ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (98) / 2008

Magdalena Kempna-Pieniążek,

WYWIADU Z WAMPIREM NIE BĘDZIE

A A A
Pobieżne spojrzenie na kulturę popularną wystarczy, by stwierdzić, że wampiryzm ma wiele twarzy. Jeden z literackich przedstawicieli tej rasy, Regis z „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego, zwykł twierdzić: „Ja, a dokładniej biorąc ja i mój mit, uosabiamy wszystkie ludzkie lęki”. Chociaż chodziło w tym wypadku przede wszystkim o obawy pierwotne i nieuświadomione, związane na przykład ze śmiercią, rozkładem, krwią, ciemnością i seksem, mit, o którym wspomniał bohater, jest wystarczająco pojemny, by objąć także bardziej racjonalne motywy strachu, takie jak globalna epidemia czy zagłada cywilizacji. Oglądając „Jestem legendą” Francisa Lawrence’a, bardzo swobodną adaptację powieści Richarda Mathesona pod tym samym tytułem, wypada skupić się raczej na drugiej z wymienionych tu grup lęków. Sięgająca korzeniami do kanonów literatury romantycznej interpretacja postaci wampira jako istoty z pogranicza światów, żywej, a jednocześnie martwej, przerażającej, ale i fascynującej, nie ma tu zastosowania. W filmie Lawrence’a twarz wampira jest – w dosłownym i metaforycznym sensie – jedna, wyjątkowo paskudna, ale i przerażająco trywialna.

Wampiry, wirusy i terroryzm

Przed piętnastoma laty wyreżyserowana przez Francisa Forda Coppolę adaptacja „Draculi” Brama Stokera, w której pojawiały się niezwykle sugestywne obrazy czerwonych krwinek, skłoniła część interpretatorów do poszukiwania w tym filmie analogii między wampiryzmem a wirusem HIV. Wampir od zawsze kojarzony był w ten czy inny sposób z zarazą, jednak dopiero współczesność, silnie uwikłana w kwestie eksperymentów genetycznych i produkowania coraz bardziej potwornej broni biologicznej, postawiła tak mocny akcent na ten aspekt tego zjawiska. W filmie Lawrence’a wampiryzm urasta do rangi kary za ludzką pychę: oto w 2009 roku dr Alice Krippin (Emma Thompson) ogłasza światu cudowną nowinę – udało jej się znaleźć lekarstwo na raka. Jest nim modyfikowany genetycznie wirus, który u stu procent badanych doprowadził do zniszczenia komórek rakowych. Wielki sukces nauki okazuje się jednak wielką porażką całej ludzkości. Wirus wymyka się spod kontroli, mutuje i rozprzestrzenia się, powodując globalną katastrofę – zarażeni nim ludzie i zwierzęta zamieniają się w krwiożercze bestie pozbawione wyższych uczuć, lękające się tylko światła. W trzy lata po eksperymencie dr Krippin Nowy Jork ma tylko jednego mieszkańca – jest nim Robert Neville (Will Smith), lekarz wojskowy uodporniony na działanie wirusa.

Za dnia Neville patroluje ulice miasta w poszukiwaniu jedzenia i innych ocalałych oraz próbuje opracować na bazie własnej krwi serum zwalczające wirusa; w nocy – barykaduje się w swoim mieszkaniu i stara się przetrwać. W opowieść o jego egzystencji w postapokaliptycznym świecie wplecione zostały retrospekcje przedstawiające wydarzenia poprzedzające ostateczne objęcie Nowego Jorku kwarantanną. Neville mógł próbować opuścić miasto wraz ze swoją rodziną, jednak zdecydował się pozostać. Uzasadnienie jego postanowienia brzmi niezwykle znacząco: „To jest punkt zerowy. To jest mój teren. Wciąż jeszcze mogę to wszystko naprawić”. Neville posługuje się terminem „ground zero” w terminologii wojskowej oznaczającym przestrzeń, w której doszło do wybuchu, ale dla współczesnych Amerykanów, zwłaszcza nowojorczyków, z pewnością bardziej znanym jako nazwa miejsca, w którym przed 11 września 2001 roku stały wieże World Trade Center. Doszukiwanie się w „Jestem legendą” analogii między wampiryzmem i terroryzmem mija się z pewnością z celem, co nie zmienia faktu, iż pewne tropy wydają się z tym tematem korespondować i nie chodzi w tym wypadku tylko o utrzymane w patetycznym tonie zakończenie, będące apoteozą bohaterstwa i poświęcenia w imię dobra ogółu. Neville żyje wszak w stanie wojny przeciwko czemuś, co zamieszkuje jego świat, ale ukrywa się, czai się w mroku. Co więcej, wirus, poczynając od Nowego Jorku, opanowuje stopniowo całą Ziemię (podobnie jak wojna z terroryzmem, w którą zaangażowało się wiele państw), a nieliczni, którym udało się przetrwać, chronią się przed nim w strzeżonej przez wojskowych kolonii (rygorystyczne przepisy związane z przyjmowaniem obcych w dalszym ciągu obowiązują w krajach Zachodu). Epidemia, modyfikowana genetycznie broń biologiczna i terroryzm to w ostatnich latach tematy stosunkowo bliskie, nie może zatem dziwić fakt, iż przeniknęły do „Jestem legendą”, filmu częściowo przynajmniej wampirycznego, czyli takiego, który mówić ma – zgodnie z definicją Regisa – o ludzkich lękach.

Być może dlatego też wampiry, zwane w „Jestem legendą” „zarażonymi”, wśród których żyje Neville, nie mają nic wspólnego z klasycznymi filmowymi przedstawicielami tej rasy: to okropne, zmutowane bestie składające się na bezimienną masę, w większości wyglądające niemal identycznie, pozbawione umiejętności mówienia, nastawione wyłącznie na zdobywanie pożywienia. Problem w tym, że efekty specjalne nie są najmocniejszą stroną filmu. Sylwetki potworów przypominają nieco maszkary z poprzedniego filmu Lawrence’a, „Constantine’a”, także i w tym względzie, że zastosowana przy ich opracowaniu technika komputerowa razi swoją sztucznością. Innymi słowy, kiedy wreszcie reżyser decyduje się pokazać wampira, osiąga efekt nie lepszy niż w grze komputerowej o stosunkowo dobrej grafice. Co ciekawe, nastrój grozy jest bardziej wyrazisty w chwilach, w których bestii w ogóle nie widać. Są to równocześnie najlepsze momenty filmu.



Miejska dżungla

Nie ma co ukrywać – „Jestem legendą” w istocie rzeczy nie jest filmem o wampirach i walce z nimi. Jest za to minitraktatem o samotności, wyobcowaniu, lęku i szukaniu sensu. Neville żyje w mieście, które tylko pozornie przestało być wielką metropolią. W istocie jest nią w dalszym ciągu – tyle że nie za dnia, lecz nocą. Jedna z najbardziej przejmujących scen filmu ukazuje bohatera ukrytego i skulonego wraz ze swoim psem w wannie. Jest noc, nadciąga pora dominacji zakażonych. Lawrence nie pokazuje w tej chwili wampirów, oko kamery skupia się całkowicie na nieruchomym Neville’u i zdradzającym objawy lekkiego zaniepokojenia psie. Scena nabiera grozy poprzez operowanie dźwiękiem – oto wokół azylu bohatera narasta szmer, ulice miasta zapełniają się niewidocznymi istotami, które poruszają się w mroku, wydając z siebie okropne i przerażające zawodzenia, piski i jęki. Miasto ożywa, hałas narasta, osaczając zabarykadowane mieszkanie. Neville jest intruzem na wrogim terytorium i dobrze o tym wie. Inna scena ukazuje go miotającego się po pełnych wampirów podziemiach, do których zapędził się w trakcie polowania. Tutaj również Lawrence buduje grozę – przynajmniej początkowo – bardziej wyszukanymi niż wygenerowane komputerowo monstra środkami. Rozedrgana kamera z ręki ukazuje niknący w ciemności blask latarki, zaś sugestywne ujęcia twarzy przerażonego Neville’a konstruują atmosferę czającego się w pobliżu wielkiego zagrożenia.

Sytuacja Neville’a za dnia jest tylko pozornie dużo lepsza niż po zmroku. Nocą co prawda niebezpieczeństwo jest bardziej bezpośrednie, dzień jednak przynosi zagrożenie innego typu. Bohater robi wszystko, by stworzyć sobie iluzję normalnego życia: grywa w golfa, słucha swoich ulubionych płyt Boba Marleya, podczas posiłków ogląda nagrania programów telewizyjnych sprzed lat, a patrolując ulice zagląda do wypożyczalni DVD, gdzie „rozmawia” z manekinami. Jest człowiekiem, który stracił to, co najcenniejsze, przede wszystkim ukochane osoby. Tym, co we własnych oczach nadaje jego życiu sens, jest misja, którą ma do wykonania. Neville ma bowiem nadzieję, że wreszcie uda mu się opracować serum zdolne przywrócić światu ład.

„Jestem legendą” jest także w jakiś sposób filmem o tym, że o ile życie bez drugiego człowieka jest czymś przerażającym, o tyle życie bez kultury jest wręcz niemożliwe. Neville każdego dnia obserwuje upadek ludzkiej cywilizacji. Natura, którą naukowcy pokroju dr Krippin próbowali ujarzmić i podporządkować, zagarnia stopniowo przestrzeń kultury: Nowy Jork porastają pleniące się gdzie popadnie rośliny, po ulicach grasują dzikie zwierzęta. Wszyscy znamy określenie „miejska dżungla” – w filmie Lawrence’a ma ono niemal dosłownie odniesienie, wszak jedne z pierwszych scen ukazują Neville’a w trakcie polowania na dziką zwierzynę. Ogrom betonowego kanionu, bo tym ostatecznie jest Nowy Jork, Lawrence odmalowuje obrazem, za pomocą pięknych, efektownych planów ogólnych, ale i dźwiękiem. Odgłos świerszczy grających w trawach w samym centrum miasta, echo odbijające się od ścian wieżowców, dźwięki, których nie sposób dosłyszeć w szumie codziennych rozmów, hałasie samochodów, autobusów i samolotów, budują niesamowitą atmosferę miasta-widma. Obraz metropolii po katastrofie to z pewnością największy, obok aktorstwa Willa Smitha, atut filmu.

Uwieść czy zawieść?

W swojej słynnej książce „Wampir. Biografia symboliczna” Maria Janion zwraca uwagę na fakt, iż opowieści wampiryczne służą uwodzeniu, a ich autorzy bardzo często podejmują świadomą grę z czytelnikiem i konwencjami, do których się odwołują. „Jestem legendą” jako wytwór wielkiej machiny komercji częściowo podpada pod tę definicję. Charakterystyczna dla hollywoodzkich produkcji mieszanina efekciarstwa, dramatyzmu, dobrego aktorstwa, patosu i emocjonującej akcji jest właśnie tym, co z założenia ma uwodzić widza. Wszystko to sprawia, że „Jestem legendą” to film dość dobry. Z pewnością byłby lepszy, gdyby jego twórcy zachowali nieco większy dystans względem podjętego przez siebie tematu. W sytuacji, w której porzucone zostaje przewrotne przesłanie literackiego oryginału, a wprowadzone zamiast niego sensy są już tak mocno wyeksploatowane, jakiś sygnał szeroko pojętego autotematyzmu mógłby ocalić film przed trywialnością i banałem. Pojawia się co prawda w „Jestem legendą” element intertekstualnej gry, zwykle jednak przybiera on formę wysoce zakamuflowaną (polecam zwracanie uwagi na afisze reklamowe i plakaty zdobiące nowojorskie budynki) albo wręcz przeciwnie – do bólu oczywistą (obszerny cytat ze „Shreka” w końcowej partii).

Motyw wampiryczny z pewnością zajmuje istotne miejsce we współczesnej kinematografii. W chwili, kiedy „Dracula” Coppoli i „Wywiad z wampirem” Neila Jordana stają się klasykami swojego gatunku, ekrany kin i wypożyczalnie DVD zalewają produkcje takie jak „Underworld” czy „Blade”, coraz bardziej efektowne i coraz częściej modyfikujące symboliczne sensy tkwiące w postaci wampira. W pewien sposób w dalszym ciągu uosabia ona ludzkie lęki, „Jestem legendą” stanowi tutaj dobry przykład. Z drugiej jednak strony, film wampiryczny niejednokrotnie ewoluuje w stronę opowieści o superherosach, jak w dwóch przywołanych wyżej cyklach. I chociaż nie ma się co zżymać na prawidła popkultury, czasem nie sposób nie pożałować romantycznej wizji wampira jako istoty rozdartej, zawieszonej między światami, cierpiącej i niosącej metafizyczne przesłanie.
„Jestem legendą” („I Am Legend”). Reżyseria: Francis Lawrence. Scenariusz: Akiva Goldsman, Mark Protosevich. Obsada: Will Smith, Alice Braga. Gatunek: horror / sci-fi. USA 2007, 100 min.