ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (99) / 2008

Adam Wiedemann,

WYPADŁE DYSKI (1)

A A A
Andrzej Panufnik „Sinfonia Mistica. Sinfonia di Sfere”. London Symphony Orchestra, David Atherton, Explore Records 2006 [nagrania z 1978 roku].
Dzieje dwudziestowiecznej muzyki brytyjskiej to przede wszystkim przegląd różnorodnych metod dbałości o słuchacza. „Słuchacz” jest oczywiście z natury usposobiony zachowawczo, lubi nowinki z racji swej kulturalności, lecz tak naprawdę to zadowala go porządnie wykonany produkt wielokrotnego użytku. I o ile jeszcze dwadzieścia lat temu mogło się „nam” wydawać, że na Wyspach nie słychać nic poza Beatlesami, o tyle dziś, w dobie neopozytywizmu, dzieła Brytyjczyków ujawniają swe „repertuarowe” walory, okazują się bardzo ładne i potrzebne. Czy to Britten, czy Tippett, Walton czy Vaughan Williams, wszystko „daje się słuchać” bez obaw, nie tyle będąc rzutem ucha wstecz, w muzyczną przeszłość, co właśnie w przód, na dzisiejszych Tavenerów, Nymanów i McMillanów.

Dorobek Panufnika całkiem dobrze się tu wpasowuje, jest znacznie bardziej angielski niż polski, niby ten kompozytor tworzy według ściśle sobie wyznaczonych intelektualnych zasad, co powinno prowadzić do powstania „muzyki ubogiej” typu Webern lub Nono, a tymczasem bynajmniej, efekty są nader soczyste, wysokokaloryczne, mimo że nie z dwunastu, a tylko z trzech dla przykładu, czy sześciu interwałów je przygotowano.

Obydwie te symfonie, „Mistyczna” i „Kulista”, zaczynają się (strukturalnie rzecz biorąc) tak samo, od prezentacji niedużej „komórki”, która jest potem ściskana i rozwlekana, przeciągana przez całe mnóstwo auto-zderzeń, czułych uścisków z samą sobą i samobiczowań się, co daje w sumie rezultat przygodowy i naturalnie zrozumiały. Natomiast od strony wyrazowej początki te (a co za tym idzie, całe również dzieła) znacznie się między sobą różnią, pierwsza komórka bowiem pojawia się w najwyższych, eterycznych rejonach skrzypiec (i potem fletu), przywodzących na myśl i wstęp do „Lohengrina”, i „Hymn z Sinfonia sacra” samego Panufnika – druga zaś atakuje nas z Prokofiewowskim nieomal wigorem, który potem się tylko intensyfikuje. I, rzecz ciekawa, że precyzyjne trzymanie się założonych na wstępie procedur prowadzi te utwory do zdarzeń wręcz intertekstualnych, w „Mistycznej” nietrudno się dosłuchać (czyżby niezamierzonych?) kryptocytatów z „I Symfonii” Brahmsa i zwrotów melodycznych zdradzających pokrewieństwo z Richardem Straussem – pieśniarzem (cokolwiek by tu „zdradzone pokrewieństwo” miało oznaczać), „Kulista” zaś obok fragmentów swingujących – dużą rolę odgrywa tu perkusja, traktowana w zgodzie ze swoją przyrodzoną zdolnością do podkreślania ekspresji i rytmu – pobrzmiewa wyraźnie późnym Lutosławskim (opadający motyw jak gdyby żywcem wyjęty z „III Symfonii”, która notabene jeszcze wtedy nie istniała – myślę tu trybem „kolejności słuchania”, w tym, co poznaję, rozpoznaję to, co znam na pamięć).

Na koniec można dodać, że pierwszej z tych symfonii patronuje liczba 6, drugiej zaś – zasada wszechobecnej symetrii. Takie ciekawostkowe w gruncie rzeczy informacje trudno przełożyć na coś słyszalnego, a jednak jakoś tam przy słuchaniu pomagają.