ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (100) / 2008

Maciej Woźniak,

KIESZONKOWA MISTYKA

A A A
Tunng „Good Arrows”, Full Time Hobby 2007.
“Ghosts drop hints and whisper things, just blood and bone and bits od string”, śpiewa Becky Jacobs w piosence “String” (można to zobaczyć w uroczej, akustycznej wersji) i cały album Tunng wydaje się być oparty na tej opozycji. Prostym, folkowym piosenkom zaszczepiono „czucie i wiarę” w postaci elektronicznych zaburzeń tła (czyli rozmaitych szmerań, kołatań i plumkań), nie żeby jakoś szczególnie oryginalnych, ale tak sprytnie zgranych z melodyjnymi motywami, że podział na zakłócenia i audycję traci rację bytu.

Nie trzeba daleko szukać bardziej spektakularnych przykładów takiej strategii, dla której ukuto już termin „folktronika” (wczesne Beta Band czy Mum, a ostatnio choćby CocoRosie), ale przy słuchaniu Tunng zapalają się także zakurzone diody na pulpicie psychodelicznego folk-rocka sprzed czterech dekad. Wokalne harmonie (pierwsze skojarzenie: Faiport Convention), ażurowa instrumentacja (pierwsze skojarzenie: Pentangle), narkotyczne rozchwianie brzmieniowych planów (pierwsze skojarzenie: The Incredible String Band) nadają muzyce ten rodzaj sznytu, który pozwala mocniej rozciągnąć gumkę perspektywy. Inna sprawa, że przy okazji wyraźniej widać także ograniczenia zespołu, np. dosyć bierne powielanie kilku aranżacyjnych patentów w 13 kompozycjach. Toteż „Good Arrows” to mimo wszystko raczej album nastrojów niż olśnień.

Otwierające płytę krzepkie akordy gitary szybko wytracają temperament, a początkowe, w miarę czytelne rytmiczne rusztowanie („Take”) zastępuje oniryczny liryzm („Hands”, „Soup”) na przemian z naiwnymi, pozytywkowymi melodiami, jakby dochodziły z pokoju dla dzieci (w takim pokoiku nagrywają siostry z CocoRosie), a wrażenie niefrasobliwości i niedorosłości pogłębiają użyte instrumenty: cymbałki, trójkąty, dzwoneczki („King”, „Secrets”). Pośród wyróżniających się kawałków jest najbardziej przebojowe „Bullets” (opatrzone pomysłowym teledyskiem ), ujmujące melodią i aurą spontaniczności „String” oraz ostatnie na płycie „Clump” oparte na miękkich, pulsujących bitach. Miłe dla ucha są damsko-męskie wokale (zmysłowe i sugerujące ewentualną randkową użyteczność albumu) oraz mantryczność motywów, wzmacniana monotonnym sposobem śpiewania, ale przede wszystkim efektami elektronicznymi i taśmowymi, które powodują podskórne mrowienie w większości kompozycji (tytułowe „dobre strzały” mogą być błyszczącymi igiełkami akupunktury).

Pewno muzycy Tunng nie czytali wiersza „Tutaj” Szymborskiej w lutowej „Twórczości”. Lakoniczne, jednowyrazowe tytuły utworów lokalizują „akcję” płyty dokładnie w tym samym miejscu: pośród przedmiotów codziennego użytku i powszednich zajęć. Charakterystyczne motywy graficzne z okładki (wykorzystane też na promujących album plakatach, t-shirtach i filmikach w internecie) sugerują zagęszczenie elementarnych cząstek – krzeseł, szklanek, nożyczek, zegarów, lamp, czajników, kluczy – aż ulepi się z nich portal, nabrzeże. Język na tyle gęsty, żeby kable mogły zaiskrzyć, a duchy się odezwać.