, s. 716). Trudne dzieciństwo okazało się bardzo ważnym punktem odniesienia dla dalszej twórczości, „urodzonej” niejako z biedy i szeroko pojętego nieszczęścia. Cierpienie trzeba jednak umieć ujarzmić, tak by nie owładnęło nas całkowicie, zaciemniając obraz świata. Najważniejszą metodą poskromienia zła opisaną przez Świrszczyńską jest… śmiech. Śmieje się nie tylko Orfeusz w najważniejszym dramacie zamieszczonym w tym zbiorze, ale też wiele opisanych na kartach tej poezji kobiet. Tytułowa salowa „Gruba / gada ze śmiechem / grube kawały. // To jej sposób, by ujarzmić / mocz, krew i kał człowieczy, / który wynosi dniem i nocą” (s. 289). „Zanoszę się śmiechem, / stojąc na cienkiej linie / nad przepaścią. // Kiedy przestanę się śmiać, / spadnę” – mówi bohater(ka) wiersza „Grunt to humor” (s. 598), sugerując, że śmiech to jedyny ratunek przed upadkiem, rozumianym może jako popadnięcie w depresję czy generalnie jako ugięcie się pod ciężarem życiowych przeszkód. We wcześniejszym wierszu, z tomu „Wiatr”, czytamy z kolei: „Stojąc przed lustrem, / pękam ze śmiechu / z samej siebie. / To bardzo poważne zajęcie. // Ustawia mnie w należytej pozycji / wobec lustra / i wobec drogi mlecznej” („Pękam ze śmiechu”, s. 219). Trudno stwierdzić, czy to śmiech prawdziwy, naturalny, wypływający ze stanu emocjonalnego śmiejącego się, czy wręcz przeciwnie, jest to pewna wyćwiczona sprawność pomagająca w walce z własnym ego i ze światem, ba, z wszechświatem. Jakiekolwiek jest jego źródło, nie ulega wątpliwości, że śmiech – jak żadna inna czynność, czy to fizjologiczna, czy intelektualna – pomaga osiągnąć prawdziwe szczęście. 

Tak też właśnie odczytuję tę poezję – jako żywot kobiety szczęśliwej; szczęśliwej nawet w nieszczęściu, bo wie ona, że cierpienie wzbogaca, a po złych momentach zawsze przychodzą te dobre. „Chodzę po świecie / we dwoje albo  sama / i miłe mi są jednakowo / tęsknota i śmierć tęsknoty, / która nazywa się spełnienie” – tak „Kobieta mówi o swoim życiu” (s. 378), akceptując zarówno samotność, jak i miłość, gnając ciągle do przodu, pędzona przez „wiatr, bóstwo odmiany” (tamże). Lektura Świrszczyńskiej to duchowe lekarstwo, swoisty przepis na to, jak przeżyć życie w pełni – duszą i ciałem, w zachwycie i zwątpieniu – i być gotowym na spotkanie z tą, która czeka na nas od momentu narodzin. Jako czytelniczka chętnie czerpiąca z tego uzdrawiającego źródła, cieszę się, że w końcu, po niemal czterdziestu latach od śmierci poetki, doczekaliśmy się tak pełnego zbioru twórczości Świrszczyńskiej. Mam nadzieję, że to kolejna pozycja, dzięki której autorka „Orfeusza” na zawsze przestanie już być „gościem” na krytycznoliterackiej scenie, a stanie się stałym bywalcem nie tylko w kręgach akademickich, ale przede wszystkim w domach czytelników/czytelniczek, bo przecież to do nich Świrszczyńska najbardziej chciała trafić ze swoim pisaniem. 
 

Anna Świrszczyńska: „Poezje zebrane”. Zebrał i oprac. Adam Pluszka. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2023.