ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (101) / 2008

Kinga Sozańska,

Z MIEJSCA NA MIEJSCE

A A A
Czerń i biel fotografii Geo D. Olivera, pojawiający się na nich zwyczajni bohaterowie, nieraz mało atrakcyjna rzeczywistość, ich pozorna niedbałość przywodzą na myśl twórczość Jima Jarmuscha, reżysera, który stosując podobne zabiegi, sprawia, że snuta przez niego opowieść staje się po części doświadczeniem samego widza. Odbiorca zapomina o pośrednictwie kamery, która nie podąża niewolniczo za bohaterem, zdarza się, że rejestruje miejsce opuszczone już przez aktora, tak jak człowiek pogrążony w myślach nie śledzi spojrzeniem odchodzącej postaci. Wariacje fotografa na temat specyficznego i pociągającego świata „backpackerów” to umiejętne balansowanie na granicy pomiędzy dokumentacją a kreacją, wspomnienia przefiltrowane przez obiektyw.

Uśpiona kobieta odpoczywa na sofie w jakimś barze. Chłopak i dziewczyna śpią, wtuleni w siebie, na wąskim balkonie. Brunetka w futrzanym kołnierzu, z pokaźną torbą na kolanach ucina sobie drzemkę w nocnym pociągu, oparta o szybę. „Backpackerzy” to kolekcja 40 fotografii ujętych pod wspólnym tytułem „Photographs of an Unwritten Future”. Oliver pochodzi z Anchorage na Alasce (nazwa zapewne znajoma fanom serialu „Przystanek Alaska”), którą opuścił w 1997 roku, mając nadzieję na zrobienie kariery aktorskiej w Hollywood. Jednak zafascynowany podróżnikami, których spotkał w młodzieżowym hostelu w Los Angeles, zajął się fotografowaniem ich życia, spędzanego nie tyle „na walizkach”, ile „z plecakiem”, w ciągłym ruchu; ludźmi, których sposobem na życie stał się „backpacking”. Backpacker to człowiek szanujący kulturową odmienność, rozmaitość punktów widzenia i racji bytu, który śpi w hostelach lub u przygodnie spotkanych osób, podróżuje tanimi liniami, autostopem, bądź publicznymi środkami transportu w najróżniejsze części globu, najlepiej jak najdalej od domu.


„Photographs of an Unwritten Future” są serią zapisów napotkanych twarzy, odwiedzonych miejsc. Obrazki „leniwych dni” spędzonych na kanapie w jakimś barze, migawki z życia podróżnika, na które składają się nie tylko fascynujące chwile, takie jak ta uchwycona na zdjęciu zatytułowanym „Art of Discovery”, ukazującym mężczyznę na skalistym szczycie w parku Yosemite, ale również odsypianie zarwanych nocy w niekoniecznie komfortowych warunkach. Fotografie Olivera nie mają nic wspólnego z tym, co powszechnie kojarzy się ze zdjęciami z podróży – nudnymi widoczkami wspaniałych monumentów, powielającymi w nieskończoność schematy, które dawno utraciły świeżość. Prace tego artysty w znakomity sposób uzmysławiają, że to, co w podróżowaniu tak naprawdę istotne, to nie dotarcie do takiego czy innego celu, ale samo bycie w ciągłym ruchu, poznawania rzeczywistości w coraz to nowych odsłonach. W jego twórczości każde, nawet z pozoru niezbyt ciekawe miejsce, jak ciasna przestrzeń balkonu z nieszczególnym widokiem, wnętrze pociągu czy opustoszały pub, nabiera znaczenia w perspektywie „nienapisanej jeszcze przyszłości”.

Oliver z wyraźnym upodobaniem fotografuje znajomych obieżyświatów, portretuje samo bycie w drodze, motyw znany, nie tylko z literatury, ale i z licznych filmów. Celem może być młodzieńcza chęć poznania – tak jak to było w przypadku Ernesta Guevary i Alberto Granado, których podróż przez Amerykę Łacińską została przedstawiona w filmie Waltera Sallesa, „Dzienniki motocyklowe”. Wyprawa Guevary okazała się niezwykle brzemienna w skutki, stała się zaczynem późniejszych wydarzeń, które podczas jego wędrówki nie były niczym innym, niż mgłą myśli błąkających się gdzieś w zakamarkach umysłu. Całkowitym zaprzeczeniem podróży młodego Che, podjętej u progu dorosłego życia, podróży, która stanowiła początek, jest opowiedziana przez Davida Lyncha „Prosta historia”. Traktuje ona o podróży starego człowieka, który rusza małym traktorem w drogę, aby pojednać się z chorym bratem, z którym nie rozmawiał od lat. Wolne tempo jazdy pozwala mu delektować się pięknem otoczenia i ludzi napotkanych po drodze. Starzec nie poszukuje nowych wrażeń, lecz raczej stara się uporać z przeszłością, chce zamknąć niedokończone sprawy. Jego podróż jest swoistym podsumowaniem, epilogiem długiego życia. Z kolei w najnowszym filmie Wesa Andersona („Pociąg do Darjeeling”) trzej bracia podążają tropem matki przez Indie. Reżyser wyraźnie pokpiwa z pielgrzymek ludzi Zachodu odbywanych na Wschód w celu „uzdrowienia ducha” (na marginesie warto dodać, że Indie, obok Maroka czy Tajlandii, są niekwestionowaną mekką „backpackerów”). W każdym przypadku, niezależnie od celu, jaki sobie człowiek postawi, wyruszając z domu, to sama droga okazuje się najistotniejsza jako miejsce spotkań, napotkani na drodze ludzie nadają smak i charakter odwiedzanym miejscom, stając się „celem”. Jak mawiał ojciec Robinsona Crusoe: „wszystkie drogi prowadzą do domu, ale któraś może okazać się zbyt długa”.

Geo D. Oliver, „Photographs of an Unwritten Future”, Pozytywka, Kraków.