„PRAWIE POLSKIE” OSCARY
A
A
A
Wiadomościom o nominacji do Oscara dla „Katynia” Andrzeja Wajdy towarzyszył wielki entuzjazm komentatorów, którzy za każdym razem podkreślali, że to nie jedyny w tym roku polski kandydat do nagród przyznawanych przez Amerykańską Akademię Filmową. Trzy pozostałe filmy, które były wymieniane zaraz po dziele Wajdy, to: „Piotruś i wilk” – krótkometrażowy film animowany, wyreżyserowany przez Suzie Templeton, powstały w koprodukcji polsko-brytyjskiej, zrealizowany w studiu Se-ma-for, „Motyl i skafander” w reżyserii Juliana Schnabela ze zdjęciami Janusza Kamińskiego oraz kanadyjski kolejny krótki metraż animowany „Madame Tutli-Putli” w reżyserii Chrisa Lavisa i Macieja Szczerbowskiego. W niemal każdym z komentarzy dziennikarze używali określenia „polskie Oscary”. Wzbudziło to we mnie pewną refleksję. Czym są owe „polskie Oscary”, skoro z czterech nominowanych w tym roku filmów tylko jeden jest stricte polski?
Pierwszą polską z pochodzenia postacią, która kroczyła po sławnym czerwonym dywanie, był Anton Grot. Antoni Franciszek Groszewski, bo tak naprawdę się nazywał, w 1913 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie w latach dwudziestych związał się z wytwórnią Warner Bros. To właśnie tam w 1931 roku powstał film „Svengali” w reżyserii Archiego Mayo. Scenografia wykonana przez Grota zyskała jedną z dwóch nominacji do Oscara dla tego obrazu, jednak nagrody nie udało się zdobyć. Niemniej jednak dzięki temu wyróżnieniu Grot zaczął pracować przy większych produkcjach. Kolejne nominacje w kategorii scenografii otrzymywał w latach 1936-1940 za filmy: „Anthony Adverse” (reż. Marvin LeRoy, 1936), „Życie Emila Zoli” (reż. William Dieterle, 1937), „Prywatne życie Elżbiety i Essexa” (reż. Michael Curtiz, 1939) oraz „Sea Hawk” (reż. Michael Curtiz, 1940). Nie udało mu się zdobyć żadnej z nagród. W 1941 roku otrzymał jednak Oscara Technicznego (nagrodę za wkład w rozwój techniki filmowej, przyznawaną zwykle na dwa tygodnie przed oscarową galą) za „projekt oraz perfekcyjne osiągnięcia w ilustracji wody w filmie Morski jastrząb Michaela Curtiza”. To jednak nie wystarczyło i w 1946 roku, być może rozczarowany „oscarowymi porażkami”, Grot zrezygnował z pracy w zawodzie.
Kolejnym kandydatem polskiego pochodzenia – i tym razem również laureatem Oscara – był urodzony w Londynie syn Irlandki i Polaka, Leopold Stokowski. Kompozytor, który w 1905 roku przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, pod koniec lat trzydziestych otrzymał od Walta Disneya propozycję nagania ścieżki dźwiękowej do jego nowego pełnometrażowego obrazu „Fantazja”. Film, który miał być połączeniem animacji i muzyki klasycznej, został przyjęty przez krytyków dość chłodno. Trzeba zaznaczyć, że na początku lat czterdziestych większość kin nie była wyposażona w sprzęt, który w odpowiedni sposób odtwarzałby film, którego ścieżkę dźwiękową nagrano w najnowocześniejszej wówczas technice. W 1942 roku jednak, po wejściu na ekrany nowej, przemontowanej przez Disneya (pod naciskiem RKO) wersji, Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła twórców „Fantazji” Oscarem Specjalnym. Statuetkę otrzymał również Leopold Stokowski za „wspaniałe osiągnięcie nowej formy wizualizacji muzyki w filmie Fantazja Walta Disneya oraz rozszerzenie filmu z rozrywki w dziedzinę sztuki”.
Bronisław Kaper to kolejny kompozytor, który odniósł sukces za oceanem i został wyróżniony przez Akademię. Urodził się w Warszawie, tam też studiował prawo oraz uczęszczał do konserwatorium. W 1934 roku wyruszył do Hollywood. Chętnie komponował muzykę do filmów, a niektóre z jego piosenek stały się przebojami. Pierwszą nominację do Oscara zyskał wraz z Herbertem Stothartem za ścieżkę dźwiękową do musicalu „Czekoladowy żołnierz” (reż. Roy Del Ruth, 1940), przegrał wówczas z muzyką do Disneyowskiego „Dumbo”. Na kolejną nominację czekał nieomal 10 lat, ale tym razem zdobył statuetkę za najlepszą muzykę w dramacie lub komedii za film „Lili” (reż. Charles Walters, 1953). Kaper był w tym wypadku pewnym zwycięzcą, gdyż piosenka przewodnia z filmu była wielkim przebojem. W latach sześćdziesiątych dostał dwie nominacje za film „Bunt na Bounty” (reż. Carol Reed, Lewis Milestone, 1962). Akademia zwróciła uwagę na muzykę do filmu oraz przewodnią piosenkę miłosną.
Jeszcze jeden polski muzyk został dostrzeżony przez Amerykańską Akademię Filmową. Jan A.P. Kaczmarek przez większość swojego życia komponował na potrzeby polskich filmów i przedstawień teatralnych. W 1988 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam w pełni poświecił się muzyce filmowej. Często współpracował z polskimi twórcami (Agnieszka Holland, Janusz Kamiński, Jerzy Kawalerowicz). Nominację oraz statuetkę Oscara w kategorii Najlepsza Muzyka zdobył dzięki filmowi „Marzyciel” Marca Forstera w 2004 roku.
Tylko jedna polska aktorka została nominowana do Oscara. Była nią Ida Kamińska, która wyróżnienie zawdzięczała roli w czechosłowackim filmie „Sklep przy głównej ulicy” w reżyserii Ján Kadára i Elmara Klosa. W 1966 roku obraz ten został nagrodzony Oscarem w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. W następnym roku Kamińska była jedną z kandydatek do statuetki w kategorii Najlepsza Kobieca Rola Pierwszoplanowa. Przegrała wtedy z Liz Taylor, która dostała nagrodę za rolę w „Kto się boi Virginii Woolf?” (reż. Mike Nichols, 1966).
Pierwsze rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej odbyło się w 1929 roku i obejmowało jedynie filmy amerykańskie. Dopiero od 1957 roku Akademia przyznaje wyróżnienia filmom zagranicznym w specjalnej kategorii – Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Pierwszym polskim dziełem kandydującym do Oscara w tej kategorii był „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Film, który w Polsce spotkał się z chłodnym przyjęciem ze strony krytyki, na Zachodzie zdobył rozgłos, a Amerykanie chcieli nawet zrobić jego remake. W 1964 roku „Nóż w wodzie” przegrał z „Osiem i pół” Federico Felliniego. Po tak wielkim sukcesie Polański postanowił zostać na Zachodzie i tam tworzyć. Kolejną nominację do Oscara zdobył już w 1968 roku w kategorii Najlepszy Scenariusz Adaptowany za „Dziecko Rosemary”. Co prawda nagrody nie zdobył, ale Ruth Gordon – odtwarzająca postać czczącej szatana demonicznej sąsiadki pary głównych bohaterów – zdobyła Oscara za drugoplanową rolę kobiecą.
Po tragicznej śmierci drugiej żony, Sharon Tate, Polański przeżył okres niemocy twórczej. Dopiero zrealizowany w 1974 roku „Chinatown” został doceniony przez krytyków i zauważony przez jury Akademii. Film zdobył aż 11 nominacji (w tym dla Jacka Nicholsona, Faye Dunaway oraz w takich m.in. kategoriach jak: Najlepsza Reżyseria, Najlepszy Film, Najlepsze Zdjęcia, Najlepsza Muzyka). Jedyną statuetkę otrzymał Robert Towne za oryginalny scenariusz.
W 1979 roku Polański stanął za kamerą w brytyjsko-francuskiej produkcji, której inspiracją miała być książka „Tessa d’Urberville” Thomasa Hardy’ego. Początkowo film spotkał się z chłodnym przyjęciem krytyków, z czasem zyskiwał coraz większą przychylność, a Francuska Akademia Filmowa nagrodziła go trzema Cezarami. Amerykańska Akademia postanowiła nominować dzieło w sześciu kategoriach: najlepszego filmu, reżyserii, muzyki, zdjęć, scenografii i kostiumów. „Tess” zdobyła statuetki w trzech ostatnich kategoriach. Na kolejną nominację Polański czekał ponad 20 lat. Zrealizowany w 2002 roku „Pianista” przyniósł twórcy nagrodę za najlepszą reżyserię, Oscara otrzymali również Adrien Brody, odtwórca roli Władysława Szpilmana i scenarzysta Ronald Harwood. Nominację dostał również Paweł Edelman za zdjęcia, a film konkurował dodatkowo w kategoriach Najlepszy Film (przegrał z „Chicago” Roba Marshalla), Najlepsze Kostiumy oraz Najlepszy Montaż.
Kolejnym polskim reżyserem bardzo cenionym na całym świecie był Krzysztof Kieślowski. Po prezentacji „Krótkiego filmu o zabijaniu” na festiwalu w Cannes w 1988 roku (gdzie dostał nagrodę FIPRESCI oraz Nagrodę Jury) Kieślowski nawiązał współpracę z Leonardem de la Fuente, który został producentem „Podwójnego życia Weroniki” oraz z Martinem Karmitzem, przyszłym producentem „Trzech kolorów” (to on zadecydował, że każda z części będzie miała inną „narodowość” – „Niebieski” miał być francuski, „Biały” – polski, a „Czerwony” – szwajcarski). Ta międzynarodowa kombinacja nastręczała kłopotów Amerykańskiej Akademii ze względu na niezgodność z regulaminem, dlatego ani „Niebieski” ani „Biały” nie dostały się do nominowanej piątki. „Czerwony” miał być reprezentantem Szwajcarii, ale Akademia również odrzuciła tę kandydaturę. Trylogia Kieślowskiego była już uznawana na całym świecie za arcydzieło, dlatego 65 amerykańskich twórców filmowych wystosowało list do ówczesnego przewodniczącego jury – Arthura Hillera – z prośbą o możliwość uczestniczenia „Czerwonego” w konkursie. W rezultacie film został nominowany w kategoriach: Najlepszy Reżyser, Najlepszy Scenariusz (dla Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza) oraz Najlepsze Zdjęcia (dla Piotra Sobocińskiego). Statuetki jednak nie dostał. Kieślowski, który jeszcze na konferencji po projekcji „Białego” w Berlinie ogłosił, że wycofuje się z zawodu reżysera, zmarł dwa lata później.
Agnieszka Holland wyemigrowała do Niemiec, gdy w Polsce wprowadzono stan wojenny. Zrealizowała tam w 1985 roku „Gorzkie żniwa” – film inspirowany powieścią „Okiennice” napisaną przez dwóch więźniów kazamatów: Polaka Stanisława Mierzejewskiego i Amerykanina Hermana Fielda. Dzięki prężnym działaniom firmy dystrybucyjnej Filmexport „Gorzkie żniwa” trafiły m.in. na festiwale w Montrealu i Nowym Jorku. W końcu film Holland stał się niemieckim kandydatem do Oscara. Obraz znalazł się w konkursowej piątce, ale statuetki nie zdobył.
Zrealizowana w 1990 roku w koprodukcji francusko-niemiecko-polskiej „Europa Europa” wywołała wiele kontrowersji w Niemczech, w których Holland nadal mieszkała. I mimo że film zdążył już zdobyć wiele prestiżowych nagród, niemiecka komisja nie wysunęła jego kandydatury do Oscara. Członkowie jury przyznali za to nominację Agnieszce Holland w kategorii Najlepszy Scenariusz Adaptowany. Przegrała wówczas z Tedem Tallym, autorem scenariusza do „Milczenia owiec”.
Niekwestionowanym kolekcjonerem oscarowych nominacji i statuetek jest Andrzej Wajda. Pierwszym nominowanym filmem tego reżysera była „Ziemia obiecana”, która w 1976 roku przegrała z obrazem „Dersu Uzala” Akiry Kurosawy – dziełem, które zdaniem Akademii „nie obraża niczyich uczuć”. Według amerykańskich krytyków „Ziemia obiecana” była bowiem filmem antysemickim. Co ciekawe, w tym samym czasie polscy dziennikarze zarzucali filmowi „antypolskość”, a niemieccy – „antygermanizm”. Kolejnym filmem Wajdy nominowanym do Oscara były „Panny z Wilka”. Po zaangażowanym politycznie „Człowieku z marmuru” oraz kilku filmach psychologicznych („Bez znieczulenia”, „Dyrygent”, „Smuga cienia”) reżyser postanowił po raz kolejny zaadaptować twórczość Jarosława Iwaszkiewicza. „Panny z Wilka” były filmem zrealizowanym niejako obok nurtu, którym twórca przede wszystkim się zajmował, miały być wyłącznie piękną reprezentacją kina niezaangażowanego, a tymczasem zwróciły uwagę jury Akademii. W kategorii filmu nieanglojęzycznego Oscara zdobył jednak wówczas „Blaszany bębenek” Volkera Schlöndorffa – film, w którym również występował Daniel Olbrychski.
Kolejną nominację Wajda otrzymał za „Człowieka z żelaza”. Ówczesny polski Minister Kultury, który jako pierwszy oglądał dzieło, miał do obrazu wiele zastrzeżeń, a ponieważ twórcom zależało na tym, by zaprezentować dzieło Wajdy w Cannes, szybko dokonano poprawek i wysłano film. Wielki sukces obrazu na najsłynniejszym europejskim festiwalu (gdzie zdobył Złotą Palmę) oraz wydarzenia z 13 grudnia 1981 zadecydowały o tym, że „Człowiek z żelaza” w 1982 roku został nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Tym razem Wajda przegrał z Istvánem Szabó i jego „Mephisto”. W 2000 roku Amerykańska Akademia postanowiła przyznać Andrzejowi Wajdzie Oscara Honorowego za całokształt osiągnięć artystycznych. Uzasadnienie brzmiało następująco: „Andrzej Wajda jest jednym z najbardziej szanowanych filmowców na świecie. Jego filmy pokazywały widzom (…) artystyczne spojrzenie na wolność, demokrację i historię, a sam Wajda poprzez ich realizację stał się symbolem odwagi i nadziei dla milionów ludzi powojennej Europy”. W bieżącym roku o statuetkę Oscara walczył najnowszy film Andrzeja Wajdy – „Katyń”.
Oprócz wspomnianych wcześniej filmów Wajdy oraz „Noża w wodzie” Polańskiego nominację w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny otrzymały: w 1966 roku „Faraon” Jerzego Kawalerowicza, w 1974 „Potop” Jerzego Hoffmana, a w 1976 roku „Noce i dnie” Jerzego Antczaka. Niestety żaden z obrazów nie zdobył nagrody – Kawalerowicz przegrał z „Kobietą i mężczyzną” Claude’a Leloucha, Hoffman z „Amarcordem” Felliniego, a Antczak z „Czarnym i białym w kolorze” Jeana-Jacquesa Annauda. Tylko jeden polski film wystartował do tej pory w konkursie w kategorii Najlepszy Aktorski Film Krótkometrażowy – była to „Męska sprawa” Sławomira Fabickiego i Bogumiła Godfrejowa z 2002 roku.
Zasadniczo jedynym dziełem w pełni wpisującym się w znaczenie sformułowania „polski Oscar” jest film „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego. Obraz ten zdobył nagrodę w 1981 roku w kategorii Najlepszy Animowany Film Krótkometrażowy. Nominację obraz zawdzięczał amerykańskiemu dystrybutorowi, który szczególnym zainteresowaniem darzył filmy z Europy Wschodniej i pomimo trwającego w Polsce stanu wojennego, kupił „Tango” i wyświetlił je w kilku kinach (warunkiem kandydowania do Oscara jest określony czas wyświetlania filmu w amerykańskich kinach lub zdobycie nagród na europejskich festiwalach, które Amerykańska Akademia uznaje za ważne). Dzięki temu wykonane wyjątkowo skomplikowaną techniką dzieło mogło wystartować w konkursie. Rozdaniu nagród towarzyszył mały skandal. Rybczyński nie spędził ceremonii w budynku Dorothy Chandler Pavillon, ale w więzieniu. Został aresztowany, ponieważ wydał się podejrzany ochroniarzom, gdyż po konferencji prasowej, zamiast udać się na salę, wyszedł przed budynek, by zapalić papierosa i niestety nie mówił po angielsku. Dzięki temu wydarzeniu reżyser stał się jeszcze bardziej popularny. Zbigniew Rybczyński mieszkał wówczas w Austrii, po otrzymaniu Oscara przeniósł się jednak do Stanów Zjednoczonych, gdzie zasłynął jako autor teledysków m.in. Simple Minds, Chucka Mangione czy Micka Jaggera.
W tej samej co „Tango” kategorii kandydował jeszcze jeden film z Polski – „Katedra” Tomasza Bagińskiego. Dzięki sukcesowi filmu „Rain” Bagiński zaczął współpracować z Platige Image – jednym z najlepszych post-produkcyjnych studiów zajmujących się m.in. grafiką komputerową. To właśnie tu przez trzy lata powstawał krótkometrażowy debiut Bagińskiego „Katedra”, oparta na opowiadaniu Jacka Dukaja. Niestety ta zachwycająca bogactwem wizualnym produkcja przegrała ostatecznie z amerykańskim „The Chubbchubbs!”
Obok filmów fabularnych Akademia nagradza również pełno- i krótkometrażowe filmy dokumentalne. To właśnie w tej drugiej kategorii w 1995 roku nominowany został film Marcela Łozińskiego „89 mm od Europy”. Zrealizowane na czarno-białej taśmie, pełne metafor dzieło zdobyło szereg nagród na międzynarodowych festiwalach i dzięki temu miało szanse kandydować do Oscara. Łoziński jako jedyny polski reżyser filmów dokumentalnych znalazł się w gronie nominowanych, ale statuetki nie zdobył.
Nie można również zapomnieć o doskonałych twórcach zdjęć filmowych pochodzących z Polski, którzy są bardzo cenieni w Hollywood. W tej kategorii Akademia nominowała czterech operatorów: Piotra Sobocińskiego za „Trzy kolory: Czerwony” w 1995 roku, Sławomira Idziaka za „Helikopter w ogniu” w 2001 roku, Pawła Edelmana za „Pianistę” w 2002 roku, oraz – aż czterokrotnie – Janusza Kamińskiego za: „Listę Schindlera” (1994), „Amistad” (1997), „Szeregowca Ryana” (1998) oraz „Motyla i skafandra” (w tym roku). Kamiński jako jedyny z nominowanych Polaków nie kształcił się w Polsce. Ukończył Columbia Collage na Wydziale Filmu i Sztuk Pięknych, na stałe mieszka w Stanach Zjednoczonych. Sławę zdobył dzięki filmom „Szeregowiec Ryan” oraz „Lista Schindlera” Stevena Spielberga, za zdjęcia do których otrzymał dwie statuetki Oscara. Z drugim z tych filmów związani są również inni polscy laureaci Oscara – Allan Starski i Ewa Braun nagrodzeni za scenografię, a także nominowana w kategorii Najlepsze Kostiumy Anna Biedrzycka-Sheppard. Ta najbardziej chyba znana polska autorka kostiumów, która pracuje zarówno przy polskich jak i zagranicznych produkcjach, ponownie kandydowała do Oscara w związku z „Pianistą” Polańskiego.
Trudno stwierdzić, czy miano „polskie Oscary” jest adekwatne. Zasadniczo można je odnieść do osiągnięć dwóch artystów – Zbigniewa Rybczyńskiego jako reżysera „Tanga” oraz Andrzeja Wajdy będącego zdobywcą Oscara Honorowego. Jedenaście polskich filmów startowało w konkursie, nie zdobywając nagród. Większość jednak dzieł określanych mianem „polskich Oscarów” to produkcje międzynarodowe lub posiadające zaledwie polskie akcenty.
W psychologii funkcjonuje pojęcie „słodkie cytryny” określające pewien mechanizm obronny, który polega na racjonalizacji, czyli wmawianiu sobie, że niekorzystna sytuacja w której się znaleźliśmy, wcale nie jest zła. Właśnie tak zachowują się polscy komentatorzy, którzy mówiąc o tym, że „Katyń” przegrał w tym roku z austriacko-niemieckimi „Fałszerzami”, podkreślają, iż studio filmowe Se-ma-for odniosło wielki sukces. I choć statuetkę otrzymała reżyserka filmu „Piotruś i wilk” – Suzie Templeton – i prawdopodobnie nikt nie będzie pamiętał o tym, że film powstał w Polsce (jest polsko-angielską koprodukcją), wszyscy cieszą się z jedynej nagrody dla filmu, w powstaniu którego Polacy mieli znaczny udział. Twórcy „Katynia”, choć nie ukrywają rozżalenia, stosują ten sam mechanizm – cieszą się już z samej nominacji i czują się docenieni.
Zatem z czterech tegorocznych „polskich Oscarów” otrzymaliśmy tylko jednego. W zasadzie nawet to nie „my” go zdobyliśmy, lecz brytyjska reżyserka. O Kamińskim wspomina się tylko tyle, że nie wygrał (przegrał z Robertem Elswitem – autorem zdjęć do „Aż poleje się krew”), natomiast o „Madame Tutli Putli” nie mówi się wcale. Entuzjazm sprzed kilku tygodni, gdy ogłoszono nominacje, opadł. Pocieszamy się jedną statuetką i liczymy na to, że w przyszłości będzie lepiej. Nie warto chyba jednak upierać się przy tym, że osiągnięcia Polaków w zakresie zdobywania nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej są mizerne, bo nie jest to prawdą. Jak mówił sam Andrzej Wajda: już nominacja do Oscara jest wielkim wyróżnieniem. Warto przy tym zauważyć, że choć jest to nagroda zdecydowanie najbardziej wpływowa, werdykt jury często bywa wypadkową różnych – niekoniecznie artystycznych – okoliczności. Jak w każdym konkursie zresztą. Czasem przegrana nie jest porażką, bo w istocie rzeczy nie liczy się to, że się przegrywa, lecz z kim się przegrywa.
Pierwszą polską z pochodzenia postacią, która kroczyła po sławnym czerwonym dywanie, był Anton Grot. Antoni Franciszek Groszewski, bo tak naprawdę się nazywał, w 1913 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie w latach dwudziestych związał się z wytwórnią Warner Bros. To właśnie tam w 1931 roku powstał film „Svengali” w reżyserii Archiego Mayo. Scenografia wykonana przez Grota zyskała jedną z dwóch nominacji do Oscara dla tego obrazu, jednak nagrody nie udało się zdobyć. Niemniej jednak dzięki temu wyróżnieniu Grot zaczął pracować przy większych produkcjach. Kolejne nominacje w kategorii scenografii otrzymywał w latach 1936-1940 za filmy: „Anthony Adverse” (reż. Marvin LeRoy, 1936), „Życie Emila Zoli” (reż. William Dieterle, 1937), „Prywatne życie Elżbiety i Essexa” (reż. Michael Curtiz, 1939) oraz „Sea Hawk” (reż. Michael Curtiz, 1940). Nie udało mu się zdobyć żadnej z nagród. W 1941 roku otrzymał jednak Oscara Technicznego (nagrodę za wkład w rozwój techniki filmowej, przyznawaną zwykle na dwa tygodnie przed oscarową galą) za „projekt oraz perfekcyjne osiągnięcia w ilustracji wody w filmie Morski jastrząb Michaela Curtiza”. To jednak nie wystarczyło i w 1946 roku, być może rozczarowany „oscarowymi porażkami”, Grot zrezygnował z pracy w zawodzie.
Kolejnym kandydatem polskiego pochodzenia – i tym razem również laureatem Oscara – był urodzony w Londynie syn Irlandki i Polaka, Leopold Stokowski. Kompozytor, który w 1905 roku przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, pod koniec lat trzydziestych otrzymał od Walta Disneya propozycję nagania ścieżki dźwiękowej do jego nowego pełnometrażowego obrazu „Fantazja”. Film, który miał być połączeniem animacji i muzyki klasycznej, został przyjęty przez krytyków dość chłodno. Trzeba zaznaczyć, że na początku lat czterdziestych większość kin nie była wyposażona w sprzęt, który w odpowiedni sposób odtwarzałby film, którego ścieżkę dźwiękową nagrano w najnowocześniejszej wówczas technice. W 1942 roku jednak, po wejściu na ekrany nowej, przemontowanej przez Disneya (pod naciskiem RKO) wersji, Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła twórców „Fantazji” Oscarem Specjalnym. Statuetkę otrzymał również Leopold Stokowski za „wspaniałe osiągnięcie nowej formy wizualizacji muzyki w filmie Fantazja Walta Disneya oraz rozszerzenie filmu z rozrywki w dziedzinę sztuki”.
Bronisław Kaper to kolejny kompozytor, który odniósł sukces za oceanem i został wyróżniony przez Akademię. Urodził się w Warszawie, tam też studiował prawo oraz uczęszczał do konserwatorium. W 1934 roku wyruszył do Hollywood. Chętnie komponował muzykę do filmów, a niektóre z jego piosenek stały się przebojami. Pierwszą nominację do Oscara zyskał wraz z Herbertem Stothartem za ścieżkę dźwiękową do musicalu „Czekoladowy żołnierz” (reż. Roy Del Ruth, 1940), przegrał wówczas z muzyką do Disneyowskiego „Dumbo”. Na kolejną nominację czekał nieomal 10 lat, ale tym razem zdobył statuetkę za najlepszą muzykę w dramacie lub komedii za film „Lili” (reż. Charles Walters, 1953). Kaper był w tym wypadku pewnym zwycięzcą, gdyż piosenka przewodnia z filmu była wielkim przebojem. W latach sześćdziesiątych dostał dwie nominacje za film „Bunt na Bounty” (reż. Carol Reed, Lewis Milestone, 1962). Akademia zwróciła uwagę na muzykę do filmu oraz przewodnią piosenkę miłosną.
Jeszcze jeden polski muzyk został dostrzeżony przez Amerykańską Akademię Filmową. Jan A.P. Kaczmarek przez większość swojego życia komponował na potrzeby polskich filmów i przedstawień teatralnych. W 1988 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam w pełni poświecił się muzyce filmowej. Często współpracował z polskimi twórcami (Agnieszka Holland, Janusz Kamiński, Jerzy Kawalerowicz). Nominację oraz statuetkę Oscara w kategorii Najlepsza Muzyka zdobył dzięki filmowi „Marzyciel” Marca Forstera w 2004 roku.
Tylko jedna polska aktorka została nominowana do Oscara. Była nią Ida Kamińska, która wyróżnienie zawdzięczała roli w czechosłowackim filmie „Sklep przy głównej ulicy” w reżyserii Ján Kadára i Elmara Klosa. W 1966 roku obraz ten został nagrodzony Oscarem w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. W następnym roku Kamińska była jedną z kandydatek do statuetki w kategorii Najlepsza Kobieca Rola Pierwszoplanowa. Przegrała wtedy z Liz Taylor, która dostała nagrodę za rolę w „Kto się boi Virginii Woolf?” (reż. Mike Nichols, 1966).
Pierwsze rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej odbyło się w 1929 roku i obejmowało jedynie filmy amerykańskie. Dopiero od 1957 roku Akademia przyznaje wyróżnienia filmom zagranicznym w specjalnej kategorii – Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Pierwszym polskim dziełem kandydującym do Oscara w tej kategorii był „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Film, który w Polsce spotkał się z chłodnym przyjęciem ze strony krytyki, na Zachodzie zdobył rozgłos, a Amerykanie chcieli nawet zrobić jego remake. W 1964 roku „Nóż w wodzie” przegrał z „Osiem i pół” Federico Felliniego. Po tak wielkim sukcesie Polański postanowił zostać na Zachodzie i tam tworzyć. Kolejną nominację do Oscara zdobył już w 1968 roku w kategorii Najlepszy Scenariusz Adaptowany za „Dziecko Rosemary”. Co prawda nagrody nie zdobył, ale Ruth Gordon – odtwarzająca postać czczącej szatana demonicznej sąsiadki pary głównych bohaterów – zdobyła Oscara za drugoplanową rolę kobiecą.
Po tragicznej śmierci drugiej żony, Sharon Tate, Polański przeżył okres niemocy twórczej. Dopiero zrealizowany w 1974 roku „Chinatown” został doceniony przez krytyków i zauważony przez jury Akademii. Film zdobył aż 11 nominacji (w tym dla Jacka Nicholsona, Faye Dunaway oraz w takich m.in. kategoriach jak: Najlepsza Reżyseria, Najlepszy Film, Najlepsze Zdjęcia, Najlepsza Muzyka). Jedyną statuetkę otrzymał Robert Towne za oryginalny scenariusz.
W 1979 roku Polański stanął za kamerą w brytyjsko-francuskiej produkcji, której inspiracją miała być książka „Tessa d’Urberville” Thomasa Hardy’ego. Początkowo film spotkał się z chłodnym przyjęciem krytyków, z czasem zyskiwał coraz większą przychylność, a Francuska Akademia Filmowa nagrodziła go trzema Cezarami. Amerykańska Akademia postanowiła nominować dzieło w sześciu kategoriach: najlepszego filmu, reżyserii, muzyki, zdjęć, scenografii i kostiumów. „Tess” zdobyła statuetki w trzech ostatnich kategoriach. Na kolejną nominację Polański czekał ponad 20 lat. Zrealizowany w 2002 roku „Pianista” przyniósł twórcy nagrodę za najlepszą reżyserię, Oscara otrzymali również Adrien Brody, odtwórca roli Władysława Szpilmana i scenarzysta Ronald Harwood. Nominację dostał również Paweł Edelman za zdjęcia, a film konkurował dodatkowo w kategoriach Najlepszy Film (przegrał z „Chicago” Roba Marshalla), Najlepsze Kostiumy oraz Najlepszy Montaż.
Kolejnym polskim reżyserem bardzo cenionym na całym świecie był Krzysztof Kieślowski. Po prezentacji „Krótkiego filmu o zabijaniu” na festiwalu w Cannes w 1988 roku (gdzie dostał nagrodę FIPRESCI oraz Nagrodę Jury) Kieślowski nawiązał współpracę z Leonardem de la Fuente, który został producentem „Podwójnego życia Weroniki” oraz z Martinem Karmitzem, przyszłym producentem „Trzech kolorów” (to on zadecydował, że każda z części będzie miała inną „narodowość” – „Niebieski” miał być francuski, „Biały” – polski, a „Czerwony” – szwajcarski). Ta międzynarodowa kombinacja nastręczała kłopotów Amerykańskiej Akademii ze względu na niezgodność z regulaminem, dlatego ani „Niebieski” ani „Biały” nie dostały się do nominowanej piątki. „Czerwony” miał być reprezentantem Szwajcarii, ale Akademia również odrzuciła tę kandydaturę. Trylogia Kieślowskiego była już uznawana na całym świecie za arcydzieło, dlatego 65 amerykańskich twórców filmowych wystosowało list do ówczesnego przewodniczącego jury – Arthura Hillera – z prośbą o możliwość uczestniczenia „Czerwonego” w konkursie. W rezultacie film został nominowany w kategoriach: Najlepszy Reżyser, Najlepszy Scenariusz (dla Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza) oraz Najlepsze Zdjęcia (dla Piotra Sobocińskiego). Statuetki jednak nie dostał. Kieślowski, który jeszcze na konferencji po projekcji „Białego” w Berlinie ogłosił, że wycofuje się z zawodu reżysera, zmarł dwa lata później.
Agnieszka Holland wyemigrowała do Niemiec, gdy w Polsce wprowadzono stan wojenny. Zrealizowała tam w 1985 roku „Gorzkie żniwa” – film inspirowany powieścią „Okiennice” napisaną przez dwóch więźniów kazamatów: Polaka Stanisława Mierzejewskiego i Amerykanina Hermana Fielda. Dzięki prężnym działaniom firmy dystrybucyjnej Filmexport „Gorzkie żniwa” trafiły m.in. na festiwale w Montrealu i Nowym Jorku. W końcu film Holland stał się niemieckim kandydatem do Oscara. Obraz znalazł się w konkursowej piątce, ale statuetki nie zdobył.
Zrealizowana w 1990 roku w koprodukcji francusko-niemiecko-polskiej „Europa Europa” wywołała wiele kontrowersji w Niemczech, w których Holland nadal mieszkała. I mimo że film zdążył już zdobyć wiele prestiżowych nagród, niemiecka komisja nie wysunęła jego kandydatury do Oscara. Członkowie jury przyznali za to nominację Agnieszce Holland w kategorii Najlepszy Scenariusz Adaptowany. Przegrała wówczas z Tedem Tallym, autorem scenariusza do „Milczenia owiec”.
Niekwestionowanym kolekcjonerem oscarowych nominacji i statuetek jest Andrzej Wajda. Pierwszym nominowanym filmem tego reżysera była „Ziemia obiecana”, która w 1976 roku przegrała z obrazem „Dersu Uzala” Akiry Kurosawy – dziełem, które zdaniem Akademii „nie obraża niczyich uczuć”. Według amerykańskich krytyków „Ziemia obiecana” była bowiem filmem antysemickim. Co ciekawe, w tym samym czasie polscy dziennikarze zarzucali filmowi „antypolskość”, a niemieccy – „antygermanizm”. Kolejnym filmem Wajdy nominowanym do Oscara były „Panny z Wilka”. Po zaangażowanym politycznie „Człowieku z marmuru” oraz kilku filmach psychologicznych („Bez znieczulenia”, „Dyrygent”, „Smuga cienia”) reżyser postanowił po raz kolejny zaadaptować twórczość Jarosława Iwaszkiewicza. „Panny z Wilka” były filmem zrealizowanym niejako obok nurtu, którym twórca przede wszystkim się zajmował, miały być wyłącznie piękną reprezentacją kina niezaangażowanego, a tymczasem zwróciły uwagę jury Akademii. W kategorii filmu nieanglojęzycznego Oscara zdobył jednak wówczas „Blaszany bębenek” Volkera Schlöndorffa – film, w którym również występował Daniel Olbrychski.
Kolejną nominację Wajda otrzymał za „Człowieka z żelaza”. Ówczesny polski Minister Kultury, który jako pierwszy oglądał dzieło, miał do obrazu wiele zastrzeżeń, a ponieważ twórcom zależało na tym, by zaprezentować dzieło Wajdy w Cannes, szybko dokonano poprawek i wysłano film. Wielki sukces obrazu na najsłynniejszym europejskim festiwalu (gdzie zdobył Złotą Palmę) oraz wydarzenia z 13 grudnia 1981 zadecydowały o tym, że „Człowiek z żelaza” w 1982 roku został nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny. Tym razem Wajda przegrał z Istvánem Szabó i jego „Mephisto”. W 2000 roku Amerykańska Akademia postanowiła przyznać Andrzejowi Wajdzie Oscara Honorowego za całokształt osiągnięć artystycznych. Uzasadnienie brzmiało następująco: „Andrzej Wajda jest jednym z najbardziej szanowanych filmowców na świecie. Jego filmy pokazywały widzom (…) artystyczne spojrzenie na wolność, demokrację i historię, a sam Wajda poprzez ich realizację stał się symbolem odwagi i nadziei dla milionów ludzi powojennej Europy”. W bieżącym roku o statuetkę Oscara walczył najnowszy film Andrzeja Wajdy – „Katyń”.
Oprócz wspomnianych wcześniej filmów Wajdy oraz „Noża w wodzie” Polańskiego nominację w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny otrzymały: w 1966 roku „Faraon” Jerzego Kawalerowicza, w 1974 „Potop” Jerzego Hoffmana, a w 1976 roku „Noce i dnie” Jerzego Antczaka. Niestety żaden z obrazów nie zdobył nagrody – Kawalerowicz przegrał z „Kobietą i mężczyzną” Claude’a Leloucha, Hoffman z „Amarcordem” Felliniego, a Antczak z „Czarnym i białym w kolorze” Jeana-Jacquesa Annauda. Tylko jeden polski film wystartował do tej pory w konkursie w kategorii Najlepszy Aktorski Film Krótkometrażowy – była to „Męska sprawa” Sławomira Fabickiego i Bogumiła Godfrejowa z 2002 roku.
Zasadniczo jedynym dziełem w pełni wpisującym się w znaczenie sformułowania „polski Oscar” jest film „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego. Obraz ten zdobył nagrodę w 1981 roku w kategorii Najlepszy Animowany Film Krótkometrażowy. Nominację obraz zawdzięczał amerykańskiemu dystrybutorowi, który szczególnym zainteresowaniem darzył filmy z Europy Wschodniej i pomimo trwającego w Polsce stanu wojennego, kupił „Tango” i wyświetlił je w kilku kinach (warunkiem kandydowania do Oscara jest określony czas wyświetlania filmu w amerykańskich kinach lub zdobycie nagród na europejskich festiwalach, które Amerykańska Akademia uznaje za ważne). Dzięki temu wykonane wyjątkowo skomplikowaną techniką dzieło mogło wystartować w konkursie. Rozdaniu nagród towarzyszył mały skandal. Rybczyński nie spędził ceremonii w budynku Dorothy Chandler Pavillon, ale w więzieniu. Został aresztowany, ponieważ wydał się podejrzany ochroniarzom, gdyż po konferencji prasowej, zamiast udać się na salę, wyszedł przed budynek, by zapalić papierosa i niestety nie mówił po angielsku. Dzięki temu wydarzeniu reżyser stał się jeszcze bardziej popularny. Zbigniew Rybczyński mieszkał wówczas w Austrii, po otrzymaniu Oscara przeniósł się jednak do Stanów Zjednoczonych, gdzie zasłynął jako autor teledysków m.in. Simple Minds, Chucka Mangione czy Micka Jaggera.
W tej samej co „Tango” kategorii kandydował jeszcze jeden film z Polski – „Katedra” Tomasza Bagińskiego. Dzięki sukcesowi filmu „Rain” Bagiński zaczął współpracować z Platige Image – jednym z najlepszych post-produkcyjnych studiów zajmujących się m.in. grafiką komputerową. To właśnie tu przez trzy lata powstawał krótkometrażowy debiut Bagińskiego „Katedra”, oparta na opowiadaniu Jacka Dukaja. Niestety ta zachwycająca bogactwem wizualnym produkcja przegrała ostatecznie z amerykańskim „The Chubbchubbs!”
Obok filmów fabularnych Akademia nagradza również pełno- i krótkometrażowe filmy dokumentalne. To właśnie w tej drugiej kategorii w 1995 roku nominowany został film Marcela Łozińskiego „89 mm od Europy”. Zrealizowane na czarno-białej taśmie, pełne metafor dzieło zdobyło szereg nagród na międzynarodowych festiwalach i dzięki temu miało szanse kandydować do Oscara. Łoziński jako jedyny polski reżyser filmów dokumentalnych znalazł się w gronie nominowanych, ale statuetki nie zdobył.
Nie można również zapomnieć o doskonałych twórcach zdjęć filmowych pochodzących z Polski, którzy są bardzo cenieni w Hollywood. W tej kategorii Akademia nominowała czterech operatorów: Piotra Sobocińskiego za „Trzy kolory: Czerwony” w 1995 roku, Sławomira Idziaka za „Helikopter w ogniu” w 2001 roku, Pawła Edelmana za „Pianistę” w 2002 roku, oraz – aż czterokrotnie – Janusza Kamińskiego za: „Listę Schindlera” (1994), „Amistad” (1997), „Szeregowca Ryana” (1998) oraz „Motyla i skafandra” (w tym roku). Kamiński jako jedyny z nominowanych Polaków nie kształcił się w Polsce. Ukończył Columbia Collage na Wydziale Filmu i Sztuk Pięknych, na stałe mieszka w Stanach Zjednoczonych. Sławę zdobył dzięki filmom „Szeregowiec Ryan” oraz „Lista Schindlera” Stevena Spielberga, za zdjęcia do których otrzymał dwie statuetki Oscara. Z drugim z tych filmów związani są również inni polscy laureaci Oscara – Allan Starski i Ewa Braun nagrodzeni za scenografię, a także nominowana w kategorii Najlepsze Kostiumy Anna Biedrzycka-Sheppard. Ta najbardziej chyba znana polska autorka kostiumów, która pracuje zarówno przy polskich jak i zagranicznych produkcjach, ponownie kandydowała do Oscara w związku z „Pianistą” Polańskiego.
Trudno stwierdzić, czy miano „polskie Oscary” jest adekwatne. Zasadniczo można je odnieść do osiągnięć dwóch artystów – Zbigniewa Rybczyńskiego jako reżysera „Tanga” oraz Andrzeja Wajdy będącego zdobywcą Oscara Honorowego. Jedenaście polskich filmów startowało w konkursie, nie zdobywając nagród. Większość jednak dzieł określanych mianem „polskich Oscarów” to produkcje międzynarodowe lub posiadające zaledwie polskie akcenty.
W psychologii funkcjonuje pojęcie „słodkie cytryny” określające pewien mechanizm obronny, który polega na racjonalizacji, czyli wmawianiu sobie, że niekorzystna sytuacja w której się znaleźliśmy, wcale nie jest zła. Właśnie tak zachowują się polscy komentatorzy, którzy mówiąc o tym, że „Katyń” przegrał w tym roku z austriacko-niemieckimi „Fałszerzami”, podkreślają, iż studio filmowe Se-ma-for odniosło wielki sukces. I choć statuetkę otrzymała reżyserka filmu „Piotruś i wilk” – Suzie Templeton – i prawdopodobnie nikt nie będzie pamiętał o tym, że film powstał w Polsce (jest polsko-angielską koprodukcją), wszyscy cieszą się z jedynej nagrody dla filmu, w powstaniu którego Polacy mieli znaczny udział. Twórcy „Katynia”, choć nie ukrywają rozżalenia, stosują ten sam mechanizm – cieszą się już z samej nominacji i czują się docenieni.
Zatem z czterech tegorocznych „polskich Oscarów” otrzymaliśmy tylko jednego. W zasadzie nawet to nie „my” go zdobyliśmy, lecz brytyjska reżyserka. O Kamińskim wspomina się tylko tyle, że nie wygrał (przegrał z Robertem Elswitem – autorem zdjęć do „Aż poleje się krew”), natomiast o „Madame Tutli Putli” nie mówi się wcale. Entuzjazm sprzed kilku tygodni, gdy ogłoszono nominacje, opadł. Pocieszamy się jedną statuetką i liczymy na to, że w przyszłości będzie lepiej. Nie warto chyba jednak upierać się przy tym, że osiągnięcia Polaków w zakresie zdobywania nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej są mizerne, bo nie jest to prawdą. Jak mówił sam Andrzej Wajda: już nominacja do Oscara jest wielkim wyróżnieniem. Warto przy tym zauważyć, że choć jest to nagroda zdecydowanie najbardziej wpływowa, werdykt jury często bywa wypadkową różnych – niekoniecznie artystycznych – okoliczności. Jak w każdym konkursie zresztą. Czasem przegrana nie jest porażką, bo w istocie rzeczy nie liczy się to, że się przegrywa, lecz z kim się przegrywa.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |