ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (51) / 2006

Rafał Bujnowski, Roman Lewandowski,

ZDYSTANSOWANY I IRONICZNY

A A A
R. Bujnowski Graboszyce. Fot. arch. Rastra
Z Rafałem Bujnowskim rozmawia Roman Lewandowski
Roman Lewandowski: Ponad pięć lat temu ukończyłeś studia na krakowskiej ASP... Od tamtej pory zrobiłeś więcej wystaw niż niejeden spośród profesorów, którzy wykładają na tej uczelni. Czy uważasz, że to jest znaczące? Czy taka sytuacja jest normalna? Czy w ogóle sądzisz, że ilość wystaw jest jakimś miernikiem jakości, aktywności?

Rafał Bujnowski: Może nie ilość. Jeśli o mnie chodzi, to dobra jest taka sytuacja, kiedy jest, gdzie i dla kogo pokazać gotowe prace, to znaczy: pokazać je bez ciśnienia i specjalnej presji.


R.L.: W dużej mierze na zaistnienie Rafał Bujnowskiego w mediach wpłynął fakt, że był członkiem Słynnej Grupy Ładnie. Potem zacząłeś sam doskonale sobie radzić. Czy te doświadczenia – choćby był to dla Ciebie głównie czas dyskusji w pubach nad piwem – w jakiś sposób wpłynęły na Twoje myślenie o malarstwie?

R.B.: Jasne, że to co robią inni jest ważne. To nie jest działanie w próżni i malowanie kolegów ze studiów zawsze było jakimś punktem odniesienia, choć malarstwo to był ostatni temat, jaki poruszało się w dyskusjach w pubach nad piwem...

R.L.: Myślę, że Twoje prace cechuje, może bardziej niż ich określony warsztat, ciepło płynące z przedstawienia świata. Trzeba dodać, że jest to obraz pełen afirmacji i akceptacji. To Cię w jakiś sposób odróżnia od np. Marcina Maciejowskiego czy Wilhelma Sasnala, którzy raczej ironizują, kontestują, stawiają w cudzysłów porządek świata. Czy takie zdystansowanie i ironia są Ci obce?

R.B.: Zdystansowanie i ironia jest okej. Czuję się wystarczająco zdystansowany i ironiczny zwłaszcza wobec malarstwa. Choć osobiście obcy mi jest George Bush, albo dresiarz, namalowany olejną farbą na płótnie...

R.L.: Jesteś współpomysłodawcą tzw. „taniej sztuki”. Prowadziłeś przed laty Galerię Otwartą. Jednak dzisiaj większość Twoich obrazów jest wyceniona w granicach 5 i więcej tysięcy euro... Czy nie ma w tym jakiejś sprzeczności?

R.B.: Nie, nie ma tu sprzeczności. Cel jest taki sam, żeby móc pracować, pokazywać owoce swojej pracy i jeszcze z tego w miarę godnie żyć. Ja nie wymyślam cen na rynku sztuki, ale dobrze się składa, że mogę realizować cel, czyli pracować, pokazywać owoce swojej pracy i jeszcze w miarę godnie z tego żyć.


R. Bujnowski Bliźniaki. Fot. arch. Rastra

R.L.: Mówiłeś kiedyś, że malując myślisz o schematyzowaniu malarstwa, o technologicznym uprodukcyjnieniu twórczości... To zaś wymaga pracy i jeszcze raz pracy. Skąd bierze się u Ciebie ten etos pracowitości? I czy taki rytm pracy nie zabija spontaniczności tworzenia? Jakby gdzieś przepada tutaj mit o cierpiącym artyście, który przeżywa męki tworzenia i żyje w świecie ustawicznych rozterek...

R.B.: W taśmowej produkcji pociągająca wydawała mi się – i wydaje – jej czystość; to, że nie ma tam miejsca na błędy, jakieś odstępstwa, frywolność. Nieudany egzemplarz po prostu wyrzuca się... Wydawało mi się, że kiedy obraz będzie schematyczny, namalowany w np. trzydziestu czterech – przepraszam za wyrażenie – gestach malarskich, to mimo swojej „koślawości”, będzie w jakiś sposób szlachetny i wyczyszczony z malarskich brudów, z tej, jak mówisz, spontaniczności tworzenia.

R.L.: Czy sztuka jest w ogóle potrzebna i czy musi koniecznie coś znaczyć? I co wobec tego decyduje o tym, że ciągle powstają nowe obrazy: kaprys, pieniądze, czy też motywacji do pracy należy szukać jeszcze gdzieś indziej?

R.B.: Kaprysu, pieniędzy oraz motywacji do pracy należy szukać jeszcze gdzieś indziej…

R.L.: Ponieważ istnieją mity na temat Twojego seksistowskiego podejścia do kobiet, chcę Cię spytać o to, jak to właściwie jest z podziałem obowiązków? Czy mężczyzna rzeczywiście zajmuje się tylko ciężką pracą, a kobieta przyjemnościami? Bo patrząc na Twoje obrazy – zwłaszcza na tak zmysłowe prace jak „Skóry” albo „Lody” można dość do wniosku, że tematami obrazów rekompensujesz sobie ich ilość, bo przecież niektóre multiplikujesz w kilkudziesięciu egzemplarzach?

R.B.: Seksistowskiego? Do kobiet? Jestem zdecydowanym zwolennikiem kobiet. Nawet żyję z dwiema i obie są fajne. Ta druga w kwietniu kończy pięć lat... A to może chodziło o to, że to takie brudzące, nie pachnące zajęcie? Że to fizyczna praca, że niewdzięczna itp.?

R. Bujnowski Ostatni zachowany. Fot. arch. Rastra

R.L.: Tak słyszałem... Ale wróćmy do sztuki. Swego czasu pewną karierę zrobiły Twoje kopie papieskiej etażerki... Co Cię skłoniło do zrobienia tych duplikatów? Czy w domu sam zajmujesz się projektowaniem, stolarką i wykonaniem mebli?

R.B.: Nie, nie zajmuję się produkcję mebli... Prace stolarskie wykonała firma, która zajmuje się bardzo drogimi meblami, antykami, replikami. Ja robiłem wykończeniówkę, czyli ubytki, plamy po kałamarzu, które powielałem od szablonu i temu podobne czynności. Jeśli pytasz „co Cię skłoniło”, to sprawa jest prosta. Jak mieszkało się dwieście metrów od muzeum JPII, to nie sposób odwracać co dzień głowę od tematu. A tematem nie jest oczywiście JPII, lecz raczej kult wyżej wymienionego... A swoją drogą, żywe „Muzeum Wadowice” to temat studnia. Poza tym było to ciekawe, i myślę tu o samej drodze formalnej, bo rzecz odbyła się całkowicie legalnie, tj. było pismo z kurii, pozwolenie biskupa Nycza…To było ciekawe.

R. Bujnowski Zmierzch. Fot. arch. Rastra

R.L.: Od pewnego czasu przygotowujesz także prace na DVD. Ciekawe jest to, że przywołujesz w nich, a mam tu na myśli „Zmierzch. Wideo malowanie” czy „Plazmy”, historyczny dyskurs malarstwa. Zazwyczaj, kiedy artyści sięgają do wideo, robią to z myślą o powołaniu anegdoty, budują narrację i starają się uczynić swoje malarstwo „bardziej ruchomym”, jak ma to miejsce w filmie. Ty animujesz ruch, ale zwracasz uwagę na wartości czysto malarskie... Ciekawe jest to, że Twoja praca „Plazmy”, podobnie jak „Obraz matki Whistlera”, nieoczekiwanie wchodzą w kontekst z historią sztuki. Skąd to się bierze?

R.B.: Jako się rzekło, w tej dziedzinie nie działa się w próżni i może dlatego pomyślałem, że dzisiaj mam prawo do tego rodzaju odwołań, do zwrotów. Poza tym malowałem kiedyś „Plazmę”, tzn. obraz przedmiotowo odwzorowujący plazmowy ekran, wiec pomyślałem, że mogę pozwolić sobie na tak banalne, oczywiste skojarzenie... Jeśli idzie o „Zmierzch” i o to, dlaczego powstał film o malowaniu obrazu, sprawa była prosta. Pierwotnie miał to być tylko estetyczny, czarno-biały obrazek z wieczornym niebem, takim „za 15 min noc”. Problemem było dla mnie, kiedy skończyć zamalowywanie nieba-obrazu, bo prawie każdy kolejny krok wydawał się interesujący i było go szkoda. Film zawiera więc kilkadziesiąt obrazów i kończy się w nocy. I tak to wygląda...

R.L.: Dziękuję Ci za rozmowę.