ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (94) / 2007

Miłka O. Malzahn,

OPOWIEŚĆ 100 I JEDNEGO DŹWIĘKU

A A A
Anushka Shankar i Karsh Kale: “Breathing Under Water”. EMI Music.
Była sobie muzyka świata (world music) i był chillout, i połączyły się, gdyż stanowiły akurat jing i jiang, i wyszło z tego coś, co przypomina chillout etniczny (ale jest bardzo podobny do „mamy”). Można się ze mną nie zgodzić, lecz jest to interpretacja pewnego stanu rzeczy, stanu dźwięków i kombinacji mityczno – politycznej.

Polityka stąd, iż twórcy tej płyty, choć pochodzą z Indii, urodzili się w USA i tam wychowali (a widocznie były po temu powody, w tym sensie – każda emigracja jest nieco polityczna), zaś mitu tu wiele, bo kraina brzmień, po której muzycy oprowadzają słuchaczy jest hinduska z natury i bajeczna w odbiorze. Opowieść 100 i jednego dźwięku, to płyta Anushki Shankar i Karsh Kale’go „Breathing Under Water”.

Anuskha ma lat 25 i wielce muzyczne korzenie, jako córka Raviego, mistrza sitaru i guru muzyków znanego od czasu Beatlesów, a siostra Norah Jones, to osoba czerpiąca z muzycznych doświadczeń rodziny i ze styku kilku kultur (wykonawczych także), po których się porusza.

Kale ma 32 lata, wychowywał się w Ameryce pod czułym okiem hinduskich rodziców, pracował jako producent, kompozytor, tworząc jedne z najlepszych dzieł muzyki etniczno-elektronicznej ostatniej dekady.

I on i Anushka mają na koncie cztery albumy, ostatnie – nominowane do Grammy płyty „Rise Shankara” oraz „Broken English” Kale’a”, i tę, jeszcze (JESZCZE) nie nominowaną – „Breathing Under Water”. Efekt współpracy dwojga artystów jest imponujący i oryginalny, by to podkreślić po raz pierwszy firmują wydawnictwo własnym nazwiskiem.

Anushka występuje na płycie jako autorka tekstów, kompozytorka, oczywiście gra także na sitarze. Kale udziela się wokalnie, kompozytorsko, (oczywiście!) gra na gitarach, tabli, perkusji, instrumentach klawiszowych i na basie.

Oboje czerpią pełnymi garściami z tradycyjnej muzyki hinduskiej w sposób, który pozwala przeciętnemu, (nawet europejskiemu) słuchaczowi w pełni poczuć egzotykę tej muzyki, a jednocześnie poddać się klimatowi i bezboleśnie wchłonąć (niecodziennie barwne) brzmienia.

W porywach jest to muzyka nieco klubowa, a chillout zaklęty został tu po to, by możne było swobodnie rozsiąść się na kanapie i popłynąć z prądem. Dla sprawdzenia tej uwagi – proszę się wsłuchać w 6 kawałek – szalenie transowy, zmienny rytmicznie, przechodzący od wokaliz (a capella) w spowolnienia i w rozpędzenia wieloinstrumentalne. Dla odmiany w 8 pobrzmiewa salonowa „muzyka poważna” dopełniana niespodziewanie instrumentarium orkiestrowym, aż prosząca się o filmowy obraz. Zadziwiające! Ale po 4 minutach utworu dopiero pojawia się niezłe zdziwienie! Więcej szczegółów nie zdradzę.

Album został starannie wyprodukowany i przemyślany, nic tu nie przeszkadza radosnemu, egzotycznemu flow, ani Sting (jak zwykle „idealnie stingowy” ani piosenki śpiewane w hindu (tęskne takie), ani żadne solo sitaru, nic nie wybija słuchacza z zapowiedzi błogości.

Podobno nagranie powstawało miedzy podróżami muzyków z Delhi do Nowego Jorku, Kalifornii i Bombaju, a potem znów do Delhi. I rzeczywiście, najwięcej jest tu zapachu Indii (utwór 11), a sitar Anoushki Shankar słychać we wszystkich utworach „Breathing Under Water”. Dzięki temu można się swobodnie oswoić z tym instrumentem, polubić i chcieć więcej.

A teraz pointa: Kiran Desai – to samo pokolenie twórców, ale pisarka (hindusko-amerykańska), będąc ostatnio w Polsce, opowiadała m.in. o wielokulturowości. Otóż – jej zdaniem wielokulturowość prowokuje złość, konflikty religijne i separatyzm, lecz jest to zarazem bogactwo, bo człowiek nie może żyć w izolacji. „Cieszymy się, gdy możemy dzielić się jedzeniem, muzyką, humorem” – mówiła pisarka.

I to samo „mówią” twórcy płyty; jest tu i radość, i emocje i wielki smak. Zatem smacznego!