ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (483) / 2024

Mateusz Krupa,

GODZILLA WRACA DO PRZESZŁOŚCI ('GODZILLA MINUS ONE')

A A A
W ciągu ostatniej dekady Hollywood zawłaszczyło sobie obrazy o wielkich potworach. Pierwsza część „Pacific Rim” nie bez powodu była najbardziej udanym z nich wszystkich. W końcu za jego sterami zasiadł jeden z największych fanów kaijū na świecie – Guillermo del Toro. Amerykańskiemu MonsterVerse rozpoczętemu w 2014 roku przez „Godzillę” Garetha Edwardsa udawało się regularnie dostarczać filmy przyzwoite, nigdy szczególnie dobre, ale zawsze zapewniające to, co obiecywały zwiastunami – gigantyczne potwory spektakularnie obracające w pył największe światowe metropolie. Scenarzyści bez powodzenia próbowali przeplatać wątki monstrów z tymi ludzkimi, ale plany „wielkiej złej organizacji” i życia ludzkich postaci, których charaktery najczęściej ograniczały się do jednego przymiotnika, nigdy nie były dla widza szczególnie zajmujące. Z ratunkiem przychodzili artyści zainteresowani efektami specjalnymi, którzy dzięki postępowi technologicznemu pierwszy raz w historii kina mogli sprawić, że powoływane przez nich do życia na ekranie kreatury wyglądały tak, jak gdyby faktycznie mogły stąpać po naszym świecie.

Animacja poklatkowa, modele, makiety, aktorzy w gumowych kostiumach ustąpili miejsca efektom generowanym za pomocą komputerów. Japońscy twórcy nie zostali w tyle i również sięgnęli po te techniki podczas prac nad nowymi wersjami „Godzilli”. Jednak „Shin Gojira” i najnowsza „Godzilla Minus One” pokazują, że ich podejście do designu i formuły opowiadania o najpotężniejszym z potworów jest całkowicie inne i w pełni pozostaje wierne dziedzictwu serii. Amerykanie na szczęście już porzucili próby zamerykanizowania jej, jak to próbował uczynić Ronald Emmerich w pierwszym amerykańskim remake’u. Przełożył Godzillę z japońskiego na angielski, a wynikiem tego był obraz bliższy „Bestii z głębokości 20.000 sążni” niż dziełom z oryginalnej serii. Tym samym powrócił do punktu wyjścia, bo radioaktywny dinozaur zanimowany przez Raya Harryhausena był jedną z inspiracji stających za japońskim serią, choć ta ostatecznie podążyła w wielu innych kierunkach. Niemiecki reżyser zachował popularny tytuł i figurę wielkiego potwora – choć niepodobnego do tego, którego sugerował ten tytuł – a resztę porzucił.

W Hollywoodzkiej serii design już się zgadza, jednak porównując produkcje studia Toho z tymi tworzonymi przez Warner Bros. i Legendary, dostrzegam, jak nieporównywalnie bardziej interesującymi filmami są te tworzone przez Japończyków. Nad Amerykanami ciąży klątwa zbyt dobrych efektów specjalnych. Każdy cyfrowy element musi być dopieszczony, tak by wyglądał jak najbardziej realistycznie, a gdy nie starcza czasu lub pieniędzy na ostatnie szlify, to niedoskonałości zostają ukryte za cyfrowym deszczem, mgłą lub ciemnością. W dziełach Anno, Higuchiego i Yamazakiego bestia pojawia się na srebrnym ekranie dzięki tym samym technikom, ale zachowuje sztuczność swoich poprzednich wcieleń z XX wieku. Jest zbyt ślamazarna, niezdarna i nienaturalnie gumowa, jakby w jej wnętrzu siedział aktor walczący z kostiumem. Momentami jej faktury, łuski jawią się jako prawdziwe, a czasem wyglądają jak plastikowa zabawka. I nie jest to zarzut w kierunku tych filmów. Świadome porzucenie stylu uparcie dążącego do fotorealizmu pozwala kreaturze wzbudzać większy niepokój. W końcu mamy do czynienia z przerażającą istotą nienależącą do naszego porządku. Nic dziwnego, że wybija się na tle tego świata.

Przekaz proponowany przez Amerykanów zawsze jest rozwodniony. Niby ktoś coś tutaj mówi o respektowaniu natury, o eksperymentach na zwierzętach, złym rządzie. Ostatecznie to wszystko wydaje się puste i serwowane bez przekonania. Najlepsze filmy o Godzilli były i wciąż są głęboko zakorzenione w rzeczywistości i politycznych przekonaniach ich reżyserów. Na ostateczny kształt pierwszego filmu wyreżyserowanego przez Ishirō Honde miały amerykańskie testy broni nuklearnej odbywające się na atolu Bikini. Radioaktywny opad z testu bomby wodorowej „Castle Bravo” osadza się na japońskiej łodzi rybackiej. Jej załoga trafia do szpitala z chorobą popromienną, doprowadzając do śmierci operatora radia. Wywołuje to panikę, ludzie nie są pewni, czy jedzenie trafiające na ich talerze również nie zostało skażone, wychodzą na ulicę i domagają się zatrzymania testów. „Shin Gojira” powstaje na zgliszczach elektrowni atomowej w Fukushimie. Obraz ten przybiera formę „biurokratycznego dramatu". Zamiast obserwować postacie działające w terenie, oko kamery skupia się na urzędnikach siedzących przy laptopach i analizujących dokumenty z procedurami. Okazuje się, że aby zatrzymać potwora, najpierw trzeba zmierzyć się z państwowym legalizmem i wyjść zwycięsko z tego starcia.

„Godzilla Minus One” powstaje w ramach celebrowania siedemdziesiątych urodzin serii. Obraz wyreżyserowany przez Takashiego Yamazakiego zabiera nas do zniszczonego bombardowaniami Tokio. Niektóre z reprezentacyjnych ulic już stanęły na nogi, jednak większość ludzi wciąż mieszka w tymczasowych schronieniach zorganizowanych na ruinach miasta. Kōichi (Ryunosuke Kamiki) przeżył wojnę, choć miał odejść w chwale jako pilot kamikadze. Wraca do miejsca, gdzie kiedyś stał jego dom. Jego rodzice zginęli podczas amerykańskich nalotów. Noriko (Minami Hamabe) również straciła swoją rodzinę i sama, choć nie miała niczego, zaczęła się opiekować porzuconym na ulicy niemowlakiem. Ta trójka, połączona zbiegiem okoliczności, wspólnie rozpoczyna pracę nad budowaniem nowego życia.

Amerykańskie testy nuklearne przebudzają i mutują potwora. Tokio późnych lat 40. zostało drobiazgowo odtworzone, aby nieliczne odbudowane dzielnice miasta mogły być ponownie zrównane z ziemią w jednych z najlepszych sekwencji miejskiej destrukcji w historii filmów o kaijū. A skoro to dzieło rocznicowe, to poza terrorem scenom tym towarzyszy również nuta nostalgii. Ekipa filmowa z miłością rekonstruuje ikoniczne sceny z pierwszego filmu: ponownie widzimy destrukcję domu handlowego w Ginzie i pociąg pożerany przez Godzillę. Sceny te faktycznie wzbudzają grozę, a nie tylko dziecinną ekscytację wywołaną chaosem rozpadającego się miasta. W odróżnieniu od amerykańskich filmów tutaj nie tylko mamy za kogo trzymać kciuki, ale daje się nam do zrozumienia, że na ulicach wciąż znajdują się ludzie, a nie wszyscy magicznie wyparowali przed pojawieniem się zagrożenia.

Yamazaki dostarcza wyśmienity gatunkowy spektakl. Obraz pełen cytatów z klasyki japońskich i amerykańskich monster movies. Film jest wspierany jeszcze dwoma filarami. Pierwszy to wątki melodramatyczne zrealizowane na wzór Hirokazu Koreedy: walka z dawnymi traumami i próby konstruowania nietypowej rodziny. Jednak najciekawsze jest to, co film ma do powiedzenia o przeszłości i teraźniejszości. Trudno podać w wątpliwości antywojenność tego filmu, jednak trzeba zaznaczyć, że krytyka działań wojennych odbywa się z nacjonalistycznych pobudek. Rozpoznane zostaje cierpienie japońskich cywilów, a zarzuty zostają postawione ludziom stojącym na czele wojska i władzy. Negatywna ocena nie zostaje postawiona Cesarskiej Armii i dokonanym przez nią zbrodniom w Korei, Chinach i na Pacyfiku, bo na te zostaje spuszczona zasłona milczenia. Naganie podlega tylko sztab generalny, który przygotował doktrynę zakładającą brak szacunku dla życia szeregowców. Zmuszał ich do wykonywania samobójczych misji lotniczych, obrony straconych pozycji do ostatniego żywego żołnierza. „Godzilla Minus One” oferuje nam rewizjonistyczną wizję powojennej Japonii. Wymazanie amerykańskich sił okupacyjnych z tokijskich ulic wydaje się świadomą decyzją. Gdy Godzilla zmierza w kierunku Tokio, generał MacArthur odmawia zaangażowania amerykańskiej marynarki wojennej w obronę miasta. Lekcja dla współczesnej Japonii jest jasna – demilitaryzacja była błędem, Amerykanie są tutaj z zamiarem zabezpieczenia własnego interesu i nie są zainteresowani bezpieczeństwem Japończyków.

Godzillę możemy podmienić na katastrofę naturalną lub na militarne zagrożenie płynące ze strony Chin. Takashi Yamazaki widzi swój kraj jako stojący nad krawędzią. Wierzący w międzynarodowe sojusze są naiwni, bo obcy zawsze postawią swoje bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Tylko sami jesteśmy w stanie ustrzec się przed upadkiem, niezależnie od tego, co ma być jego przyczyną. Ratunkiem jest romantyczne pospolite ruszenie, to obywatele samodzielnie mogą uratować swoją ojczyznę. Nowe patriotyczne mity doskonale odnajdują się w światowych kinach. Japoński kolektywistyczny stoi w sprzeczności z amerykańskim indywidualistycznym, reprezentowanym przez filmowe kreacje Toma Cruise’a, więc może nie ma nic dziwnego w tym, że Yamazaki nie wierzy w amerykańskie gwarancje.
„Godzilla Minus One” („Gojira Mainasu Wan”). Scenariusz i reżyseria: Takashi Yamazaki. Zdjęcia: Kōzō Shibasaki. Obsada: Ryunosuke Kamiki, Minami Hamabe, Sakura Ando, Hidetaka Yoshioka. Japonia 2023, 125 min.