BLOK JĘZYKOWY APPELA I „TRAMPLED ROSE” W WYKONANIU BĄKA
A
A
A
1.
Poezję ambitną, hermetyczną pisze Mariusz Appel, czemu dał wyraz w „Bloku rysunkowym”. Poetyka Appela, podobnie jak Pawła Kozioła czy Piotra Kuśmirka, odznacza się maksymalną eksploatacją języka, wieloaspektowością i trójwymiarowością obrazów. U Appela zadziwia mnogość odniesień, staranne oszlifowanie języka.
Poeta dokonał wiwisekcji na miejskiej tkance. Może stąd maksymalne napięcie, perspektywa „czegoś złego gdy klucz ptaków wsuwa się / zbyt płytko w niebo obraca i spada prosto // do kieszeni horyzontu słońce jest judaszem / przez którego wszystko się dzieje we wnętrzach // cudzych domów wśród odmów i niedomówień” („osnowa”). Miasto Appela, aplikowane dożylnie w starannie odmierzonych dawkach, nie jest tworem zdrowym, prawidłowym. To szczelnie zamknięty inkubator, w którym dojrzewa kultura nocnych autobusów i samotnych ludzi: „dowiaduje się czyja samotność ma lepszy warsztat / w tym czasie dzień wchodzi we mnie łatwo // jak aplikator z procto-glyvenolem” („sodierżanije”). Tytuły poszczególnych utworów: „stan surowy”, „obraz kontrolny”, „ogniskowanie”, „materiał nośny”, „wejście/wyjście”, „rentgen”, „sekwens” odzwierciedlają sceptycyzm poety-badacza, który z perspektywy flânera przemierza Warszawę, Łódź. Mamy przegląd ludzkich ról rodem z Goffmana: robotnika, szkolnego ciecia, ojca. Kontury poszczególnych postaci dzięki wyobraźni poetyckiej Appela zaostrzają się przed czytelnikiem, zmieniają jak kartki w szkicowniku. Poetyckie płótna prują się, poeta wyciąga z nich długą, poskręcaną nitkę przemyśleń, warstwy tekstu poddaje licznym przeróbkom, łata je coraz to nowymi sekwencjami znaczeń.
Appel zachowuje futurystyczną dynamikę, ekspresjonistyczny natłok środków stylistycznych, impresjonistyczną wrażliwość krajobrazu. Każdą linijkę nakłada wolno i starannie. Wiersze tworzą sumiennie pomalowane całości, przez które nie prześwitują żadne niechciane elementy.
Odzielny składnik wierszy warszawskiego poety stanowi ludzkie ciało. Człowiek jest saffererem, kimś, kto jednocześnie gra i cierpi, oraz hybrydą żyjąca w symbiozie z metropolitarnym krajobrazem. Obserwujemy go przez pryzmat mieszkalnych pomieszczeń, starych, zaniedbanych budynków, z perspektywy drogi. Jednostka zostaje usztywniona przez atrybuty przestrzeni miejskiej, opakowana w androidalną metaforykę: „w ramie ramion opuszczasz powieki jak semafor / zatrzymujesz ten obraz który porusza zaciskasz uda / się wstajesz myjesz lejesz jesz echo sonda na korytarzu / lizol dobiera się do linoleum” („nam-myoho-renge-kyo”). To wreszcie postać podwójnie złożona: ukształtowana z lingwistycznych cegieł i wpisana w pejzaż blokowisk. Dni są podobne do siebie, wypełnione melancholią i stagnacją: „(...) ziarenka / rozgrzanego powietrza przesypują się / w żeliwnych klepsydrach kaloryfera” („ogniskowanie”).
2.
Interesująco zapowiada się debiutancki tomik Krzysztofa Bąka „Znaki wodne”. Autor sonduje język, wbija jego trzon w zimowy krajobraz, bada semiotyczne możliwości: „(...) więcej słów, nim przymarzną / do języka, bada się zębem jak złote monety” („(ot)luty”). Deliberuje nad sensem pisania, nie stroni od autotematycznych przemyśleń: „(...) wychodzimy z wierszy jak ze szpitala bez / rozpoznania choroby”. („ostatni”)
Wraz z melancholijnym podmiotem tej liryki czytelnik odbywa sentymentalną wędrówkę po cudzych mieszkaniach. Między wierszami czuć obecność kogoś bliskiego, do kogo zwraca się ja liryczne. Miłosna relacja: trudna i pełna rozterek, zostaje naświetlona bez nachalnej dosłowności, z dużą dozą wrażliwości i powagi: „twoja postać szeleści jak zimowy spacer, koniecznie nocą, / bez światła i beze mnie. (...) i nasza przeszłość, czytana w sposób, który pomaga odnaleźć sprawcę, / spadnie z hukiem za łóżko i przecieknie przez parkiet” („zły widok”).
Język Bąka nie jest nachalny ani natarczywy. Litery rozgarniają delikatnie śnieg papieru. To poezja szczera, daleka od chęci imponowania, żonglowania nazwiskami z literackiej elity. Nie jest to wreszcie liryka pełna dynamiki i pędu, jak w przypadku Appela. Autor „Znaków wodnych” delektuje się obrazami poetyckimi, pochyla się na zagnieceniem w pościeli, słucha rytmicznego stukania butów. Padają zbliżenia na poszczególne przedmioty, język obmacuje je ostrożnie, wręcz niepewnie. Bąk unika skomplikowanych manewrów literackich. Nie rozsypuje pośpiesznie słów, by na podobieństwo Kamińskiej czy Honczara uzależniać je od kartki i graficznej konstrukcji. Nie zmusza zdań, aby rozpędziły się, wlokąc za sobą ciężki skład metafor.
Twórczość debiutanta to poezja wewnętrznych konfliktów i obaw: : „dzisiaj spadł śnieg i miałaś go w dłoniach / zamiast mnie” („nowa obawa”). Językowy komentarz do tego, co dzieje się tu i teraz, pozostawia posmak studenckiej rzeczywistości: „pewne jest przedłużenie wszystkich sesji / o moment niewiedzy, też pewnej, jak to, / że noc spędzi się raczej ze sobą. mamy / jeszcze cały miesiąc, by wyobrazić sobie / to co niewidoczne i nadać temu cenę” („suma”). W innym utworze, zatytułowanym „przejście”, oczyma wyobraźni widzimy parę, która wprowadza się na nowe mieszkanie: „(...) czuć / poprzednich mieszkańców, ale nasz zapach / odnajdzie się i tutaj. niedługo poczujemy się // tak pewnie, że leżąc i bawiąc się echem, zadasz // mi pytanie, które zadajesz mi w każdym nowym / miejscu: pomyśl, ile razy kochano się tutaj? / gdy przejedzie pociąg, posłuchamy łóżek”. Mamy do czynienia z obiecującym poetą i miejmy nadzieję, że zaskoczy nas pozytywnie w następnym tomiku.
Bąk daleki jest od retrospekcji charakterystycznych dla dojrzałych autorów, pomimo że z jego wielu liryków emanuje przeszłość. Wspomina, szuka wzruszeń, które uruchomią silnik wiersza. Tak na przykład w tekście „odwiedziny” pada pytanie: „czujesz się w tym domu jak w prześcieradle, w którym / wczoraj zmarł ktoś obcy? (...) pod nami są piwnice, wanny, które ktoś wypełnił ziemią. / ukryte zbliża się jak pociąg pełen śpiących pasażerów, / wylęga się jego zapach. zdanie szuka pierwszego słowa (...) dzieci biegające wokół stołu jak muchy // przy martwym kocie. tak naprawdę wszystko jest dla ciebie, // na twój przyjazd mamy dużo słów, ciepła, czystych ręczników”. Poeta ociera się o Freudowskie niesamowite, które uwodzi i przeraża zarazem. Śmierć zadomawia się w teraźniejszości. Jedyną szczepionką na budzący zgrozę upływ czasu jest serdeczność, ciepłe słowo, przychylne nastawienie. Czułość, którą przepełnione są wiersze Bąka, miesza się z poczuciem wyobcowania, odtrącenia, chłodu. Takie elementy jak lód, mróz, śnieg, sopel pełnią funkcję spoiwa łączącego poszczególne utwory. Autor szuka panaceum na zimową depresję, stara się wybudować ze słów iglo, w którym można się ogrzać.
Poezję ambitną, hermetyczną pisze Mariusz Appel, czemu dał wyraz w „Bloku rysunkowym”. Poetyka Appela, podobnie jak Pawła Kozioła czy Piotra Kuśmirka, odznacza się maksymalną eksploatacją języka, wieloaspektowością i trójwymiarowością obrazów. U Appela zadziwia mnogość odniesień, staranne oszlifowanie języka.
Poeta dokonał wiwisekcji na miejskiej tkance. Może stąd maksymalne napięcie, perspektywa „czegoś złego gdy klucz ptaków wsuwa się / zbyt płytko w niebo obraca i spada prosto // do kieszeni horyzontu słońce jest judaszem / przez którego wszystko się dzieje we wnętrzach // cudzych domów wśród odmów i niedomówień” („osnowa”). Miasto Appela, aplikowane dożylnie w starannie odmierzonych dawkach, nie jest tworem zdrowym, prawidłowym. To szczelnie zamknięty inkubator, w którym dojrzewa kultura nocnych autobusów i samotnych ludzi: „dowiaduje się czyja samotność ma lepszy warsztat / w tym czasie dzień wchodzi we mnie łatwo // jak aplikator z procto-glyvenolem” („sodierżanije”). Tytuły poszczególnych utworów: „stan surowy”, „obraz kontrolny”, „ogniskowanie”, „materiał nośny”, „wejście/wyjście”, „rentgen”, „sekwens” odzwierciedlają sceptycyzm poety-badacza, który z perspektywy flânera przemierza Warszawę, Łódź. Mamy przegląd ludzkich ról rodem z Goffmana: robotnika, szkolnego ciecia, ojca. Kontury poszczególnych postaci dzięki wyobraźni poetyckiej Appela zaostrzają się przed czytelnikiem, zmieniają jak kartki w szkicowniku. Poetyckie płótna prują się, poeta wyciąga z nich długą, poskręcaną nitkę przemyśleń, warstwy tekstu poddaje licznym przeróbkom, łata je coraz to nowymi sekwencjami znaczeń.
Appel zachowuje futurystyczną dynamikę, ekspresjonistyczny natłok środków stylistycznych, impresjonistyczną wrażliwość krajobrazu. Każdą linijkę nakłada wolno i starannie. Wiersze tworzą sumiennie pomalowane całości, przez które nie prześwitują żadne niechciane elementy.
Odzielny składnik wierszy warszawskiego poety stanowi ludzkie ciało. Człowiek jest saffererem, kimś, kto jednocześnie gra i cierpi, oraz hybrydą żyjąca w symbiozie z metropolitarnym krajobrazem. Obserwujemy go przez pryzmat mieszkalnych pomieszczeń, starych, zaniedbanych budynków, z perspektywy drogi. Jednostka zostaje usztywniona przez atrybuty przestrzeni miejskiej, opakowana w androidalną metaforykę: „w ramie ramion opuszczasz powieki jak semafor / zatrzymujesz ten obraz który porusza zaciskasz uda / się wstajesz myjesz lejesz jesz echo sonda na korytarzu / lizol dobiera się do linoleum” („nam-myoho-renge-kyo”). To wreszcie postać podwójnie złożona: ukształtowana z lingwistycznych cegieł i wpisana w pejzaż blokowisk. Dni są podobne do siebie, wypełnione melancholią i stagnacją: „(...) ziarenka / rozgrzanego powietrza przesypują się / w żeliwnych klepsydrach kaloryfera” („ogniskowanie”).
2.
Interesująco zapowiada się debiutancki tomik Krzysztofa Bąka „Znaki wodne”. Autor sonduje język, wbija jego trzon w zimowy krajobraz, bada semiotyczne możliwości: „(...) więcej słów, nim przymarzną / do języka, bada się zębem jak złote monety” („(ot)luty”). Deliberuje nad sensem pisania, nie stroni od autotematycznych przemyśleń: „(...) wychodzimy z wierszy jak ze szpitala bez / rozpoznania choroby”. („ostatni”)
Wraz z melancholijnym podmiotem tej liryki czytelnik odbywa sentymentalną wędrówkę po cudzych mieszkaniach. Między wierszami czuć obecność kogoś bliskiego, do kogo zwraca się ja liryczne. Miłosna relacja: trudna i pełna rozterek, zostaje naświetlona bez nachalnej dosłowności, z dużą dozą wrażliwości i powagi: „twoja postać szeleści jak zimowy spacer, koniecznie nocą, / bez światła i beze mnie. (...) i nasza przeszłość, czytana w sposób, który pomaga odnaleźć sprawcę, / spadnie z hukiem za łóżko i przecieknie przez parkiet” („zły widok”).
Język Bąka nie jest nachalny ani natarczywy. Litery rozgarniają delikatnie śnieg papieru. To poezja szczera, daleka od chęci imponowania, żonglowania nazwiskami z literackiej elity. Nie jest to wreszcie liryka pełna dynamiki i pędu, jak w przypadku Appela. Autor „Znaków wodnych” delektuje się obrazami poetyckimi, pochyla się na zagnieceniem w pościeli, słucha rytmicznego stukania butów. Padają zbliżenia na poszczególne przedmioty, język obmacuje je ostrożnie, wręcz niepewnie. Bąk unika skomplikowanych manewrów literackich. Nie rozsypuje pośpiesznie słów, by na podobieństwo Kamińskiej czy Honczara uzależniać je od kartki i graficznej konstrukcji. Nie zmusza zdań, aby rozpędziły się, wlokąc za sobą ciężki skład metafor.
Twórczość debiutanta to poezja wewnętrznych konfliktów i obaw: : „dzisiaj spadł śnieg i miałaś go w dłoniach / zamiast mnie” („nowa obawa”). Językowy komentarz do tego, co dzieje się tu i teraz, pozostawia posmak studenckiej rzeczywistości: „pewne jest przedłużenie wszystkich sesji / o moment niewiedzy, też pewnej, jak to, / że noc spędzi się raczej ze sobą. mamy / jeszcze cały miesiąc, by wyobrazić sobie / to co niewidoczne i nadać temu cenę” („suma”). W innym utworze, zatytułowanym „przejście”, oczyma wyobraźni widzimy parę, która wprowadza się na nowe mieszkanie: „(...) czuć / poprzednich mieszkańców, ale nasz zapach / odnajdzie się i tutaj. niedługo poczujemy się // tak pewnie, że leżąc i bawiąc się echem, zadasz // mi pytanie, które zadajesz mi w każdym nowym / miejscu: pomyśl, ile razy kochano się tutaj? / gdy przejedzie pociąg, posłuchamy łóżek”. Mamy do czynienia z obiecującym poetą i miejmy nadzieję, że zaskoczy nas pozytywnie w następnym tomiku.
Bąk daleki jest od retrospekcji charakterystycznych dla dojrzałych autorów, pomimo że z jego wielu liryków emanuje przeszłość. Wspomina, szuka wzruszeń, które uruchomią silnik wiersza. Tak na przykład w tekście „odwiedziny” pada pytanie: „czujesz się w tym domu jak w prześcieradle, w którym / wczoraj zmarł ktoś obcy? (...) pod nami są piwnice, wanny, które ktoś wypełnił ziemią. / ukryte zbliża się jak pociąg pełen śpiących pasażerów, / wylęga się jego zapach. zdanie szuka pierwszego słowa (...) dzieci biegające wokół stołu jak muchy // przy martwym kocie. tak naprawdę wszystko jest dla ciebie, // na twój przyjazd mamy dużo słów, ciepła, czystych ręczników”. Poeta ociera się o Freudowskie niesamowite, które uwodzi i przeraża zarazem. Śmierć zadomawia się w teraźniejszości. Jedyną szczepionką na budzący zgrozę upływ czasu jest serdeczność, ciepłe słowo, przychylne nastawienie. Czułość, którą przepełnione są wiersze Bąka, miesza się z poczuciem wyobcowania, odtrącenia, chłodu. Takie elementy jak lód, mróz, śnieg, sopel pełnią funkcję spoiwa łączącego poszczególne utwory. Autor szuka panaceum na zimową depresję, stara się wybudować ze słów iglo, w którym można się ogrzać.
Mariusz Appel: „Blok rysunkowy”. Biblioteka Nocy Poetów – Staromiejski Dom Kultury. Warszawa 2007.
Krzysztof Bąk: „Znaki wodne”. Biblioteka Nocy Poetów – Staromiejski Dom Kultury. Warszawa 2007.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |