ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (98) / 2008

Grzegorz Wysocki,

„TA POWIEŚĆ JEST POWIEŚCIĄ. JEST TO WIELKIE DZIEŁO, BO MA FORMĘ KSIĄŻKI”

A A A
Z teczek i archiwów
W numerze 1-2/2007 „Czasu Kultury” Lenka Vitova w szkicu „Czeska literatura to nie czeski film” pisze o swoim zaskoczeniu, które spotkało ją, gdy na przełomie tysiącleci przyjechała do Polski i spotkała się z niewyobrażalnym wręcz zainteresowaniem czeską kulturą. Pisze m.in.: „Intelektualiści (z racji swego statusu zapewne), artyści (z naturalnej potrzeby ekstrawagancji), studenci (z definicji po prostu), ale również szarzy obywatele (wszyscy o wdzięku całkiem normalnych, sympatycznych ludzi) z entuzjazmem cytowali Szwejka, a także Kunderę, Hrabala i Havla oraz pytali o najnowsze powieści Parala. Gazety i czasopisma (niekoniecznie literackie) niemal prześcigały się w drukowaniu przekładów literackich oraz interesujących i odkrywczych artykułów, w księgarniach czeskiej literaturze pięknej często poświęcano osobną półkę”.

Właściwie niewiele się od tamtego czasu zmieniło (Vitova opisuje sytuację z mniej więcej 2000 roku): Polacy wciąż (a może coraz bardziej?) kochają, a przynajmniej lubią i darzą niezmierną sympatią swoich południowych sąsiadów, wciąż walą tłumnie do kin na wszelkiego rodzaju „Samotnych” czy „Guzikowców”, wciąż wolą długie majowe weekendy spędzać raczej w Pradze niż w Warszawie czy Krakowie, wciąż potrafią zacytować dobrego wojaka Szwejka, którego, kto wie, czy wielbią nie bardziej, niż swojskiego Franka Dolasa... Wciąż też ukazują się w naszym kraju kolejne numery pism literackich poświęcone czeskiej kulturze, by wspomnieć w tym miejscu chociażby o „Ha!arcie”, „Studium”, „Opcjach” czy właśnie „Czasie Kultury”. W swoim szkicu Vitova, wymieniając nazwiska Kundery, Hrabala czy Havla, nie wspomina jednak ani słowem o innym wielkim czeskim pisarzu, a mianowicie Josefie Škvoreckim. O tym, że Škvorecký na uwagę polskiego czytelnika i ogólnoświatowy rozgłos jak najbardziej zasługuje, przekonuje nas jednak znakomicie jeden z ubiegłorocznych numerów „Literatury na Świecie” (nr 3-4/2007), w całości poświęcony temu właśnie twórcy, ze szczególnym uwzględnieniem jego jednego dzieła.

Na dwustu czterdziestu stronach poświęconej Škvoreckiemu „Literatury na Świecie” zapoznać możemy się z fragmentami jego opus magnum, powieścią „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”. O monumentalności dzieła świadczyć może już podtytuł z oryginalnego wydania, który pominięto przy okazji polskiego tłumaczenia: „Entertainment ze starymi tematami życia, kobiet, losu, marzeń, klasy robotniczej, tajniaków, miłości i śmierci”, który to podtytuł w charakterystycznym stylu, w lapidarnej, nieco humorystycznej i nie do końca poważnej formie pozwala czytelnikowi zapoznać się z fabularnymi niespodziankami, których na kolejnych stronicach czeka – jak to w przypadku monumentalnych dzieł bywa – mnóstwo, dużo więcej, niż na to wskazuje wyliczający niektóre z atrakcji, zacytowany przed chwilą podtytuł.

„Przypadki inżyniera ludzkich dusz” w całości trafić mają wreszcie do polskiego czytelnika na początku bieżącego roku, kiedy to wydanie tej wielkiej powieści zapowiada Wydawnictwo Pogranicze. Dwa spore objętościowo rozdziały w tłumaczeniu Andrzeja S. Jagodzińskiego pozwalają czytelnikowi po pierwsze, zapoznać się z klimatem tej sylwicznej, podzielonej na liczne, krótkie, kilkustronicowe fragmenty, mozaikowej powieści, przyjrzeć się temu, co w niej najlepsze, co sprawiło, że książka ta nazywana jest często jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) utworów Škvoreckiego, po drugie, sprawiają, iż czytelnik, który przełknie tę dawkę, nabierze z całą pewnością apetytu na zapoznanie się z dalszym losami licznych bohaterów wędrujących po kartach tej powieści, na wgłębienie się w kolejne wykłady akademickie na temat literatury światowej prowadzone przez emigracyjnego profesora, głównego bohatera oraz (w niektórych przynajmniej fragmentach powieści) pierwszoosobowego narratora powieści, Daniela Smirzickiego. Jak pisze w „Przypadkach tłumacza marnotrawnego” Andrzej S. Jagodziński, owe wykłady i seminaria z literatury anglo-amerykańskiej stanowią główną oś konstrukcyjną powieści – Smirzicki, analizując utwory pisarzy takich jak Poe, Hawthorne, Twain, Crane, Fitzgerald, Conrad czy Lovecraft, przypomina sobie co rusz kolejne epizody z własnej przyszłości – „głównie z okresu niemieckiej okupacji, pierwszych lat powojennych i czasów stalinowskiego terroru lat pięćdziesiątych”. Nie do końca przekazywanie młodym, (nie tylko) kanadyjskim studentom własnego doświadczenie mieszkańca Europy Środkowej (Smirzicki jest oczywiście Czechem) mu się udaje, gdyż dla jego słuchaczy, jak w pewnym momencie zauważa, „nasze czasy zaczęły się od śmierci Jamesa Deana. E, gdzie tam! Od śmierci Janis Joplin”.

Tak więc „Przypadki inżyniera dusz ludzkich” to po pierwsze wykłady Smirzickiego, wykłady żywe, przerywane rozmowami ze studentami, dyskusjami, myślami samego Daniela itd. Nie ma mowy w przypadku prozy Škvoreckiego o przyzwoleniu na nudę, która mogłaby udzielić się czytelnikowi, dlatego też nie zaznamy tutaj suchego, akademickiego wywodu na kilkadziesiąt stron, po którym następuje kilka partii dialogowych i jeden opis przyrody. Po drugie natomiast – wspomniane już retrospekcje, powroty do burzliwej przeszłości Danny’ego, jego bogatego życiorysu, z którego spokojnie uskładać można by kilka powieści (co też, swoją drogą, Škvorecký uczynił, o czym za moment). Po trzecie, są też w „Przypadkach...” liczne wątki złożone z rozmów w knajpie, gdzie przesiadują przedstawiciele czeskiej emigracji z Toronto. Są to rozmowy z „ludźmi z różnych fal emigracji: potomkami emigrantów ekonomicznych z dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku oraz uchodźcami politycznymi po 1948 roku, po 1968 roku i z okresu tzw. normalizacji lat siedemdziesiątych”, z których niektórzy, opowiadając swoje historie, dorzucają kolejne i kolejne. Po czwarte: liczne fragmenty powieści przeplatane są listami pisanymi do Smirzickiego i innych osób, każdy z listów pisany jest innym, charakterystycznym dla danej postaci językiem, stylem, niektóre z listów pisane pięknym językiem literackim, inne znowuż pełne błędów gramatycznych, ortograficznych czy fleksyjnych, pisane czeszczyzną niedbałą, niepoprawną, czasem nawet wulgarną – patrz chociażby listy od Lojzy.

Jak podsumowuje w swoim „posłowiu” tłumacz Škvoreckiego: „Większość z tych wątków prowadzonych jest przez całą powieść, część jednak pojawia się później lub kończy wcześniej. A wszystkie one, pocięte na drobne epizody i połączone ze sobą metodą montażu filmowego, tworzą niezwykły kolaż literacki, w którym wcale niełatwo się zorientować. I tak naprawdę, niczym w dobrym kryminale, dopiero na końcu czytelnik odkrywa, co te wszystkie postaci łączy ze sobą, i że łączy je aż tak wiele i od tak dawna”. Oczywiście, by się o tym wszystkim przekonać, musimy czekać i mocno wierzyć w to, że Wydawnictwo Pogranicze dotrzyma danego słowa (i terminu). Póki co, pozostaje nam zapoznać się z zaprezentowanymi fragmentami, jak również pozostałymi smakowitymi kąskami, których sporo w omawianym numerze „Literatury na Świecie”. Pozostają nam również – i nie jest to w żadnym bądź razie namiastka czekającej nas dopiero uczty związanej z przyszłą publikacją „Przypadków...”! – już wydane w naszym kraju, przetłumaczone na język polski powieści i inne utwory Josefa Škvoreckiego, których, na szczęście, trochę już na półkach antykwariatów i bibliotek (oraz, w mniejszym stopniu, księgarni) odnajdziemy.

Do „Przypadków inżyniera ludzkich dusz” jeszcze wrócimy – warto jednak w tym miejscu zauważyć, że fakty z życiorysu autora dziwnym trafem widnieją również w życiorysie niejakiego Daniela Smirzickiego. Ot, choćby ten, że w 1968 roku (a według biogramu z „Literatury na Świecie” – w 1969), po sowieckiej inwazji, Škvorecky wraz z żoną, pisarką Zdeną Salivarovą, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, a następnie Kanady, gdzie na uniwersytecie w Toronto wykładał przez ponad dwadzieścia lat literaturę angielską i amerykańską, historię i teorię filmu, jak również prowadził kursy twórczego pisania. Przypomnijmy jeszcze, że w roku 1973 wraz z żoną założył słynne wydawnictwo Sixty-Eight Publishers, najpoważniejsze czeskie wydawnictwo emigracyjne, które (do 1993 r.) wydało ponad 200 publikacji (autorstwa m.in. Vaclava Havla czy Milana Kundery, wydawano także autorów słowackich itd.). Domniemywać zatem wolno czytelnikowi, iż postać Danny’ego Smirzickiego jest literackim alter ego samego autora (dla przykładu: Smirzicki pracuje przymusowo w fabryce samolotów, w młodości gra w jazzowym zespole, jest nauczycielem akademickim w Kanadzie, współpracuje tam z emigracyjnym czeskim wydawnictwem, uwielbia Raymonda Chandlera itd. itp.). Ten sam bohater pojawia się jednocześnie w pięciu książkach Škvoreckiego – od debiutanckich „Tchórzy, przez „Batalion czołgów”, „Fajny sezon” i „Cud”, po „Przypadki inżyniera ludzkich dusz” właśnie. Kvetoslav Chvatik, czeski estetyk i historyk literatury, w „Opowiadaczu Škvoreckim” twierdzi, iż postać Danny’ego jest jedną z najciekawszych postaci literatury czeskiej XX wieku. W swoim eseju Chvatik przyrównuje twórczość Škvoreckiego (i stworzonych przez niego bohaterów) do twórczości Karela Capka, Milana Kundery czy Jaroslava Haszka. Pisze m.in. o Smirzickim: „Nieufność naszego bohatera do wszelkich ideologii, do zbiorowych emocji, do wielkich słów i gestów, a także jego zdolność do pozostania sobą pośród nawet najbardziej dramatycznych zawirowań dziejów, sprawia, że Danny także karuzelę złudnych nadziei, jaką przyniósł rok 1968, może traktować jako wielkie theatrum mundi, jako ‘targowisko próżności’, gdzie wszelkie dobre zamiary zmieniają się w ich przeciwieństwo”.

O samej tylko postaci Smirzickiego napisać można by kilka książek historycznoliterackich (jako że kilka powieści z Dannym w roli głównej przecież już istnieje), nie mówiąc nawet o całokształcie twórczości Škvoreckiego. Sporo napisać można by też o każdym z tekstów zamieszczonych w omawianym tutaj numerze „Literatury na Świecie”, w którym liczne grono literaturoznawców, teoretyków literatury, eseistów i pisarzy podejmuje się niełatwego przecież zadania i przygląda się uważnie czy to „Przypadkom...”, czy to „Tchórzom”, czy to przeobrażeniom Danny’ego na przestrzeni kolejnych lat i utworów, czy to wszechobecnym wspomnieniom i powrotom do przeszłości w powieściach Škvoreckiego. Sporo satysfakcji przynosi wspomniane już tutaj „posłowie” Jagodzińskiego – trzystronicowy zaledwie, niezwykle lapidarny i konkretny, encyklopedyczny wręcz tekst, który mimo tak niewielkich rozmiarów mówi nam o Škvoreckim, „Przypadkach...” jak i samym tłumaczu naprawdę sporo. Do tego zestawu wliczyć warto eseje m.in. Miroslava Kotaska (z którego to eseju pożyczyłem tytuł niniejszego tekstu, a który to tytuł sam Kotasek zapożyczył oczywiście z jednego z rozdziałów „Przypadków...”, z którym to rozdziałem również zapoznać się możemy w ostatnim numerze „LnŚ”...), Kvetoslava Chvatika, Julie Hansen, Milana Kundery (przedmowa do francuskiego wydania „Cudu” Škvoreckiego) czy Heleny Koskovej (która, wydaje się, słusznie pisze o „Przypadkach...” jako powieści noszącej wszelkie znamiona „postmoderniczności”).

A to jeszcze nie wszystkie z dostępnych dla czytelnika atrakcji oferowanych w omawianej „Literaturze na Świecie” – nie zdążyłem przecież wspomnieć ani słowem o dwóch obszernych wywiadach z bohaterem numeru, które czyta się rewelacyjnie i można lekturę numeru zacząć właśnie od tych rozmów (ewentualnie od tekstu Jagodzińskiego i Kotaska, które świetnie wprowadzą nas w świat „Przypadków...”). Trudno wybrać w tym miejscu fragmenty z wywiadów, które warto w tym miejscu przytoczyć, gdyż jest ich naprawdę sporo. Škvorecký mówi m.in.: „Krytyka musi istnieć, nie da się z tym nic zrobić”, czy w innym miejscu: „Awangardy są potrzebne jak szczupaki w stawie, choć nie muszą za każdym razem mówić prawdy. Zawsze jednak powinny ostro prowokować, a nawet kłamać. Porządnie straszyć karpie, które tylko się byczą i tyją”. Do tego sporo uwag całkiem na poważnie: o czytaniu i pisaniu kryminałów, o stylu i dialogach, o Hemingway’u i Faulknerze, o jazzie i Freudzie, inspiracjach i skandalach (m.in. tym związanym z „Tchórzami”), Ameryce czy łączeniu w swych powieściach fikcji z rzeczywistością, faktów wywlekanych na światło dzienne z różnych archiwów i czasopism z przeszłości z nieograniczoną wyobraźnią autora. W każdym bądź razie – jest co czytać.

Jeśli dodać do tego dwa świetne teksty autobiograficzne – wspomnieniowe, pamiętnikarskie szkice „Kryminały w moim życiu” oraz „Kłopoty z językiem”, gdzie autor pisze o tym, jak kryminały ratowały mu życie, o tym, jak zakochał się w pewnym chłopcu i jeszcze szybciej się od niego odkochał, o tym, jak to jego sumienna nauka angielskiego była owocem wielkiej miłości czy o perypetiach związanych z pisaniem książek przez dwóch autorów, otrzymujemy mniej więcej całościowy obraz tego, co czeka nas w związku z lekturą świetnego, monumentalnego niczym same „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”, numeru „Literatury na Świecie”. Połyka się te czterysta stron niezwykle szybko i po ich przełknięciu sięga się niejako z rozpędu, automatycznie, po kolejne wydane w Polsce powieści autora. A na to, że zdarza się tak naprawdę, najlepszym dowodem jest niżej podpisany. Myślę, że i w Państwa przypadku sytuacja wyglądać będzie podobnie. Chyba że dawno już Państwo „Tchórzy” czy „Batalion czołgów” przeczytali. Pozostali z radością i nieco może nawet nadmiernym entuzjazmem mogą zacząć nadrabiać swoje lekturowe zaległości.
„Literatura na Świecie” 2007, nr 3-4 (numer monograficzny poświęcony Josefovi Škvoreckiemu).