ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (97) / 2008

Dawid Markiewicz,

WIERSZE

A A A
erotyczny sen o paris hilton

jak to dobrze mieć wyobraźnię i gustować w niebieskookich blondynkach,
chociaż podobno ludzie z wyobraźnią mają większą skłonność
do narkotyków. paris, chociaż twoje imię brzmi jak miasto,
którego nigdy nie odwiedziłem, miałem cię
na wyciągnięcie ręki. wiem, że lubisz
egzotyczne alkohole, dlatego zamówiłem kanadyjską whisky,
grecką wódkę i kahluę. nie wiem jednak, czy polubisz to miasto,
bo ono właściwie umiera i nijak się ma do naszej podróży sprzed kilku dni, chociaż to właśnie wtedy aston martin twojego ojca prawie wyzionął ducha. wybieraliśmy się na plażę, na którą nigdy nie dotarliśmy. mam nadzieję,
że jeszcze nam się uda, bo zawsze chciałem cię zobaczyć
w kostiumie kąpielowym, jak kolorową słomką mieszasz kolorowy koktajl,
w którym brzęczą kolorowe kostki lodu.

jeszcze kiedyś nam się uda. jeszcze będziemy korzystać z okazji,
kamerą cyfrową rejestrować miłe chwile, zapisywać je na CD - RW,
a potem kasować, kiedy nam się znudzą. aż w końcu przyśni się
ten właściwy sen, o którym nikomu nie powiemy,
bo o takich snach na ogół się nie mówi.

jak to dobrze mieć wyobraźnię i gustować w niebieskookich blondynkach,
które mogą się przyśnić i być tak samo realne jak te z Los Angeles.




helmut newon fotografuje claudię schiffer na ulicy w monte carlo

wyszła z restauracji jak księżniczka,
ubrana w sukienkę z krzepnącej krwi.
z wystudiowaną zmysłowością oparła się o ścianę,
lecz ta nie ugięła się pod jej dotykiem, tylko prężyła
swoje szorstkie ciało, raniąc delikatną dłoń.

uliczni włóczędzy podziwiali jej piękno.
niepokojąco eleganckie fałdy sukienki skrywały
jakąś tajemnicę. przed chwilą odjechały
ostatnie taksówki, rozpływając się
w sztucznym świetle ulic.

ostatni kierowca, który ją mijał,
uśmiechnął się nieśmiało, lecz pewność
siebie nie pozwoliła jej na żaden gest.

stała z nieobecnym wyrazem twarzy, biust wylewał się
z dekoltu. był środek nocy. ostatnie pieniądze wydała
na kieliszek czerwonego wina w drogiej restauracji.
została jej tylko sukienka.

na następnym zdjęciu pewnie będzie
naga.




dzień bublin

Wojtkowi Beśce


niebo ma kolor guinnessa. siedzimy
na ławce, wpatrzeni w przemijające
chmury, które są jak piana
utrzymująca się do samego końca.

podobno w malezji guinnessa przepisują
na choroby żołądka i w aptece stoi obok
penicyliny. a w irlandii jak krowa jest chora
to dostaje do wypicia kilka pint guinnessa.

to by wyjaśniało napisy nad drzwiami
irlandzkich pubów, mówiące że guinness
is good for me. to nasz ostatni
wieczór w tym mieście.

przed świtem nad kingscourt pojawia się
mgła. dopijamy ostatnią pintę. za kilka
godzin odjeżdża pierwszy autobus
do dublina. niebo nadal ma kolor guinnessa.