ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (102) / 2008

Grzegorz Wysocki,

O TYM, CO MA FEMINISTKA DO MŁODZIEŻÓWKI PUTINA, A PIELEWIN DO ŚREDNIOWIECZNEGO MORALIZATORA

A A A
1. Można powiedzieć, że jedną z największych zalet pisarstwa Pielewina jest to, że nie bardzo z książki na książkę się ono zmienia. Oczywiście równie dobrze powiedzieć można, że to jedna z głównych wad twórczości tego autora – w końcu jak długo można przedzierać się z przyjemnością przez piętrzące się przed czytelnikiem erudycyjne wywody, naukowe (a czasami pseudonaukowe) dywagacje, prowadzone przez bohaterów dyskusje na temat istnienia Boga, reguł rządzących naszym światem czy władzy, jaką sprawuje nad nami pieniądz? Rozumiem więc tych czytelników, którzy raz a dobrze zrazili się do rosyjskiego twórcy wraz z wydanym w Polsce (jako pierwszą w kolejności) „Generation P”, gdzie odnajdziemy wszystkie właściwie cechy charakterystyczne tej twórczości. Ale jeszcze lepiej chyba rozumiem tych, którzy z niesłabnącym właściwie zainteresowaniem i nadzieją, że „Pielewin się jeszcze nie skończył”, sięgają do kolejnych jego powieści i opowiadań. Oczywiście autor recenzji (wciąż) należy do tych drugich i postara się niniejszym tekstem, po pierwsze, odpowiedzieć na pytanie „dlaczego”, a po drugie, rozważy wszystkie „za” i „przeciw” kontynuowania dalszej znajomości z tym pisarzem.

2. Innymi słowy: nie jest pewne – już po lekturze opasłego, prawie czterystupięćdziesięciostronicowego „Empire V” – czy ta czytelnicza przygoda będzie kontynuowana. Bohaterem najnowszej powieści Wiktora Pielewina jest Roma Szurkin, który już na samym wstępie przemianowany zostaje na Ramę Drugiego, co oznacza, że zostaje wampirem. Nota bene, tytuł oryginału to „Ampir V”; polski wydawca zdecydował się na anglojęzyczną wersję tytułu najpewniej po to, by zachować jego dwuznaczność – z jednej strony mamy więc „wampira”, a z drugiej trwające właśnie Piąte Imperium, które zastąpiło Trzecią Rzeszę nazizmu i Czwarty Rzym globalizmu. „Empire V” to fantastyczna opowieść o wampirach, a właściwie, jak to się po Pielewinie mogliśmy spodziewać, wampiriada a rebours. Wszystko, co wiemy o wampirach z literatury przedmiotu, literatury pięknej, hollywoodzkich superprodukcji czy ulicznych opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie, jest dobrze znane autorowi „Świętej księgi wilkołaka”, ale potrzebne jest mu o tyle, o ile da się z tym zrobić „coś jeszcze”, a więc zmodyfikować, zniekształcić, w przemyślany sposób sparafrazować, zanegować, wyolbrzymić, a najlepiej wymyślić zupełnie od nowa. Kolejny raz więc Pielewin przede wszystkim gra: z czytelnikiem, stereotypami i przyzwyczajeniami myślowymi, tradycjami (nie tylko) rosyjskiej kultury, z formą i treścią klasycznej powieści o wampirach czy z literaturą fantastyczną w ogóle. Kolejny raz też jego głównymi pomocnikami w tej rozgrywce są absurd i groteska, liczne, zgoła barokowe ornamentacje, szaleńcze metafory i porównania homeryckie (zajmujące nieraz kilka akapitów). Jak nietrudno się domyślić, nie zmieniło się też to, że fabuła jest u Pielewina raczej pretekstowa i pretekstowość ta w „Empire V” doprowadzona została do, jak mi się wydaje, skrajnej postaci.

3. Gdyby chcieć w skrócie przedstawić bryka z tej powieści, wyglądałby mniej więcej tak (czytelnicy, którzy mimo wszystko i niejako wbrew logice czytają Pielewina dla atrakcyjności fabuły, proszeni są, na wszelki wypadek, na opuszczenie niniejszego akapitu): Roma zostaje Ramą i wkracza, krok po kroku, do tajemniczego i zawiłego świata wampirów. Poznaje kolejnych przedstawicieli prastarego rodu, jego ciało przechodzi drobne metamorfozy, zmieniają się też jego postrzeganie świata, świadomość i sprawność intelektualna. Następuje pierwsza degustacja, za czas jakiś wielkie grzechowtajemniczenie, konsumpcja bablosu, poznanie Isztar. Między to wszystko wkrada się nieco migotliwy i niekonkretny, bo właściwie niedoszły romans, który prowadzi ostatecznie do pojedynku i pewnych niespodziewanych przetasowań personalnych u władzy. Pojęcia takie jak „grzechowtajemniczenie” czy „bablos” w tej chwili jeszcze mogą wydać się czytelnikowi mało zrozumiałe, jednak po lekturze będziemy mogli mówić o nich godzinami, bo Pielewin na wielu stronach przedstawia czytelnikowi kolejne wyjaśnienia, definicje i przykłady. Po raz kolejny bowiem fabuła służy Pielewinowi właściwie po to, by... wykładać. Fabuły jest tutaj tak niewiele (ograniczona została do niezbędnego minimum) dlatego że przez większość czasu jesteśmy świadkami i uczestnikami kolejnych wykładów, których wysłuchiwać musi Rama – przechodzimy więc wraz z wampirem-nowicjuszem kursy glamouru i dyskursu, kurs sztuki walki i sztuki miłości. Za chwilę znowu Rama z Herą poznają tajemnice świata wampirów od Enlila Maratowicza, innym razem Rama odwiedza Isztar, która – jakżeby inaczej! – bardziej poucza naszego adepta niż z nim rozmawia. Podobnie wyglądają zresztą rozmowy z Ozyrysem czy Chaldejczykami – nieustannie toczą się tutaj dyskusje, dysputy, spory egzystencjalne, filozoficzne, decydujące jakoby o losach całego świata. Można odnieść wrażenie, że wyśmiewając na wielu kartach „Empire V” dyskurs, Pielewin sam wpada w tegoż dyskursu pułapkę i nie potrafi już konstruować powieści czysto „przygodowych”, fabularnych – miast tego wybiera formę znacznie pojemniejszą, ale także bardziej chaotyczną i coraz mniej posiadającą wspólnego z klasycznymi wzorcami powieściowymi.

4. Widać wyraźnie, jak bardzo różni się Pielewin z czasów wczesnych próz z „Omon Ra i innych opowieści” od tego, który napisał „Świętą księgę wilkołaka” i „Empire V”. Zresztą, obie wymienione właśnie powieści mają ze sobą wiele wspólnego – w każdej z tych historii główne postaci są „nieludzkie” (lisica i wilkołak; wampiry), w każdej autor mierzy się ze stereotypami i wyobrażeniami związanymi z tymi istotami, obie powieści gatunkowo zaklasyfikować można by jako fantastyczne, w obu też fabuła jest zdecydowanie pretekstowa i pozwala dzięki temu na wyłożenie licznych myśli autora na tematy wszelakie (przy czym podkreślić należy, że w „Empire V” fabuła jest jeszcze bardziej szczątkowa niż w „Świętej księdze wilkołaka”). Zaryzykowałbym też stwierdzenie, że Pielewin jest twórcą opowieści parabolicznych czy też przypowieści i to – teraz ryzykuję jeszcze bardziej – w sensie jak najbardziej pierwotnym. Mimo fantastycznego i postmodernizującego stroju maskującego, Pielewina jak najbardziej traktować możemy jako współczesnego moralizatora, sprzedawcę (czy też: pi-arowca, copywritera) prawd uniwersalnych, egzystencjalnych, prawd objawionych. Nic to, że styl jak najbardziej współczesny, że w narrację wplecione są nazwiska setek gwiazd popkultury, tytułów filmów czy literackich parafraz (kilka przykładów: Tarkowski, „Diuna” Lyncha, Władimir Nabokow, Lew Tołstoj, McDonald’s, Microsoft, Breżniew, Gore Vidal, Marks, „Pulp Fiction”, Mahomet, Dracula, Okudżawa, „Blade 3”, „Requiem” Verdiego, Marquez, Teletubisie, BMW, epos o Gilgameszu i „Obcy versus Predator”). Nic to także, że często prawdy i drogowskazy podawane nam przez Pielewina nie są jednoznaczne, a z reguły przyprawiane są sporą dawką beztroskiego humoru i złośliwej ironii. Tak czy siak autor, książkami takimi jak „Empire V” czy „Święta księga wilkołaka”, pokazuje nam, jak wygląda nasz współczesny świat, bezlitośnie go krytykuje i obśmiewa, a dzięki przyjęciu perspektywy wampirycznej czy lisiej przygląda się gatunkowi ludzkiemu niczym mrówkom czy termitom (o termitach w „Empire V” również oczywiście przeczytamy kilka ciekawostek). Wampiry, niczym socjologowie czy psychiatrzy, analizują (nie tylko) rosyjskie dusze z niezwykłą publicystyczną wprawą, wyrażającą się w formie końcowych, podanych czytelnikowi, wniosków. Szczątkowa fabuła, pozorna fantastyczność historii, posługiwanie się pewnymi powieściowymi schematami czy traktowanie bohaterów literackich jako nosicieli pielewinowskich prawd – wszystko to sprawia, że czytam te utwory jako parabole treściowo i formalnie przystosowane do wymogów i pragnień czytelnika XXI wieku.

5. Czytelnik, uczestnicząc wraz z Ramą w degustacjach, w kursach glamouru czy dyskursu, słusznie może zacząć się zastanawiać, dlaczego Pielewin nie decyduje się na pisanie tekstów publicystycznych czy eseistycznych – przecież akcja nie posuwa się ani o krok i dopóki nie przebrniemy wraz z naszym bohaterem przez tę szaleńczą, pełną retorycznych fajerwerków, jazdę myśli, pojęć i obserwacji, nie dowiemy się chociażby, czym też jest owo grzechowtajemniczenie i... nie zapoznamy się z treścią kolejnego, czającego się już w następnym rozdziale wykładu. Nota bene, myśl Pielewina nie należy tym razem do najjaśniejszych i najprostszych, gdyż w przypadku nieuważnej, „wakacyjnej” lektury łatwo się we wzajemnych relacjach między dyskursem i glamourem pogubić, a sam autor sprawy wcale nam nie ułatwia, mnożąc ponad potrzebę swoje charakterystyczne metafory, porównania i przykłady mające rzekomo rzecz całą nam wyjaśnić. Wydaje mi się, że Pielewin, niczym Sartre czy Camus, wybiera formę przypowieści czy nawet powiastki filozoficzne zamiast zbioru esejów czy publicystyki, by swoje nieraz zawiłe i uczone wywody sprzedawać w formie lżejszej i bardziej zjadliwej, jak również bardziej popularnej i docierającej do licznych rzesz czytelników. Poza tym nie bez znaczenia jest też fakt, że zmodyfikowana przez Pielewina forma powieści, którą tworzy, jest dużo bardziej pojemna od poważnego traktatu filozoficznego dla specjalistów – w takim „Empire V” nic i nikt autora nie ogranicza, nikt niczego mu nie narzuca, a wszystkie chwyty (i związki stylistyczne, i karkołomne nawet ciągi przyczynowo-skutkowe, i teorie, których w „sposób naukowy” z całą pewnością nie dałoby się w żaden sposób udowodnić itd.) są dozwolone. Założyłem powyżej, że jawi się Pielewin jako współczesny moralizator, nauczyciel próbujący naprawić ten zły, zdegradowany świat, więc pominę jeszcze jeden z przychodzących mi do głowy argumentów: powieści sprzedają się jednak nieco lepiej niż rozprawy ontologiczne wydawane przy ośrodkach akademickich. I jeszcze jedno: trudno wyobrazić sobie traktat filozoficzny, którego autor żongluje takimi pojęciami jak glamourodyskurs, agregat M5, umysł A i umysł B, bablos, drzewo życia czy „dżiar”.

6. Oczywiście, wiele z tych „efekciarskich odlotów”, o których wspominałem, pomimo tego, że wikła i „psuje” fabułę, należy do świetnych, pomysłowych i zabawnych literackich fragmentów. Przykładem chociażby przyrównanie nudnawego i rutynowego aktu miłosnego do wyborów w Rosji: „Po długich kłamliwych wywodach przepchnąć jedynego realnego kandydata w szczelinę, obojętną na wszystko, co się do niej wrzuca, a potem zapewniać samego siebie, że to właśnie było to, dla czego traci rozum cały wolny świat”. Inny przykład: „Współczesny artysta to analna prostytutka z narysowaną dupą i zaszytymi ustami. Marszand zaś to człowiek, któremu udaje się robić przy niej za duchowego sutenera mimo całkowitej bezduchowości całego procederu”. Świetne są również fragmenty, w których Rama zaczyna studiować miłosne praktyki wampirów, jednak rozdział ten („Pięć zasad miłości”) odradza się pani, która oskarżała ostatnio „artPAPIER” na Nieszufladzie.pl o szowinizm i mizoginię: „Wspólny genitalny orgazm mężczyzny i kobiety w czasie aktu płciowego to piękny, ale niedościgły ideał, coś w rodzaju komunizmu. Wampir powinien pamiętać, że zachowanie miłosne kobiety jest zmotywowane ekonomicznie i socjalnie. Wykuwało się przez całe wieki i kilka dziesięcioleci formalnego równouprawnienia niczego tu nie jest w stanie zmienić”. I jeszcze jeden wyjątek w tym duchu: „Jeżeli kobieta po trzecim ruchu frykcyjnym zaczyna głośno dyszeć, przewraca oczami i wydaje nienaturalne okrzyki, to znaczy, że zachowuje się nieszczerze i pracuje nad projektem socjalnym w momencie, kiedy jej partner pracuje nad biologicznym”. Myślę, że prawdziwa feministka za takie fragmenty (i co z tego, że ironiczne?! szowinizm to ma być niby ironia?!) powinna stanąć na placu pod Kremlem razem z młodzieżówką popierającą Putina i dołączyć do palenia na stosie kolejnych niepoprawnych politycznie dzieł tego wstrętnego Pielewina.

7. Mówiąc nieco ironicznie, „Empire V” to także bildungsroman, powieść o dojrzewaniu, ale nie tyle jest to wchodzenie w dorosłość, co w „wampirczość”. Droga do bycia pełnoprawnym wampirem z, nomen omen, krwi i kości. Tak więc jest to w pewnym sensie kolejna książka Pielewina o problemach z tożsamością, bo też stawia autor pytania w rodzaju: kim jestem – wampirem czy człowiekiem? Skąd mam się tego dowiedzieć? Komu/czemu mam wierzyć? Do tego Rama, niczym typowy człowiek, myśli często o duszy czy sensie życia w ogóle, za co wyśmiewany jest przez inne wampiry (prócz odszczepieńców nazywanych „tołstojowcami”, którzy do dzisiaj pijają ludzką krew miast tego, co nazywa Pielewin bablosem – po szczegóły odsyłam do powieści). Wydaje mi się też, że „Empire V” można traktować jako kolejną teorię spiskową, nową mitologię tłumaczącą to, jak naprawdę działa świat, kiedy powstał i kto nim włada. Pielewin pokazuje – odwołajmy się do pojęć znanych z IV RP – układ od środka, zapoznaje nas z Grupą Trzymającą Władzę. A właściwie: układ taki tworzy, wymyślając swoją „wampiryczną teorię spiskową”. Do tego oczywiście gra Pielewin z samą ideą wszelakich teorii spisku czy innego rodzaju uniwersalnych, całościowych koncepcji wyjaśniających w formie kilkusetstronicowego wykładu funkcjonowanie współczesnego świata i sens naszego życia. Z drugiej strony, być może celem Pielewina jest rzeczywiste zmanipulowanie czytelnika i sprawienie, że uwierzy w to, że nie władają nami – jak chcieliby wierzyć niektórzy – amerykańscy bankierzy żydowskiego pochodzenia, lecz wielowiekowy ród wampirów i współpracujących z nimi Chaldejczyków? Sugestywność i sprawność pisarstwa Pielewina jest znaczna i nie zdziwiłbym się, gdybym spotkał kogoś, kto po lekturze „Empire V” skłonny będzie założyć się, że „tak jest naprawdę”, że szefowie, którym służymy w wielkich korporacjach, są krwiopijcami nie tylko w sensie metaforycznym, a świat jest więzieniem, w którym otrzymaliśmy od swoich strażników sporo (pozornych) praw i wolności.

8. „Empire V” nie jest jednak książką pozbawioną wad i spokojnie dałoby się z niej wykroić jakieś sto stron z korzyścią dla jej poziomu, a przede wszystkim dla jasności i prostoty wywodu, z którą w wielu fragmentach, jak wspominałem, jest tutaj krucho. Pielewin przechodzi tym razem samego siebie i wielokrotnie przesadza w swym efekciarskim ciągu skojarzeniowym, przesadza z obfitością charakterystycznego dla niego postmodernistycznego, ironicznego i zarazem erudycyjnego, poważnego i popkulturowego strumienia świadomości. Ale nawet irytując się czy nużąc niektórymi fragmentami, już za moment po raz kolejny zostajemy przez niego zaskoczeni – a to zgrabnym bon motem, a to interesującą, choć nienormalną teorią, a to bogactwem i biegłością języka, którym w mistrzowski sposób się posługuje. Niech do lektury zachęci czytelników również to, że na kartach swojej najnowszej książki odpowiada autor wyczerpująco na wiele interesujących pytań, z których kilka pozwoliłem sobie wypisać: Czy Lolita jest od LOL? Dlaczego powieści Nabokowa to trzyosobowe łóżko? Czym jest glamour we współczesnej literaturze? Po co człowiek otwiera usta? Z czego pozyskuje się pieniądze? Dlaczego ludzie zakładają sobie blogi? Co to znaczy ubierać się na Tomka Sawyera? Co myśli dojona krowa? Skąd się bierze miód? Co to jest fala radiowa? Dlaczego we wszystkich filmach z naszej wypożyczalni zawsze zwycięża dobro?

9. Aha, jeszcze pytanie, na które nie odpowiada Pielewin, a które przyszło mi w tym momencie do głowy: ciekawe, co na temat „Empire V” sądzi Maria Janion?
Wiktor Pielewin: „Empire V”. Przeł. E. Rojewska-Olejarczuk. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2008 [seria: Don Kichot i Sancho Pansa].