ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (484) / 2024

Kamila Czaja,

ZŁO PÓJDZIE GÓRĄ CZY DOLINĄ? (JĘDRZEJ PASIERSKI: 'ŹRÓDŁO')

A A A
Przy kryminałach Jędrzeja Pasierskiego od zawsze muszę trochę ponarzekać. Choć przecież je lubię, o czym świadczy choćby fakt, że recenzowałam wszystkie sześć wcześniejszych tomów serii o Ninie Warwiłow (i pozaseryjnego „Wodnika”), a teraz zajmuję się tomem siódmym. Zalety muszą więc przeważać, nie podejrzewam się tu o syndrom sztokholmski. Tym razem zacznę od narzekań, miejmy to z głowy, a potem obiecuję przejść do powodów pochłonięcia „Źródła” w jeden weekend. Powieść ta wciąga bowiem do niemal ostatniej strony – ale nie od niemal pierwszej. Znów autor musi się „rozgrzać”, jego styl na początku znów jest dość sztywny. A że na pierwsze partie powieści przypada wprowadzenie nas w nowe „piękne okoliczności przyrody”, tym razem w Beskid Sądecki, to niektóre opisy miejsca akcji za bardzo przypominają prospekty turystyczne. Potem jest lepiej, ładnie na przykład ujmuje Pasierski sprawę na stronie 75: „Piwniczna wydawała się trochę miastem, a trochę rozbudowaną bramą do krainy polan górskich”. Wprawdzie nie tylko na początku książki przedawkowuje w narracji wodę mineralną (o jej dwóch konkurujących markach wzmianki wydają się zbyt częste), ale po kilkudziesięciostronicowym rozpędzie naprawdę robi się, nomen omen, płynniej. Trzeba jednak przejść przez parę mielizn.

Niechęć do ewidentnie lubianej przez autora frazy: „Podała mu usta” (s. 47), która brzmi jak z „Trędowatej”, może być moją idiosynkrazją, „sztywność” stylu też można różnie postrzegać, jednak z lektury wytrącały mnie również inne „niezręczności”. Dialog: „– (…) skoro nie mamy drugiego plecaka… / – Chwila, ale czyjego? Drużyńskiego czy żony? / – Zdaje się, że jej. Wszystko ci pokażę. W każdym razie nie ma portfela. (…) Jego zegarka, no i przypuszczalnie aparatu fotograficznego” (s. 52) może budzić konsternację. Nie mają jej plecaka, ale jego rzeczy? Cztery strony dalej będzie już po prostu mowa o tym, że mają plecak Drużyńskiej, a szukają plecaka jej męża. W innym miejscu powyższego dialogu pojawia się też informacja o modelu aparatu, która powtórzy się, jakby nie było o tym mowy wcześniej, czterdzieści stron dalej. I chociaż potem, wraz ze wspomnianym „rozgrzaniem się” autora, jest pod tym względem lepiej, to mamy dialog: „– Więc Łazęga… – zaczął zamyślony. / – Czegoś szukał – dokończyła. / – Czego? / – Nie wiem” (s. 190), a dosłownie na tej samej stronie te same osoby: „– Mam wrażenie, że czegoś szukał. / – Kogoś? / – Nie. Czegoś. / – Nie rozumiem. / – Informacji”. Poruszałam kwestię stylu i redakcji już przy kilku poprzednich tomach. Może to wydawnicza presja czasu, ale naprawdę wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby potraktować autora nieco ostrzej na tym etapie.

Kiedy stylistyczne czy redakcyjne „kiksy” nie rozpraszają uwagi, „Źródło” okazuje się jednym z lepszych tomów serii. Tym razem, czego brakowało mi przy nadmiarze podejrzanych w „Martwym klifie”, autor skupia się na nielicznych postaciach. Daje sobie czas, by zarysować ich wielowymiarowe portrety. Poznajemy bliżej Witka Rozenbę. To on znajduje w górach zwłoki Drużyńskich oraz ich oszczędzone przez mordercę dziecko. Witek to interesujący bohater, który spróbował życia w mieście, skończył studia, ale wrócił na wieś, marząc o spokoju wypasania owiec i idealizując rodzinny dom. Rozdarty między dwiema mentalnościami – tradycyjną, patriarchalną, wręcz plemienną, a nowoczesną – będzie przeżywał wiele własnych dylematów, nie tylko związanych z odkrytą zbrodnią. Jest tu też dwunastolatka, Roma Ignerska, która z ojcem gospodaruje petetekowskim schroniskiem, ale w praktyce to ona, wobec beztroski i niezaradności człowieka, który powinien się nią opiekować, bierze na siebie pracę ponad siły. Wątek Romy naprawdę się Pasierskiemu udał, to mocna opowieść o dziecku nad wiek samodzielnym, prześladowanym w grupie, szukającym ucieczki w książkach. Nic dziwnego, że po własnych doświadczeniach z ojcem, znanych nam z poprzednich tomów, Nina widzi w dziewczynce siebie sprzed lat.

Sama Nina, przysłana przez zwierzchników, by „gościnnie” rozwiązać kolejną zbrodnię, też ma o czym myśleć. Choćby o tym, że najwyższy czas na zwolnienie lekarskie. Bohaterce cyklu towarzyszą refleksje, które czytelnicy i czytelniczki jej przygód mieli od dawna: „Decyzje, które podejmowała pojedynczo, też wydawały się logiczne, i przecież była komisarzem policji, ukazywała światu spokojną, czujną twarz. A jednak wylądowała w zapadłej wsi, w niedogrzanym domu, z dziećmi z dwóch różnych związków. Gdzie wdarło się szaleństwo?” (s. 149). Jednak, w dużej mierze poprzez redukcję obszernych wcześniej wątków romansowych Niny i „wysłanie” jej córki z babcią i dziadkiem na wakacje, Pasierski tym razem daje policjantce sporo czasu, by zajmowała się przede wszystkim śledztwem, z zaledwie przerwami na rozmyślania o ciąży. Zbrodnia, którą bohaterka rozwiązywać będzie z doświadczonym Andrzejem Rumsztyńskim, okazuje się w sam raz mroczna, skomplikowana i angażująca, a przy tym, częściej niż w poprzednich tomach, skłania Warwiłow do szukania analogii z poprzednimi śledztwami. Rozwiązania zagadki domyśliłam się mniej więcej pięćdziesiąt stron przed końcem, stosunkowo niedługo przed jej rozwikłaniem w samej powieści, a zamysł kryminalnej warstwy „Źródła” oceniam naprawdę wysoko.

Chyba jeszcze wyżej cenię jednak scenerię zbrodni i śledztwa. O ile faktycznie istniejące miejsca zdarza się autorowi opisywać szkolnie, o tyle fikcyjne – a przy tym wiarygodne, wpisane w lokalny koloryt i w historyczną specyfikę – wychodzą mu świetnie. Rytów, położony na tyle wysoko, by wykształcić własne zasady, to obszar, „gdzie domy stały obok siebie, gdzie wieś wydawała się jednym wielogłowym organizmem” (s. 83), co może być zarówno pozytywne, jak i mocno toksyczne. Rumsztyński powie o okolicy: „Każdy tu jest trochę romantykiem, a trochę desperatem” (s. 100), a w samym Rytowie ta diagnoza sprawdza się jeszcze wyraźniej. Ta społeczność pokazana zostaje bardzo przekonująco i miejscami brutalnie, przez co staje się niejako anty-Bullerbyn. Pasierski zresztą wprost przywołuje słynną książkę Astrid Lindgren, uzupełniając to skojarzenie innymi postaciami z jej twórczości (wzmianki doczekają się Ronja, córka zbójnika oraz Rasmus i włóczęga).

Złożone portrety postaci, nie tylko skomplikowanej głównej bohaterki cyklu, porządna kryminalna intryga, wyjątkowa sceneria to niewątpliwe zalety „Źródła”, które zdecydowanie przeważają nad mankamentami. Niespełna rok temu pisałam, że jeśli będzie ciąg dalszy, to przeczytam. I chociaż następny tom losów Niny Warwiłow wobec jej nadchodzącej przerwy w pracy wydaje się nawet mniej prawdopodobny niż wtedy, to podtrzymuję tamtą zapowiedź. A może, skoro dotąd akcja wciąż rozgrywała się parę lat wcześniej, niż powstawały te książki, w kolejnej dostaniemy po prostu przeskok czasowy?
 

Jędrzej Pasierski: „Źródło”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2024 [seria: Ze Strachem].